Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Miś w krainie wyjadaczy

Tober Michał

Rodzice mówią o nim po prostu: Miś. W telewizyjnych „Wiadomościach” Miś wygląda bardzo poważnie i dostojnie. Mimo to, gdy po raz kolejny pojawia się na ekranie, mama zaczyna się niepokoić: czy on aby nie jest za bardzo potargany? Do tego, że ich Miś występuje publicz-nie, rodzice zdążyli się przyzwyczaić, gdy był rzecznikiem SLD. Ale dopiero od kiedy został członkiem rządu, zaczęliśmy się o niego naprawdę martwić – przyznają.

W rządowym gabinecie 26-latka Michała Tobera, za drzwiami numer 272 Urzędu Rady Ministrów, stare łączy się z nowym: wstawione za poprzedniej ekipy biurko i regał sąsiadują z pamiętającą jeszcze lata 80. pluszową kanapą w kolorze miodowym. Lata 70. pozostawiły tu po sobie mlecznobiałe, kuliste żyrandole i kwiecisty dywan. Po kilku latach spędzonych w siedzibie SLD na ul. Rozbrat, gdzie znało się każdy kąt, wiedziało o każdym leżącym za szybą meblościanki albumie podarowanym niegdyś przez radzieckich towarzyszy naszym towarzyszom, o każdym pamiątkowym pucharze i proporcu, trudno oswoić nowe miejsce. – To jakby przejść z pracy w małej, rodzinnej firmie do dużej, bezosobowej korporacji – mówi Michał Tober. Na urządzanie gabinetu nie ma czasu. – „Kierownik zakładu” wymaga stałej gotowości – śmieje się Michał. W ramach oswajania otoczenia postawił więc na razie na biurku zdjęcie żony i powiesił kalendarz Bartimpeksu.

Genetyka moja miłość

Pierwszą fascynacją polityczną Michała była Konfederacja Polski Niepodległej: – Podobała mu się waleczna postawa tej organizacji – twierdzi Jan Tober, tata Michała. W czasie kampanii wyborczej 1990 r. rozlepiał już jednak plakaty Tadeusza Mazowieckiego. Kilka miesięcy wcześniej dostał się do I Społecznego LO przy ul. Bednarskiej w Warszawie, uważanego za ostoję środowisk związanych w czasach PRL z Komitetem Obrony Robotników i „latającym uniwersytetem” Towarzystwa Kursów Naukowych. Liceum oferowało rewolucyjny na owe czasy program zintegrowanego nauczania przedmiotów humanistycznych obejmujący m.in. teorię literatury, naukę o języku, wiedzę o Polsce i świecie współczesnym, ale także fizykę jądrową i genetykę. – Ta ostatnia wciągnęła Michała tak, że byliśmy pewni, że zostanie genetykiem. Uczestniczył nawet w wakacyjnych kursach genetyki organizowanych przez jedną z uczelni w Kanadzie – wspomina mama Michała, Maria Tober. Potem przyszedł czas gorących dysput ideowych na lekcjach historii i wiedzy o społeczeństwie. Pretekstów nie brakowało: przyjęte przez Sejm ustawy lustracyjna i antyaborcyjna, wprowadzenie w ustawie o radiofonii i telewizji zapisu o przestrzeganiu chrześcijańskiego systemu wartości w mediach, konkordat. – Wkrótce okazało się, że w tych dyskusjach jestem sam przeciwko całej klasie. Moje wstąpienie do SdRP (w 1999 r. przekształconej w SLD – przyp. aut.) koledzy uznali za rodzaj nieszkodliwego dziwactwa. Dopiero gdy lewica wygrała wybory, zaczęli mnie izolować – twierdzi Michał.

Nauczyciele z Bednarskiej twierdzą, że to raczej on trzymał kolegów na dystans: – Ironicznie komentował wypowiedzi osób, z którymi się nie zgadzał. Bali się przy nim odezwać – twierdzi Marta Ługowska, polonistka. Podobnie jak inni nauczyciele ma w głębi serca trochę za złe Michałowi, że staranne wykształcenie, które dała mu szkoła, służy teraz postkomunistom. – Często słyszę w wypowiedziach Leszka Millera argumenty dobrane ściśle według zasad Schopenhauerowskiej erystyki, które mógł wymyślić tylko Michał. To u nas nauczył się sztuki przekonywania i prowadzenia dyskursu, dobierania języka w zależności od tego, do ludzi z jakiego środowiska mówi – przekonuje Ługowska.

W liceum bardzo dużo czytał: Wilde’a, Ingardena, Gombrowicza, Camusa, ale także, o czym wiedzą nieliczni, romanse i horrory: – Zarabiałem na swoje wydatki tłumaczeniem Harlekinów na polski. Dzięki temu stałem się klasowym krezusem – śmieje się Michał. I tak już zostało. Mając 19 lat został radnym warszawskiej dzielnicy Mokotów. Na jego kieszonkowe składało się wówczas kilkaset złotych stypendium naukowego i ponad tysiąc złotych diety. Cztery lata później, jako radny gminy Centrum, dostawał już ponad 6 tys. zł diety i pensję rzecznika SLD. Dzisiaj jako sekretarz stanu zarabia 10 tys. zł, do tego dochodzą 2 tys. diety poselskiej. – Nie chcę jednak uzależniać swego bytu od polityki. Gdyby mi się w niej nie powiodło, zawsze mogę podjąć praktykę prawniczą. W tym roku kończę aplikację radcowską – mówi Tober.

Złote dziecko lewicy

Oficjalne otwarcie kampanii wyborczej Aleksandra Kwaśniewskiego w 1995 r. odbyło się bez pompy, która towarzyszyła temu wydarzeniu pięć lat później. Były przemówienia, deklaracje, zapewnienia: – Ogólnie mówiąc: nuda. Nikt z nas nie chciał podjąć się obowiązkowego przy takich okazjach wystąpienia w imieniu młodzieży – mówi dawny członek Frakcji Młodych SdRP. W końcu padło na Michała. Dzisiaj część działaczy młodzieżówki twierdzi, że przemówienie, które wtedy wygłosił, było ich wspólnym dziełem. Kończyło się słowami Karla Kautskiego: „Demokratyczny socjalizm to nie tylko chleb dla wszystkich, ale i wolność dla wszystkich. Popieramy Aleksandra Kwaśniewskiego, bo jest kandydatem chleba i wolności”. Jeśli faktycznie mowa miała wielu autorów, zapewne żałują oni do dziś, że to nie oni wówczas wystąpili. Po cytacie z Kautskiego były już bowiem tylko niekończące się oklaski – i Michał na scenie. Kilka miesięcy później został asystentem ówczesnego szefa SdRP Józefa Oleksego. Do dziś ma na wszelki wypadek gotowy cytat lub powiedzonko na każdą okazję.

W krótkim czasie Tober zyskał sobie wśród partyjnych „starych” miano złotego dziecka lewicy. W 1997 r. Józef Oleksy, rozstając się z funkcją przewodniczącego partii, zwrócił się do obejmującego szefostwo Leszka Millera z prośbą, by ten wziął Tobera pod swoje skrzydła. Tak też się stało. Młodzi działacze SLD przyczyn uczucia, jakim pałają do Tobera „starzy”, upatrują w jego koneksjach rodzinnych. – Ojciec Michała należał do PZPR, był doradcą Wojciecha Jaruzelskiego, potem pracował w Banku Handlowym, gdzie schronienie znalazła cała dawna nomenklatura – mówi członek Sojuszu Młodej Lewicy (jedna z obecnych młodzieżówek SLD). Z drugiej strony przekonuje jednak, że również bez młodych Michał nie zaszedłby tak wysoko: – Zrobił karierę po naszych plecach i winny jest nam za to wdzięczność – mówi.

Stara degeneracja

We Frakcji Młodych SdRP Michał zaprzyjaźnił się ze starszym od siebie o 3 lata i próbującym już wówczas kariery dziennikarskiej Pawłem Zeitzem. Razem zaczęli wydawać gazetkę „Nowa Generacja”. Udało im się zebrać kilkuosobowy zespół redakcyjny, złożony głównie z działaczy młodzieżówki. W dość ostrym tonie krytykowali oni Kościół, Solidarność, Lecha Wałęsę czy Mariana Krzaklewskiego, dyskutowali o demokracji i legalizacji miękkich narkotyków. – Początkowo wydawaliśmy niewielką ilość odbijanych na ksero egzemplarzy. W czasie kampanii wyborczej w 1997 r. wpadliśmy jednak na pomysł, by zacząć drukować „Nową Generację” w kolorze i rozpowszechniać ją w całym kraju – mówi Zeitz. Michałowi udało się przekonać do pomysłu partyjnych „starych”: – Zgodzili się dawać nam pieniądze na wydawanie pisma, ale pod warunkiem, że założymy firmę, która się tym zajmie. Tak powstała spółka Zeitz & Tober – wspomina Paweł. Działacze Frakcji uznali powstanie firmy za zamach na dotychczasowe status quo gazety. – Michał i Paweł postanowili zrobić z niej trampolinę do własnych karier – tłumaczy młody polityk lewicy. Dziś o „Nowej Generacji” młodzi nie mówią inaczej jak „Stara Degeneracja”. Pismo przestało ukazywać się wraz z końcem kampanii wyborczej. Firmę Zeitz & Tober przejął i przekształcił w Agencję Z&T Paweł. Do dziś zajmuje się ona organizacją imprez, przygotowywaniem rozmaitych wydawnictw i spotów wyborczych dla SLD.

W nagrodę za wkład w kampanię wyborczą Michałowi i Pawłowi zaproponowano wejście w skład Centralnego Komitetu Wykonawczego partii. Warunek był jeden: jeśli chcą bawić się w dorosłą politykę, muszą skończyć z działalnością młodzieżową. – Chcieliśmy działać – wybraliśmy CKW – mówi Paweł. Młodzi uznali ten wybór za kolejny dowód ich nielojalności. – Michał umiejętnie podpuszczał przeciwko sobie skłócone obozy młodzieżówki. Sam na tle tego chaosu wydawał się „starym” jedynym młodym, z którym można się dogadać – mówi działacz SML.

Michał wiele razy słyszał od swoich rówieśników z partii, że gdy oni obejmą rządy, nie ma co liczyć na ich poparcie. Przekonał się o tym wkrótce po odejściu z Frakcji, kandydując na funkcję wiceprzewodniczącego partii. – Przepadł wówczas głosami młodych – mówi Sylwia Pusz, wówczas przewodnicząca Frakcji, dziś poseł SLD.

Nowa twarz SLD

O tym, że został rzecznikiem SLD, zdecydował przypadek. Wcześniej osobą odpowiedzialną w SLD za kontakty z mediami był Andrzej Urbańczyk. Gdy objął stanowisko redaktora naczelnego „Trybuny”, w Sojuszu zaczęto na gwałt poszukiwać jego zastępcy. Michał był świetnym kandydatem: – Młody, inteligentny, bez obciążeń z PRL, doświadczony w kontaktach z mediami – wymieniają działacze partii. Jednym słowem: idealna nowa twarz lewicy. Na długo przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi wiedział już, że jeśli lewica je wygra, on zostanie rzecznikiem rządu. Publicznie ogłosił to sam premier Leszek Miller podając na kilka dni przed wyborami część składu przyszłego rządu. – Premier chciał zapewne zwiększyć w ten sposób moje szanse w wyborach – mówi Michał. Dla wielu „starych” działaczy decyzja premiera była jednak szokiem. Owszem, przypuszczali, że Michał zostanie rzecznikiem klubu parlamentarnego, może szefem SLD w Warszawie, ale ministrem? Nie, tego się nie spodziewali. – „My na to, co ty masz już teraz, pracowaliśmy całe życie” – wypominają mi teraz niektórzy ministrowie – mówi Tober. Bardziej niż ministrów ta błyskawiczna kariera boli pracowników URM i szeregowych członków partii. – W URM jest mnóstwo 50-latków, którzy przez całe życie zdołali dojść do stopnia starszego referenta. Niczego mu nie podpowiedzą, wyłapią każde potknięcie i, oczywiście z życzliwości, poinformują o nim kogo trzeba – mówi uważany swego czasu za „złote dziecko prawicy” Krzysztof Kwiatkowski, były sekretarz premiera Jerzego Buzka. – Na początku kadencji przez mój gabinet przetaczały się korowody ludzi, którzy za moim pośrednictwem chcieli dotrzeć do premiera. Inni usiłowali załatwiać przeze mnie pracę. Opuszczając URM wywiozłem całą furę zgromadzonych przez cztery lata CV – twierdzi Kwiatkowski. Michał, pytanie o to, czy ma podobne problemy, kwituje krótko: – Rzeczywiście przychodzą różni ludzie. Funkcja rzecznika przyniosła mu popularność na zewnątrz partii i spadek popularności wewnątrz. Wciąż komuś podpada: a to działaczom z Pomorza – grożąc im publicznie wykluczeniem z partii za nepotyzm, to znów tym ze Śląska za krytykę ich krytyki SLD, innym razem pełniącemu obowiązki szefa UOP Zbigniewowi Siemiątkowskiemu za ujawnienie mediom, że projekt reformy służb specjalnych, za którego nieznajomość zwalniani są z pracy funkcjonariusze, nie istnieje. – Odkąd zostałem rzecznikiem, muszę znacznie bardziej starać się o utrzymanie sympatii ludzi. Jeśli rok temu byłem dla kogoś miły, teraz muszę być supermiły. Jeśli kiedyś oddzwaniałem po pół godziny, teraz robię to po 10 minutach. Jeśli nie zdążę, stwierdzają, że odbiła mi palma – skarży się Michał.

W ciągu kilku miesięcy zraził do siebie wielu przychylnych mu wcześniej dziennikarzy. Zarzucają mu, że zbyt dużo bierze ze stylu swego pryncypała, że jest cyniczny i za często pozwala sobie na dowcipy. Rzecznik nie godzi się jednak z tymi zarzutami: – Oprócz tego, że jestem rzecznikiem, jestem także politykiem. Nie zamierzam wyciszać swego temperamentu politycznego – mówi. Przed wyborami Michał zapewniał, że najważniejszą dla niego rzeczą jest, by społeczeństwo było właściwie informowane o poczynaniach władzy. Teraz pytany o wyjazd Millera do Watykanu, Michał odpowiada jak w „Rejsie”: „Pytania są tendencyjne”.

Tak oto Miś znalazł się w trudnej sytuacji, wśród starych wyjadaczy, którzy nie zawsze traktują go jak równego sobie partnera. – Może się zdarzyć, że najpierw każą mu coś powiedzieć, a gdy to wywoła burzę – odetną się – mówi Marek Przybylik, dziennikarz i radny UW w warszawskiej gminie Centrum. Tak było z podróżą premiera i jego rodziny do Watykanu: najpierw Michał informował, że w tej sprawie Miller zachowa się tak, jak to było przyjęte dotychczas, a gdy przez media przeszła fala krytyki, szef Kancelarii Premiera Marek Wagner zakomunikował: – To, co mówił rzecznik, nie pochodziło od premiera. Na razie Michała chroni przed wszelkimi atakami Miller: – To dobrze, że przewodniczący udziela młodym swego klosza. Z racji braku doświadczenia częściej niż „starzy” popełniają błędy i bez tej ochrony ze strony przewodniczącego szybko dziękowano by im za współpracę – mówi Sylwia Pusz. W ubiegłej kadencji to o niej mówiono, że jest pod kloszem szefa partii. – Młodych ludzi trzeba stopniowo przygotowywać do pełnienia funkcji, a nie trzymać ich pod jakimiś kloszami. Michałowi potrzebna jest w tej chwili merytoryczna pomoc. Jeśli jej nie otrzyma, zadziała sprawdzony już wcześniej mechanizm: klosz zdjęty – paprotka zamarzła – mówi poseł Izabella Sierakowska.

Jeszcze trochę szczęścia

Codziennie przed godziną 23.00 Bela – pies rasy beagle – zaczyna się niespokojnie kręcić na oliwkowomiodowej kanapie w salonie Jana i Marii Toberów. Za chwilę przyjdzie po nią Ewa – żona Michała, a może nawet i sam Michał. Młodego małżeństwa całe dnie nie ma w domu, więc podrzucają Belę rodzicom, żeby się nie nudziła sama. – Częściej widujemy Misia w telewizji niż na żywo – skarżą się rodzice. Ewa także widuje go rzadko: gdy on wychodzi do pracy, ona często jeszcze śpi, gdy wraca – czasami już śpi. – To, że mamy tak mało czasu dla siebie, uczy nas ogromnej dyscypliny. Wyciskamy każdą minutę jak cytrynę – mówi Michał. Uwielbia sobotnie wieczory spędzane z żoną przed telewizorem. – Oglądamy sobie serial „Seks w wielkim mieście”, mam cudowną świadomość i modlę się jak bohaterowie „Upadku” Aleksandra Camusa: „Panie Boże jeszcze trochę tego samego”.

  • Dajcie już temu spokój
  • Złote myśli Michała Tobera

    • Dobrze, że nie pracuję w UOP, bobym został zwolniony.
    (Dla „Gazety Wyborczej” o reformie służb specjalnych)

    • Miejsc w rządzie jest tylko 15 i siłą rzeczy niezadowolonych i rozczarowanych z powodu decyzji personalnych musi być więcej niż tych zadowolonych.
    (Do działaczy terenowych SLD)

    • Żadne dokumenty wymiaru sprawiedliwości, z którymi zapoznała się pani minister Piwnik, nie wskazują na to, by prokurator Kaucz był oskarżycielem w procesie Labudy.
    (Dla „Gazety Wyborczej” na temat konfliktu wokół min. Piwnik)

    • Jednym wszystko się kojarzy z seksem, innym z Aleksandrem Gudzowatym. Dajcie już spokój temu Bartimpeksowi.

    • Byłem zaskoczony odpowiedzialnością i konstruktywną postawą polityków Samoobrony, w tym oczywiście przede wszystkim Andrzeja Leppera. On jest tam niekwestionowanym przywódcą w rozmowie o sprawach istotnych dla państwa, istotnych dla gospodarki.

    • Co mnie różni? (od Andrzeja Leppera – red.) Jestem młodszy od Andrzeja Leppera i urodziłem się w mieście, a nie na wsi.
    (W radiowym wywiadzie dla Jacka Żakowskiego na początku nowej kadencji Sejmu)

   
Polityka 4.2002 (2334) z dnia 26.01.2002; Kraj; s. 28
Oryginalny tytuł tekstu: "Miś w krainie wyjadaczy"
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną