Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Wrócił strach

Simon Mol rozpętał panikę, jakiej nie zrobiła żadna kampania uczulająca na HIV/AIDS. Ludzie analizują swoje seksualne życiorysy.

Ta histeria obnażyła przy okazji właściwie zapomnianą już u nas prawdę, że HIV jest nie tylko w Afryce.

Z forum HIV: „Trzy tygodnie temu miałem stosunek z dziewczyną, którą znałem kilka godzin. Ma męża, wyrwałem ją w sklepie, jest ekspedientką”. „Jestem pewna, że się zakaziłam. Był z grupy ryzyka. Po miesiącu miałam ciężką chorobę, nadżerkę w jamie ustnej, wysypkę i gorączkę. Lekarz mówił, że to różyczka. Minęły 3 lata. Z obecnym chłopakiem też nie stosowaliśmy zabezpieczeń. Miał taką samą wysypkę. Najbardziej się boję, że mogłam zakazić co najmniej dwie osoby. Mój były chłopak chce wziąć ślub. Właśnie się dowiedziałam, że ma problemy ze zdrowiem”. „Od wyskoku do agencji minęło 9 tygodni. Żyję w stresie, a tu trzeba pisać pracę magisterską”. „Dziś się dowiedziałem. Zacząłem wszystkich wokół nienawidzić, a najbardziej tej k... y, która mi to zrobiła”.

Punkty anonimowego testowania w całym kraju pękają w szwach. – Ludzie, którzy tu przychodzą, nawet na oczy nie widzieli pana Simona, ale nagle uświadomili sobie, że seks może być ryzykowny – mówi dr Dorota Rogowska-Szadkowska, koordynator ds. profilaktyki HIV/AIDS w Podlaskiem. Od trzech lat pracuje w białostockim punkcie testowania, czynnym dwa razy w tygodniu przez dwie godziny. – Do tej pory zgłaszało się kilkanaście osób w miesiącu. Teraz na każdy dyżur przychodzi kilkanaście.

Identyczne spostrzeżenia z drugiego końca Polski ma prof. Andrzej Gładysz, kierownik Kliniki Chorób Zakaźnych Akademii Medycznej we Wrocławiu: – Do naszego punktu anonimowego testowania przychodzi teraz każdego dnia 30 kobiet i mężczyzn, co z jednej strony świadczy o podniesieniu świadomości. Ale jednocześnie martwi, gdy spojrzeć na wyniki. Są dni, że wykrywamy po kilka nowych przypadków.

Do warszawskiej poradni dla „plusów” przy ul. Leszno jeszcze kilka tygodni temu przychodziło 10 osób dziennie, dziś czterokrotnie więcej. Przychodnia na Ursynowie nawet wydłużyła przyjęcia o dwie godziny, bo ludzi przybywa. Kiedyś testowało się dziennie 20 osób, dziś 60. Wszyscy do siebie podobni – śliczni, młodzi, wykształceni i heteroseksualni. Ktoś sobie przypomniał, że 7 lat temu był w Turcji i go poniosło, ktoś, że dawno temu zrobił sobie na plaży tatuaż – takie serduszko z napisem „Kocham Magdę”. Najstarszy pan miał 70 lat. Przyszedł z wnuczką. On chciał zweryfikować swoje życie, ona zacząć związek z czystą kartą.

Historia

Gdy Wojtek siada w domu do stołu, zawsze sięga po własne sztućce. Z przyzwyczajenia. To były dawne czasy, gdy lekarze wzywali na rozmowę rodzinę, żeby powiedzieć, jak prać pościel i siadać na muszli.

Historia Wojtka: – Zostawiłem ją i wróciłem do Polski. Tęsknota za dziećmi była silniejsza. Którejś nocy telefon z Kalifornii. Myślałem, że to szantaż. Długo nie miałem odwagi otworzyć tej koperty z wynikiem. Zrobiłem to w 1989 r. W centralnym rejestrze zostałem zarejestrowany jako 125. Akurat umierał na AIDS piąty pacjent.

Odbywa się tak zwany pozytywny piątek. W baraku między zakładem fryzjerskim a sklepem spożywczym są drzwi z malutkim szyldem Sieć Plus. Kilkadziesiąt osób siada w kręgu. Takich jak Joanna jest mniej.

Joanna: – Byłam ćpunką. Wzięli mnie na badania z łapanki. Latali po tzw. bajzlach i nas zabierali, bo byliśmy grupą ryzyka. Gejów też łapali, bo geje w Ameryce umierali masowo. Nie wiedziałam, że HIV jest od ryzykownego seksu. Myślałam, że od narkotyków.

Dziś ćpunów i gejów jest mniej, bo te grupy się pilnują, wiedzą, że są grupami ryzyka. Przychodzą „trafieni” heteroseksualni, którym się wydawało, że ich to nie dotyczy. Gdy Leokadia Jung ze stowarzyszenia Sieć Plus, dla osób żyjących z HIV, prowadzi szkolenia w firmach, że przeszłość, a nie wygląd, się liczy, ludzie w krawatach mówią: Przecież ja na kurwy nie chodzę. Mam koleżanki w pracy.

AIDS w Polsce pojawił się w 1985 r. Szczęśliwie otrzymaliśmy w darze cztery lata na przygotowanie się do nadejścia epidemii. Po doświadczeniach z Zachodu, gdzie ludzie zaczęli tracić odporność z powodu HIV już w 1981 r., nie można było się łudzić, że wirus kiedykolwiek nas ominie. W początkowym okresie zaporą była żelazna kurtyna – podczas stanu wojennego i zaraz po nim ludzie nie wyjeżdżali na Zachód wcale albo dużo rzadziej niż teraz, a gdy granice się otworzyły, o AIDS wiedziano już znacznie więcej i nawet potrafiono go ujarzmić (pierwszy skuteczny lek, słynny AZT, pojawił się w 1987 r.).

Stereotypy

Co środę w Bądź z Nami przy ul. Tamka zbierają się ludzie. Spotkanie osób z HIV/AIDS zaczyna się po południu, gdy kończą zajęcia na uczelniach, pracę w firmach, sklepach, bankach. Potrzebne są te środy. Nie żeby ponarzekać, ale po to, by jak najwięcej o sobie wiedzieć. Aby ktoś, kto zachoruje nagle, mógł zadzwonić do tego, kto mieszka najbliżej. Anka, dziewczyna w ogrodniczkach, nie wygląda na czterdziestkę.

Nie widać, żeby pani używała narkotyków – obruszyła się lekarka, gdy Ania poprosiła o założenie rękawiczek, bo ma AIDS. Ta obrączka pani nie chroni! – odcięła się, patrząc na jej palec.

Było lato 1997 r. Anka, pacjentka oddziału zakaźnego warszawskiego szpitala przy ul. Wolskiej, zeszła, żeby zadzwonić do matki z automatu. Mąż krzyknął: Nie bierz tej słuchawki, na tym piętrze są ci…! Jeszcze wtedy nie leżała na piętrze dla zakażonych HIV. Tak jakoś od dwóch lat ciągle coś było nie tak: jakaś małopłytkowość, poronienie, jakaś posocznica… W przerwach między chorowaniem wyjazdy do Norwegii, bo lepiej było zarabiać jako ogrodnik niż sekretarka w kieleckiej firmie budowlanej. W przerwach wracała do kraju, bo znów chorowała. Nie, nikt jej nie proponował testów. Przecież nie było podstaw, normalnie, od 9 lat tylko mąż i dom, dom i mąż, żadnej patologii, w domu wódkę stawiało się tylko na imieninach. Poznali się w dyskotece, poprosił do tańca, dwa lata obserwowała, czy będzie dobry na męża.

Któryś z lekarzy dla rutyny zaproponował test. Trzask drzwi. Potem miesiące spędzone w czterech ścianach. Kawa i papierosy i jakieś komunikaty w telewizji, że w kraju spada bezrobocie, że… I co z tego? Leki wrzuciła do kryształu w regale. Kazali od razu wejść na leki. Ale jak zaczynasz, już nie ma odwrotu. Nie mogła na nie patrzeć. I na męża. Mamrotał coś o blondynce, ale to niemożliwe, bo ładnie pachniała. Dobrze, że odszedł. Matce powiedziała po dwóch latach. Zrozumiała. Ale rodzina do końca nigdy nie zrozumie. Anka: – Oni mówią: damy radę, a ty wiesz, że tu jest tylko liczba pojedyncza.

Samozachowawczy instynkt, że trzeba poznać jak najwięcej osób zakażonych, żeby nie zwariować, przyszedł po kilku miesiącach. Pierwsze spotkanie z plusami – chodzą po górach, śmieją się, Anka też się śmieje. Lekarka powiedziała, że 10 lat jeszcze można, no, żyć. 10 lat mija za miesiąc, a Anka robi się coraz okrąglejsza. Nie widać tego, że zaliczyła już zapalenie opon mózgowych, opryszczkowy obrzęk mózgu, usunięcie śledzony, gruźlicę. Bo po lekach antyretrowirusowych kobiety tyją tak jakoś w barkach i na karku.

Anka: – Już nie myślę o AIDS. Tylko wtedy, gdy choruję. Czy to już...? Czasem, gdy siedzę w pubie i podoba mi się facet przy drugim stoliku. To dylemat plusów: jak powiedzieć? Kiedyś ktoś poprosił o spotkanie. Wykrztusiłam: jestem zakażona. Uciekł. Wrócił i zapytał: masz czas w sobotę? Żeby nie wyjść na idiotkę, obserwowałam go zza rogu, czy przyjdzie. Poszliśmy na kawę. – Ile jeszcze będziesz grać – śmiał się. Mój wizerunek nie pasował mu do kogoś, kto ma HIV. Wyciągnęłam leki z torebki. To jak ironia… Przysięgałam mężowi, że będę pierwsza i ostatnia. Od 10 lat nie miałam faceta – śmiech.

– Wmówiono ludziom, że w niebezpieczeństwie są homoseksualiści i narkomani, a reszta może spać spokojnie. To był duży błąd – uważa prof. Andrzej Gładysz.

Błąd, który mści się do dzisiaj, bo stereotyp osoby zakażonej niewiele się w Polsce zmienił. To nadal musi być narkoman, najlepiej bezdomny, żebrak. – Początkowo mnie to nie drażniło – mówi dr Rogowska-Szadkowska. – Ale gdy po raz kolejny TVP ilustruje relację z obchodów Światowego Dnia AIDS dyżurnym obrazkiem z Dworca Centralnego, coś się w człowieku buntuje, bo wie, jak bardzo taki przekaz szkodzi. Zwalnia ludzi od odpowiedzialności, bo ilu z nas, potencjalnie zagrożonych osób, utożsamia się z narkomanami?

Osoby odurzone zawsze wzbudzały w Polsce przede wszystkim lęk i obrzydzenie, więc przeniesiono te jak najgorsze emocje na ofiary HIV. Wystarczy przypomnieć zachowania mieszkańców Kawęczyna, Głoskowa, Józefowa, Piastowa, gdzie zakładano ośrodki dla zakażonych. Niejednokrotnie wspierane przez miejscowe duchowieństwo, które ugruntowywało wśród parafian przekonanie, że „AIDS jest konsekwencją grzechu”. W tym duchu wypowiadał się 15 sierpnia 1992 r. na Jasnej Górze prymas Józef Glemp: „Jest to zło, które przede wszystkim zaczyna się od postawy moralnej. (…) Im więcej jest chorych z powodu winy moralnej, tym proporcjonalnie większe jest zagrożenie niewinnych. Stąd lęk jest uzasadniony. Rzecz jest zbyt poważna, aby ją oddać w ręce krzykliwych amatorów i na siłę tworzyć ośrodki dla chorych na AIDS pośród skupisk ludzkich”.

– Obecnie najtrudniej wytłumaczyć młodym dziewczętom i dojrzałym kobietom, że najłatwiejszą drogą przeniesienia zakażenia jest kontakt seksualny z ich zakażonym gdzieś w świecie partnerem – mówi Anna Marzec-Bogusławska, dyrektor Krajowego Centrum ds. AIDS. – Kto nadal łączy AIDS z brakiem moralności, popełnia błąd. Niemoralny jest, być może, mężczyzna przywożący wirusa z delegacji, ale czy zakażona przez niego żona również?

Naukowcy zaobserwowali, że możliwość zakażenia jest aż pięciokrotnie większa w przypadku kobiet niż mężczyzn. Wynika to z budowy żeńskiego układu moczowo-płciowego, z faktu, że sperma zawiera większą dawkę wirusów HIV niż wydzielina pochwy, że kontakt zakażonej spermy z organizmem kobiety jest podczas stosunku dłuższy, że wreszcie dziewczęta nie potrafią „negocjować seksu” z użyciem prezerwatyw, zdając się na decyzję partnerów. Więc gdzie się te chłopy zakażają? – zawołała jedna z uczestniczek spotkania, poświęconego kwestiom ochrony przed HIV.

Z ubiegłorocznego raportu prof. Zbigniewa Izdebskiego na temat życia seksualnego i obyczajowości Polaków (patrz POLITYKA 30/06) wynika, że 28 proc. polskich małżonków deklaruje niewierność. Co z żonami mężczyzn, którzy są homo- lub biseksualni, ale zakładają rodziny w obawie, że społeczeństwo ich innych wyborów nie zaakceptuje? A jeśli małżeństwo przez pięć lat żyło w separacji, bo mąż pracował na zagranicznym kontrakcie, to czy przyjdzie im do głowy, aby porozmawiać, jak sobie radzili w tym czasie z życiem seksualnym? Najprawdopodobniej nie, bo przecież ani on, ani ona nie mieszkają na symbolicznym Centralnym.

Trwa pozytywny piątek. W kręgu siedzą ludzie od 17 do 65 roku życia: nauczycielki, handlowcy, bankowcy, prywaciarze, księgowi, biznesmeni. Najwięcej studentek.

Leokadia Jung: – Ostatnio o zakażeniu dowiaduje się wielu tych, którym rodzi się dziecko. Potem dziecko zaczyna nietypowo chorować, łapie infekcje, ma długotrwałe gorączki, biegunki, wysypki... Robią dziecku testy… Wtedy zaczynają myśleć, co było, zanim się poznali. Tych dzieci jest ponad setka. Najstarsze ma już 18 lat. Ładna, wykształcona, chłopaki za nią latają. To jest nowy w Polsce problem, bo dzieciaki, które właśnie dorastają, zaczynają myśleć o seksie. Wiele spośród nich nie wie, że ma HIV. Wie od mamy, że jest chore i musi brać leki. To straszny problem dla rodziców, jak to teraz powiedzieć?

Statystyki

Pierwszy punkt konsultacyjno-diagnostyczny, gdzie można było wykonać anonimowe i bezpłatne testy, powstał w 1996 r. w Szczecinie. Pozostałe dołączyły na przełomie 1999 i 2000 r. To dzięki nim można dziś odmalować najpełniejszą panoramę AIDS w Polsce. W 18 miastach w ubiegłym roku skorzystało z nich 13 846 osób (23 proc. kobiet i 77 proc. mężczyzn), spośród których 154 dowiedziały się o zakażeniu. Choć badanie jest anonimowe, każdy chętny podczas tzw. rozmowy konsultacyjnej tuż przed oddaniem krwi wypełnia szczegółową ankietę, mającą przybliżyć okoliczności ewentualnego zakażenia. – To właśnie dzięki tym informacjom mamy najpełniejszy obraz sytuacji – twierdzi Anna Marzec-Bogusławska.

Z kolei Państwowy Zakład Higieny, który co miesiąc sporządza oficjalne raporty z przyrostu zachorowań, od kilku lat kończy je wciąż tą samą formułką: „w przypadku – tu pada odsetek, najczęściej ok. 75 proc. – nowo wykrytych przypadków nie podano prawdopodobnej drogi zakażenia”. Co można powiedzieć o skali zagrożenia AIDS w 38-milionowym kraju, skoro nie wiadomo, jak przenosi się infekcja?

Brak tej wiedzy obniża wiarygodność statystyki. Oficjalne dane PZH mówią na przykład, że od wdrożenia badań w 1985 r. do 31 grudnia 2006 r. zakażenie HIV stwierdzono w Polsce u 10 543 osób, odnotowano 1845 zachorowań na AIDS i 835 chorych zmarło. Znający problem twierdzą, że prawdziwa liczba zakażonych jest dwukrotnie, a nawet trzykrotnie większa.

– Dlatego tak ważne są te nasze ankiety, bo o co nie pytają pacjentów i czego nie raportują do PZH lekarze, mówią nam sami badani w punktach testowania – twierdzi Anna Marzec-Bogusławska. Co więc z tych kwestionariuszy wynika? Korzystanie z dożylnie przyjmowanych narkotyków w 2006 r. odpowiada za 18 proc. nowych zakażeń HIV, kontakty homoseksualne – za 35 proc., heteroseksualne – 31 proc., biseksualne – 13 proc. (o 3 proc. brak danych). Polski AIDS Anno Domini 2007 to więc przede wszystkim AIDS ryzykownych zachowań seksualnych. – Dlatego najskuteczniejszą metodą zwalczania epidemii jest prezerwatywa lub absolutna wierność partnerowi. Koniec, kropka – nie ma złudzeń prof. Andrzej Gładysz.

Przeoczyliśmy moment, kiedy AIDS – z choroby przenoszonej przez krew – stał się typową infekcją przenoszoną drogą seksualną.

Leczenie – prawdy i mity

Po szoku włącza się instynkt samozachowawczy. Dla tych, którzy ochłonęli, są trzydniowe weekendy gdzieś na uboczu dużych miast. Kurs podstawowy z tego, jak teraz żyć. Na początek trzeba ciągle powtarzać, że to nie koniec świata. To ważne. Opowiedzieć jak najwięcej historii.

Ze swoją historią „dla świeżo trafionych” jeździ Ela. Mówi im, żeby planować, bo jest dużo czasu. W 1989 r. dawali jej trzy lata. Wtedy przestała mieć plany, nie poszła na studia, bo po co? Już i tak nie zdąży wiele zrobić, leki wyczerpują organizm, człowiek traci koncentrację. Ale są coraz lepsze leki. Trochę powiększają świat, np. nie trzeba być ciągle blisko lodówki, jak kiedyś.

Krysia opowiada swoją historię po to, żeby nowi zostawili za sobą poczucie winy. Historia Krysi jest banalna. Nawet nie zauważyli z chłopakiem, kiedy pękła prezerwatywa, było ciemno, były emocje. Nie, nie obwinia go… 15 lat żyje z AIDS. Krysia: – Jasne, że czuję lęk. Nie chodzi nawet o długość życia, ale jakość. Żyję lekami. Do jednych dochodzą następne, bo od tych pierwszych wysiada serce, nerki, pamięć, żołądek. Włączasz kolejne. Potem każda choroba żyje już swoją własną chorobą, ale twoja kondycja musi być jak najlepsza, żeby on, AIDS, mógł przeżyć. Następuje taka symbioza, nie możesz pozwolić mu umrzeć, żeby nie umrzeć razem z nim. Czuję, że słabnę. Ale naprawdę nie wiem, jak się czuję, bo już zapomniałam, co znaczy norma. Nie przestajesz być zmęczona, gdy idziesz, siadasz, zakładasz nogę na nogę, każdy mięsień boli cię tak, jakbyś ciągle dostawała zastrzyk, parzy cię ciało. Najpierw uciekasz, bo myślisz, że stoisz przy piecu, potem orientujesz się, że to od wewnątrz. Normą jest to, że tak się czujesz. Jak będzie jeszcze gorzej, wtedy poczuję, że było lepiej.

Leki są. Nawet w biednej Polsce dostępne dla wszystkich, którzy chcą i już muszą się leczyć. Ministerstwo Zdrowia przeznaczy na nie w tym roku – dla 3079 osób – 123 mln zł. Anna Marzec-Bogusławska z niepokojem patrzy w kalendarz, gdyż coraz częściej musi podpisać zgodę na rozpoczęcie kuracji kilku nowym pacjentom (więc czy dla wszystkich starczy pieniędzy pod koniec roku?). Ale taka jest cena sukcesu w terapii zakażeń HIV. Kto już zaczął brać leki, będzie je brał do śmierci. A nowi wciąż będą przybywać.

To dzięki chemii przestano mówić o AIDS jak o śmiertelnej zarazie. Zaczęliśmy traktować ją w kategoriach choroby przewlekłej, zupełnie jak cukrzycę lub nadciśnienie, co nie jest tylko wdzięcznym eufemizmem, lecz próbą walki ze strachem i niechęcią ludzi. Okazuje się jednak, że to zwycięstwo pozorne. Bo u wielu osób te wielkie jak landrynki pigułki przestają w końcu działać i wirus wymyka się spod kontroli. – Reżim takiej kuracji jest bardzo ostry – przyznają lekarze. – Trzeba ją prowadzić bez żadnych przerw, dzień po dniu, i każde niedbalstwo ze strony pacjenta grozi uodpornieniem wirusa. Wtedy jesteśmy bezsilni.

Co będzie, gdy uodpornię się na leczenie? Takie pytanie zadają tylko świadomi pacjenci, korzystający z kuracji już kilka czy nawet kilkanaście lat, którzy wiedzą, że mimo wspaniałych sukcesów w przedłużaniu życia może zdarzyć się w nim taki moment, kiedy medycyna nie będzie mieć już nic więcej do zaoferowania. Czują, że kiedyś mogą niebezpiecznie zbliżyć się do tej ściany, przy której kończy się terapia. I wtedy skończy się ich życie. Podobnej świadomości brakuje dziś ludziom 20-letnim, urodzonym w epoce AIDS – dla których jest ono zwyczajną chorobą; nawet nie chorobą, a zwykłym zakażeniem, jakiego mogą się nabawić przez nieostrożny seks.

Profilaktyka

Hospicjum w Anielinie ma 11 łóżek. Na jednym od dwóch miesięcy leży Halina. Parę dni temu udało się nawet Halinkę posadzić. Nie Halinkę, tylko sinoczerwone ciało pokryte skórą i piżamą w paski. Jest ciut lepiej, już nie majaczy, włosy przestają wychodzić razem z grzebieniem, ale czy się uda? Wiadomo na pewno, że Halinka czuje. Dziś pierwszy raz spłynęły po policzkach dwie łzy. Na zdjęciu przy łóżku stoi zdjęcie córki. Ma 7 lat. Nie była u mamy. Ale to dobrze, że Halina płacze. Są większe szanse, jak się na kogoś czeka.

Na łóżku obok patrzy przed siebie Katarzyna. Kiedyś nauczycielka języka polskiego w Lublinie. – Co tu mówić? Nie ma o czym mówić – wygina wargi z wysiłkiem.

Z takimi jak Kasia nie ma głębokich rozmów. Są takie: – Jest ci dobrze? – Tak. – Chcesz coś? – Nie. Siostra Grażyna Mucha, która od lat opiekuje się zakażonymi HIV, może wtedy tylko potrzymać za rękę.

Do hospicjum w Anielinie przywożą ich ze szpitali z całej Polski, gdy zaprzestano już leczenia. Często z wyrokiem – dwa, trzy dni. Czasem opuszczeni przez wszystkich. Najpierw tracą przyjaciół, potem pracę, mieszkanie. Dużo osób ze świata artystów, zdolnych, trzydziestokilkuletnich, którzy o swoim HIV dowiadują się wtedy, gdy przyplącze się już dużo chorób. – Może dlatego, że artyści są oderwani od ziemi? – siostra Grażyna Mucha próbuje ich wszystkich zrozumieć mimo wszystko.

Choćby Anetę. Dobry dom, dobrze zdana matura, dobry chłopak, odpowiedzialny, z zasadami. Sam zaproponował testy, gdy postanowili ze sobą współżyć. Aneta nie widziała problemu, nawet była dumna, że na takiego faceta trafiła. Na nią trafił HIV. Długo grzebała w pamięci, zanim wpadła, że dwa lata temu miała przygodę w dyskotece. Jedyną. Poszły jakieś drinki. Urwał jej się film.

Wojtek to historia optymistyczna. Takie też są. Normalny polski dom, mama, tato, dwaj bracia na studiach, tylko Wojtek trochę nie pasował. Strojem, glanami, tym słowem „tolerancja” na ustach. Przywieźli go już w połowie drogi z tego świata na tamten. Pomalutku zaczęły wracać wszystkie funkcje. Niedawno zrobił kurs komputerowy, pracuje w firmie, chce żyć.

Stanęliśmy w obliczu nowej pułapki: na tyle oswoiliśmy AIDS, że zaczęto go bagatelizować. Dowodzi tego wspomniany raport autorstwa prof. Izdebskiego: w porównaniu z wynikami z lat ubiegłych wzrósł odsetek osób znających podstawowe metody zabezpieczenia, a jednocześnie zmniejszyła się grupa skłonnych dyskryminować ludzi zakażonych. Socjolodzy zastanawiają się jednak, na ile decyzje o stosowaniu prezerwatyw wynikają z chęci ochrony przed samym wirusem, a w jakim stopniu ze strachu przed niechcianą ciążą? W środowisku gejowskim, wolnym od tego typu dylematów, coraz rzadziej pamięta się o prezerwatywach. – Jestem zaskoczony, gdy spotykam na czatach rówieśników, gotowych pójść ze mną do łóżka bez zabezpieczenia, choć nie kryję, że jestem zakażony – mówi 25-letni Krzysztof. – Gdy pytam, skąd ta potrzeba ryzyka, mówią, że podoba im się ostry seks, a jak złapią wirusa, to przecież są leki. To jest moment, gdy trzeba uciąć dalszy dialog.

Dr Dorota Rogowska-Szadkowska z Białegostoku z przerażeniem obserwuje podczas prelekcji poświęconych HIV/AIDS, prowadzonych wśród studentów VI roku medycyny, jak niewiele jeszcze o tych zagadnieniach wiedzą. W dodatku na naukach przedmałżeńskich dowiadują się, że prezerwatywy mają pory, przez które swobodnie przenika wirus, więc właściwie można sobie darować ich stosowanie (a zabezpieczenie przed ciążą to grzech). – Moja rola sprowadza się zatem nie do edukowania, tylko prostowania fałszywych mitów – opowiada lekarka. – Prezerwatywy w rzeczywistości chronią w 90–95 proc.

Na edukację związaną z HIV/AIDS wcale nie ma wielkich pieniędzy ani zapału. Większość akcji finansuje Ministerstwo Zdrowia, choć rozporządzenie Rady Ministrów z 13 września 2005 r. („w sprawie Krajowego Programu Zwalczania i Zapobiegania AIDS”) zobowiązuje wszystkie resorty do współdziałania. – Potrzebę taką, oprócz resortu zdrowia, rozumie jeszcze tylko Ministerstwo Sprawiedliwości. Ale MEN niewiele robi – narzekają w Krajowym Centrum AIDS, które powinno koordynować tę współpracę.

W tegorocznym budżecie Ministerstwa Zdrowia na profilaktykę i edukację w dziedzinie HIV/AIDS zaplanowano 6 mln zł (Ministerstwo Edukacji zamierza w tym samym czasie wydać na ten cel 50 tys. zł!). Nie są to duże pieniądze, skoro trzeba za nie sfinansować szkolenia edukatorów, kampanię multimedialną oraz działalność Krajowego Centrum. Anna Marzec-Bogusławska: – Jak myśleć o rozszerzaniu działań profilaktycznych, skoro ubywa nam ludzi? W ciągu dwóch lat odeszło z Centrum 14 osób, podając jako główną przyczynę zarobki 1500 zł brutto.

Wstyd?

W Domu Ciepła w Rembertowie jest kilkanaście pokoików z regałem i łóżkiem. Każdy urządzony inaczej. Na regałach jakieś zdjęcia z przeszłości, kapcie od matki, ręcznik z rodzinnego domu.

Tu mogą być do końca. Koniec się wydłuża. W ubiegłym roku były tylko trzy zgony.

Zegarek, który Janek przywiózł z domu, zawsze dzwoni o piątej rano. Na stole leży przygotowana wieczorem kanapka, bo leków nie może wziąć na czczo. Potem idzie do kuchni. W Domu Ciepła najczęściej kroi cebulę. Drobniutko, jak chcą. Ślepi nie płaczą od cebuli. Kilka lat temu wirus zaatakował oczy. Potem słucha telewizora i wścieka się na politykę, Sejm, Romana Giertycha. Na to, że życie ucieka przez palce, się nie wścieka, bo tego nie można zatrzymać. Kiedyś nie wytrzyma dawki chemii, która rozsadza wątrobę. Kiedy? Nie wiadomo. Wiadomo, że nie umrze na AIDS. Na to się nie umiera. Umiera się na dziesiątki chorób, z którymi organizm nie walczy.

Janek: – Żal? Najbardziej żal książek. I miasta na Pomorzu. Byłem radnym, dyrektorem szkoły, tyle zrobiliśmy dla mojego miasta… Nie wrócę. Po co? Mnie mogą zlinczować, chcę oszczędzić matce wstydu.

Płakała, gdy powiedział: nie wracam. Mówiła: synku, kocham cię, nie wstydzę się. Też płakał. Pierwszy raz to powiedziała: kocham cię. Wcześniej z miłości raczej wychowywała na porządnego człowieka klapsem, bo Janek nie dostał piątki z historii. Dumna była z syna. Magister biologii, na ostatnim roku studiów ślub, w szkole na godzinach wychowawczych Janek, nauczyciel, przynosił dzieciom ulotki o HIV. W tym czasie, jak Jankowi rodzi się córka, w żonie rodzi się uczucie do kogoś innego. Rozwód.

Janek: – To były tylko dwie noce z facetem. Otworzyłem gazetę na rubryce: szukam przyjaciela na dobre i złe. Mija kilka lat, są fantastyczne wakacje, idziemy z mamą ulicą, ona patrzy na mnie: synku, jakiś ty czerwony. Diagnoza: zapalenie oskrzeli. Bada mnie siostra – lekarka, bratowa – lekarka. Diagnoza: gruźlica. Ważę 40 kilogramów, już nie wstaję z łóżka. Wołają mamę. Ma pan AIDS. Tego się nie da opisać, tego, jak widzisz całe swoje życie. Czy taki przypadek już był w tym szpitalu? – pytam. Tak, był. Co się stało z tym człowiekiem? Nie żyje. Jedzenie stawiali mi na próg, z progu brała je mama i przynosiła je do łóżka.

Jeździ do matki. Ale jak tylko złapie jakąś infekcję, wraca do Warszawy. Żeby nie chorować w tamtych szpitalach i oszczędzić mamie wstydu. Myślą, że jest za granicą, zrobił karierę. Janek: – Dlaczego jej wtedy nie założyłem, prezerwatywy? Przecież miał wspaniałą płytotekę, tyle muzyki poważnej, nie kochaliśmy się dzień i noc, rozmawialiśmy o literaturze, o takich mądrych rzeczach... Córka? Ma 18 lat i ponoć jest ładna. Nie chcę, żeby mnie poznała. Żeby oszczędzić im wszystkim wstydu.

Wydawać by się mogło, że ponad 20 lat obecności HIV zmieniło zapatrywania na tę chorobę jako moralne zło, z podziałem na winnych i niewinnych. Ale takie poglądy wciąż są w cenie. W jednym z ostatnich felietonów Janusz Korwin-Mikke napisał: „Gdyby HIV zabijał po dwóch dniach, nikt by nawet nie dyskutował: zarażonych izolowano by na oddziałach chorób zakaźnych. Ponieważ zabija dopiero po kilku latach – mało kto się tym przejmuje”. Korwin-Mikke domaga się więc umieszczania zakażonych HIV w hivisoriach, wzorem leprozoriów dla ludzi z trądem. „Niestety – ubolewa. – Nasze durne społeczeństwo zaczyna w tym momencie bredzić coś o prawach człowieka. Ciekawe, w przypadku dżumy czy ptasiej grypy zarażonych bierze się bez pytania za łeb – i izoluje. Czemu w tamtym przypadku nikt nie mówi o prawach człowieka?”.

Społeczeństwo może jest i durne, skoro nie pamięta o wcale nieskomplikowanych metodach zabezpieczania przed wirusem albo nie dopuszcza myśli, że każdy przygodny kontakt seksualny może zakończyć się tragicznie. Ale tej durnoty nie wolno łączyć z fałszywymi sądami na temat wszystkich zakażonych HIV, podobnie jak w ogóle nie należy utożsamiać ich z chorymi. Dlaczego nie izolować tysięcy ofiar wirusów zapalenia wątroby, które również przenoszą się drogą seksualną i mogą wywoływać nieodwracalne skutki dla zdrowia?

Barbara Kula, konsultant z Krajowego Centrum ds. AIDS, ma w warszawskim szpitalu przy ul. Romera mały pokoik. Tym, którzy przychodzą na test, na kartce papieru rysuje łóżko, takie drzewko miłości. Ludzie myślą, że w tym łóżku leżą dwie osoby. Tu leżą wszyscy partnerzy z przeszłości. Barbara Kula: – Bycie wiernym na dziś to nie wszystko, w łóżku nie ma odpowiedzialności rozłożonej po 50 proc. W łóżku każdy odpowiada za siebie w 100 proc.

Ci, którzy otwierają zieloną książeczkę „Kiedy wynik testu jest...”, jeszcze nie wiedzą, że na pierwszej stronie zobaczą – „pozytywny”. Barbara Kula jest po to, żeby minimalizować strach. Po 21 latach wydaje się, jakbyśmy wrócili w to samo miejsce.

Imiona bohaterów zostały zmienione.

Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną