Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Wyborcy władzy

Aby głosować na PiS, nie trzeba entuzjastycznie popierać Jarosława Kaczyńskiego. Właściwie to można wręcz za PiS nie przepadać, ba, zgadzać się z opinią, że rządzi nieudolnie, dyktatorsko i nagina prawo. Kto zatem popiera PiS? I jakie widzi w PiS uroki, których nie potrafi dostrzec pozostałe 70 proc. Polaków?
JR/Polityka
Polityka
Polityka
Polityka
JR/Polityka

Tomasz Kapuściński, 22-latek z Warszawy, nosi spodnie bojówki i krótko ostrzyżone włosy. Zaczyna wieczorowe studia na politologii (był już na innym kierunku). W ciągu dnia przez telefon sprzedaje ubezpieczenia. Na PiS głosuje od wyborów do Parlamentu Europejskiego w 2004 r., pierwszych, w których mógł wziąć udział. Sam do tego doszedł. – Podobał mi się zwłaszcza postulat ostrej walki z przestępczością i zapowiedź rozliczenia PRL.

Nie żeby Tomasz chciał jakieś własne pozycje dopisywać do tego rachunku – bo i skąd? Widzi tylko, że wszystkie szanujące się postkomunistyczne kraje dawno zrobiły porządek z lustracją i z agentami. Od 2004 r. kilka wolt PiS go zirytowało – najbardziej flirt z Radiem Maryja. Jednak nic na tyle, by zachwiać jego wyborczą lojalnością.

Barbara Gregorek, lat 50, radomianka. Wykształcenie średnie techniczne, posada w dawnej dużej spółce Skarbu Państwa, sprywatyzowanej w ostatnich latach. PiS wybrała po raz pierwszy w 2001 r. Dlaczego? – trudno jej sobie przypomnieć. – Chyba dlatego, że jako pierwsi zapowiedzieli, że oczyszczą państwo, zwalczą korupcję. Hasła rozliczenia z przeszłością nie miały dla mnie znaczenia. Byłam przeciw komunie, ale ciąganie starych ludzi po sądach mnie odstręcza. Koalicja, zwłaszcza z Samoobroną, strasznie jej się nie podobała.

A kiedy już Jarosław Kaczyński został premierem – choć obiecał, że nie obejmie stanowiska, dopóki brat będzie prezydentem – niemal zupełnie się zniechęciła. Potem szef rządu ciągłym wytykaniem błędów innym i samochwalstwem jeszcze bardziej ją zmierził. Prezydent w ogóle jej nie odpowiada, szkoda słów. – Ale teraz chyba znowu zagłosuję na PiS – bo na kogo innego? Lewica nie wchodzi w grę. Tusk po przegranych wyborach wydaje mi się wciąż jakiś zawistny.

Utrzymujące się po dwóch latach rządów 30-proc. poparcie dla PiS to wynik zaskakująco dobry jak na polskie warunki. I jak na liczbę zwrotów wykonanych przez liderów Prawa i Sprawiedliwości – przyznaje dr Marek Migalski, politolog.

Kim są osoby gotowe ponownie przekazać władzę Jarosławowi Kaczyńskiemu? Jest oczywiste, że w porównaniu z 2001 r., kiedy partia po raz pierwszy startowała w wyborach, zdobywając 9,5 proc. głosów, jej dzisiejszy elektorat to inni ludzie. – W tamtym sporą część stanowiły osoby z wyższym wykształceniem, zaradne życiowo, mieszkańcy miast – wylicza dr Radosław Markowski, politolog. – Wyrosłe do 27 proc. w 2005 r. poparcie to efekt populistycznej kampanii, obfitującej w fajerwerki i nośne hasła. Przez cztery lata między wyborami do wykształconych i względnie zamożnych dobili ubożsi i słabiej wyedukowani, z mniejszych miejscowości.

W 2005 r. różnice między sympatykami PiS i PO, zwłaszcza demograficzne, były niewielkie. – Wielu wyborców głosowało na którąkolwiek z dwóch partii, zakładając, że stworzą koalicję – kontynuuje Radosław Markowski. Porażka tego planu była pierwszym bodźcem skłaniającym popierającą PiS inteligencję do odwrotu. Według Markowskiego, zaproszenie przez liderów Prawa i Sprawiedliwości Romana Giertycha i Andrzeja Leppera do rządu już tylko pogłębiło ten proces. Marek Migalski jest jednak przekonany, że wchłonięcie LPR i Samoobrony przez partię Kaczyńskich odbyło się na zasadzie sprzężenia zwrotnego. Przekaz PiS przesunął się w stronę populizmu, a wyborcy populistycznych przystawek przenieśli swe poparcie na PiS. – Na zasadzie: może nie mam pieniędzy i w życiu mi się nie układa, ale przynajmniej Małysz wygrywa na skoczni, a partia, którą popieram – w wyborach.

Partia ludowa

Porównanie prowadzonych przez CBOS badań preferencji politycznych z kilku miesięcy poprzedzających głosowanie w 2005 i 2007 r. też wskazuje, że wyborcy PiS się zmienili. Można powiedzieć, że elektorat PiS stracił dyplomy, zestarzał się i uciekł na wieś. O ile przed dwoma laty wykształcenie dość słabo różnicowało sympatię dla ugrupowania Jarosława Kaczyńskiego, dziś PiS ma zdecydowanie najwięcej zwolenników wśród absolwentów szkół podstawowych i zawodówek.

Gdy w 2005 r. PiS zbierał u starszych wyborców tylko trochę większe poparcie, dwa lata później w najdojrzalszych grupach ma je 2–3 razy większe niż w młodszych. Jeśli przed poprzednimi wyborami PiS miał mniej więcej tyle samo zwolenników w miastach różnej wielkości, a na wsi zdecydowanie mniej, dziś to wieś i średnie miasta są dla niego głównym oparciem. O ile w 2005 r. sympatycy braci Kaczyńskich pracowali w najróżniejszych zawodach, dziś trzon tej grupy to rolnicy, a także robotnicy wykwalifikowani. To kilka najwyraźniejszych różnic.

Zasadniczym zmianom, uważają politolodzy, nie uległy natomiast podziały geograficzne, wedle których na partie konserwatywne tradycyjnie głosują regiony wschodnie i centralne. Jeśli spodziewać się tu jakichkolwiek ruchów, to raczej nasilenia efektu.

Tak czy inaczej formacja, która zdobywa powyżej 20 proc. poparcia, nawet jeśli zaczyna nosić znamiona partii klasowej (chłopsko-robotniczej), wciąż musi mieć zwolenników na każdym piętrze społecznej drabiny. – Choć wśród sympatyków PiS jest mniej młodzieży niż starszych, te popierające ich 20 proc. młodych to i tak sporo – podkreśla Marek Migalski. I dodaje, że w różnych grupach tę polityczną sympatię tłumaczą różne motywy. Na to nakłada się jeszcze zróżnicowanie indywidualnych pobudek – pochodnych osobistych doświadczeń, temperamentu. Wyciągnąć wspólny mianownik nie jest łatwo.

A jednak, gdy nałożyć na siebie pojedyncze i zbiorowe portrety tych, którzy PiS zawierzyli, wyłania się kilka rysów, które przez swą powtarzalność jawią się jako rodzaj wspólnego konturu cech, które sobie przypisują. Najwyraźniejszy z nich można określić głodem akcji.

Podopieczni

No chyba jednak coś się ruszyło – tłumaczy Barbara Gregorek, która mimo zniechęcenia znów zakreśli krzyżyk przy nazwisku pisowskiego kandydata. – Pokazali ten cały układ, że nic nie jest z przypadku. Zbigniew Ziobro robi na mnie dobre wrażenie – wydaje się szczery.

Wzięli się za prokuraturę, walczą z korupcją – wtóruje Maria, lat 39, nauczycielka z gminy Pilawa w powiecie garwolińskim. – Te macki wciąż są silne, system powiązań się broni. Ale wierzę, że w końcu będzie nam się żyło lepiej, że moje dzieci będą bezpieczne.

Działania CBA, sądy 24-godzinne, zapoczątkowanie prawdziwej lustracji – to hity tego rządu – wymienia Tomasz Kapuściński. – Wiadomo, że się nie da, żeby wszystko od razu funkcjonowało bezbłędnie. Teraz jest nawał afer, a przez to sporo chaosu. Coś widać było nie tak – a teraz się zmienia.

Jarosław Kaczyński zaspokaja zapotrzebowanie na ruch, ferment, akcję. Odpala kolejne fajerwerki, detonuje bomby, nie dając chwili wytchnienia i okazji do zapomnienia o sobie. Ruch przyciąga uwagę. Ruch to dowód czujności.

Wyborcy PiS badani przez dr. Wojciecha Cwalinę, psychologa społecznego, odczuwali słabą kontrolę nad własnym życiem. – Mieli raczej wrażenie, że ich los zależy od innych – tłumaczy badacz. Gdy czujemy się od kogoś zależni, naturalne, że odpowiada nam, gdy ten ktoś jest aktywny, gdy działa – zwłaszcza w trosce o nas. – Ten elektorat traktuje partię jako reprezentanta swoich interesów, który jest w stanie dokonać tego, co obiecuje, zadbać o wyborców, także: odzyskać, co zawłaszczone – wyjaśnia psycholog. Jeśli nie teraz, to kiedyś.

Z danych udostępnionych przez Ośrodek Badań Społecznych SLD wynika, że Jarosław Kaczyński i PiS są przez swoich sympatyków traktowani jako ci, którzy w ich imieniu wyrównują niesprawiedliwości – choć raczej na zasadzie odbierania niegodnym niż oddawania zasługującym, na zasadzie: nie poprawią mi w kieszeni, ale w duszy – tak.

Egalitaryści

Tak właśnie dzięki praktykowaniu egalitaryzmu – w dziesięciotysięcznych Rykach pod Lublinem – sporą sympatię zaskarbił sobie poseł Jarosław Żaczek. – Bo jak się do niego przychodzi, nigdy nie pyta: skąd jesteś? czy nasz? – tłumaczy Krzysztof Jędrych, 44-letni rencista, któremu działacz PiS, dziś wiceminister rolnictwa, pomógł w kłopotach rodzinnych. Pomógł też Barbarze Ferenc-Moszyńskiej, repatriantce, eleganckiej doktor anglistyki, którą 14 lat temu los rzucił do Ryków ze Lwowa. Leszka, 57-latka na rencie, pracownika ochrony, przeprowadził przez rafy, gdy syn miał problemy z prawem.

Wszyscy deklarują, że popierają PiS i będą popierać dalej. Choć Barbarze bardziej pasowało, gdy Polskę za granicą reprezentowała para prezydencka Kwaśniewskich, a brak obycia obecnych władz i nieznajomość języków uważa za wstyd. Ale te władze są daleko, a tu jest człowiek, którego znają – życzliwy, nie dzielący na równych i równiejszych.

Bo z tymi podziałami bywa różnie. Nikt nie ma pretensji, że jednym się powodzi lepiej, innym gorzej. – Jak rodzina człowieka najbogatszego dziś w okolicy – kwiaciarza – zaczynała trzy pokolenia temu od kiosku z warzywami, to jest czytelny majątek – tłumaczy Leszek. – Zdobyty przez lata harówki i umiejętne korzystanie z kredytów, czasem umarzanych. Choć pojawia się oczywiście pytanie, czy wszystkim te kredyty umarzano jednakowo sprawiedliwie? W każdym razie, jak się Leszek dowiaduje, że w ciągu roku ktoś zostaje milionerem, to aż mu żyła w skroni nabrzmiewa. – A jak ludzie, którzy doszli do władzy, przez kilka lat dorabiają się fortun, to już zupełnie podejrzane – dodaje Krzysztof. Nie powie, o kogo chodzi, nie chce sobie napytać biedy. Zresztą dokładnie się nie interesuje, na politykę nie ma czasu. Ale zagłosuje znów na PiS. – Dobrze, że dobierają się w końcu do tych, którzy przegięli. Strach jest najlepszym nauczycielem – jak ci, którzy mają wpływy i powiązania, nie boją się, to robią, co chcą.

Przestraszeni

Wśród naszych rozmówców w Rykach panuje zgoda, że władza, a już na pewno policja, powinna budzić respekt. Leszek – choć przekonania ma lewicowe w sensie wrażliwości na biedę – karę śmierci by jednak przywrócił (opis tego, co robiłby z pedofilami, nie przeszedłby przez obyczajową cenzurę). Bo – sądzi – gdyby jeden z drugim wiedział, co mu grozi, na przykład za zabójstwo przy kradzieży, może poszukałby uczciwej pracy.

W niedawnych badaniach ośrodka GfK Polonia sympatycy PiS na tle wyborców innych dużych partii okazali się najbardziej przekonani, że w Polsce potrzebne są rządy silnej ręki, a najmniej – że najważniejsza jest wolność obywatela.

Z kolei z materiałów przygotowanych dla PO przez SMG/KRC Millward Brown wynika, że lęk to uczucie, które wyborcom PiS często towarzyszy. Maciej Grabowski, nadzorujący badania dla Platformy, zachowując pewną ostrożność postawiłby tezę, że wyborcy PiS boją się świata. – Niepokój budzi w nich na przykład inność, nowość, która elektorat PO raczej ciekawi.

Zakorzenieni

W prezentacji zamówionej na partyjne potrzeby przez Ośrodek Badań Społecznych SLD można przeczytać, że wśród niezłomnego elektoratu PiS, szacowanego tu na 21 proc. deklarujących udział w wyborach, mniej więcej jedną piątą stanowi dość jednorodna grupa tradycjonalistów. Oto opis: „system wartości oparty o skrajny rygoryzm moralny, powiązany z przekonaniem o niedostatecznej roli Kościoła w Polsce, pewna skłonność do populizmu (egalitaryzm i ksenofobia)”.

Tomasz Dudziński, jeden z odpowiedzialnych w Prawie i Sprawiedliwości za kampanię, nader lakoniczny w opowiadaniu o wyborcach swej partii, tę niezbyt korzystną w przekazie charakterystykę konkurencji przedefiniowuje w zaletę: – Nasi wyborcy są zakorzenieni w swoich społecznościach, przywiązani do tradycji kultywowanej bez przerwy na ziemiach Królestwa Polskiego czy Galicji, gdzie komunizm był traktowany jako przejściowa opresja. W badaniach CBOS jedną z kategorii najmocniej skorelowanych z poziomem sympatii wobec PiS była częstotliwość praktyk religijnych.

Przez ostatnie kilka miesięcy średnie poparcie dla partii Jarosława Kaczyńskiego w grupie chodzących do kościoła kilka razy w tygodniu wyniosło 44 proc. Wśród uczestniczących w praktykach religijnych kilka razy w roku – trzykrotnie mniej. Także ankieterom GfK Polonia sympatycy PiS najczęściej – w porównaniu ze zwolennikami innych dużych formacji – odpowiadali, że o przestrzeganie wartości chrześcijańskich powinno dbać państwo. Najrzadziej – że człowiek powinien dbać o to sam. Najrzadziej uważali też, że Kościół nie powinien się angażować w politykę.

Takim wyborcą, który sam siebie opisuje przede wszystkim przez pryzmat religijności, jest Joanna Wojutyńska z Radomia. Ma 85 lat. Odkąd odeszła na emeryturę, należy do wspólnoty neokatechumenalnej. Nie pojmuje, jak jej koleżanki po przystąpieniu do komunii na niedzielnej mszy mogły spieszyć do lokalu wyborczego, aby głosować na Aleksandra Kwaśniewskiego. Codziennie słucha Radia Maryja, a wypowiedzi o. Rydzyka o prezydencie uważa za sfabrykowane: – Komuś przeszkadzało, że za dużo ludzi przyszło do Częstochowy na pielgrzymkę Rodziny Radia Maryja. Z polityków ceni Zbigniewa Ziobrę i Marka Jurka – za wierność głoszonym zasadom. To, że tego drugiego nie ma już w PiS, uważa za jego własny wybór – do partii jej to nie zniechęca.

Skromni i uczciwi

O tym, że dla sympatyków PiS szczególną wartością jest życie zgodne z zasadami moralnymi, informują przedwyborcze ściągi wszystkich znaczących partii. Zasady, przynajmniej w odniesieniu do polityki, to głównie odporność na korupcję. Tomasz Kapuściński (22-latek z Warszawy): – Szanuję Jarosława Kaczyńskiego za to, że nie kombinuje, co ugrać dla siebie dzięki władzy. Wyśmiewany brak konta, mieszkanie z mamą – przecież świadczy to o tym, że nie zależy mu na pieniądzach ani na własnym komforcie.

Ten wizerunek ascety daje dodatkowy efekt – premier jawi się jako solidarny ze swymi sympatykami w skromności codziennego życia. Przez ostatnie miesiące najwyższe poparcie – według CBOS – PiS odnotował wśród ludzi o dochodach 501–900 zł na osobę w gospodarstwie. Według stosującej inną metodę porównań Polskiej Grupy Badawczej, dla 41 proc. wyborców PiS miesięczny dochód gospodarstwa domowego zamyka się w 1 tys. zł. Dochody powyżej 4 tys. zł ma 4,1 proc. sympatyków partii.

Z badań CBOS można wnioskować, że zatrzymanie Janusza Kaczmarka, a potem medialna prezentacja w prokuraturze przekonały do PiS także przedstawicieli grup najbardziej do tej pory sceptycznych: młodych, mieszkańców miast, inteligencję. Poparcie dla PiS w tych grupach między sierpniem a wrześniem znacząco wzrosło – czy trwale, okaże się z czasem.

Medialna krytyka podsłuchów, nagłych zatrzymań, larum nad stanem demokracji na ogół nie robi wrażenia na wyborcach PiS (nawet według danych SLD). Wojciech Cwalina przekonuje, że ocenianie uczciwości polityków głównie z perspektywy ich udziału w walce z korupcją jest naturalne, bo najbardziej wymierne. Na spełnienie obietnic z obszaru polityki socjalnej, gospodarczej, zagranicznej czy haseł ideowych wyborcy – świadomie bądź nie – i tak specjalnie nie liczą, traktując je coraz częściej jako pewną konwencję.

Dla Tomasza decyzja premiera o zaproszeniu Andrzeja Leppera do koalicji, choć Lepper budzi jego niechęć, była do przyjęcia. Nie miał też żalu do Kaczyńskiego, gdy ten złamał obietnicę, że z ludźmi wątpliwej reputacji więcej współpracować nie będzie. – Widać sytuacja nakazywała mu taki krok. Gdy Lepper wchodził do rządu, nie było wobec niego oskarżeń o korupcję. Chyba lepiej, żeby wspólnie z człowiekiem obciążonym sprawą o wysypywanie zboża walczyć z korupcją, niż żeby nie było ani tego człowieka, ani tej walki. Tyle, jeśli chodzi o uczciwość wobec wyborców. W grze z politycznymi partnerami makiawelizm jest, zdaniem Tomasza, jak najbardziej na miejscu.

Kombinacja twardości w politycznej grze i uczciwości to klucz do utrzymującej się tak długo aprobaty dla Jarosława Kaczyńskiego – uważa Marek Migalski. – Wyborcy lubią „twardzielowatość”. W Leszku Millerze też to było, ale w jego uczciwość w pewnym momencie ludzie zwątpili. Uczciwość Jerzego Buzka nie budziła chyba niczyjej wątpliwości, ale z twardością u awuesowskiego premiera było zgoła odwrotnie.

Regułę „cel uświęca środki” zaakceptują nawet najbardziej pryncypialni wyborcy, jeśli przyjmą, że chodzi o cel naprawdę święty. Z gestów starszych pań, w czasie spotkań z premierem tulących jego dłoń do swych policzków, można wnioskować, że w tę świętość uwierzyły. – Logika nakazuje, byśmy ufali uczciwym. Ale na ogół jest odwrotnie – za uczciwych uważamy tych, którym ufamy – zauważa Wojciech Cwalina. Maria, nauczycielka z gminy Pilawa, pytana o współpracę z Lepperem i Giertychem, odpowiada, że jeśli człowiek takiego formatu co Kaczyński zdecydował się na taką koalicję, to pewnie miał rację.

Tomasz Dudziński z PiS uważa, że wyborcy PO, opisywani w aneksach do sondaży jako wykształceni, to najczęściej inteligencja w pierwszym pokoleniu lub osoby z nieskończonymi studiami, chcące się dowartościować: – Inteligencja, która nas popiera, jest wielopokoleniowa, okrzepła i odporna na wyznaczane przez media trendy. Jako przykład tego „prawdziwego” inteligenta poseł wskazuje Jarosława Marka Rymkiewicza. I ocenia, że 40 proc. jemu podobnych popiera dzisiaj PiS. Nawet gdyby te szacunki okazały się celne, w skali kraju wychodzi tego promil. – W swojej masie to wyborcy PiS oczekują raczej objaśnienia im świata – przekonuje pracujący dla PO Maciej Grabowski.

Jarosław Kaczyński tłumaczy swoim zwolennikom świat gdzieś – jak twierdzi – ponad nadajnikami nieprzychylnych telewizyjnych stacji i rozgłośni radiowych. Między komentarzami niechętnych analityków, obnażających stosowane przez niego socjotechniki, co na logikę powinno na te socjotechniki uodparniać. Ale nie uodparnia. Kto chce, by premier świat mu objaśnił, niechętnych analityków nie słucha. Lub zastanawia się, jaki mają interes w swych atakach.

Zresztą, czyż wizja szarej sieci, oplatającego Polskę wielkiego Zła, nie jest łatwiejsza w odbiorze niż nudne kazania o demokratycznych standardach?

Partia przeciętnych Polaków

Wierność wobec PiS determinuje jeszcze przynajmniej jeden istotny czynnik zewnętrzny – brak alternatywy. Kaczyńskiemu, jak wiele na to wskazuje, udało się dokonać rzeczy w polskiej polityce bardzo rzadkiej: PiS stał się niejako partią państwową, partią pierwszego wyboru dla ludzi nieinteresujących się polityką. Ci wszyscy z wielkiej, pojawiającej się w sondażach, anonimowej „Partii Trudno Powiedzieć” dostali propozycję związania się z PiS.

PiS przez swoją hałaśliwość stał się dla wyborców głównym punktem odniesienia, to on pierwszy przyciąga wzrok, dopiero kiedy się nie podoba, wyborca szuka dalej.

Jarosław Kaczyński – jak można wywnioskować z jego starannie komponowanych wystąpień – odnalazł przeciętnego Polaka (legendy krążą o szczegółowości badań sondażowych przeprowadzanych dla potrzeb PiS), z jego niekonsekwentnymi poglądami, fobiami, narodową dumą i nieufnością wobec obcych. Wyborcy PiS nie przeszkadza zatem, kiedy Kaczyński do swojskiego tygla wrzuca wszystko, co się może podobać, choć zarazem często się wyklucza: będzie tam Piłsudski i Dmowski, sanacja i endecja, a na dodatek ludowy Witos – do wyboru; jest prawicowy rygor i lewicowa wrażliwość, pochwała przedsiębiorczości i atak na bogatych, zadowolenie z korzyści, jakie daje Unia Europejska, i ciągłe na nią narzekania, religijna retoryka i trzymanie hierarchii w ryzach. PiS opowiada się za prywatyzacją, ale powolną, za walutą euro, ale nie dzisiaj i nie jutro, za demokracją, ale skuteczną, za tolerancją, ale przeciw rozpasaniu homoseksualistów, za jednym wspólnym narodem, ale też za mniejszościami etnicznymi. Przypomina to supermarket: bierze się z półek, co chce.

Politycy PiS – jak łatwo odczytać – uznali, że najlepszy efekt daje taktyka, aby nie pouczać wyborców, nie stawiać im trudnych wymagań, a raczej pielęgnować to, jakimi oni są. To wcześniej, za III RP, trzeba było się modernizować, transformować, reformować, dusić inflację, ponosić koszty przemian, wchodzić do NATO, potem do Unii. Teraz można odpocząć, a każdy lubi komendę spocznij.

Im bardziej PiS walczy z przeciwnikami, tym łagodniejszy i bardziej wyrozumiały jest dla swojego elektoratu. Mówi mu: tak, jesteście świetni, to w was bije serce polskości (tu jest Polska), bądźcie dokładnie tacy, jacy jesteście, wasze wady, jak wam wmawiano, są w rzeczywistości zaletami, wasza zaściankowość – patriotyzmem, brak wykształcenia – swojskością, zawiść – poczuciem sprawiedliwości... Nastąpiła zamiana minusów na plusy. To, co obywatel miał kiedyś w sobie zwalczać – nieufność, zazdrość wobec lepiej sytuowanych, skłonność do rewanżu, rozliczeń, niechęć do zmian, lęk przed Niemcami, wyższość wobec Rosjan, podejrzliwość wobec demokratycznych mechanizmów – teraz zostało nacechowane pozytywnie jako przejaw właściwej dla rewolucji moralnej postawy. Inni pouczali, Kaczyński przytulił.

To może wytwarzać ten sam rodzaj lojalności i więzi emocjonalnej, jaką ma ze swymi słuchaczami o. Rydzyk, TV Trwam i Partia Trwam. Chyba tu, między gotowością i nieufnością wobec zmian i modernizacji, przebiega psychologiczna granica III i IV RP.

Joanna Cieśla

Polityka 39.2007 (2622) z dnia 29.09.2007; Raport; s. 15
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną