Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Otwarcie kontrolowane

Angela Merkel wyszła braciom Kaczyńskim na przeciw. Dwudniowa sesjaterapeutyczna, którą zafundowała kulejącym stosunkom polsko-niemieckimzakończona. Pierwsze wyniki?

Czas pokaże, na ile Angela Merkel swą dwudniową wizytą dobrej woli w Warszawie i na Helu potrafiła zdobyć zaufanie braci Kaczyńskich i przekonać ich do kooperacyjnej a nie konfrontacyjnej wizji Europy i stosunków polsko-niemieckich. Pani kanclerz wie, że ma w Polsce dobre karty, ponieważ jest postrzegana jako następczyni bardziej Helmuta Kohla niż Gerharda Schrödera. Ta dwudniowa wizyta była pomyślana raczej jako sesja terapeutyczna dla kulejących od dłuższego czasu stosunków polsko-niemieckich. Pani kanclerz przyjechała do braci Kaczyńskich z zamiarem stworzenia nareszcie atmosfery prywatnego zaufania, opartego na osobistym, nieformalnym kontakcie, który w sytuacjach kryzysowych pozwala polegać na partnerze, nawet jeśli jest on odmiennego zdania, ponieważ rozumie i akceptuje logikę kompromisu i wielkiej wspólnoty interesów, która łączy wszystkich członków UE.

Tej metody politycznej Angela Merkel nauczyła się od Helmuta Kohla, który zarówno w polityce wewnętrznej, jak i zagranicznej starannie pielęgnował kontakty nieformalne, niemal nie odchodząc od telefonu. Natomiast jak dotąd miała kłopoty z nawiązaniem dialogu z braćmi Kaczyńskimi, którzy wielokrotnie pokazywali, że politykę pojmują jako okopywanie się w umocnionych szańcach, namierzanie wroga i ostrzeliwanie go z dystansu, oraz starannego unikaniu kontaktów z ludźmi z nie swojego obozu.

Ofensywa komplementów


Swą wizytę pani kanclerz rozpoczęła od ofensywy komplementów. I to na tyle udanej, że nawet Jarosław Kaczyński próbował odpowiedzieć dość nieporadnym uśmiechem. Państwo wiecie – powiedziała w audytorium maximum Uniwersytetu Warszawskiego, – że wyrosłam w byłej NRD, ale w moim życiu Polska była cały czas obecna, poprzez filmy Wajdy, muzykę Szopena, powieści Szczypiorskiego i biografię Marii Curie-Skłodowskiej. W latach osiemdziesiątych Polska była dla wielu z nas nadzieją, a powstanie "Solidarność" – wspaniałym sygnałem, że zmiany są możliwe. To Polska otworzyła bramę dla przezwyciężenia podziału Niemiec, dodała, po czym wyraźnie podziękowała prezydentowi RP za to, że bez Pańskiej Solidarności nie zostałabym kanclerzem federalnym.

Ta ofensywa uśmiechów miała rozbroić miny rozłożone na przedpolu naszych wzajemnych stosunków. Aby jednak Angela Merkel nie myślała sobie, że raz się uśmiechnie i już sobie owinie sobie naszych braci-twardzieli wokół palca, pełnomocnik Jarosława Kaczyńskiego w sprawach polsko-niemieckich, prof. Mariusz Muszyński, strzelił w przededniu wizyty całą burtą mówiąc prasie niemieckiej, że Niemcy „uprawiają nieprzyjazną dla Polski politykę narodowego egoizmu”. I natychmiast został przywołany do porządku przez swą niemiecką odpowiedniczkę prof. Gesine Schwan, która w wywiadzie dla „Der Tagesspiegel” z jednej strony ostro skrytykowała Erikę Steinbach za jej porównanie polskich partii rządzących do neonazistowskiej NPD, z drugiej jednak przyznała, że Roman Giertych blokujący polsko-niemiecką wymianę młodzieżową jest problemem, że rząd warszawski ma skłonność do „małych krętactw” i „moralnego szantażu wobec Niemiec, co jedynie wzmacnia resentymenty – i to po obu stronach”. Po czym dostało się również Muszyńskiemu – za brak dobrego wychowania. Po zerwaniu umówionego spotkania z panią Schwan nie dał potem żadnego znaku życia. Takie nietakty się zdarzają, ale zwykle nie trafiają do mediów. Teraz jednak są odbierane jako programowa ostentacja. W końcu Lech Kaczyński szczycił się w kampanii wyborczej, że nie utrzymuje kontaktów z żadnym z niemieckich polityków, a Muszyński jeszcze jesienią wykładał w „Rzeczypospolitej” szkodliwość dobrych, prywatnych kontaktów z Niemcami. Teraz swe teorie sprawdza w praktyce. Wizyta Angeli Merkel obala zarówno tę teorię, jak i praktykę.

Od dialogu do impasu


To prawda, że stosunki polsko-niemieckie pogorszyły się jeszcze przed podwójnym zwycięstwem braci Kaczyńskich w wyborach 2005 roku. Spór o Centrum przeciwko Wypędzeniom wybuchł po raz pierwszy w 2002 roku. W 2003 poróżniła Niemcy i Polskę wojna w Iraku oraz stosunek do Rosji, w 2004 sprawa odszkodowań i reparacji wojennych, w 2005 – gazociąg bałtycki.

Jednak mimo wszystko do jesieni 2005 kooperacyjny dialog trwał i czołowi politycy z obu krajów mieli do siebie nawzajem zaufanie. W 2002 Leszek Miller dzięki dobrym kontaktom z Gerhardem Schröderem uzyskał w ostatnim momencie dodatkowy miliard euro na polskie rolnictwo. W 2003 – mimo rozejścia się Polski i Niemiec w sprawie Iraku prezydenci obu krajów poprzez zaproponowali wspólne wyjście ze sporu o Centrum. W roku 2004 mimo konfrontacyjnej deklaracji sejmu rządy polski i niemiecki opracowały wspólną wykładnię prawną w kwestii odszkodowań i reparacji, a kanclerz Schröder – z ociąganiem, ale jednak – posłuchał nalegań Aleksandra Kwaśniewskiego i przycisnął swego przyjaciela Wladimira Putina, by nie interweniował w obronie sfałszowanych wyborów na Ukrainie. Mimo strukturalnego pogorszenia się stosunków polsko-niemieckich w wyniku pęknięcia Europy na dwie przeciwstawne opcje wobec USA i Rosji dialog i współpraca były możliwe.

Natomiast od jesieni 2005 stosunki polsko-niemieckie znalazły się w impasie. I te półtora roku idzie już całkowicie na rachunek braci Kaczyńskich. Co prawda przyglądając się przez lupę można dostrzec różnice w tonie argumentacji i sposobie bycia prezydenta i premiera. Jednak mimo tych różnic trudno wskazać jakieś wyraźny sukces ich polityki niemieckiej, rozwiązanie jakiegoś zasadniczego problemu i wskazanie nowej polsko-niemieckiej wspólnoty interesów.

Gorzej. Trudno się oprzeć wrażeniu, że gdy Lech Kaczyński próbował ostrożnego otwarcia – jak w czasie swej berlińskiej wizyty w marcu 2006, to Jarosław, rozmyślnie lub spontanicznie, blokował prezydenta wypowiedziami demonstrującymi zasadniczą niezgodę na jakiekolwiek kompromisy.

Przełom czy mały krok?

Lista rozbieżności między Polską i Niemcami jest długa. Niektóre są sztucznie rozdmuchiwane, jak choćby domaganie się formalnego utworzenia polskiej mniejszości etnicznej w Niemczech (nota bene rząd polski nie żąda praw mniejszości dla setek tysięcy Polaków mieszkających dziś w Wielkiej Brytanii). Inne – jak bałtycki gazociąg – wymagają rozwiązań kompromisowych i takiej strategii, która przybliżałaby UE do wspólnej polityki energetycznej. Bo to ona powinna odegrać w wieku XXI tę rolę integracyjną, jaką pół wieku temu w Europie zachodniej odegrała Wspólnota Węgla i Stali.

Prawda jest niestety taka, że jak dotąd rządy Kaczyńskich w żadnej ze spraw konfliktowych w stosunkach polsko-niemieckich nie był w stanie zaproponować wariantów kompromisowych, tak jakby impas w polityce miał być stanem naturalnym i permanentnym. Niezależnie od tego, czy to tylko pokerowa zagrywka, czy przejaw pewnej mentalności politycznej, skutek jest taki, że – słusznie, niesłusznie – bracia uchodzą w Niemczech za polityków antyniemieckich, antyrosyjskich i antyeuropejskich zarazem.

Być może bracia Kaczyńscy liczą na to, że Berlin potrzebuje ich właśnie teraz, w czasie niemieckiej prezydencji w UE. I rzeczywiście, jeśli Angela Merkel ma odnieść jakiś sukces w sprawie ożywienia traktatu konstytucyjnego, to Warszawa musi ją wesprzeć. Tymczasem nasz prawicowy rząd znalazł się w swej polityce europejskiej (i niemieckiej) w pułapce, którą sam na siebie zastawił. Dalsza polityka blokad i nieobecności grozi pogłębieniem izolacji Polski i powstaniem Europy „dwóch prędkości”, która wyrzuci osamotnioną Polskę na dalekie peryferia. Natomiast poparcie głębokiej integracji grozi – w mniemaniu naszej prawicy – utratą suwerenności narodowej. A w istocie byłaby powrotem do tak gromko potępianej polityki poprzedników z lat 1989-2005.

Stąd z punktu widzenia braci Kaczyńskich poparcie forsowanej przez Angelę Merkel „Deklaracji Berlińskiej” jest już przełomem. Tymczasem z punktu widzenia pani kanclerz to tylko mały krok w kierunku rewitalizacji traktatu konstytucyjnego w jego najważniejszych punktach. Z pewnością rację ma Andrzej Krawczyk, gdy zapewnia niemieckich dziennikarzy, że Lech Kaczyński w ciągu ostatniego półtora roku już się zaprzyjaźnił z ideą konstytucji. Niemniej trudno się było oprzeć wrażeniu, że jakby sam się nieco obawiał własnej odwagi, a może i zdecydowanych oporów brata.

Wszakże po enigmatycznym stwierdzeniu Jarosława, że w ciągu półgodzinnej rozmowy z panią kanclerz udało mu się pewne sprawy załatwić, a w innych osiągnąć postęp, zapewne również Lechowi na plaży w Juracie łatwiej było wyjść Angeli Merkel naprzeciw. Jednak pogoda na Helu nie była najlepsza. W czasie wspólnej przechadzki polskiemu prezydentowi i niemieckiej pani kanclerz wiał w oczy zimny wiatr. Najbliższe tygodnie pokażą, czy przy kominku ogrzali się na tyle, by bracia Kaczyńscy odstąpili od swego dotychczasowego liberum veto w sprawach Unii.





INNE TEKSTY NA TEN TEMAT

  • Jesteśmy siebie ciekawi. Rozmowa z panią kanclerz Republiki Federalnej Niemiec Angelą Merkel.
  • Nie siedź w kącie. Jest okazja: Niemcy, nasz sąsiad i główny partner, objęły od 1 stycznia przewodnictwo w Unii Europejskiej i – co zupełnie jasne – Angela Merkel będzie chciała w tej roli zabłysnąć. Pomóżmy jej!
  • Co na sercu, co na wątrobie. Swym telefonem do Jarosława Kaczyńskiego Angela Merkel przerwała groteskową polsko-niemiecką wojnę kartoflaną. Ale jak ma teraz wyglądać prawdziwy pokój?
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną