Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Minister 007

Pałubicki Janusz

Janusz Pałubicki jest politykiem oszczędnym w słowach, ascetycznym. Za to, gdy już zaczyna mówić, często uruchamia lawinę nieporozumień i ukazuje tajemnicze rozpalone oblicze człowieka, który albo nie do końca panuje nad własnym słowem, albo tym słowem w niewiadomym celu gra.

Zanim prasa zaczęła poważniej pisać o ministrze koordynatorze ds. służb specjalnych, do znudzenia pisała o jego swetrach - o czarnym, roboczym oraz białym z owczej wełny, zakładanym na specjalne okazje, przechowywanym w kasie pancernej Komisji Krajowej Solidarności i sprzedanym na aukcji za 310 zł (pieniądze za sweter zasiliły fundusz przeznaczony na budowę domu dla poszkodowanej przez powódź rodziny z Gorzanowa).

Kiedy w 1997 r. Janusz Pałubicki pojawił się w pałacu prezydenckim na zaprzysiężeniu rządu Jerzego Buzka w czarnym swetrze i butach pionierkach, niejeden zadał sobie pytanie: o co mu właściwie chodzi? Odpowiadano rozmaicie: że etosowiec i nie lubi marynarek, że może jeszcze nie zdążył kupić, że chciał zrobić afront prezydentowi Kwaśniewskiemu, że dziwak, indywidualista, a może udaje Kuronia dla zdobycia społecznego zaufania. Sam Pałubicki przyznał publicznie, że za swoim wyglądem nie przepada i szczerze mówiąc wygląd jest tym, czego w sobie nie lubi najbardziej. Jednocześnie dodawał: - Ubranie ma chronić człowieka przed zimnem, osłaniać nagość, a nie być uniformem, czymś w rodzaju odznaki organizacyjnej.

Dzisiaj swetry Janusza Pałubickiego nie są już medialną atrakcją i mało kogo interesuje, jaka tajemnica się za nimi kryje. Medialną atrakcją i wielką polityczną tajemnicą stał się ukryty w swetrze Janusz Pałubicki jako taki. Nie zmieniło się jedno: obserwując to, co robi, i słuchając tego, co mówi, coraz więcej ludzi zadaje sobie wciąż to samo pytanie: o co mu właściwie chodzi? Publicznie padają sugestie, że minister Pałubicki, jedna z najbardziej prominentnych osób w państwie, ciesząca się dużym zaufaniem premiera (zalicza się go do najściślejszego, nieformalnego grona doradców, obok m.in. Teresy Kamińskiej i Longina Komołowskiego), nie panuje nad tym, co robi i mówi.

- Janusz zachowuje się jak dziecko we mgle - uważa poseł Unii Wolności Andrzej Potocki. Chociaż uważa Pałubickiego za jednego z najrozsądniejszych i najprzyzwoitszych ludzi na polskiej scenie politycznej, jest zdania, że powinien on podać się do dymisji i gruntownie przemyśleć swój sposób publicznego istnienia.

Uparty romantyk

Dawni koledzy z poznańskiego Technikum Poligraficzno-Księgarskiego przypominają sobie, że Januszek zawsze był oryginałem. Co sobotę przychodził do szkoły z olbrzymim, wypchanym plecakiem i zaraz po lekcjach wyruszał na turystyczny szlak. Podróżował autostopem, nocował w stodołach. Zamiłowanie do włóczęgi i przygody dzielił z zamiłowaniem do historii sztuki. Po studiach w Poznaniu zabrał się nawet za doktorat: "Nowożytna rzeźba kamienna Prus Królewskich". Jednocześnie przyjął posadę w bibliotece Instytutu Historii Sztuki, a po kilku latach został jej kierownikiem. Niektórzy znajomi twierdzą, że jego naukowa kariera stopniowo straciła w tym czasie impet, rodząc rozczarowanie i poczucie niespełnienia. Może dlatego, gdy w 1980 r. pojawiła się Solidarność, zareagował natychmiast. Był jednym z założycieli związku na poznańskim uniwersytecie, potem sekretarzem zarządu regionu Wielkopolska.

W stanie wojennym internowano go. Na wolność wyszedł tylko po to, aby ogłosić, że schodzi do podziemia. Został szefem konspiracyjnego Tymczasowego Zarządu Regionu. W grudniu 1982 r. aresztowano go ponownie. Dostał 4 lata więzienia. Osadzony w jednej celi z kryminalistami, podjął głodówkę trwającą 104 dni, domagając się przyznania specjalnego statusu więźniom politycznym. Z powodu złego stanu zdrowia wyszedł na wolność po półtora roku. Mówi się, że trzy miesiące później SB zorganizowała zamach na jego życie: jechał właśnie samochodem, gdy z wyprzedzającej go ciężarówki ktoś zrzucił stalową rurę, która rozbiła przednią szybę jego auta.

Wydarzenia lat 80. sprawiły, że Pałubicki stał się w Solidarności postacią legendarną. Był obecny przy Okrągłym Stole, rok później został szefem regionu Wielkopolska, a także wiceprzewodniczącym Komisji Krajowej i skarbnikiem związku. Doceniano to, że w gorącym okresie lat 1989-91 wielkopolska Solidarność dzięki niemu uniknęła poważnych konfliktów. - Janusz nie zawiera znajomości łatwo, ale te które ma, kultywuje. Szanuje kolegów, którzy poszli w polityce inną drogą, stara się nie wartościować postaw - mówi Maciej Andrzejewski, jego asystent z biura poselskiego w Poznaniu.

Mimo to w sprawach zasadniczych pozostaje bezkompromisowy. - Radykalny i kompletnie bez poczucia humoru. Bierze wszystko śmiertelnie poważnie. Z tego powodu w związku bano się go trochę i dawano zadania raczej organizacyjne, a nie ściśle polityczne, wymagające elastyczności - opowiada kolega z pierwszej Solidarności.

Gdy w 1993 r. Komisja Krajowa stosunkiem głosów 76 do 3 przegłosowała wotum nieufności dla rządu Hanny Suchockiej, Pałubicki (głosujący przeciw) nie zawahał się zrezygnować z fotela wiceprzewodniczącego. "Dotychczasowa polityka Solidarności przyniosła związkowi wiele ewidentnych strat" - mówił prasie. W 1996 r. wsławił się tym, że jako członek Politycznego Komitetu Doradczego przy MSW poparł (jako jedyny przedstawiciel opozycji) kandydaturę Andrzeja Kapkowskiego, dawniej oficera SB, na szefa UOP. Jak stwierdził, głosowanie blokiem politycznym w takich sprawach go nie interesuje. Pytany o konkretne powody poparcia, odparł: "Miałem swoje powody, o których nie mogę powiedzieć".

- Ta decyzja to wyraz niebywałego uporu. Gdy Janusz nabiera jakiegoś przekonania, nie ma siły, która by go od niego odwiodła - mówi jeden z jego znajomych.

- Dzielny i niekonformistyczny. Wyraźnie demonstruje na przykład swój ateizm, co w AWS nie jest w końcu mile widziane - mówi jego kolega z AWS, dawny działacz podziemia.

Według Andrzeja Potockiego, godna podziwu bezkompromisowość Pałubickiego czasem bywa błędem politycznym. - W jego wypowiedziach zauważam pewną nieumiejętność zrównoważenia różnych, niekiedy kolidujących ze sobą interesów.

Nie mogę, bo nie mogę

Na pytania dziennikarzy odpowiada niechętnie albo wcale. Gdy już zaczyna mówić, dość łatwo przychodzi mu rzucanie oskarżeń, formułowanie kategorycznych sądów, o czym w swoim czasie przekonali się prezydent Aleksander Kwaśniewski, generał Sławomir Petelicki i wiceminister Wojciech Brochwicz z MSWiA. Ten ostatni w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" powiedział: "Podczas zebrania kierownictwa resortu wylał na mnie wiadro pomyj. Powiedział, że taki człowiek jak ja nie powinien pełnić żadnych funkcji w państwie, że nie jestem godny stopnia oficerskiego, że nie ma do mnie zaufania. To była biegunka słowna, seans nienawiści. Bardzo mnie to zaskoczyło, bo wcześniej nigdy nie mieliśmy okazji rozmawiać".

Krytykowany za niejasne wypowiedzi Pałubicki chowa się za podwójną gardę - tłumaczy, że jego słowa zostały przekręcone, że nie może precyzyjnie wyjaśnić, co miał na myśli, bo nie pozwala mu na to konieczność zachowania tajemnicy, lub też, że jego intencje nie będą zrozumiałe bez dodatkowych wyjaśnień, których w żadnym razie poczynić nie może. Daje w ten sposób sygnał, że jego działania oparte są na wiedzy niedostępnej innym i jako takie nie mogą być do końca czytelne dla opinii publicznej. Jest kimś, kto ma kontrolować groźny świat służb specjalnych. I robi swoje, chociaż z konieczności jest jak ten żołnierz z piosenki grupy No To Co, który "dziewczynie nie skłamie, chociaż nie wszystko jej powie".

Jego wiecznie surowa mina mówi nam: żyjemy w świecie szpiegów, teczek i bezwzględnej gry wywiadowczej. Szpieguje nas sąsiednie państwo, spiski czają się nawet tam, gdzie się ich nikt nie spodziewa, na przykład na samych szczytach władzy. Janusz Pałubicki stara się te spiski wykryć, a szpiegom sąsiedniego państwa uprzykrzyć życie. Podobno to właśnie on udostępnił Marianowi Krzaklewskiemu materiały dotyczące Janusza Tomaszewskiego, on także wskazał na grupę polityków, byłych współpracowników SB, którzy dla ratowania swojej pozycji dążą do zahamowania lustracji. Podczas jednego z posiedzeń klubu parlamentarnego AWS wzbudził grozę oświadczając, że wśród posłów Akcji jest jedenastu agentów.

Niektórzy jego stosunek do służb specjalnych skłonni są tłumaczyć ciężkimi przeżyciami z okresu stanu wojennego. Wycierpiał wtedy dużo, jednocześnie mocno wszedł w konspirację, kierując wielkopolskim podziemiem. Do tajnej roboty miał spory talent. Wykazywał wiele inwencji, tlenił włosy, kilkakrotnie dla zmylenia funkcjonariuszy SB zakładał nawet marynarkę. Czy świat konspiracji, agentury i spisków fascynował go? A może dopiero potem jako minister w rządzie Buzka uległ fascynacji służbami specjalnymi? "Nie - zaprzecza Pałubicki w wywiadzie dla ŤGWť. - Patrzę na służby jak na narzędzie do pracy".

Mimo to Andrzej Potocki uważa, że Pałubicki, podobnie jak inni ludzie przychodzący do resortu spraw wewnętrznych, został przez służby "wchłonięty". Tacy ludzie zaczynają myśleć kategoriami spisku, gier operacyjnych, tajnych powiązań. Stopniowo zaczynają uważać, że jedyna prawdziwa wiedza to wiedza, jaką dysponują służby, oni są zaś jej depozytariuszami. - Miałem okazję rozmawiać z Januszem na temat ustawy abolicyjnej. Tłumaczył mi, że taki akt to konieczność, bo to część gry, jaką prowadzą służby.

Nie widzę przeszkód

- To człowiek wybitny, przyzwoity, uczciwy do szpiku kości. Jednocześnie precyzyjny, ważący słowa. Moim zdaniem jeden z najmocniejszych punktów po prawej stronie sceny politycznej - ocenia poseł AWS Stefan Niesiołowski.

"Odporny na blichtr władzy. Bardzo uparty, gdy coś postanowi, trudno go przekonać, co nie zawsze jest zaletą" - ocenił Pałubickiego poseł AWS Mariusz Kamiński w wypowiedzi dla "Gazety Polskiej".

- Szalenie emocjonalny, co, prawdę mówiąc, nie jest dobrą kwalifikacją na jego stanowisku. No i chyba jednak za bardzo ulegający spiskowej teorii dziejów - mówi poseł AWS proszący o nieujawnianie nazwiska.

- Nie powierzyłbym mu żadnego kierowniczego stanowiska od brygadzisty w górę - przyznaje szczerze jedna z prominentnych postaci dawnej Solidarności, dzisiaj polityk Unii Wolności. Jego zdaniem urzędnikiem wysokiego szczebla nie może być człowiek, który ma wszczepiony rozrusznik serca; obciążenia i stresy mogą wywoływać niedotlenienia mózgu (Janusz Pałubicki kilkakrotnie mdlał - i w konspiracji, i na sali sejmowej). Poza tym - kontynuuje rozmówca - wielka uczciwość, patriotyzm i niezłomność, to nie są wystarczające kwalifikacje do kierowania dużą strukturą.

Dla ilustracji przytacza dowcip o ślepym dżokeju, jaki Jacek Merkel opowiedział kiedyś na posiedzeniu Rady Krajowej UW. Tego dżokeja pytają, czy wystartuje w Wielkiej Pardubickiej. - Nie widzę przeszkód - odpowiada.

Dla Merkla takim dżokejem jest obecna koalicja i jej rząd. Dla mojego rozmówcy jest nim Janusz Pałubicki - człowiek, który chętnie rusza do przodu, chociaż nie widzi przeszkód, które przed sobą ma. Widzi je natomiast tam, gdzie ich nie ma. - On nie rozumie rzeczywistości, ma trudności z jej rozpoznaniem, dlatego nie dostrzega rzeczywistych zagrożeń. Żyje w świecie urojonym, odkrywa urojone zagrożenia, dlatego demaskuje spiski agentów, pruje nocą kasę Gromu i wydala dziewięciu rosyjskich szpiegów, wzbudzając popłoch naszych sojuszników.

Zdaniem rozmówcy, paranoiczną postawę Pałubickiego trudno zweryfikować, ponieważ w obszarze, na którym działa, wszystko jest tajne. To praktycznie uniemożliwia poważną dyskusję, zamyka usta krytykom, samemu ministrowi zaś daje przewagę i poczucie wyższości, bo i tak zawsze to on wie więcej i lepiej.

Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną