Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Adwokat partii

Bentkowski Aleksander

Polityczna kariera Aleksandra Bentkowskiego wydawała się skończona: został oskarżony o współpracę z SB, przegrał wybory do Sejmu, nie dostał wysokiej funkcji w PSL.

Kiedy we wrześniu 2001 r. przegrał w Rzeszowie w wyborach do Sejmu, był rozżalony, wyrzucał wyborcom niewdzięczność. Zapowiadał, że powróci do adwokatury. Na drzwiach kancelarii w centrum miasta wciąż przecież wisiała tabliczka z jego nazwiskiem. Ale mało kto temu wierzył: takie wycofanie z polityki po 2 latach spędzonych w rządzie i 11 latach w Sejmie?

– Kalinowski (prezes PSL – przyp. aut.) obiecuje mi stanowisko ambasadora w jakimś trzeciorzędnym kraju, ale mnie to nie interesuje – zwierzył się jednemu z polityków. Zabiegał o posadę rządową, może wiceministra sprawiedliwości. Propozycja nie nadeszła. Kiedy na początku 2002 r. Andrzej Śmietanko (PSL) zrezygnował z funkcji prezesa Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, Kalinowski zaproponował posadę Bentkowskiemu. Ten ją przyjął, choć jak sam przyznaje, nie miał nic wspólnego z rolnictwem ani jego restrukturyzacją.

Kariera Bentkowskiego to niezwykła sekwencja wzlotów i upadków. Absolwent prawa na Uniwersytecie Wrocławskim. Podczas studiów był przewodniczącym Zarządu Uczelnianego Związku Młodzieży Wiejskiej, wkrótce wstąpił do Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego. Przynależność do satelickiego wobec PZPR ugrupowania oznaczała chęć zrobienia szybkiej kariery na uczelni lub poza nią. Bentkowski aplikował w sądzie wojewódzkim w Rzeszowie, praktykę adwokacką rozpoczął w Nisku. Do Rzeszowa powrócił w 1975 r., do zespołu adwokackiego. – Nie należał do tuzów, ale miał sporo klientów, bo był inteligentny, obowiązkowy i pilnował papierów – mówią koledzy adwokaci. Dopiero potem, gdy zaistniał w polityce, nazwano go królem rozwodów i sporów o miedzę.

– W stanie wojennym bronił naszych w sądach: Jana Kozłowskiego, Janka Musiała, Jerzego Stępnia, późniejszych senatorów RP. Jak na członka ZSL to był spory wyczyn – uważa Jan Draus, działacz opozycji, były senator, członek kolegium IPN.

Bentkowski był w prezydium Wojewódzkiego Komitetu ZSL w Rzeszowie, ale uważano go tam za inteligencika, trochę obcego klasowo. – W wyborach 1989 r. otrzymał poparcie Komitetu Obywatelskiego w uznaniu wszystkiego, co zrobił dla opozycji – przypomina Kazimierz Ferenc, wówczas szef KO, potem pierwszy solidarnościowy wojewoda rzeszowski. – Po zwycięstwie podziękował nam, ale było czuć, że chce uprawiać własną politykę. Już w nią zresztą wsiąkł: zasiadał w Społecznym Komitecie Odrodzenia Ruchu Ludowego, który zbierał się w końcówce lat 80. w Wierzchosławicach, i nawiązując do tradycji Witosa przymierzał się do przemian w ZSL, do współpracy z PSL gen. Kamińskiego i Solidarnością Rolników Indywidualnych. – Na Zjeździe Odrodzeniowym w listopadzie 1989 r. zawiodły go nerwy i nie wytrzymał ataków z sali, która miała mu za złe uległość wobec opozycji. W pojedynku o przywództwo nowego PSL Odrodzenie przegrał z Kazimierzem Olesiakiem – pamiętają koledzy z partii. Nazajutrz prasa pisała, że wychodził z sali obrad ze łzami w oczach. Wiele osób nadal uważa, że Bentkowski był nieformalnym przywódcą odradzającego się ruchu ludowego i że właśnie z tego powodu otrzymał wkrótce tekę ministra sprawiedliwości w rządzie Tadeusza Mazowieckiego.

Pierwsze pięć minut

Bentkowski chętnie wspomina czasy powstawania rządu Mazowieckiego. Tekę ministra sprawiedliwości zaproponował mu już wcześniej gen. Czesław Kiszczak (była to ostatnia po przegranych wyborach kontraktowych w czerwcu 1989 r. próba PZPR stworzenia rządu w starym układzie sojuszniczym z ZSL i SD). Odmówił, bo wiedział, że posłowie Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego (czyli tzw. drużyna Lecha Wałęsy) nie poprą takiego rządu i że zmiany w Polsce bez udziału Solidarności nie są możliwe. Bentkowski uważa się za współarchitekta nowej koalicji Solidarność-ZSL-SD, która wykreowała gabinet Mazowieckiego. Jego koledzy uważają jednak, że przecenia swoją rolę. Prawda leży pewnie pośrodku: Bentkowski wyróżniał się wówczas w Sejmie aktywnością i elokwencją, został szefem klubu parlamentarnego ZSL (które wkrótce przekształciło się w PSL Odrodzenie z Olesiakiem, a nie Bentkowskim na czele). Jeśli nawet, jak się dziś mówi, wychodził sobie tekę ministra sprawiedliwości, to nie można mu odmówić wyczucia. Dostrzegł swoje pięć minut i nie przegapił okazji.

W Warszawie uchodził za „adwokacinę z Rzeszowa”. Krytykowano jego pomysły i wystąpienia oraz to, że nosił popielate sandały do ciemnego garnituru i chustkę w butonierce. Ale w Rzeszowie stał się popularny. – Był jednym z najlepszych ministrów sprawiedliwości – wspomina Zbigniew Kallaus, dziś wiceprezes Sądu Apelacyjnego w Rzeszowie, pierwszy prokurator wojewódzki mianowany przez Bentkowskiego. Bentkowskiego chwalą też notariusze, bo jemu zawdzięczają, że stali się zamożni dzięki ustawie o reprywatyzacji notariatów. I sędziowie, którzy zyskali niezawisłość (m.in. dzięki powołaniu Krajowej Rady Sądownictwa), a także niespotykane dotychczas podwyżki sprytnie powiązane ze średnią krajową. Z tych podwyżek musiał się tłumaczyć przed premierem na posiedzeniu rządu. Jego zasługą jest też odtajnienie akt procesów politycznych i wniesienie około 300 rewizji nadzwyczajnych o uniewinnienie osób skazanych na karę śmierci w procesach politycznych. Wydał decyzję o ściganiu zbrodni stalinowskich.

– Dla regionu zrobił dużo. Spowodował przejęcie budynku po PZPR, który oddał na potrzeby sądu apelacyjnego – przypomina sędzia Kallaus. Koledzy z SLD nie pokochali go za to. – Uparł się, że w Rzeszowie powstanie uniwersytet – mówi Jan Draus. – Wymyślił nawet sposób, żeby ściągnąć tutaj profesorów z całej Polski. Bentkowski lansował tezę, że magnesem dla ludzi nauki mogą być domy i mieszkania. Wpadł na pomysł powołania Fundacji Rozwoju Rzeszowskiego Ośrodka Akademickiego, był jego założycielem, wyłożył nawet własne pieniądze. Do fundacji przystąpił wojewoda rzeszowski i prezydent miasta oraz biskup diecezji rzeszowskiej. Na plakatach wyborczych pisał: „Sąd i prokuratura apelacyjna już są, uniwersytet będzie”. Po wyborach w 1997 r. fundację zdominowali prawicowi działacze, którzy pozbyli się wnet Bentkowskiego. Przełknął to, choć ma opinię pamiętliwego. W Sejmie ramię w ramię z posłami AWS nadal walczył o Uniwersytet Rzeszowski, spierając się z niedawnymi koalicjantami z SLD. – Zdobył pieniądze z Fundacji Polsko-Niemieckiej na budowę biblioteki uniwersyteckiej: to było niczym cud – wspomina Draus. – Był najsprawniejszym posłem w regionie, pierwsza liga parlamentarzystów – podkreśla Kazimierz Surowiec, wicewojewoda rzeszowski (PSL).

Lustracyjny cień

Bywał też bohaterem negatywnym. Środowisko miało mu za złe kilka decyzji kadrowych. Gdy złożył oświadczenie, że mieszka kątem u teściowej, dzięki czemu jako bezdomny minister z terenu otrzymał w Warszawie mieszkanie, w Rzeszowie nie zostawiono na nim suchej nitki. Było powszechnie wiadomo, że nie należał do biedaków, choć formalnie dom był rzeczywiście własnością teściowej. Minister tłumaczył się później, że mieszkanie i tak kosztuje Skarb Państwa mniej niż pokój w hotelu sejmowym.

O zamożności Bentkowskiego do dziś krążą na Podkarpaciu mity. Dom, jaki niedawno wybudował w podrzeszowskiej Matysówce, natychmiast nazwano pałacem. Mówi się nawet, że właśnie pałac przyczynił się do przegranej w wyborach: elektorat komentował, że dosyć się już poseł nachapał. Sam Bentkowski uważa, że dom, choć ładny, nie budziłby emocji w dużym mieście. Zawsze dobrze zarabiał, a jeszcze lepiej od niego zarabiała żona, specjalistka w dziedzinie ubezpieczeń, wiceprezes Ubezpieczeniowego Funduszu Gwarancyjnego, który zresztą sama organizowała.

Naraził się również swoim kolegom z PSL (po zjeździe zjednoczeniowym kierowanym już przez Romana Bartoszcze), kiedy po wyjściu PSL z koalicji we wrześniu 1990 r. pozostał nadal ministrem sprawiedliwości w rządzie; zarzucono mu, że wyżej ceni własną karierę niż interes partii i lojalność wobec kolegów. Ta decyzja drogo go kosztowała. Był posłem, przewodniczącym klubu, szefem lub wiceszefem komisji sprawiedliwości, ale nie otrzymał propozycji pracy w żadnym z kolejnych koalicyjnych gabinetów.

Szef podkarpackiego PSL Jan Bury (sensacją była jego ubiegłoroczna wygrana wyborcza z Bentkowskim) uważa, że bardziej niż stare niesnaski Bentkowskiemu zaszkodziła ciągnąca się sprawa lustracji. Poseł znalazł się na liście Macierewicza jako domniemany współpracownik bezpieki, ps. Kamil i Arnold. Poszedł do sądu. Minister spraw wewnętrznych Andrzej Milczanowski przeprosił go publicznie za pomówienie. Ale w maju 1999 r. jego oświadczeniem zajął się Sąd Lustracyjny. Postępowanie umorzono „wobec braku dostatecznych dowodów pozwalających na ocenę prawdziwości oświadczenia lustracyjnego”. Od postanowienia wnieśli odwołanie zastępca rzecznika interesu publicznego i obrońca lustrowanego. W czerwcu 2000 r. sąd II instancji uchylił zaskarżone orzeczenie. W listopadzie 2001 r. sąd apelacyjny uchylił orzeczenie sądu I instancji. Sprawa jest nadal w toku. – To jest upodlenie człowieka – mówi Bentkowski. Czy to zaważyło na jego karierze? Z pewnością. Nie został choćby wybrany do Krajowej Rady Sądownictwa, poseł Macierewicz obalił jego kandydaturę, oskarżając o współpracę z SB.

Łupy z Agencji

Kariera partyjna też nie wypaliła. – Zawsze wchodził do struktur centralnych PSL, prezesem jednak nigdy nie został – zauważa jeden z działaczy. Bentkowski znalazł się w pułapce: innej propozycji pracy by nie dostał, więc musiał wziąć ARiMR. Pierwsze rozdanie wyszło: renegocjował umowę z Hewlett Packard zawartą przez poprzedni układ polityczny. Mógł się chwalić milionowymi oszczędnościami. Potem jednak zaczęła się proza życia.

Minister rolnictwa, wicepremier Jarosław Kalinowski, ujawnia, że wcale nie szukał wykwalifikowanego rolnika. Agencja potrzebowała prawnika i menedżera. – Bentkowski spełniał oba kryteria. I na potwierdzenie słuszności wyboru przypomina owe 130 mln euro, które nowy prezes zaoszczędził dla budżetu już w pierwszych tygodniach urzędowania. Zdaniem innych Bentkowski został prezesem ARiMR, bo przyjął warunki, jakie postawiła mu partia. Renegocjował umowę zawartą z Hewlett Packard na tworzenie Zintegrowanego Systemu Zarządzania i Kontroli IACS, czyli ewidencji wszystkich gruntów rolnych. (Umowa wydawała się nie do ruszenia bez gigantycznych odszkodowań). Zmiana jej zapisów otwierała bowiem drogę do ponad 5 tys. miejsc pracy, których obsadzanie mogłoby w majestacie prawa kontrolować PSL. W gestii prezesa znalazła się też obsada stanowisk szefów, wiceszefów i kierowników działów ARiMR w 16 oddziałach wojewódzkich. A za tym wszystkim stoją ogromne pieniądze, które z Brukseli spłyną na polską wieś i trzeba je będzie podzielić: 500 mln euro w pierwszym roku po integracji.

W sierpniu 2002 r. huknęło, że synekury właśnie są rozdzielane. W strukturach ARiMR i obsłudze IACS zatrudniono regiment peeselowców i sojuszników z  SLD. Rozbudowano struktury terenowe, zmieniono procedury akceptowane przez Komisję Europejską. W dodatku wielu zatrudnionych to krewni lub powinowaci ludowych liderów. Była szwagierka prezesa, siostra jego asystenta, brat wicemarszałka Sejmu, syn jednego z posłów. Echa sprawy dotarły do Brukseli, która zażądała wyjaśnień. Prezes tłumaczył się też premierowi Millerowi. Murem stanęli za nim koledzy z PSL.

Bentkowski zawsze twierdził, że bliższa koszula ciału, że ten, kto wygra wybory, ma obowiązek obsadzania stołków. Jego poprzednicy w ARiMR, działacze SKL, robili to samo. On tymczasem nie przeprowadził czystek. W Agencji nadal pracują ludzie z poprzedniego układu. Nowo przyjęci mają kwalifikacje, które dodatkowo po trzech miesiącach potwierdzą testy. Pracownicy angażowani dla potrzeb IACS są wybierani komisyjnie z 9 tys. zgłoszeń, a procent peeselowców i eseldowców wcale nie poraża, zaledwie 50–60 osób na 500 przyjętych do pracy (media i opozycja podają całkowicie odmienne dane).

Paszport i kolczyk

Artur Balazs, szef SKL Ruch Nowej Polski i były minister rolnictwa, uważa, że renegocjowanie umowy z HP to gest wyłącznie polityczny. Bentkowski przysłużył się swoim, PSL za pieniądze podatników buduje teraz silne zaplecze partyjne, a nie system IACS. – Ideą przetargu było nieupolitycznianie części pozainformatycznej IACS, związanej z obsadą personalną i szkoleniem rolników. Dlatego powierzono jej realizację zewnętrznej znanej firmie. Hewlett Packard nie pozwoliłby sobie na naciski polityczne z jakiejkolwiek strony. Brał odpowiedzialność za utworzenie, funkcjonowanie i obsługę całego systemu. Mieli wręczyć klucze od wykończonego i umeblowanego domu. Zdaniem Balazsa oszczędności, którymi epatuje opinię publiczną Bentkowski, istnieją wyłącznie na papierze. Agencja wyda nieporównanie więcej na produkt, który może się okazać bezwartościowy. Może, jeśli Komisja Europejska nie udzieli akredytacji systemowi IACS. Uderzy to po kieszeni polskiego rolnika, który nie otrzyma dopłat bezpośrednich z Brukseli.

Bentkowski inaczej przedstawia sprawę programu IACS. Do realizacji części nieinformatycznej Hewlett Packard powołał spółkę córkę AgroComp. Firma ta miała opracować koncepcję zatrudnienia, wynajmu lokali, kupna aut, szkolenia jednego miliona rolników i 540 pracowników agencji. Za te wyłącznie koncepcyjne prace żądano 30 mln euro. Za lokale, auta i szkolenie płaciłaby agencja. – Twierdzę, że potrafimy wynająć biura i kupić auta bez wydawania milionów na bzdurne koncepcje – Bentkowski jest pewny słuszności swej decyzji. Podobnie jak tej o rezygnacji z obsługi systemu przez Hewlett Packard za 105 mln euro. Konkurenci oferowali tę usługę za 5 mln euro.

Przeciwnicy zarzucają Bentkowskiemu nieudolność. Opóźnienia w programie IACS oraz równoległym IRZ (Identyfikacji i Rejestracji Zwierząt) mogą spowodować utratę unijnych dopłat, a przede wszystkim zamknięcie granic dla polskiego mięsa. Prezes zarzuty odpiera: podstawą oskarżeń są fragmenty krytycznego raportu, jakie przeciekły do prasy (tzw. raport ministra Siekierskiego). – Przyznam, że nasi pracownicy nie udzielali audytorom zewnętrznym właściwych informacji. Potem to skorygowano, produkt końcowy nie zarzuca nam żadnych opóźnień – przekonuje prezes.

Jednak Bruksela jest innego zdania.

Dotychczas nie udało się przeprowadzić i zakończyć żadnego z trzech przetargów na zakup aut, dostawę kolczyków dla bydła i kolczykowanie. Bez wymaganego systemu identyfikacji nie mamy się co przymierzać do Europy. – Po dwóch nieudanych przetargach podjąłem decyzję, że 6 mln sztuk bydła zakolczykujemy własnymi siłami. Zaoszczędzimy w ten sposób nawet 6 mln zł – wyjaśnia Bentkowski. Za kulisami mówi się natomiast, że taka decyzja nie została spowodowana potrzebą oszczędności. Zapadła, kiedy wyszło na jaw, że przetargi są robione pod jedną firmę. Przetarg na dostawę kolczyków również dwukrotnie unieważniono. Nieoficjalnie mówi się, że i te przetargi były przygotowywane pod firmę, która miała wygrać, co Bentkowski rozszyfrował. Zwolnił nawet dyscyplinarnie informatyka, którego przyłapał na wynoszeniu poufnych informacji. A gra toczy się o dużą kasę: 12 mln kolczyków trzeba dostarczyć jednorazowo oraz po 2 mln w każdym następnym roku aż do końca świata, żeby kolczykować nowo narodzone bydlątka.

Bentkowski uparcie powtarza, że Agencja zdąży przeprowadzić kolczykowanie i wyposażyć w paszporty polskie bydło, że system IACS będzie zbudowany na czas, a nawet dużo wcześniej. Prezes podjął spore ryzyko: tym razem bowiem jego deklaracje weryfikować będzie Unia Europejska, a nie koledzy z partii.

współpraca Agnieszka Zagner
 

Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną