Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Kadrowy

Lipiński Adam

Jeśli zapytać w PiS, kto cieszy się największym zaufaniem Jarosława Kaczyńskiego, większość wskazuje Adama Lipińskiego. To on, choć poza ugrupowaniem nieznany, ma być „trzecim bliźniakiem”.

W czasie uroczystości przyznania Jarosławowi Kaczyńskiemu tytułu Człowieka Roku tygodnika „Wprost” wszystko było jak zwykle przy podobnych okazjach. Gratulacje, toasty, gorączkowe nawiązywanie znajomości z nową ekipą. Świeżo nawróceni zwolennicy rządzącej partii orbitujący wokół prezesa, premiera i co lepiej znanych partyjnych funkcjonariuszy.

A pod filarem, trochę z boku, samotny 50-latek z lampką wina. Nagle zjawia się przy nim popularny europarlamentarzysta. Zgięty w pokłonach. W tym towarzystwie tylko on wiedział, z kim ma do czynienia.

Znajomi mówią o Adamie Lipińskim: zawsze wierny – żonie, poglądom, prezesowi. A dzięki temu najbardziej zaufany. Konstruktor list wyborczych i regionalnych struktur, posiadacz całej wiedzy o partii i prawie całej o jej szefie. Niezastąpiony przy każdych wyborach jako ten, który panuje nad drużyną, czuwa nad czystością szeregów. Skadrowana, karna partia to w dużej mierze jego dzieło. Świetny strateg, którego polityczny język to wzór dla kolegów, jak należy na zewnątrz tłumaczyć zawiłości taktyczne ugrupowania, jak odpierać ataki, jakiej logiki używać, aby wyjść na swoje i jeszcze sfatygować przeciwników. Wielu polityków PiS „mówi Lipińskim” i – jak zauważa opozycja – to jeszcze nie jest złe. Inni „mówią Gosiewskim”, czyli wersją uproszczoną.

Działacze PiS zauważają, że z Kancelarii Premiera, gdzie Lipiński jako sekretarz stanu ds. współpracy z parlamentem od listopada ma obszerny gabinet, jest dalej do ucha prezesa niż z biura organizacyjnego PiS, gdzie rezydował wcześniej. Ale to złudzenie. W sejmowej sali posiedzeń wciąż można go zobaczyć tuż przy nim. W pierwszym rzędzie, po prawej stronie Jarosława Kaczyńskiego.

Zresztą Lipiński, gdziekolwiek by siedział, zawsze jest blisko szefa. Kiedy w czasie awantury o prowadzenie obrad nad debatą budżetową w Sejmie emocje sięgały zenitu, nie było go na Wiejskiej. Ale na jego biurku w Kancelarii dzwonił telefon. To był Prezes.

Wiceszef PiS pilnuje obiegu interpelacji i innych formalnoprawnych kwestii na styku rząd–parlament. Daje do zrozumienia, że przy jego okrągłym stole zasiadają też politycy opozycji. Nie zdradzi, którzy, chlubi się dyskrecją. Żaden z pytanych przez nas członków kierownictw sejmowych ugrupowań nie potwierdził jego udziału w ostatnich koalicyjnych rozmowach.

Poza tym, wprawiony akcją wysyłania na Ukrainę obserwatorów wyborczych, ma koordynować politykę wschodnią rządu i współpracę z Polonią. Na poziomie partyjnym – zajmuje się poszerzeniem struktur PiS.

Niemal wszyscy zgadzają się jednak, że najważniejsze zadanie Lipińskiego jest nieformalne. Ma polegać na patrzeniu zetchaenowskiemu premierowi na ręce, czuwaniu nad obsadą rad nadzorczych (choć on sam temu zaprzecza), pilnowaniu, by posłowie nie zgłaszali się do szefa rządu z listą kadrowych życzeń.

Z gnatem po wojnie

Droga Adama Lipińskiego do miejsca, w którym jest dziś, początek ma w latach 70. Kiedy bracia Kaczyńscy współpracują z Komitetem Obrony Robotników, Lipińskiemu, 23-letniemu studentowi wrocławskiej Akademii Ekonomicznej, czytelnikowi „Więzi” i „Znaku”, wpada w rękę ulotka Studenckiego Komitetu Solidarności.

Dla działaczy skupionych wokół Uniwersytetu Wrocławskiego pierwszy człowiek z AE staje się cennym nabytkiem. – Zwłaszcza że wyróżniał się na tle przekrzykującego się towarzystwa – wspomina Stanisław Huskowski, w latach 70. w SKS, dziś poseł PO. – Nie histeryzował, robił dużo, gadał mało. Choć szybko zorientował się, że właśnie słowem z reżimem walczy się najskuteczniej.

Wciąga go poligrafia i kolportaż. Tej działalności trzyma się do końca PRL. Nie zniechęcają go rutynowe szykany, zatrzymania, po studiach konieczność ciągłej zmiany pracy, w stanie wojennym życie w ukryciu. Jako szef poligrafii regionalnego komitetu strajkowego nie schodzi z celownika MO. – Zaliczyłem dobre trzydzieści mieszkań – opowiada. Na ślub cywilny (żona: Halina Wojnarska, także we wrocławskiej opozycji) jedzie tramwajem. Po symbolicznej lampce wina wraca do pokoiku przy kotłowni, gdzie akurat mieszka. – Romantyczne czasy i romantyczna działalność z pełnym przekonaniem, że mieliśmy rację – wspomina dzisiaj. Nie zniechęca go upływ czasu bez nadziei na przełom, znużenie i marazm ogarniające opozycję w drugiej połowie lat 80. Jedni emigrują, inni przestawiają maszyny na druk komercyjny. Lipiński trwa. – Czuliśmy się jak partyzanci biegający po lasach z gnatami w 15 lat po wojnie. W tym czasie rodzi mu się córka Marta, dziś 19-letnia studentka europeistyki.

Jeszcze zanim przełom 1989 r. na dobre okrzepnie, ze znajomymi z opozycji Lipiński zakłada stowarzyszenie Centrum Demokratyczne. Ma być początkiem centroprawicowej partii. Mówi o liberalizmie – w sensie potrzeby budowania wolnego rynku, i o demokracji – w sensie swobód obywatelskich. W swojej krótkiej historii stowarzyszenie odegra jednak rolę tylko w stolicy Dolnego Śląska – skupi najważniejsze postaci tamtejszej opozycji i późniejszych władz.

Krótko po powstaniu CD w Warszawie pojawia się Porozumienie Centrum nawołujące do przyspieszenia przemian i dekomunizacji. W telewizji Lipiński widzi Jarosława Kaczyńskiego. Mówi to, co i on chciałby powiedzieć, a do tego nie traci rezonu atakowany przez ludzi związanych z przyszłą Unią Wolności. Lipiński wyczuwa wielki talent polityczny. Przez wspólnych znajomych szuka kontaktu. – Jak ktoś robi lepiej coś, co ja też chciałbym robić, może liczyć na moje stuprocentowe poparcie – mówi.

Sławek Kaczyńskiego

Po spotkaniu z Jarosławem Kaczyńskim rusza w objazd, by stworzyć PC w regionie. Odwiedza komitety obywatelskie w parafialnych salkach, ściga się ze znajomymi z ROAD, z którymi PC zaczyna wtedy walkę o rząd dusz. I przyczynia się do sukcesu. Na początku lat 90. szeregi partii liczą według niektórych nawet 50 tys. członków.

W 1991 r. Lipiński trafia na Wiejską. Z oporami. – Wolałem po prostu tworzyć partię na Dolnym Śląsku – zaznacza. Gdy jednak kolejne regionalne listy padają, startuje „zmuszony brutalnością prezesa” – jak mówi żartem. Zajmują go jednak głównie sprawy organizacyjne partii. Lubi to, czego większość nie znosi – konstruowanie statutów, regulaminów, zarysów programów. Koledzy nie pamiętają, by kiedykolwiek się uniósł. Albo miał inne zdanie niż szef.

Pośród kolejnych zawirowań partyjnych zakłada z żoną „Nowe Państwo” – początkowo konserwatywny miesięcznik społeczno-polityczny. – Idea nowego państwa to idea IV RP, budowanej na prawie i sprawiedliwości – ocenia z perspektywy Radosław Rybiński, były dziennikarz „NP”. Gdy w połowie lat 90. pismo zmienia się w tygodnik, Lipiński, bez entuzjazmu, przenosi się z Wrocławia do Warszawy. Ściąga młode, lecz już znane z ciętego języka i konserwatywnego światopoglądu osobowości dziennikarskiego światka. Publikuje tam Jacek Łęski, Piotr Zaremba, Bogdan Rymanowski. Medialna przygoda kończy się w 1999 r. Lipiński odchodzi, by zostać prezesem i – de facto – likwidatorem PC.

Bo burzliwa historia PC dobiega wówczas końca. Po przejściu sporej grupy działaczy do tworzonej Polskiej Partii Chrześcijańskich Demokratów w PC zostaje kilka tysięcy najwierniejszych członków. Adam Lipiński pełni obowiązki szefa. Ale, jak zwykle, nie chce mu się rządzić. I, jak zwykle, Jarosław Kaczyński przemawia mu do przekonania. – Po prostu zaprosił mnie do domu i powiedział: Adamie, proszę cię, żebyś został prezesem. Ogólnie akceptowany, koncyliacyjny Lipiński na czele dawał nadzieję na utrzymanie choćby szczątkowych struktur i szyldu, które mogłyby być zaczątkiem nowego bytu. – Decyzja przyszła mi o tyle łatwiej, że wtedy byliśmy bici i kopani. A w zwarciu funkcjonuję lepiej niż przy odcinaniu kuponów. Na październikowym kongresie w 1999 r. formalnie obejmuje funkcję prezesa.

Czy w tym momencie ostatecznie staje się dla Jarosława prawą ręką, powiernikiem, niezawodnym wykonawcą zadań? Ci, którzy przeszli próbę ognia tamtych lat, są dziś w najściślejszym gronie zaufanych prezesa. Lipiński, dodatkowo, grunt pod tę rolę wyrobił przez lata.

Czy kiedykolwiek zwątpił w Jarosława? Nigdy. Męczony pytaniami wyznaje, że szybko zorientował się, iż jeśli ktokolwiek w Polsce może coś zmienić, to tylko Jarosław Kaczyński. Rozwodzić się nad tym nie chce. Po co prezesowi kadzić.

Radosław Rybiński porównuje tandem Lipiński-Kaczyński do pary Józef Piłsudski- Walery Sławek, trzykrotny premier, najbliższy współpracownik, który był typowany na następcę marszałka. – A po śmierci Piłsudskiego zniknął. Lipiński bez Kaczyńskiego też by nie istniał. Zabrakłoby mu determinacji. Dziś może funkcjonować sprawnie, bo ma płynącą od Jarosława siłę. Jarosławowi gwarantuje, że to, co postanowione, zostanie wykonane. Bo jest świetnym organizatorem. I nauczył się Kaczyńskich rozumieć, a tę sztukę posiedli nieliczni.


  
Asekuracja prezesa

Są i tacy, którzy źródeł znaczenia Adama Lipińskiego przy Jarosławie Kaczyńskim upatrują w jego roli w inwestycjach powiązanych z dzisiejszymi politykami PiS.

W 1995 r. Adam Lipiński wszedł do rady nadzorczej spółki Srebrna, stworzonej głównie przez Fundację Prasową Solidarności, związaną z braćmi Kaczyńskimi. Ważnym źródłem przychodów spółki był wynajem wniesionego aportem przez FPS budynku w Al. Jerozolimskich i przy pl. Zawiszy, którego własność w 1994 r. nieodpłatnie przekazał Fundacji Skarb Państwa, a wcześniej, w 1991 r., wydzierżawił.

Okoliczności dzierżawy dotyczył proces zakończony przed sądem rejonowym w 1995 r. Dwaj pracownicy Urzędu Rejonowego byli w nim oskarżeni o poświadczenie nieprawdy w dokumentach, co umożliwiło Fundacji Prasowej Solidarności objęcie dzierżawy przed upływem ustawowych terminów. Proces umorzono z powodu małej szkodliwości czynu, ale w postępowaniu ustalono, że na urzędników były wywierane naciski z „Kancelarii Prezydenta, głównie od Jarosława Kaczyńskiego”. Z kolei sprawa przekazania własności i użytkowania wieczystego gruntu przy Al. Jerozolimskich jest wśród wątków prowadzonego przez warszawską policję postępowania przygotowawczego, dotyczącego nieprawidłowości w działaniach urzędników Urzędu Rejonowego.

W 1995 r. Srebrna kupiła też „Nowe Państwo”. Ponad rok później majątek Fundacji Prasowej Solidarności przejmuje Fundacja Nowe Państwo – założona przez abp. Tadeusza Gocłowskiego, Jarosława Kaczyńskiego, Krzysztofa Czabańskiego, a także samą FPS, Srebrną sp. z o.o. i stworzoną na jej bazie spółkę Srebrna Media. Adam Lipiński jest członkiem zarządu Fundacji Nowe Państwo. Wśród jej celów jest m.in. działalność na rzecz rozwoju demokracji i świadomości politycznej Polaków (w jej ramach w 1997 r. FNP wspiera finansowo kampanię kandydatów AWS – Tadeusza Dziuby, Teresy Liszcz, Przemysława Gosiewskiego i Jana Szyszki).

Po wyborach 1997 r. Adam Lipiński odkupuje od Jarosława Kaczyńskiego jego udziały w Srebrnej. Na początku 1998 r. przechodzi też z rady nadzorczej spółki do jej zarządu. W 2000 r. – po odejściu z funkcji prezesa Srebrnej Wojciecha Jasińskiego, dziś typowanego na ministra skarbu, zajmuje jego miejsce. Ma zatem wpływ na najważniejsze przedsięwzięcia biznesowe swojego środowiska. Według swoich zapewnień i współpracowników koncentruje się jednak na wydawaniu „Nowego Państwa”.

Krótko przed wejściem do parlamentu w 2001 r. Adam Lipiński sprzedaje udziały w Srebrnej, jesienią rezygnuje z prezesury. Wkrótce później „Nowe Państwo” przekształca się w miesięcznik. Od 2005 r. wychodzi raz na kwartał.

Osoby, które przewinęły się przez inwestycje, widzą w nich niezbyt sprawnie prowadzoną tratwę ratunkową, która w chudych latach przyjmowała potrzebujących wsparcia działaczy i ich bliskich (Halina Wojnarska, żona Adama Lipińskiego, sekretarz redakcji „NP”, do dziś zasiada w radzie nadzorczej Srebrnej). Inne teorie dotyczące rzeczywistego znaczenia inwestycji nie zyskały do tej pory potwierdzenia.

Czas odrodzenia

Można przypuszczać, że gdyby w 2000 r. premier Jerzy Buzek nie powołał Lecha Kaczyńskiego na ministra sprawiedliwości i następnie nie usunął go z rządu, partia bliźniaków byłaby dziś wyłącznie krótkim rozdziałem w podręczniku historii najnowszej. Stało się jednak inaczej. – Pierwsza konferencja z udziałem Lecha Kaczyńskiego, którą zorganizowaliśmy jeszcze jako PC na Foksal, przyciągnęła tłumy. Kolejna, w Krakowie – podobnie – wspomina Adam Lipiński. – Uznaliśmy, że pora na nasz krok.

Powstaje kilkuosobowy komitet PiS. Adam Lipiński znów rusza w trasę, tym razem po kraju. Czasem jedzie do jednej osoby. Czasem na prowincji trafia na grupę działaczy, którzy przez lata spotykają się w pokoiku z wizytówką PC. Zgodnie z planem – PiS ma bazować na strukturach PC. Ale Lipiński przyjmuje też nowych działaczy. – Bez obaw przydzielał młodym poważną robotę, mówił konkretnym, operacyjnym językiem – opowiada Adam Hofman, dziś poseł, w 2001 r. student politologii. Inni działacze dodają, że później, przy budowaniu struktur, też nie bał się delegować zadań, miewał za to problemy z ich egzekwowaniem.

Po miesiącach morderczej pracy u podstaw Lipiński znał korzenie każdego działacza, każdy regionalny konflikt. I mógł jechać go rozwiązywać bez obawy zakwestionowania jego roli przez prezesa.

To on odpowiadał za zwieńczoną zwycięstwem Lecha Kaczyńskiego kampanię samorządową w Warszawie i kampanię do Parlamentu Europejskiego.

On z Jarosławem Kaczyńskim układał listy wyborcze i koordynował ubiegłoroczną kampanię parlamentarną i prezydencką. Do połowy sierpnia. Zastąpił go Ludwik Dorn, a potem Zbigniew Ziobro. Dlaczego? – W czasie kampanii były na niego ataki. A polityczną wadą Lipińskiego jest to, że się nie broni – mówi działacz PiS. Nie jest tajemnicą jego mała kreatywność w porównaniu z młodymi wilkami – Adamem Bielanem i Michałem Kamińskim. Podobno zresztą im samym jego kierownictwo było nie na rękę. – Nie wchodziliśmy sobie w paradę – zapewnia Michał Kamiński. – Od początku oddał nam polityczną stronę kampanii. My zajmowaliśmy się strategią, on rejestracją list, pełnomocnikami okręgów.

Poczekalnia w Kancelarii

Jak twierdzi uważny obserwator życia swojej partii, duet Bielan-Kamiński po sukcesie wyborczym wiele zyskał – oni wymyślili premiera Marcinkiewicza i minister Gilowską, a teraz grają na wcześniejsze wybory, bo to kolejna okazja do nabicia punktów. Nic nie grozi pozycji Ludwika Dorna – charyzmatycznego i autorytarnego w partyjnych kontaktach. Stabilna jest też sytuacja Marka Jurka (zaciąg zetchaenowski; intelektualnie podobny do Dorna, ale bardziej życzliwy ludziom; skupiony na marszałkowaniu) i Kazimierza Michała Ujazdowskiego (z naboru Przymierza Prawicy, mistrz politycznych gier, ostatnio w uśpieniu). Traci natomiast Przemysław Gosiewski – podobnie jak Dorn i Lipiński – zaufany braci dzięki wierności od czasów PC, ale trudny we współpracy i dość źle odbierany w roli szefa klubu.

Lipiński twierdzi, że wycofał się z pierwszej linii, by skupić się na swojej kampanii, jak podkreśla, bardzo owocnej. Okręg legnicko-jeleniogórski, skąd startował – miejsce we Wrocławiu ustąpił Ujazdowskiemu – był jedynym na ścianie zachodniej, w którym PiS wypadł lepiej niż PO.

Lipiński na kancelaryjnej posadzie złapie oddech, a jako oko i ucho w Alejach przyda się prezesowi. – Choć, patrząc realistycznie, Marcinkiewicz pięć razy Lipińskiego obiegnie, zanim on raz się obróci – mówi wspólny znajomy obu panów. Nawet przyjaciele, określający wiceprezesa PiS mianem „intelektualisty”, przyznają, że chodzi o walory umysłu związane raczej z refleksyjnością niż z refleksem. Ale też taka jego konstytucja wraz z brakiem potrzeby nadmiernej samodzielności ma być kluczem do związku z Jarosławem Kaczyńskim.

Choć zatem z wrażliwością Lipińskiego kłóci się pomysł koalicji z Samoobroną, nie wystąpi przeciwko niemu. Mimo że, paradoksalnie, deklaruje niechęć do agresywnej polityki, jego – rzadkie, bo rzadkie – wypowiedzi w mediach o politycznych partnerach stają się coraz ostrzejsze. Jakby teraz to on zaczął się dostosowywać do języka innych.

Nazwisko wiceprezesa PiS łączono też z realizacją kolejnego etapu rozwoju partii – wykreowania ugrupowania trzech wielkich zwycięstw (samorządowe wybory prezydenckie w Warszawie, wybory parlamentarne i prezydenckie 2005) na partię czterech zwycięstw. Powiększenia jej liczebności tak, by osiągnąć sukces w wyborach samorządowych. – Z moich szacunków wynika, że do przeprowadzenia skutecznej kampanii, potrzeba 20 tys. członków. My mamy 10 tys. – oblicza Lipiński.

Na razie jednak nie wybiera się po raz kolejny w Polskę, by pilnować poszerzania szeregów. Koncentruje się na ministerialnym zadaniu stworzenia międzyresortowych zespołów ds. demokracji w krajach Europy Środkowo-Wschodniej oraz ds. kontaktów z Polonią. Współpracownicy przypuszczają, że w sprawach kadrowych będzie raczej konsultantem – ostatniej lub przedostatniej instancji, arbitrem w regionalnych sporach i napięciach.

Nikt nie ma jednak wątpliwości, że jeśli miałoby dojść do przyspieszonych wyborów, padnie hasło „wszystkie ręce na pokład”. A konstrukcja list w tak ważkiej rozgrywce bez doświadczonego znawcy struktur i korzeni partii wydaje się wręcz niemożliwa. Można zatem przypuszczać, że dla Lipińskiego czas relaksu nie potrwa długo.

współpraca Jagienka Wilczak

Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną