Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Samoobrona po przejściach

Mimo obaw, że PiS po raz kolejny podejmie próbę rozbicia Samoobrony, Andrzej Lepper zdecydował się na powrót do koalicji. Pozostając poza nią ryzykował rozsypanie partii, bo Samoobrona wygląda na zwartą tylko pod krawatami na okolicznościowych fotografiach.

Wznowiona po miesięcznej burzliwej przerwie kronika z życia wicepremiera Andrzeja Leppera na stronach internetowych Ministerstwa Rolnictwa sprawia wrażenie, jakby nic nadzwyczajnego się nie stało. Charakterystyczny wpis z dnia 20 października – wicepremier spotkał się z prałatem Henrykiem Jankowskim „w związku z ponownym objęciem urzędów”. Dzień później na Jasnej Górze dziękuje za ponowne wejście do rządu i prosi o pomyślność dla dalszego funkcjonowania koalicji w służbie społeczeństwu. Kolejny dzień spędza w Załęczu Małym, gdzie nadaje imię Jana Pawła II zespołowi szkół samorządowych, wręcza też honorowe odznaki Zasłużonego dla Rolnictwa. Codzienna darmowa porcja PR, która ma utrwalić w elektoracie wizerunek Leppera – dobrego gospodarza, to tylko jeden z powodów, dla których szef Samoobrony po miesięcznej przerwie przeprosił się z PiS.

Szef nie ukrywa, że ma ambicje prezydenckie, a powrót do roli watażki w kontekście tych planów oznaczał duży krok do tyłu. Były jednak także i inne elementy mobilizujące do zgody. Samoobrona szybko przekonała się, czym grozi konflikt z władzą. Ujawnienie weksli i tego, że nie został od nich odprowadzony podatek VAT, groziło partii Andrzeja Leppera poważnymi kłopotami finansowymi. W Sejmie natychmiast też odnalazł się projekt nowelizacji ustawy, który zabraniałby osobom skazanym prawomocnym wyrokiem – czyli także samemu Lepperowi – kandydowania do parlamentu.

Tym, co wcześniej skłoniło wytrawnego gracza do przewrócenia stolika, były uporczywie pojawiające się wieści, że PiS ma już po swojej stronie dwudziestu posłów Samoobrony. I ciągnie następnych. Informacje te potwierdzali mu lojalni wobec niego działacze, którzy – jak twierdzą dziś rozłamowcy – w spisku uczestniczyli tylko po to, by szefowi Samoobrony składać raporty z pierwszej ręki. W rolę Wallenroda miał się wcielić między innymi Mieczysław Aszkiełowicz. Dlatego Lepper zdecydował się na gwałtowny ruch, na sprowokowanie politycznego przesilenia.

Bez idei

Po miesiącu wyniszczającej walki Jarosław Kaczyński i Andrzej Lepper powrócili jednak do pokerowego stolika. Obaj uznali, że przerwanie gry w tym momencie było błędem. W kierownictwie Samoobrony żywe są jednak obawy, że PiS zdecyduje się i tym razem wprowadzić w życie sprawdzone rozwiązania. Lubi grać w to, w co wygrywa. Do samodzielnego sprawowania władzy bez Samoobrony potrzeba mu zaledwie 34 posłów. A partia Andrzeja Leppera, poza twardym jądrem złożonym z Jerzego Maksymiuka, Krzysztofa Filipka, małżeństwa Łyżwińskich, Genowefy Wiśniowskiej oraz Danuty Hojarskiej, okazała się na kruszenie bardzo podatna.

W nieoficjalnych rozmowach sami członkowie partii zwracają uwagę, że morale wśród działaczy jest niskie. Rozłamowcy z Ruchu Ludowo-Narodowego uparcie powtarzają, że Renata Beger poważnie rozważała przejście do PiS. Powodem miała być jej degradacja – Lepper osobiście dopilnował, by nie została przewodniczącą struktury wojewódzkiej. A do nagrania rozmów została zmuszona po odkryciu spisku. Do nagrywania były ponoć zmuszane inne posłanki. Grażyna Tyszko miała odmówić, ale od tego czasu, bojąc się nacisków, na posiedzenia sejmowe stawia się z mężem. Samoobrona nigdy nie miała ideowego spoiwa, powodu, dla którego w normalnych demokracjach ludzie grupują się w partie. Jej działaczy nie jednoczy żadna wspólna wizja.

Również dlatego, że partyjnymi kolegami są ludzie o diametralnie różnych życiorysach. Z jednej strony Ryszard Czarnecki, w latach 80. działacz opozycji, potem współzałożyciel i prezes ZChN. Z drugiej Grzegorz Tuderek, członek PZPR, wieloletni prezes Budimeksu. Dzięki temu Samoobrona może pozyskiwać różnych wyborców. Obecnie w kierownictwie partii zrodził się plan pójścia w lewo. Sięgnięcia po miejski elektorat postkomunistyczny, którego wciąż nie umie pozyskać zjednoczona lewica. – Chcemy być konserwatywni w sferze wartości i socjalni społecznie. Od PiS różni nas wyraźnie niechęć do uprawiania polityki historycznej. My w przeciwieństwie do nich uważamy, że PRL było państwem polskim i potrafimy dostrzec jego blaski – mówi Mateusz Piskorski, poseł Samoobrony, dziś duchowo bliski Lepperowi. Ten skręt nie może się podobać eurodeputowanym Samoobrony, którzy do niej weszli podczas politycznej dekoniunktury prawicy. Dla ludzi takich jak Ryszard Czarnecki dziś jest ostatnia szansa przeskoczenia na właściwą szalupę, zanim będą zmuszeni do zaprzeczania własnym życiorysom. Po wyjściu Samoobrony z koalicji to Czarnecki publicznie postawił Lepperowi pytania o przyczyny rozpadu koalicji, lustrację i likwidację WSI, co potraktowano jako przejaw niesubordynacji. Przewodniczący Samoobrony nigdy na te pytania nie odpowiedział.

Pojawiły się informacje, że parlamentarna grupa Samoobrony w Parlamencie Europejskim aspiruje do przeniesienia się do UEN, tej samej frakcji, w której uczestniczą eurodeputowani Prawa i Sprawiedliwości. Zarysowują się pęknięcia. W Chorzowie i Rzeszowie Samoobrona idzie do wyborów z lewicą. Podjęte przez Janusza Maksymiuka, prawą rękę Leppera, próby przekonania Czarneckiego, by w takim samym bloku do wyborów poszła Samoobrona we Wrocławiu – gdzie Czarnecki kandyduje na prezydenta miasta – spotkały się jednak ze sprzeciwem: – W zarządzie partii we Wrocławiu mamy byłych działaczy ZChN i ROP, dla których takie blokowanie jest nie do przyjęcia – tłumaczy europoseł.

W rozbijaniu Samoobrony PiS może pomóc duża rotacja kadrowa w partii Leppera. W normalnych formacjach zasadą jest zasiadanie w parlamencie przez wiele kadencji, nabywanie doświadczenia i zdobywanie wpływów. Lepper przyjął inną strategię. Wymieniał ludzi jak rękawiczki. Przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi wyciął z list wyborczych znaczną część lojalnych wobec siebie posłów poprzedniej kadencji. Ten gest działacze zapamiętali. Pokazał, że sama lojalność nie jest kluczem do kariery w ugrupowaniu Leppera. Więc w szeregach tej partii lojalności nie ma. – Każdy z nas wie, że w przyszłej kadencji może tu nie trafić, bo ktoś zapłaci więcej za miejsce na liście – mówi działacz Samoobrony. Nie można więc wykluczyć, że PiS uda się skusić kilku działaczy zapewnieniem polisy na przyszłość.

Sklejeni na weksle

Słabym punktem Samoobrony jest to, że Lepper nie szanuje ambicji własnych działaczy. Jan Zawisza, emerytowany pułkownik Wojska Polskiego i poseł z Małopolski, jest człowiekiem ambitnym. Kształci się i podkreśla, że nie jest już tylko magistrem inżynierem, bo obronił doktorat i habilitację na jednym z ulubionych przez Samoobronę parauniwersytetów za wschodnią granicą. Jednak w hierarchii partyjnej nie awansuje. Mimo że w małopolskich strukturach brakuje przewodniczącego, władzę w rejonie dzierży komisarz, zaufany poseł Leppera Stanisław Łyżwiński. Zawisza znalazł się w pokoju rozłamowców, ostatecznie się jednak wycofał. Dziś mówi: – Jestem wierny sprawie. Andrzej Lepper ma swoją wizję, swoje przemyślenia. Ja kierownictwu oddaję się bez reszty. Czy starczy mu jednak determinacji i wiary w kierownictwo, by dotrwać do końca kadencji? Już dziś widać, że do innych ugrupowań przechodzą całe organizacje terenowe. Samoobrona nie zarejestrowała swoich list w kilku znaczących okręgach, w tym m.in. w Kielcach. Wielu kandydatów na radnych, których planowała mieć na swoich listach, zdecydowała się na start z PiS, a nawet PO.

Nieufność, donosy składane przewodniczącemu – wszystko to sprawia, że w klubie Samoobrony atmosfera jest nerwowa i ciężka, a stopień zaufania Leppera do własnych działaczy porównywalny z tym, jakie Samoobrona ma do PiS. Dlatego w poprzedzającą podpisanie porozumienia koalicyjnego niedzielę Lepper zwołał parlamentarzystów w trybie pilnym do Warszawy, gdzie czekała już na nich do podpisania deklaracja, że weksle podpisywali świadomie i dobrowolnie. Na spotkanie nie dojechało 15 osób, a w kuluarach wyraźnie słychać, że absencja była zamierzona. Nieobecni przeczuwali, co się święci.

Jednak w walce o jedność własnego klubu Lepper nie jest bez szans. Weksle to wciąż skuteczny straszak na działaczy Samoobrony. Tym większy więc teraz nacisk stosuje PiS, by sprawę rozwiązać w sposób formalny i to raz na zawsze. Skupiający uciekinierów Ruch Ludowo-Narodowy już kilka tygodni temu złożył zawiadomienie do prokuratury. Pełnomocnikiem skarżących ma być (formalnie nie został jeszcze ustanowiony) prof. Piotr Kruszyński, znany adwokat, który m.in. reprezentował Zytę Gilowską w procesie lustracyjnym. – Stoję na stanowisku, że podpisanie weksli było czynnością prawną mającą na celu obejście ustawy o wykonywaniu mandatu posła i senatora. Zaś opłata za znaczek Samoobrony, za który rzekomo płacili posłowie, byłaby czynnością prawną pozorną – mówi Kruszyński. Nawet jeśli profesorowi uda się przekonać sąd do tego poglądu, sprawa będzie się toczyć latami, trzymając w szachu bardziej bojaźliwych, którzy nie zaryzykują utraty ponad pół miliona złotych.

Działacze z przeszłością

Jednak najtrwalsze spoiwo partii Andrzeja Leppera, chroniące go przed utratą działaczy, tkwi nie w pieniądzach, lecz w doborze ludzi. Przed każdymi wyborami pojawiają się publikacje świadczące o tym, że zadziwiająco duży odsetek kandydatów Samoobrony ma skazę w życiorysie. Oskarżenia kierowane wobec wybranego z list Samoobrony Jana Bestrego to wierzchołek góry lodowej. Przez partię Andrzeja Leppera przewija się korowód osób z wyrokami oraz takich, wobec których toczą się postępowania prokuratorskie. A hak w życiorysie trzyma skuteczniej niż wszelkie weksle.

Weźmy Świętokrzyskie, reprezentowane w parlamencie przez Leszka Sułka. Dyplomowany ekonomista, ma niespłacone kredyty, uprawomocniony nakaz eksmisji z zajmowanego mieszkania i cztery aresztowania na koncie. Przesiedział kilkanaście miesięcy w więzieniu, więc po wyborze na posła dał upust własnej satysfakcji. Cieszył się, że ci, którzy go zamykali, muszą teraz przed nim czapkować. W dwa dni po złożeniu przysięgi poselskiej, złapany przez policję po krótkim pościgu, wyzywał ją od baranów, a starostwo, w którym pracował, wciąż wyjaśnia niejasności związane z przyznaniem przez niego 20 tys. zł dotacji jednemu ze stowarzyszeń. Sułek szybko popadł w konflikt z innym lokalnym liderem Samoobrony Józefem Cepilem. Rozjemca Andrzej Lepper nie dostrzegł jednak w awanturach wywoływanych przez Sułka niczego złego. Szefową sztabu wyborczego uczynił natomiast Małgorzatę Więch.

Ale pani Więch także ma kłopoty. Jej były pracodawca, zarząd spółki Sklepy Familijne SA, oskarża ją o wyprowadzenie z konta firmy 53 tys. zł, składanie fałszywych zeznań oraz wyłudzenie z banku 10 tys. zł kredytu, którego miała dokonać podając się za prezesa spółki w czasie, gdy już nim dawno nie była. Sprawami pani Więch zajmują się dwie prokuratury. Jedna sprawę prawomocnie umorzyła. Prokuratorskie postępowania nie przeszkadzają ani pani Więch, ani partii w starcie do rady wojewódzkiej w wyborach samorządowych. – To są pomówienia. Jestem przekonana, że spory zakończą się dla mnie pomyślnie – mówi Więch. Partia, która chciałaby podkupić takich działaczy, niewiele może im zaoferować bez utraty reputacji. Musi brać pod uwagę reakcję elektoratu.

Magnesem dla działaczy Samoobrony jest całkowicie w tym ugrupowaniu akceptowany nepotyzm. W parlamencie mamy małżeństwo Łyżwińskich, są też panie Wiśniowskie – teściowa i synowa. Na poziomie lokalnym widoczna jest liczna reprezentacja rodziny i znajomych posłanki Danuty Hojarskiej na listach samorządowych. Tacy ludzie są szczególnie przywiązani do przewodniczącego Leppera. Od niego bowiem zależy byt całej rodziny. Nowa umowa koalicyjna, jak twierdzą działacze Samoobrony, jasno ustala zasady dzielenia posad. Samoobrona ma dostać do podziału swoją pulę stanowisk w terenie. – Za pierwszej koalicji PiS przewidziało dla nas jedynie stanowisko w radzie nadzorczej Polskiego Radia. Nasi działacze widzieli, że jesteśmy słabi. Teraz ma się to zmienić – mówi z nadzieją wojewódzki szef Samoobrony.

Panuje przekonanie, że między sygnatariuszami umowy koalicyjnej istnieje tajne porozumienie, które zobowiązuje do nieprzyjmowania w swoje szeregi banitów z innych ugrupowań. Jak jednak pokazało życie, uciekinierzy mogli się odnaleźć w nowo utworzonym klubie, takim jak Ruch Ludowo-Narodowy. Bez niego żadna większość nie jest możliwa, a porozumień o zakazie przyjmowania uciekinierów z innych klubów nowe ugrupowanie nie podpisywało. – Liczymy na to, że staniemy się bazą dla ludzi o poglądach ludowo-narodowych, odchodzących z innych ugrupowań. Chcemy być dla PiS tym, czym CSU dla CDU u naszych niemieckich sąsiadów – mówi poseł Józef Cepil, rzecznik Ruchu. Już jednak widać, że z osiągnięciem tych aspiracji 15-osobowy klub będzie miał problem. Wystarczy odejście jednego posła, by zdegradować go do roli koła i uczynić politycznym planktonem.

Gra w okręty

Dlatego Samoobrona podejmuje desperackie działania, żeby klub Ruchu przestał istnieć. Już opuścili go Marian Daszyk i Zygmunt Wrzodak. Klubowicze twierdzą, że stało się to na skutek namów Janusza Maksymiuka, człowieka Leppera do specjalnych poruczeń. Wtedy PiS przyszedł z pomocą, delegując do klubu swojego posła, a Ruch sięgnął po swoje rezerwy kadrowe w Samoobronie. Odszedł z niej poseł Henryk Młynarczyk. W konsekwencji klub nadal liczy niezbędnych 15 posłów. Nie wiadomo jak długo. Nie minęło kilka dni, a światło dzienne ujrzał skandal obyczajowy sprzed dwudziestu lat, którego niechlubnym bohaterem miał być lider Ruchu Ludowo-Narodowego Jan Bestry. LPR, wierny sojusznik Leppera, żąda złożenia przez Bestrego mandatu. Jak zakończy się ta rozgrywka? Ile dzięki niej poznamy nowych skandali?

Jest taki żart stopniujący wzajemną niechęć: nieprzyjaciel, wróg, koalicjant rządowy. My z PiS jesteśmy koalicjantem – mówi Mateusz Piskorski. Jego słowa dobrze oddają nastroje w koalicji. Przejawem zimnej wojny jest uprawiany w sferach rządowych nowy rodzaj gry w okręty. Reguły są zbliżone do pierwowzoru. Chodzi w niej o to, by „zatopić”. Z tym że nie rysowane na papierze stateczki, lecz działaczy z partii przeciwnika. Już w poniedziałek, w dniu podpisywania odnowionej umowy koalicyjnej, sekretarz stanu w Ministerstwie Rolnictwa Henryk Kowalczyk, z nadania PiS tymczasowo kierujący resortem, ostatnim rzutem na taśmę wręczał podpisane przez premiera wypowiedzenia kilku osobom zatrudnionym w instytucjach rolniczych. Byli to ludzie związani z Samoobroną. Posłowie tej partii twierdzą, że czystki odbyły się na polecenie Przemysława Gosiewskiego.

Z drugiej strony już w tydzień po zawarciu koalicji do dymisji podał się Wojciech Mojzesowicz, realizując w ten sposób jeden z warunków odnowionego porozumienia PiS z Samoobroną. To jego głowy, gdy był jeszcze szefem sejmowej komisji rolnictwa, domagał się Lepper. Mojzesowicz to dla Samoobrony człowiek symbol. Blisko związany z liderem partii – był jego kolegą ze szkolnej ławy – do parlamentu poprzedniej kadencji wszedł z list Samoobrony, którą potem opuścił po ostrych sporach z Lepperem.

Ale w przeciwieństwie do wielu innych wyrugowanych parlamentarzystów nie pozostał anonimowy. Odnalazł się w PiS i to jego aktywności przypisuje się sukcesy w pozyskiwaniu przez partię Kaczyńskich elektoratu wiejskiego. Mojzesowicz był naocznym dowodem, że odchodząc z Samoobrony można zajść daleko. Odsunięcie go w cień oznacza, że Lepper wyeliminował jawne źródło zgorszenia. Dla szeregowych posłów Samoobrony to jasny przekaz, że nie warto zadzierać z Andrzejem.

Odstraszać ma także przykład ministra budownictwa Antoniego Jaszczaka. W przeciwieństwie do szefowej resortu pracy Anny Kalaty, Jaszczak nie złożył dymisji po odwołaniu z rządu Andrzeja Leppera, dlatego teraz ma stracić ministerialne stanowisko. Te przykłady to memento dla żądnych przygód działaczy.

Jeśli jednak PiS będzie w stanie osłodzić działanie tego kija ponętną marchewką, Andrzej Lepper może gorzko pożałować, że powrócił do rządowego pokera. A Samoobrona bez Leppera to tylko zbiór przypadkowych osób dbających o własne interesy. Mogą nie lubić Leppera, ale paradoksalnie nie ma oprócz niego (i weksli) niczego, co by ich łączyło. Dlatego Lepper musi teraz lepiej wsłuchiwać się, co w jego partii piszczy.

Polityka 44.2006 (2578) z dnia 04.11.2006; Kraj; s. 32
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną