Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Prawo, moralność i lustracja

Proces, reż. Steven Soderbergh © BE&W, 7muza Proces, reż. Steven Soderbergh © BE&W, 7muza
Ustawa lustracyjna konstruuje świat kafkowski. Jest się o coś podejrzanym; nie wiadomo dokładnie, o co.

Lustracja organizowana jest w imię odnowy moralnej. W dodatku promotorzy ustawy odmawiają oponentom lustracji prawa do sprzeciwu w imię moralności. Chciałbym zaproponować etyczną refleksję nad lustracją, refleksję prowadzoną z punktu widzenia środowisk akademickich i naukowych. Nie podejmuję tu wprost problematyki celów, ale analizuję środki, które są moralnie niedopuszczalne i nie mogą być usprawiedliwione szczytnymi celami. Lustracja w obecnym kształcie zakłada rozstrzygnięcia właściwe koncepcjom, w których następuje destrukcja moralności przez prawo pozytywne. Arbitralnie określając treści podlegające lustracji i zakres podmiotów jej podlegających promuje sposób myślenia o prawie właściwy dla koncepcji totalitarnych. Posługuje się przy tym metodami, które właściwe są przedmiotowemu traktowaniu człowieka i upokarzają podlegających lustracji.

W świetle ustawy lustracyjnej prawo pozytywne w istotny i wieloraki sposób dokonuje przewartościowań w hierarchii wartości moralnych.

Hierarchię wartości moralnych narusza ustawa umieszczając „kłamstwo" lustracyjne w kontekście innych czynów zagrożonych karą. Za „kłamstwo" lustracyjne traci się na 10 lat pracę i często jedyne źródło utrzymania. Podobnie za niezłożenie oświadczenia w terminie - spóźnienie kosztuje 10 lat (całkowicie niezrozumiałe jest, dlaczego po późniejszym złożeniu oświadczenia nie można wrócić do pracy). Co więcej, w gruncie rzeczy, w przypadku naukowców otrzymuje się na 10 lat zakaz wykonywania zawodu. W czasach, o których sądziłem, że przeminęły bezpowrotnie, pracownicy naukowi, których poglądy i działania w oczach ówczesnych władz dyskwalifikowały ich - właśnie moralnie! - z pracy na uniwersytecie, gdzie mogliby „deprawować" młodzież, mieli szansę na pracę w jednostkach naukowych PAN czy na prywatnym uniwersytecie, jakim był KUL. Obecna ustawa tych możliwości nie pozostawia.

Sankcja za niezłożenie oświadczenia jest natychmiastowa, z mocy prawa, następuje w dniu upływu terminu, który najpóźniej wypadnie ok. 15 maja. Zatem tuż przed sesją egzaminacyjną, w okresie ostatnich przygotowań do obrony prac dyplomowych. Jakież zatem straszne czyny muszą wchodzić w grę, skoro bierze się pod uwagę takie koszty społeczne? Z tego punktu widzenia prawomocne orzeczenie stwierdzające „kłamstwo" lustracyjne i odmowa złożenia oświadczenia stają w jednym szeregu, m. in. z prawomocnym orzeczeniem utraty praw publicznych czy prawomocnym ukaraniem karą dyscyplinarną pozbawienia prawa wykonywania zawodu nauczyciela akademickiego (por. art. 127 ustawy z dnia 27 lipca 2005 Prawo o szkolnictwie wyższym, Dz. U. nr 164, poz. 1365 z późn. zm.). W perspektywie ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym, „kłamstwo lustracyjne" i niezłożenie oświadczenia są czymś gorszym niż np. przywłaszczenie sobie autorstwa cudzego utworu lub przestępstwo umyślne, za które można stracić pracę, ale nie z mocy prawa (art. 126).

„Kłamstwo" lustracyjne nie dość, że jest zagrożone bardzo dotkliwą karą - pozbawieniem pracy i zakazem wykonywania zawodu, to w dodatku nie ulega przedawnieniu. Organy sprawdzające prawdziwość oświadczenia nie mają określonego czasu na zbadanie jego prawdziwości. W ogóle nie mają obowiązku potwierdzenia jego prawdziwości. Mogą wytoczyć sprawę za lat 10, 20... „Kłamstwo" lustracyjne postawione jest w jednym szeregu z nieprzedawnialnymi zbrodniami, jak np. ludobójstwo. Nawet wówczas, gdy zapadnie prawomocne orzeczenie sądu uwalniające od oskarżenia o „kłamstwo" lustracyjne, nie można spać spokojnie - po 10 latach może być wznowione postępowanie na niekorzyść. Poza rozchwianiem hierarchii wartości, godzi to w moralne prawo do planowania swojego życia i prawo do względnie ustabilizowanych, choćby niekorzystnych, warunków działania (w tym do bezpieczeństwa prawnego - fundamentalnej wartości państwa prawnego).

Trzeba zapytać, dlaczego „kłamstwo" lustracyjne, z którego korzyść może być bardzo iluzoryczna i które może dotyczyć czynu sprzed 60 lat, ma bardzo dotkliwą sankcję; a ustawodawca nie uznał za stosowne, aby w analogiczne mechanizmy kontroli i w podobne sankcje zaopatrzyć mówienie nieprawdy dziś w sferze publicznej, mówienie nieprawdy przynoszące doraźne korzyści, np. polityczne.

Skandalem moralnym jest to, że w świetle ustawy ofiary są stawiane w gorszej sytuacji niż prześladowcy; np. przez to, że wszelkiego typu współpracowników stawia się w sytuacji, w której mogą zasadnie lękać się o źródła utrzymania siebie i swej rodziny, a ci którzy nakłaniali do współpracy nie dość, że nie muszą się tego obawiać, to poprzez swoje zeznania wystawiają (lub nie) świadectwo moralności swoim ofiarom.

Podstawowa intuicja moralna, nie pozostawia też wątpliwości, że z moralnego punktu widzenia, a także z punktu widzenia społecznego i wychowawczego, lepszy jest ten, kto nie przyznaje się do współpracy ze wstydu wobec tego, co robił, a co i tak przez IPN zostanie ogłoszone; niż ten, kto bez żenady przyznaje się do współpracy i nie uważa jej za nic złego; a literalnie rzecz biorąc, dla tych ostatnich ustawa lustracyjna żadnych sankcji nie przewiduje.

Uwłaczające godności jest to, że wszyscy, od których żąda się oświadczenia, traktowani są w punkcie wyjścia jako podejrzani o współudział w łamaniu praw człowieka i obywatela na rzecz komunistycznego ustroju (zob. preambułę ustawy lustracyjnej); i co więcej, każdy składający oświadczenie jest podejrzewany o „kłamstwo", gdyż wszystkie oświadczenia możliwie szybko zbadane być mają przez prokuratorów w celu sprawdzenia, czy zachodzi wątpliwość co do zgodności oświadczenia lustracyjnego z prawdą. Jak wobec czegoś takiego nie doświadczać upokorzenia?

„Kłamstwo" lustracyjne zostaje także „wyróżnione" poprzez przyjętą w procedurze lustracyjnej modyfikację zasady legalizmu. W procedurze lustracyjnej prokurator ma obowiązek wystąpić do sądu już „w przypadku powstania wątpliwości co do zgodności oświadczenia lustracyjnego z prawdą" (art. 20 ust. 2). Wystarczy sama wątpliwość (por. art. 10 kpk), a nie znalezienie dowodów na „kłamstwo" lustracyjne. Jaki stąd wniosek? „Kłamstwo" lustracyjne jest czymś wyjątkowo niebezpiecznym dla życia społecznego. Następuje instytucjonalizacja łatwego, bez ponoszenia jakiejkolwiek odpowiedzialności, rzucania oskarżeń, co wprost godzi w moralne, oparte na minimum wzajemnego zaufania, podstawy życia wspólnoty.

Argumentacja, że za przyznanie się do współpracy nie jest przewidziana sankcja karna, jest pokrętna. Na podstawie ustawy lustracyjnej, przede wszystkim jej preambuły, można argumentować, że ujawnienie swej przeszłości może być podstawą zwolnienia z pracy (zob. np. „Rzeczpospolita" z 5 marca 2007 r., Vademecum, s. 4). Stąd przyznający się do współpracy może obawiać się pewnego typu sankcji o charakterze karnym. Obecny kształt procedury lustracyjnej pozbawia fundamentalnego prawa do odmowy składania zeznań lub odpowiadania na pytania, gdy ktoś obawia się sankcji karnej grożącej jemu samemu lub jego najbliższym. Co ciekawe, prawa tego nie odmawia się funkcjonariuszom służb nakłaniających do współpracy, którzy będą zeznawali w procesach lustracyjnych (art. 29 ust. 3).

Można mieć też poważne wątpliwości, czy oskarżony o „kłamstwo" lustracyjne będzie miał prawo poznania zgromadzonych przeciwko niemu dowodów. Art. 30 ustawy z 18 grudnia 1998 r. o Instytucie Pamięci Narodowej - Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu (Dz. U. nr 155, poz. 1016 z późn. zm., dalej powoływana jako ustawa o IPN) stanowi, że IPN nie udostępni wnioskującemu dotyczących go akt między innymi wtedy, gdy z ich treści wynika, że wnioskodawca był traktowany przez organy bezpieczeństwa jako tajny informator lub pomocnik przy operacyjnym zdobywaniu informacji (ust. 2 pkt 1). Można jedynie mieć nadzieję, że przepis ten nie będzie miał zastosowania w procesach lustracyjnych, jego stosowanie byłoby łamaniem najbardziej podstawowych gwarancji procesowych. Jednak niezależnie od tego, mamy tu do czynienia z uderzeniem w podmiotowość człowieka. Pamiętać trzeba, że IPN i tak ma publikować, całkowicie niezależnie od procedury oświadczeń i ich kontroli, listy współpracowników. Władza może traktować człowieka zgodnie z formułą: „oj, źle się zachowywałeś i niech wszyscy o tym wiedzą, coś na ciebie mamy, ale nie powiemy co". Pozbawianie człowieka wiedzy o tym, co w istotny sposób kształtuje warunki jego działania, jego sytuację społeczną, to ewidentne uderzenie w podmiotowość człowieka, to przedmiotowe traktowanie.

Pisząc o zamieszaniu, jakie ustawa lustracyjna wprowadza do hierarchii wartości, porównać też wypada różne formy współpracy, z jawnym wspieraniem systemu, np. przez członkostwo w organizacjach politycznych, wspieraniem, które często przynosiło wymierne korzyści. Jawnym wspieraniem systemu było także w wielu przypadkach powoływanie się w swych rozprawach naukowych na „największe umysły" minionej epoki. Jeśli ktoś był przeciwny systemowi opartemu na zakłamaniu, to dlaczego w swych rozprawach naukowych powoływał się np. na Włodzimierza Ilicza Lenina, gdy nie miało to merytorycznego uzasadnienia. Czyż publiczne poparcie nie było często ważniejsze dla umacniania systemu niż pozorowana tajna współpraca? Nie wspominam o tym, po to, aby postulować gnębienie dziś tych, którzy system jawnie wspierali, ale aby pokazać, jak wielkie zamieszanie moralne tkwi u podstaw lustracji. Poza tym, rzeczą moralnie bardzo wątpliwą jest gnębienie przez państwo, w tym nakładanie drakońskich kar (a taką przecież jest pozbawienie pracy i zakaz wykonywania zawodu) „z mocy prawa", bez oceny i stwierdzenia szkodliwości czyjegoś działania przez sąd, jedynie na podstawie kryteriów formalnych, np. na podstawie stwierdzenia przynależności do jakichś organizacji, choćby same te organizacje można było uznać za zbrodnicze; jedynie na podstawie stwierdzenia niezgodności oświadczenia z prawdą, czy jedynie na podstawie tego, że ktoś nie złożył oświadczenia w terminie. Zauważmy, że procedura sądowa w procesie lustracji dotyczy jedynie stwierdzenia niezgodności oświadczenia z prawdą, bez badania i oceny szkodliwości.

Ktoś może argumentować, że „kłamstwo" lustracyjne związane jest w ten czy inny sposób z łamaniem praw człowieka, i że właśnie ten związek uzasadnia szczególne traktowanie „kłamstwa" lustracyjnego. Podstawowa intuicja moralna podpowiada, że niezbędne jest branie pod uwagę charakteru tego związku. W perspektywie proponowanej lustracji można się dziwić, dlaczego w imię praw człowieka nie kwestionuje się moralnych lub intelektualnych kwalifikacji do sprawowania mandatu posła czy senatora tych, którzy wprost przyczynili się do wejścia w życie jakiejkolwiek ustawy godzącej w prawa człowieka? Ustawa taka godzi w prawa człowieka w sposób systemowy; w porównaniu z tym pogrążanie indywidualnego człowieka poprzez współpracę z tajnymi służbami zdaje się być czymś niewinnym. Logika nakazuje wprowadzić ustawę, na podstawie której posłowie i senatorowie z mocy prawa traciliby mandaty w dniu, w którym Trybunał Konstytucyjny stwierdzi niekonstytucyjność ustawy, na którą głosowali, a która okazałaby się sprzeczna z konstytucyjnie lub międzynarodowo chronionymi prawami człowieka. Jeśli ta niezgodność byłaby rażąca, to sama przyzwoitość powinna skłonić takich parlamentarzystów do zrzeczenia się mandatów (podobnie i innych odpowiedzialnych za wejście w życie ustawy). Wszystko jednak wskazuje na to, że z punktu widzenia naruszania praw człowieka promotorzy ustawy lustracyjnej są zwolennikami podwójnych standardów moralnych (i w konsekwencji prawnych), odmiennych dla siebie i odmiennych dla innych. Należy także zapytać, dlaczego prawodawca nie przewidział podobnych środków na powszechnie dostępny środek odwoławczy dostępny dla rozstrzygania konkretnych naruszeń praw człowieka, którego to środka w polskim systemie prawnym brak. Warto tu przypomnieć, że skarga konstytucyjna przewidziana w art. 79 Konstytucji RP jest skargą na akty normatywne, na podstawie których sąd lub organ administracji dokonał rozstrzygnięcia, a nie na samo rozstrzygnięcie.

Istotne aspekty moralne ma także niejasność ustawy lustracyjnej. Do czego i dlaczego się przyznawać? Aby w miarę świadomie złożyć oświadczenie, trzeba znać nie tylko ustawę lustracyjną. Odpowiedzi na to, czym jest współpraca szukać trzeba w załączniku do ustawy o IPN. Załącznik ten wymienia ok. 30 różnych kategorii współpracy. Obok zasadniczych, np. agent czy - słynny już - tajny współpracownik, są też formy „nierejestrowane, nieoficjalne i inne", do których należy np. kontakt obywatelski, kontakt poufny, kontakt służbowy, osoba informująca, konsultant, osoba zaufana. Konia z rzędem temu, kto się w tym wszystkim rozezna, a wszystkie te formy współpracy (i jeszcze wiele innych tam wymienionych) trzeba w oświadczeniu wskazać. Niejasność regulacji to nie tylko techniczna wada prawa, to wada, która wprost godzi także w człowieka jako istotę moralną. Istotę, która ma podejmować działania nie tylko wolne, ale i świadome.

W związku z niejasnością ustawy i brakiem istotnych dookreśleń, komuś, kto w poprzednim ustroju miał kontakt z tzw. służbami (a w sposób świadomy lub nie, kontakt taki mieli niemal wszyscy, którzy nie akceptowali dawnego ustroju i według tego poglądu kształtowali swoje czyny i działania), trudno nie myśleć z obawą o tym, że może ktoś, gdzieś, kiedyś zaliczył go, bądź zaliczy (bo to będą robić pracownicy IPN np. w odniesieniu do wyróżnionych w ustawie współpracowników „nierejestrowanych, nieoficjalnych i innych") do współpracowników. W perspektywie infamia, wejście na drogę sądową, utrata pracy lub zakaz wykonywania zawodu. Za co? Za to, że źle się oceniło swoją przeszłość, albo - będąc przekonanym swej uczciwości mierzonej nie ustawą, ale krzywdą innych i dobrem społecznym - nie chciało się stanąć w jednym szeregu z tymi, którzy wprost dla zysku donosili świadomi krzywd, które wyrządzają. Ustawa lustracyjna i ustawa o IPN niesprawiedliwie zrównują winnych z niewinnymi lub zrównują z sobą winy o zasadniczo różnym ciężarze gatunkowym, a nakazując ujawniać wszelkie formy współpracy, i umieszczając je w kontekście moralnym, ustawa wymusza - w wielu przypadkach z pewnością wbrew sumieniu - sposób moralnego oceniania siebie samego, zmusza tych, których wina była znikoma lub żadna do postawienia siebie samych w jednym szeregu tymi, których wina była ewidentna. W konsekwencji następuje także relatywizacja winy tych ostatnich. Są to kolejne przejawy założeń typowych dla myślenia w perspektywie prymatu prawa przed moralnością.

Zatem ustawa lustracyjna i powiązane z nią akty prawne w wieloraki sposób zmierza do naruszenia zastanej i określenia hierarchii wartości moralnych, i to wbrew podstawowym intuicjom. Wskazuje to na wielkie niebezpieczeństwo, jakie niesie z sobą uznanie prymatu prawa przed moralnością, prymatu, który godzi w moralność jako fundament prawa.

Co więcej, zgodnie z utrzymanym w mocy art. 30 ust. 1 ustawy z 11 kwietnia 1997 r. o ujawnieniu pracy lub służby w organach bezpieczeństwa państwa lub współpracy z nimi w latach 1944-1990 osób pełniących funkcje publiczne (Dz. U. 1999, nr 42, poz. 428): „Prawomocne orzeczenie Sądu, stwierdzające fakt złożenia przez osobę lustrowaną niezgodnego z prawdą oświadczenia, jest równoznaczne z utratą kwalifikacji moralnych niezbędnych do zajmowania funkcji publicznych określanych w odpowiednich ustawach jako: nieskazitelność charakteru, nieposzlakowana opinia, nienaganna opinia, dobra opinia obywatelska bądź przestrzeganie podstawowych zasad moralnych." (podkr. MP). Ustawa lustracyjna mówi o badaniu zgodności oświadczenia z prawdą. Zauważmy, że mówienie nieprawdy nie jest samo w sobie moralnie naganne; problemy moralne zaczynają się tam, gdzie nieprawdę podaje się w sposób świadomy, a można trafnie argumentować, że nie jest to jedyny warunek, aby podawanie nieprawdy było moralnie nagannym kłamstwem. Zatem prawo pozytywne wprost określa, co należy do moralności, a co nie, i to wbrew podstawowej wiedzy etycznej. Przypomnieć tu także trzeba fundamentalne w etyce rozróżnienie na kwalifikację moralną czynów, która poddaje się obiektywizacji (ale na podstawie standardów moralnych, a nie prawnych); i na kwalifikację moralną indywidualnego człowieka, której nie sposób dokonać bez uwzględnienia intencji, dlatego też zastrzeżoną dla indywidualnego sumienia i - w perspektywie religijnej - dla Boga. Prawo pozytywne za sprawą lustracji wkracza także w tę sferę zastrzeżoną, gdyż ustawa dokonuje wprost oceny kwalifikacji moralnej jednostek, i to w sposób generalny i abstrakcyjny oraz na podstawie cechy, która sama w sobie w ogóle moralnego charakteru nie ma. Moralność zamiast stanowić fundament prawa pozytywnego, jest względem tego prawa wtórna.

W takie myślenie o prawie i moralności wpisują się reakcje niektórych promotorów ustawy lustracyjnej, gdy pojawiają się głosy nawołujące do obywatelskiego nieposłuszeństwa, nieposłuszeństwa, które jest sprzeciwem w imię moralności. Promotorzy ustawy lustracyjnej ogłaszają, że ci zbuntowani stawiają siebie ponad prawem i kwestionują prawo stanowienia ustaw przez demokratycznie wybrane organy państwa. Wypada zatem przypomnieć rzeczy podstawowe dotyczące relacji między prawem a moralnością. Prawo nie powinno i ze swej natury nie może określać, co jest moralnie słuszne, a co nie; co jest moralnie ważniejsze, a co nieistotne. Natomiast prawo może i powinno być kształtowane zgodnie z moralnością (i to przy szeregu zastrzeżeń, o których niżej). Może niekiedy odsyłać do standardów moralnych, ale nie może ich ustanawiać (a do tego należy także ustanawianie moralnej wagi danego działania). To prawo powinno być zależne od moralności, a nie moralność od prawa. Proponowane prawo lustracyjne zdaje się akceptować ugruntowanie prawa w moralności, ale można zasadnie postawić pytanie, czy nie idzie o jeden krok za daleko, czy nie ustanawia samodzielnie statusu moralnego „kłamstwa" lustracyjnego, składania oświadczeń i samej współpracy z organami bezpieczeństwa? Z moralnego punktu widzenia, krok taki byłby krokiem w przepaść. Zgoda na to, że prawo rozstrzyga o tym, co i na ile jest moralnie słuszne, i zgoda na to, że prawo stanowione rozstrzyga o kwalifikacji moralnej jednostki i to w sposób generalny i abstrakcyjny, jest krokiem na drodze do destrukcji moralności i do uwolnienia prawa od rygorów moralnych, ponieważ w tej wizji prawo samo je ustala. Owa destrukcja moralności stanowi fundament totalitaryzmu, pojętego jako prymat państwa dysponującego prawem, nad jednostką, dla której moralność jest podstawowym gwarantem autonomii i podmiotowości.

Kwestionowanie prawa do niepodporządkowania się prawu pozytywnemu w imię sumienia, prowadzi do tezy, że prawu pozytywnemu, o ile powstało zgodnie z obowiązującymi procedurami, należne jest zawsze posłuszeństwo, niezależnie od jego oceny moralnej, zatem także prawu nakazującemu czynić niegodziwości czy prawu zbrodniczemu. We współczesnej filozofii prawa chyba już nikt takiej tezy nie stawia, a postawy oparte na tej tezie były już w historii falsyfikowane autentycznymi dramatami ludzkimi i można było mieć nadzieję, że już nigdy więcej nie będą przedmiotem dyskusji. Z punktu widzenia sprzeciwu w imię sumienia wobec kształtu prawa stanowionego (jego treści), nieistotne jest to, czy prawo to powstaje w ramach procedur demokratycznych, czy nie. Motywem dla sprzeciwu w imię sumienia może być także to, że prawodawca nie miał odpowiedniej legitymacji do wydawania prawa, ale to jest inne zagadnienie, i - o ile wiem - nikt z tych, którzy kwestionują prawo lustracyjne, nie kwestionuje legalności władzy prawodawczej ani procedury przyjęcia tego prawa.

Krokiem w kierunku konstrukcji prawnych typowych dla totalitaryzmu, pojętego jako arbitralne rozciąganie kontroli państwa nad życiem jednostek, jest nierespektowanie postulatu, że prawo powinno regulować to, co niezbędne do osiągnięcia pewnych prawowitych celów a dobrane środki nie mogą być arbitralne. Wszelkie ograniczenia praw muszą być konieczne (w tym proporcjonalne) w demokratycznym społeczeństwie. Jednym z zasadniczych celów ustawy lustracyjnej, o którym mówi preambuła, jest „konieczność zapewnienia obsady funkcji, stanowisk i zawodów wymagających zaufania publicznego przez osoby, które swoim dotychczasowym postępowaniem dają i dawały w przeszłości gwarancje uczciwości, szlachetności, poczucia odpowiedzialności za własne słowa i czyny, odwagi cywilnej i prawości". Dlaczego wskaźnikiem „uczciwości, szlachetności, poczucia odpowiedzialności za własne słowa i czyny, odwagi cywilnej i prawości" ma być „kłamstwo" lustracyjne lub niezłożenie oświadczenia, a nie np. to, czy ktoś zdradza swoją żonę lub męża; przecież zdrada małżeńska to jaskrawy przejaw nieuczciwości i braku odpowiedzialności za słowa wypowiedziane przy zawieraniu małżeństwa? Wyróżnienie „kłamstwa" lustracyjnego spośród innych moralnie nagannych zachowań jest arbitralne z punktu widzenia celu wskazanego w przytoczonym cytacie. Jeśli w przypadku lustracji godzimy się na testy uczciwości, to dlaczego nie mamy takich testów dopuścić w innych dziedzinach życia? W tym kontekście argument, że oświadczenia lustracyjne, czy sama lustracja, zapobiegnie szantażowaniu, jest zupełnie chybiony. Przecież szantażować można na bardzo różnej podstawie.

Ustawa lustracyjna narusza postulat konieczności i proporcjonalności także poprzez arbitralne rozszerzenie grup objętych lustracją. Z góry przepraszam adiunktów parających się matematyką, za poniższy przykład, to tylko przykład: dlaczego interes społeczny przemawia za lustracją (sprawdzaniem odpowiedzialności) adiunkta zajmującego się matematyką pracującego w placówce naukowej, który nie ma kontaktu ze studentami; a nie za objęciem lustracją np. szeregowego pracownika banku, któremu powierzamy informacje o naszym życiu prywatnym a także numery naszych kart kredytowych czy nasze pieniądze? Zatem, jeśli chcemy pozostać w „logice" ustawy lustracyjnej, powinniśmy postulować dalsze poszerzanie lustracji, o nowe sfery działania i o nowe grupy. To także droga do totalitaryzmu.

Mam wrażenie, że konstruowany jest świat z literatury Franza Kafki. Jest się o coś podejrzewanym; nie wiadomo dokładnie, o co; ktoś coś sprawdza. Wszystko może się jednak skończyć tragicznie w sensie dosłownym i w świecie realnym; bo do tragedii prowadzi nierzadko utrata pracy i utrata możliwości wykonywania zawodu; tragedii tym boleśniejszej, że w wielu przypadkach będącej sankcją całkowicie nieproporcjonalną do winy, albo sankcją za wierność swoim przekonaniom i za upominanie się o prawa człowieka. To sprawa moralna a nie tylko prawna. Od ustawy lustracyjnej po prostu wieje grozą, wynikającą przede wszystkim z generalnej nieracjonalności uregulowań, powiązanej z drakońskimi sankcjami; grozą, która rzutuje na relację między państwem a obywatelem, i rodzi obawy, że w innych dziedzinach będzie w przyszłości podobnie. Kształtowanie przestrzeni społecznej i moralnej za pomocą siania grozy opartej na tym, że cele, które realizuje prawo w danym kształcie, są dyskusyjne i nieoczywiste, a środki doń prowadzące ewidentnie nieproporcjonalne, jest postępowaniem typowym dla tresury, a nie dla osobowego traktowania człowieka. Chodzi tu o racjonalność prawa i budowanie przestrzeni społecznej, w której człowiek traktowany jest podmiotowo, czyli jako rozumna i wolna istota. Argument, że bać się powinni tylko ci, którzy mają nieczyste sumienie, nie ma tu nic do rzeczy i jest aż nadto typowy dla władzy opartej na terrorze, aby się nim posługiwać.

Moralne aspekty ma przewidywany sposób ujawniania informacji. Zagadnienie to chciałbym powiązać z wątkiem osobistym, który wypada otworzyć tłumaczeniem, że nie jestem wielbłądem. Otóż oświadczenie lustracyjne złożyłem w 2000 roku, w związku z kandydowaniem na urząd Rzecznika Praw Dziecka, każdy może je przeczytać w Monitorze Polskim (poprzednia procedura lustracyjna także była moralnie podejrzana, jednak - w porównaniu z obecną - o tyle do zaakceptowania, że dotyczyła funkcji publicznych, których pełnienie nie było związane wprost z możliwością wykonywania jakiegoś zawodu lub zawodu pokrewnego, i była precyzyjniejsza). A ponieważ urząd ten przez pewien czas pełniłem, każdy może uzyskać wgląd do mojej „teczki", zgodnie z art. 22 ust. 1 pkt 8b i ust. 4 ustawy lustracyjnej. Uważam to za nieuprawnione naruszenie prawa do prywatności, gdyż kandydując i obejmując urząd nie mogłem brać pod uwagę tego, że państwo będzie udostępniało bez mojej wiedzy każdemu chętnemu informacje o moim życiu, i to informacje zebrane z naruszeniem praw człowieka; informacje, których treść i wiarygodność jest też pochodną funkcjonującego systemu i wiarygodności osób, które je zbierały. W przypadku „niektórych osób pełniących funkcje publiczne", wymienionych w art. 22 ust.1 (w domyśle: osób ważnych, od prezydenta RP po wójtów, burmistrzów i prezydentów miasta oraz członków zarządów powiatów i województw), z ujawnienia bez zgody tego, kogo informacje dotyczą, wyłączone są informacje ujawniające pochodzenie etniczne lub rasowe, przekonania religijne, przynależność wyznaniową oraz dane o stanie zdrowia i życiu seksualnym (art. 22 ust. 3 pkt 1), choć osoby te mogą na piśmie wyrazić zgodę na ujawnienie i tych informacji (pkt 3a). Jednak, jakie ważkie racje przemawiają za powszechnym udostępnieniem np. innych, poza zastrzeżonymi, informacji o czyimś życiu osobistym bez zgody tej osoby? W tym miejscu można zauważyć, że jest to tylko jeden ze sposobów, w jaki ustawa lustracyjna i ustawa o IPN w sposób ewidentny promują szeroką obecność w sferze publicznej tego, co powstało z naruszeniem praw człowieka. We wskazanych tu przypadkach schlebia też mentalności, która cechuje oglądaczy (podglądaczy) reality show i coraz powszechniejszej mentalności swoistego ekshibicjonizmu opartej na poglądzie, że nie ma spraw, o których w sferze publicznej po prostu nie wypada mówić. Argument, że kto uczciwy nie ma nic do ukrycia, jest w tym kontekście czystą demagogią. Nie można utożsamiać sprzeciwu wobec odsłaniania każdemu chętnemu naszego życia z chęcią ukrywania czegoś złego. Zresztą, z moralnego punktu widzenia, co znajduje wyraz także w ochronie praw człowieka, nie każdy ma prawo do poznawania nawet mrocznych stron naszego życia. W przypadku osób na ważnych stanowiskach granice uzasadnionego zainteresowania ich życiem przebiegają inaczej, ale nie można powiedzieć, że granic tych nie ma; w przeciwnym razie należałoby postulować umieszczenie podsłuchu nie tylko w domach, ale i w konfesjonałach. Nie jest wykluczone, że w IPN są materiały zebrane w ten ostatni sposób.

Podstawowe zasady moralne, oparte wprost na postulacie nienaruszalności godności (obecnym także w art. 30 Konstytucji RP), choć zabraniają upokarzać drugiego człowieka (stąd prawdziwego współczucia wymagają ci, którzy mają dylematy moralne a przez prawo zobowiązani są do wykonywania ustawy), nie zabraniają dać się upokorzyć, gdy przemawiają za tym inne ważne racje (np. zobowiązania rodzinne czy finansowe, które trzeba brać pod uwagę, gdy sankcją jest utrata z miesiąca na miesiąc źródeł utrzymania; czy - last but not least - zobowiązania wobec studentów).

Zasady moralne dają też pełne prawo do obywatelskiego nieposłuszeństwa, do niepodporządkowania się prawu w imię dobra wspólnego, którym są prawa człowieka, a także dobre prawo i dobrzy prawodawcy. Sprzeciw taki ma głęboki sens moralny, gdyż nie tylko dopomina się o dobro współkrzywdzonych, ale zmierza także do zmiany postaw i naprawy moralnej tych, którzy za niemoralne prawo są odpowiedzialni. Sprzeciw taki daje wyraz przekonaniu, że także ustawodawca i prawo w demokratycznym społeczeństwie nie są ponad moralnością, nie są ponad podstawowymi zasadami sprawiedliwości. Ponieważ sprzeciw taki zakłada gotowość poniesienia sankcji, bezzasadny jest argument, że się przedkłada interes własny ponad dobro wspólne. Sprzeciw taki wymaga odwagi cywilnej i gotowości ponoszenia poważnych ofiar; rzucanie oskarżeń o brak patriotyzmu, o postawę antypaństwową, czy kwestionowanie kwalifikacji moralnych tych, którzy odmawiają złożenia oświadczeń, takiej odwagi czy gotowości nie wymaga. Z moralnego punktu widzenia nie jest to obojętne i przemawia na korzyść tych pierwszych.

Z uwagi na to, że proponowany kształt lustracji niebezpiecznie bliski jest myśleniu o moralności i prawie, które prowadzi do destrukcji moralności i funduje totalitaryzm, uważam, że prawo lustracyjne niebezpiecznie zbliżyło się do granicy, poza którą sprzeciw wobec prawa stanowionego jest nie tylko moralnie dopuszczalny i moralnie szlachetny, ale staje się moralnym obowiązkiem, z którego nie zwolnią żadne kalkulacje zysków i strat ekonomicznych czy edukacyjnych.

Tak czy inaczej, działać należy ostatecznie zgodnie z osądem własnego sumienia, z którym prawo pozytywne konkurować nie może.

Autor jest filozofem prawa, profesorem Uniwersytetu Zielonogórskiego i Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.

Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną