Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Ambona na satelicie

Fot. EuroMagic, Flickr, CC Fot. EuroMagic, Flickr, CC
Jeśli szukamy analogii do mediów ojca Rydzyka - znajdziemy je w Ameryce. Kościoły elektroniczne i medialni kaznodzieje pełnią tam nader istotną rolę.

Niby nie jest źle. Wystarczy rzut oka na tygodniowe programy telewizji w Polsce i od razu widzimy, że audycje religijne nadają nie tylko kanały publiczne, ale i prywatne. Oferta jest bogata. Redaktorzy religijni w mediach publicznych i komercyjnych nie próżnują. Ale proszę wymienić z pamięci choćby dwa, trzy przykłady takich programów. Na co dzień religia w polskich mediach kojarzy się przeciętnemu konsumentowi prawie wyłącznie z Radiem Maryja i Telewizją Trwam, czyli dziełem o. Tadeusza Rydzyka. Media ojca Rydzyka wyparły inne propozycje religijne.

Czy media mają nawracać?

Czy tak musi być? Odkąd pojawiły się radio i telewizja, trwa dyskusja, jakie miejsce ma w nich zająć religia. W latach 20., kiedy zaczynała nadawać publiczna korporacja BBC, anglikański duchowny Rowland Grant pisał w „Radio Times”, że niepodobna, by jakiekolwiek urządzenie mechaniczne mogło skutecznie zająć miejsce żywego głosiciela Słowa Bożego. Z drugiej strony rozległy się głosy entuzjastycznego poparcia: radio to najpotężniejszy w dziejach chrześcijaństwa środek nawracania. Jeszcze w latach 40. nikogo nie dziwiło, że BBC pracuje nad planami skutecznej ewangelizacji dzieci, młodzieży i dorosłych, czyli całego społeczeństwa wychodzącego z wojennej traumy.

Czy generalnie świecki charakter radia da się pogodzić z misją ewangelizacji? W latach 90., kiedy sam pracowałem w BBC w Londynie, wewnętrzne kodeksy redakcyjne nie wspominały już słowem o misji ewangelizacyjnej, nakazywały za to obiektywne prezentowanie religii wyznawanych przez obywateli Zjednoczonego Królestwa: chrześcijaństwa w jego różnych konfesjach, islamu, hinduizmu, buddyzmu, judaizmu itd. Po wojnie postępy sekularyzacji okazały się trwałe, a pokój społeczny wymagał, by media, z BBC na czele, zrezygnowały z planów nawracania na chrześcijaństwo nowego, wielokulturowego społeczeństwa.

Wraz z postępami laicyzacji media coraz częściej podejmowały tematy religijne z laickiej perspektywy, traktując je jako zjawiska społeczno-kulturowe, podlegające takim samym regułom prezentacji jak wszelkie inne. Zwracano jednak uwagę, by treści religijne przedstawiać tak, aby nie antagonizowały odbiorców i nie narażały nadawców na procesy sądowe o obrazę uczuć religijnych czy szerzenie uprzedzeń. W mediach publicznych dodatkowo pilnowano, by każda ważniejsza i uznana prawnie grupa religijna miała okazję przemówić własnym głosem.

Od telewizji powszechnej do religijnej

W USA religia znalazła miejsce w radiu i telewizji od samego początku, choć nigdy nie było ono poczesne. Choć w zasadzie media elektroniczne w Ameryce były i są prywatne i komercyjne, to w początkach ich istnienia przyjęto zasadę, że duże organizacje religijne, takie jak np. Narodowa Rada Kościołów, Konferencja Katolików USA czy Nowojorska Rada Rabinów, mają prawo do własnych bezpłatnych programów na tematy moralno-religijne, w których naświetlają je z perspektywy swojej doktryny. Ale w latach 70. pojawiła się dla nich konkurencja w postaci stacji całkowicie religijnych, a nie tylko wydzielających religiom trochę miejsca na antenie. Stacje te zdobyły światowy rozgłos pod potoczną nazwą teleevangelism, telekaznodziejstwa, teleewangelizacji.

Rozwojowi tej nowej telewizji religijnej służyły technologia satelitarna i prawo federalne, zezwalające na wykorzystywanie jej przez tego typu nadawców religijnych. Plasowali się oni w USA poza Kościołami czy konfesjami tzw. głównego nurtu, czyli tradycyjnymi chrześcijańskimi wspólnotami religijnymi. Do najbardziej znanych telekaznodziejów należą Rex Humbard, Pat Robertson, Jim Bakker, Jerry Falwell. Wszyscy zaliczają się do nurtu nazywanego protestanckim fundamentalizmem. Cios ich popularności zadała na przełomie lat 70. i 80. seria skandali, głównie korupcyjnych. Pojawienie się telekaznodziejskich Kościołów elektronicznych wzbudziło niepokój w Kościołach tradycyjnych, które obawiały się, że odbiorą im wiernych i dochody. Niepokój innego rodzaju wzbudzało polityczne przesłanie tych stacji religijnych – skrajnie prawicowe.

Dwaj znani telekaznodzieje Robertson i Falwell istotnie użyli swej pozycji do celów ściśle politycznych. Robertson powołał ruch The Christian Coalition i startował w wyborach prezydenckich w 1988 r. Sympatycy i działacze Koalicji Chrześcijan odegrali znaczną rolę w zwycięstwach wyborczych Partii Republikańskiej w epoce George’a W. Busha. Robertson ewoluował od klasycznego telekaznodziei, opowiadającego na wizji o dobrodziejstwach, jakie chrześcijanin zawdzięcza swej wierze w żywego, obecnego w zasięgu ręki Jezusa i ponownym odnalezieniu tej wiary w dorosłym życiu, do gospodarza supernowoczesnego, chrześcijańskiego talk-show i szefa płatnej kablowej sieci telewizyjnej, która oferowała odbiorcom przyjazne rodzinie filmy i programy. Ta ewolucja spowodowała, że bezpłatne programy religijne nadawane w innych mediach traciły rację bytu z punktu widzenia ich właścicieli. Wielkie organizacje religijne głównego nurtu zaczęły zakładać sieci kablowe na wzór Family Channel Robertsona. W ten sposób religia prawie znikła z telewizji powszechnej, znalazłszy niszę w kablu i na satelicie.

Sytuacja w Polsce przypomina w tej dziedzinie – religii w mediach – sytuację amerykańską sprzed tego przełomowego momentu. Zasadnicza różnica polega oczywiście na tym, że u nas o rząd dusz w eterze nie walczą liczni teleewangeliści, lecz w zasadzie tylko jeden – ojciec Rydzyk. Ironia to czy nie, ale jego głównym rywalem w eterze są przekazy tego samego nadawcy – Kościoła katolickiego. Oferta religijna w mediach publicznych i niekościelnych komercyjnych choć dość bogata, w tej grze się nie liczy. Jest ona bowiem pomyślana i wykonywana jako spełnienie obowiązku, a nie zaangażowana społecznie i ideologicznie gorąca misja nawracania. Nie trafia nie tylko do ludzi religijnie obojętnych, lecz także do tych katolików, których potrafił dostrzec i przyciągnąć redemptorysta z Torunia.

Pojętny uczeń telekaznodziejstwa

Na tym też polega wyzwanie, jakim są Radio Maryja i TV Trwam dla przekazu jedynego u nas Kościoła głównego nurtu i jego mediów elektronicznych, od redakcji katolickiej w TVP poczynając, na stacjach radiowych typu Radio Józef kończąc. Jeśli Kościół nie zdoła stworzyć profesjonalnej sieci telewizyjnej i radiowej, działającej – podobnie jak amerykańskie Kościoły elektroniczne i jak media ks. Rydzyka – według nowoczesnych wzorów i mającej dostęp do odbiorców kablowych i satelitarnych, na dłuższą metę stoi na pozycji przegranej. Takie próby Kościół podejmował (Radio Plus), ale jak dotąd bez powodzenia. Innymi słowy, przyszłość religii w mediach zależy u nas od tego, czy Radio Maryja i Telewizja Trwam pozostaną de facto monopolistą w tej dziedzinie. Może zapowiadanej TVN Religia uda się przełamać ten monopol.

Krystyna Lubelska zwraca uwagę (POLITYKA nr 19/06), że koncepcja powstałej w 2003 r. Telewizji Trwam „korzeniami tkwi w amerykańskiej katolickiej i konserwatywnej telewizji EWTN (Eternal World Television Network). Programy oznaczone tym logo nierzadko pojawiają się na antenie Trwam, a najczęściej pokazuje się ze swoim talk-show matka Angelica. Przed ćwierć wiekiem to właśnie ona, zakonnica z Alabamy, założyła EWTN, która obecnie za pośrednictwem sieci kablowych jest odbierana w kilkudziesięciu krajach świata przez 105 mln gospodarstw domowych. Matka Angelica, prowadząc talk-show (jej gośćmi są widzowie, którzy łączą się z nią telefonicznie), nie szuka kompromisu ani z innymi religiami, ani z różnymi postawami światopoglądowymi czy nawet gustami. W jednym ze swych programów potępiła w czambuł futbol jako sport wywołujący zbyt wielkie namiętności. Ostro występuje przeciwko współczesnemu stylowi życia, komercjalizacji mediów, sekularyzacji, ale i tolerancji, heretykom, feministkom”.

Oto wypisz wymaluj przekaz mediowy radia i TV ks. Rydzyka – z jednym wyjątkiem: sieć EWTN, produkt wspomnianego wyżej przełomu w Ameryce, nie miesza się do polityki. Pod tym względem media toruńskie są jeszcze bliższe elektronicznym Kościołom protestanckich sekciarzy amerykańskich – jak one, wchodzą w politykę i chcą ją aktywnie kształtować. Mogą to czynić dość skutecznie nie tylko dlatego, że mają wciąż sporą publiczność – Radio Maryja oscyluje według różnych badań między 1,5–3 mln słuchaczy, widownia Trwam wynosi ok. 650 tys. – lecz także dlatego, że jest to publiczność zorganizowana (Rodzina Radia Maryja) i dająca się mobilizować z anteny. Kto zaś ze słuchaczy i widzów nie interesuje się polityką, może zostać pozyskany dla dzieła o. Rydzyka audycjami ściśle religijnymi albo społecznymi, w których on występuje w otoczeniu innych duchownych i rzesz rozmodlonych wiernych. „Trwam pokazuje lokalno-katolicki kawałek Polski – pisze Lubelska – jaką publiczność stacji komercyjnych, a również TVP, nieczęsto ma okazję oglądać. Umiejętność zbliżenia się do części społeczeństwa ignorowanej przez inne media trzeba niewątpliwie uznać za podstawowy walor TV Trwam”.

Milcząca mniejszość nie chce milczeć

Ignorowana mniejszość, która nie chce już milczeć, która chce się dzielić z innymi swoimi emocjami – tu znów widać analogię z odbiorcami, których pozyskały amerykańskie, antyestablishmentowe Kościoły elektroniczne. Badacz tematu William E. Fore, absolwent Columbia University i pastor metodystyczny (czyli reprezentant zagrożonych przez fundamentalistów Kościołów głównego nurtu), sportretował ten sektor społeczeństwa na podstawie korespondencji, jaką otrzymał po opublikowaniu obszernego artykułu o religii w telewizjach USA. Punktem wyjścia dla autora był raport na ten temat z połowy lat 80. przygotowany z inicjatywy Kościołów i organizacji religijnych głównego nurtu.

Odnotujmy najpierw główne ustalenia raportu: programy religijne ogląda mniej ludzi niż się zwykle uważa, czego nie zmieniło pojawienie się telewizji kablowej; alternatywne wobec głównego nurtu Kościoły elektroniczne nie są zbyt skuteczne jako narzędzie ewangelizacji, ale skutecznie utrwalają już istniejące przekonania religijne swoich widowni (statystycznie biorąc, tworzą je raczej ludzie starsi, mniej wykształceni i mniej zamożni, bardziej konserwatywni i podatni na fundamentalizm i częściej zamieszkujący wiejskie tereny Południa i Środkowego Zachodu niż ci, którzy tych programów nie oglądają); uczestnicy tych programów pasują do tradycyjnego modelu społeczeństwa, w którym mężczyźni i kobiety odgrywają przewidziane w nim role; dla zdecydowanej większości oddanych odbiorców tych przekazów oglądanie telewizji religijnej jest aktem protestu przeciwko treściom wypełniającym programy telewizji powszechnej.

Telewizje religijne są więc alternatywnym głównym nurtem. Telewizja powszechna ma odbiorców bardziej umiarkowanych politycznie, nastawionych restrykcyjnie i populistycznie, ale nie fundamentalistycznie i purytańsko. Widownia telewizji religijnych nie przestaje chodzić do kościoła i częściej chodzi do wyborów. Kościoły tradycyjne nie powinny widzieć w telewizjach religijnych wielkiego zagrożenia, ale nie powinny też ich lekceważyć. Ich szansa w mediach polega na tym, co można nazwać preewangelizacją, czyli docieraniem do szerokiej publiczności z podstawowymi pytaniami egzystencjalnymi.

A teraz wnioski, do jakich Fore doszedł w odniesieniu do społecznego aspektu telewizji religijnych. Ich widownię tworzą zdecydowani obrońcy i zwolennicy tych stacji, zatroskani o przyszłość narodu, której ich zdaniem zagrażają homoseksualizm, aborcja, antychrześcijańskie nastawienie mediów głównego nurtu oraz radykalna lewica. Wyjście widzą w ustanowieniu rządów autorytarno-teokratycznych; gniew kierują także przeciwko kościelnym biurokratom w parafiach i urzędach, którzy nie interesują się prawdziwymi duchowymi potrzebami wiernych w przekonaniu, że wystarczy ich pozdrowić przed i po nabożeństwie i zaproponować udział w jakiejś akcji dobroczynnej lub socjalizującej. Zorientowałem się – pisze Fore – że większość Kościołów głównego nurtu nie zdaje sobie sprawy z natury i skali potrzeb milionów mężczyzn i kobiet żyjących w bliskim sąsiedztwie kościelnych budynków, ośrodków i zgromadzeń. „Te potrzeby są proste: oni chcą poczuć, że są dostrzegani, potrzebni, wartościowi, chcą żyć w świecie, który potrafią zrozumieć i w którym mogą czuć się bezpieczni”.

Ale kiedy Kościoły tradycyjne nie potrafią odpowiedzieć na te pytania i potrzeby, część wiernych zaczyna szukać ich gdzie indziej – w Kościołach elektronicznych, które uprawiają złą teologię i angażują się w radykalną politykę, ale wytwarzają poczucie solidarności z tą zignorowaną częścią społeczeństwa i jej potrzebami. Tę solidarność bardzo umiejętnie potęguje atmosfera zagrożenia ze strony domniemanego wroga. Wróćmy do przykładu polskiego. Oto w TV Trwam podczas transmisji nabożeństwa z pewnej warszawskiej parafii nadaje się kazanie zestawiające okrutne męki św. Andrzeja Boboli z mękami atakowanego ojca dyrektora. Chcą ojcu Tadeuszowi wyrwać język, jakim jest Radio Maryja i wyłupić to oko, jaką jest TV Trwam – mówi kaznodzieja. Ale na szczęście ja mam ten łańcuch na diabła – włącza się ks. Rydzyk – to znaczy różaniec. Zebrani dziękują Bogu za ambonę na satelicie, czyli media ks. Rydzyka. Przekaz, angażujący tak mocno masową wyobraźnię religijną i emocje, jest z jednej strony ograniczeniem, bo trafia tylko do już przekonanych, ale z drugiej ma wielką moc konsolidacji. Na jego tle stonowane dyskusje gadających głów w studiach innych telewizji, a nawet starające się zachować obiektywizm reportaże i filmy dokumentalne, na przykład o nowych ruchach religijnych w Polsce, wypadają letnio.

Oznacza to, że media ks. Rydzyka są skazane na sekciarską formułę, o ile chcą zachować dotychczasową publiczność. Odejście od niej odebrane byłoby jako zdrada lub upokarzające uleganie naciskom czynników zewnętrznych. Media toruńskie podobne do innych programów katolickich straciłyby rację bytu. Ale to działa też w drugą stronę: ambona na satelicie, proszę bardzo, ale niech będą przynajmniej dwie, a najlepiej jeszcze więcej i koniecznie inne.

Adam Szostkiewicz

Jest to uaktualniona i zmieniona wersja artykułu opublikowanego w „Res Publice Nowej” latem 2006 r.

Polityka 32.2007 (2616) z dnia 11.08.2007; Kraj; s. 40
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną