Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Na Parkowej

Rządowa willa przy Parkowej. Fot. Wojtek Radomski Rządowa willa przy Parkowej. Fot. Wojtek Radomski
Mieszkańcy kamienicy przy ul. Sulkiewicza 3 obserwują historię przez płot. To najbliżsi sąsiedzi premiera i jego willi. A przecież, zgodnie z polskim przysłowiem, wiedzą sąsiedzi, jak kto siedzi.

Maria Kędra ma premiera jak na widelcu. Wyglądając przez okno nieraz myślała, że gdyby się zamachnęła talerzem albo – jeszcze lepiej – tłuczkiem do kartofli, to mogłaby sąsiadowi wybić szybę. Nie, żeby temu konkretnie premierowi, mieszka tu przecież od prawie czterdziestu lat, ale widocznie dopiero temu przyszło do głowy dokładnie to samo. W dniu, w którym Jarosław Kaczyński wprowadził się na ulicę Parkową, drewniane okiennice w jego willi od strony ulicy zatrzasnęły się na głucho. Przez cały czas jego pobytu nikt ich nigdy nie otworzył.

Kamienica przy Sulkiewicza należy do Kancelarii Premiera, ale lokatorzy nie boją się wyborów. Nikt ich już nie może wyrzucić, bo zdążyli mieszkania wykupić. Urząd Rady Ministrów zbudował ją za Gomułki, z myślą o ludziach bliskich ówczesnej ekipie rządzącej. Główny lokator kamienicy przy Sulkiewicza Ryszard Strzelecki należał do najbliższych. Członek Biura Politycznego i sekretarz Komitetu Centralnego PZPR, a jeszcze wcześniej zasłużony towarzysz PPR. Mieszkał na pierwszym piętrze.

To z powodu sekretarza na parterze domu trzeba było urządzić gorylówkę. Jedno z mieszkań przeznaczono dla jego ochrony. Na ścianie korytarza, przeciwległej do wejścia, powieszono lustro, w którym przeglądać się musieli wszyscy wchodzący. Tyle że nie było to zwykłe lustro, ale – weneckie. Dzięki niemu ochroniarze z gorylówki mogli, sami będąc niewidoczni, dokładnie obserwować wszystkich mieszkańców i odwiedzających.

Niech się Londyn dowie

Kiedy budowano blok przy Sulkiewicza, Maria Kędra mieszkała za rogiem, przy Parkowej. W pięknym mieszkaniu, które miało aż 165 m kw. Lokal był służbowy, władza przydzieliła go mężowi pani Marii. Musiał być duży, aby mogły się w nim zmieścić aż dwa fortepiany. Prof. Władysław Kędra był znanym pianistą, a ekipa Gomułki artystów hołubiła. Łaskawość władzy nie obejmowała jednak wdów i sierot. Po śmierci męża pani Maria z córką musiały się wyprowadzić. Mieszkanie Kędrów przydzielono pisarzowi Andrzejowi Szczypiorskiemu.

Na sugestie wdowy, że może mogłyby zamieszkać w ostatnim już niezajętym, 50-metrowym lokalu przy Sulkiewicza, Maria Kędra usłyszała – tam są mieszkania nie dla takich jak pani. Nie zdziwiła się, w końcu jej ojciec Józef Czajkowski, pseudonim Gama, był przedstawicielem rządu londyńskiego na powiat płocki i płoński, a ona sama, choć zdała na prawo, nie mogła studiować na uniwersytecie z powodu niewłaściwego pochodzenia. Ponieważ jednak gdzieś musiały mieszkać, więc wykrzyczała w kancelarii URM: to niech się Wolna Europa dowie, jak traktujecie wdowę po jednym z największych polskich pianistów! Wkrótce obie z córką, choć bez fortepianów, wprowadziły się na trzecie piętro prominenckiej kamienicy. Naprzeciwko szefa Głównego Urzędu Miar i Wag Oborewicza.

Nie czuły się tam dobrze. Miały sukę Timbę i ta suka wiecznie szczekała, bo nikogo nie było w domu. – Pracowałam na dwóch etatach, żeby spłacić długi zaciągnięte podczas choroby męża – tłumaczy pani Maria. – Pod nami mieszkał minister sprawiedliwości Walczak oraz córka sekretarza Strzeleckiego. Walczakowi szczekanie Timby tak bardzo nie przeszkadzało, ale młodej Strzeleckiej, jak najbardziej. Za każdym razem, gdy się spotykałyśmy, Strzelecka ostrzegała – ten pies przeszkadza mi w pracy naukowej. Ja o nim powiem ojcu i pani się stąd wyprowadzi.

Któregoś dnia do pani Marii dzwoni Andrzej Szczypiorski i komunikuje – twój pies już może szczekać. Na pytania nic nierozumiejącej Marii odpowiada poleceniem – włącz radio. W radiu usłyszała, że Władysław Gomułka właśnie z powodu złego stanu zdrowia przestał pełnić funkcję I sekretarza KC PZPR. Wraz z nim stanowisko i wpływy stracił jej sąsiad z pierwszego towarzysz Strzelecki. Kiedy wkrótce potem pani Kędra spotkała jego ochroniarza, zapytała: – To pan już nie wyprowadza Huberta? Hubert to był pies Strzeleckich. Borowiec odpowiedział: – Niech dziadyga chodzi sam. Pani Marii, choć cały czas się bała, że sekretarz może ją wyrzucić z Sulkiewicza, zrobiło się przykro.

Polowanie na kota

Władysław Gomułka mieszkał we własnym domu na Frascati, ale Edward Gierek jako pierwszy wprowadził się do willi na Parkowej. Razem z nim pojawiła się jego obstawa i dla mieszkańców Sulkiewicza zaczęły się problemy. Zwłaszcza dla tych, którzy mieli w domu psy lub koty. Dionizos był kotem przywiezionym z wakacji w Grecji. Uciekł do willi Gierka dzień przed pierwszym maja. Zrozpaczona pani Maria biegnie do Andrzeja Szczypiorskiego, który sam ma siedemnaście kotów i sześć psów, więc ją zrozumie. Razem z pisarzem udają się do budki wartowników przy wejściu na rządowy teren. Próbują negocjować, żeby ich wpuścili. – Pan oszalał? Przecież jutro jest 1 maja! Na to pani Maria w płacz. – Przecież jak ten kot pójdzie do Łazienek, to go zastrzelą, bo będą bali się o wiewiórki. Widocznie wersja o rozstrzelaniu Dionizosa wydała się wartownikowi prawdopodobna, bo zakomunikował, że zadzwoni do kolegi przy drugiej bramie. Wyciągnął krótkofalówkę i nadaje: – Słuchaj Zdebek, tamtędy do Łazienek może przelecieć kot rudy w białe łaty. Zatrzymaj go. On jest ważny. Albo wystrasz, żeby wrócił. – Rzeczonego kota nie widziałem – odpowiedział kolega. – Ale jak zobaczę, to wystraszę. Wkrótce Dionizos wrócił do domu.
Kamienica życiu pierwszego sekretarza przyglądała się z ciekawością. Porównywano osoby wysiadające z czarnych Wołg, podjeżdżających na Parkową, ze zdjęciami z „Trybuny Ludu”. Zastanawiano się, czy spacerująca po ogrodzie żona Gierka, Stanisława, tym razem czesała się w Warszawie, czy może – jak plotkowano – w Paryżu. Nie najgorzej też układały się sąsiedzkie stosunki z obstawą pierwszego sekretarza. Czasem nawet dochodziło do zwierzeń przy okazji wyprowadzania z Sulkiewicza jakiegoś psa lub kota. Kiedyś ochroniarz Gierka przyznał się, że podczas pierwszej wizyty w Polsce pilnował papieża. – Nawet się rozpłakałem, jak mi dał różaniec – powiedział, prosząc o dyskrecję.

Na Sulkiewicza, dwa kroki dalej, Kancelaria Premiera zaczęła budować nowy blok dla prominentów świeżego zaciągu. Miał się do tego pod trzecim tak, jak inne mieszkania gomułkowskie do tych budowanych w czasie dekady sukcesu, przede wszystkim – dużo większych. Kiedy wprowadził się tam premier Edward Babiuch, w nowym prominenckim bloku również trzeba było zrobić gorylówkę. A ponieważ wszystkie mieszkania zostały już zasiedlone, z jednego na parterze wyeksmitowano znanego tłumacza Mauersbergera i przeniesiono go do gorylówki pod trzecim. Tutaj przecież nie była już potrzebna. Razem z tłumaczem w domu dla prominentów gomułkowskich pojawiły się Beata Tyszkiewicz i Maja Komorowska. Opiekowały się chorym Mauersbergerem, którego mieszkanie coraz bardziej zarastało brudem. Na propozycję, że może by tu posprzątać, zawsze jednak odpowiadał tak samo: po co, kochana, lepiej poczytajmy liryki. W mieszkaniu tłumacza zamurowano ścianę, gdzie zamontowane było lustro weneckie. Ale do tej pory widać ślady na klatce.

Suka towarzysza

Ryszard Strzelecki po utracie stanowiska stał się emerytem, który od czasu do czasu mówił nawet sąsiadom dzień dobry. W każdym razie Maria Kędra, rozpaczliwie szukająca domu dla dzieci bezdomnej suki, która się właśnie oszczeniła, zapukała także do drzwi byłego sekretarza KC. Hubert już nie żył. Zaczęła przekonywać: – Niech pan weźmie psa, on jest bardzo miły i nie ma domu.

– Nie wezmę. – A pamięta pan, jak się od pana wszyscy odwrócili? On tego nie zrobi. W rezultacie psa udało się wcisnąć, a towarzyszowi Strzeleckiemu wróciła radość życia. Cała kamienica wiedziała, że suka, bo w rezultacie okazała się suką, jest najmądrzejsza, a pani Strzelecka nawet robi jej na drutach na zimę kubraczki.

Mieszkańców Sulkiewicza 3 bardziej niż kubraczki interesował wtedy fakt, że wprowadzono przepis, iż mieszkania można wykupić. Zrobił to zarówno były minister sprawiedliwości Walczak z drugiego, jak i minister chemii Wirowski z pierwszego piętra. Nie przegapili okazji byli ambasadorowie oraz doradca premiera Piotra Jaroszewicza. Tylko towarzysz Strzelecki stwierdził, że on jest komunistą prawdziwym, a nie koniunkturalnym, i każda własność prywatna jest dla niego wstrętna, więc swojego nie wykupi.

Pani Marii URM wykupu odmówił jako nierozwojowej, a córce Strzeleckiego chyba dlatego, że ojciec już nie był ważny. Pozwolili jej dopiero w wolnej Polsce.

Za Solidarności towarzysz Strzelecki pukał do każdego z sąsiadów, że muszą się jakoś zebrać i coś postanowić. Bo ich, jako byłych prominentów, Solidarność przyjdzie i wystrzela. Wkrótce potem pierwszy sekretarz Edward Gierek został internowany w Klarysewie. Przez okres stanu wojennego willa na Parkowej pozostawała pusta. Wojciech Jaruzelski mieszkał we własnej przy Ikara, a jego bliski współpracownik Mieczysław F. Rakowski wprowadził się do mieszkania po premierze Babiuchu.

Ratler ambasadorski

Pierwszy premier wolnej Polski na Parkową przychodził piechotą, nawet bez borowca. W willi przyjmował oficjalnych gości, nigdy się do niej jednak nie wprowadził. Pierwszą lokatorką została Hanna Suchocka, bardzo otwarta na sąsiadów. Po obu stronach ulicy Sulkiewicza robiło się wesoło, gdy pani premier przyjmowała gości. Latem – zawsze w ogrodzie, więc nawet menu nie było tajemnicą. Za Suchockiej na Parkowej najwięcej szło wina i zielonej sałaty. – Bo my strasznie lubimy sałatę – tłumaczyła pani premier przez płot wyprowadzającym psy sąsiadom. Jej stałymi gośćmi byli Jan Maria Rokita oraz Tadeusz Syryjczyk.

Swego Żulika pani premier także wyprowadzała sama albo z ochroniarzem. Psiak był rasy bardzo mieszanej, chyba dość stary. – Bardzo głośno na niego wołała – pamięta Maria Kędra. Bo Żulik tracił słuch. Kiedyś borowiec woła – pani sąsiadko, pani sąsiadko, Żulik lepiej słyszy. Sprowadzili mu jakieś lekarstwo.

To wtedy mieszkańcom Sulkiewicza przychodziło do głowy, że w zasadzie to mogliby tej premier nawet dotknąć, jak tak biesiaduje z Rokitą i Syryjczykiem za płotem w ogrodzie. Nic się ich nie bała. Innych ludzi chyba też nie, bo do pracy chodziła piechotą przez Łazienki. W towarzystwie tylko jednego borowca. Kamienica plotkowała, że chyba chce schudnąć.

Włodzimierz Cimoszewicz też chodził sam. I to nie tylko do pracy w Aleje Ujazdowskie, ale także na Belwederską do rodziców. Nieraz szedł za nim facet w cywilu, ale każdy wiedział, że to ochroniarz. Natomiast z Józefem Oleksym porozmawiać się nie dało, choć psa posiadał. Nie uśmiechał się do nikogo, w ogrodzie też nie biesiadował. Sąsiedzi z Sulkiewicza nie posiadali się z oburzenia. Psiakiem Oleksego, rasy ratlerek, nikt się bowiem nie zajmował. Nawet zimą po prostu puszczano go luzem, a ponieważ był malutki, łatwo wychodził na ulicę między metalowymi prętami. Kiedyś pani Maria nie wytrzymała i podeszła do wartownika. – Niech pan zwróci premierowi uwagę, że pies chodzi samopas i może zginąć. Ale ochroniarz nie wydawał się zmartwiony. – On jest nauczony – uspokoił. – Najwyżej pójdzie do ambasady rosyjskiej, ale zawsze wraca.


Za premiera Jerzego Buzka stosunki z psiarzami z Sulkiewicza ożywiły się za sprawą bezdomnych kotów. Pełno ich się kręciło po rządowym terenie, zwłaszcza że premier osobiście często je dokarmiał. Kiedy więc nagle w rządowej willi pojawił się pies, któryś z sąsiadów nie wytrzymał i zapytał. – Dzień dobry, sąsiedzie, widzę, że ma pan pieska. – Nie, to nie mój, córka Agata przywiozła ze schroniska – odpowiedział premier.

Agata często odwiedzała ojca. Wszyscy wiedzieli, kiedy jest na Parkowej, bo w willi aż huczało. Zresztą premier – podobnie jak poprzednicy – żył przy otwartych okiennicach, więc sąsiedzi widzieli, kiedy odwiedza go żona, a kiedy minister Teresa Kamińska, odpowiedzialna za reformę zdrowia i emerytalną.

Salony IV RP

Za rządu Leszka Millera willę przy Parkowej postanowiono wyremontować. Po kolejnych wyborach okazało się, że dla pierwszego premiera IV RP. Kazimierz Marcinkiewicz sąsiadom w pamięć nie zapadł, ale za Jarosława Kaczyńskiego życie na Parkowej uległo gruntownej przemianie. Najpierw zatrzaśnięto drewniane okiennice, co mieszkańcy Sulkiewicza zrozumieli jako symbol zerwania więzi międzysąsiedzkich. Do tej pory stan posiadania psów lub kotów kolejnych lokatorów rządowej willi nie był dla nikogo tajemnicą. Teraz kot premiera został starannie ukryty przed wścibskimi oczami. Nikt nie dostrzegł też żadnych ruchów, świadczących o obecności Pierwszej Mamy, pani Jadwigi. Sąsiedzi są też pewni, że brata nie odwiedza pan prezydent.

Uczciwie jednak trzeba przyznać, że i kamienica nie wykazała żadnej otwartości. Jedna z mieszkanek, indagowana o nowego lokatora rządowej willi przez reportera telewizji TVN, odpowiedziała, że wolałaby, aby był nim ktoś inny. Nawet dozorczyni, której telewizja pokazała, jak wygląda kuchnia w willi premiera, stwierdziła, że woli swoją.

Za to cicha Parkowa zrobiła się niesłychanie ruchliwą ulicą, ponieważ premier poruszał się w ogromnej kolumnie samochodów. Zawsze wiadomo, kiedy zamierzał wyjechać z domu, bo wtedy pod bramą pojawiał się wielki terenowy samochód z ośmioma żołnierzami – relacjonuje sąsiad. – Potem na rządowy teren wjeżdżały trzy czarne limuzyny BMW, też z obstawą. Do jednej z nich, sąsiedzi nigdy nie wiedzieli której – wsiadał premier. Czasem ta kawalkada samochodów czekała po kilka godzin, co kamienica na Sulkiewicza nieżyczliwie komentuje – tanie państwo. Kiedy już włączali wszystkie światła i koguty, cała dzielnica słyszała, że jedzie władza. I pomyśleć, że naśmiewali się z Waldemara Pawlaka, gdy wyjeżdżał z Parkowej Polonezem. Z taką pompą jak Jarosław Kaczyński nikt nigdy z willi do pracy nie jeździł.

Nawet w upalne letnie wieczory premier nigdy nie pokazał się w ogrodzie. – Boi się nas, czy co? – zastanawiała się sąsiadka. – Nawet jak wychodził po schodach z willi do limuzyny, towarzyszyło mu po bokach dwóch ochroniarzy.

IV Rzeczpospolita wkroczyła do domu prominentów gomułkowskich wraz z nowym lokatorem. I to od razu do najlepszego lokalu, tego po towarzyszu sekretarzu. On sam już dawno nie żył, gdy odeszła również jego żona Irena, mieszkanie, którego Strzeleccy nie chcieli wykupić, wróciło do dyspozycji Kancelarii Premiera, która długo i gruntownie je remontowała. W końcu przydzielono je Andrzejowi Petroffowi, doradcy marszałka Marka Jurka. Do pierwszej scysji między nowym a starymi lokatorami doszło już w dniu przeprowadzki. Nowi swoimi rzeczami zablokowali windę i pan Michał z trzeciego, z nogą przestrzeloną od czasów wojny, musiał drapać się do siebie po schodach. Zwrócił, pewnie niegrzecznie, nowemu uwagę, że tak się nie robi. Szybko doszło do gwałtownej wymiany zdań, w wyniku której nowy lokator usiłował staremu zrzucić z głowy czapkę, za to stary z powodzeniem strącił tamtemu beret. Doradca marszałka Sejmu wykrzyczał też, że on dobrze wie, kto tu mieszka. Sami ubowcy! Ten beret to chyba stracił za ubowców, bo pan Michał w czasie wojny siedział w kryminale.

Podglądanie przy sikaniu

W każdym razie od tej pory, gdy doradca wychodził z windy, a któraś z sąsiadek wracała z zakupami, trzeba mu było schodzić z drogi. – Szedł prosto na mnie, jakby miał zamiar staranować – opowiada starsza pani. Teraz się zmienił, Marek Jurek nie jest już marszałkiem, a jego doradca czasami mówi nawet sąsiadom dzień dobry. Więc na pogrzeb jego tragicznie zmarłego dziecka wybrało się sporo mieszkańców kamienicy, łącznie z córką sekretarza KC PZPR. Ciekawe, czy – wzorem swego komunistycznego poprzednika – oprze się pokusie wykupienia służbowego mieszkania. Dziś warte jest majątek.

Kiedy władza IV RP organizowała wielką defiladę wojskową, zwiększono ochronę premiera. Na Sulkiewicza stanął jeszcze jeden czarny samochód, tym razem Mercedes. 80-letni pan Michał podejrzał, że z automatyczną skrzynią biegów, i podszedł do ochroniarzy z propozycją – dajcie się przejechać! Opowiadał potem w kamienicy, że ochrona premiera pochłonięta jest lekturą „Nie” Jerzego Urbana.

Podejrzliwość nowej władzy udzieliła się mieszkańcom sąsiedniej kamienicy. W IV Rzeczpospolitej pani Maria zaczęła w swoim telefonie słyszeć ciągle takie „klik klik”. Kiedyś w trakcie rozmowy ktoś się włączył. Ona – halo!, a głos w słuchawce – pani się rozłączy. Przedtem tego nie było.Nie do pomyślenia było też, żeby wartownicy z budki, strzegącej willę na Parkowej, mieli coś przeciwko pieskom wyprowadzanym na pobliski trawnik. Teraz wyprowadzenie na siusiu chorej suki w nocy powodowało, że wartownicy w pełnej gotowości towarzyszyli czynności psiego oddawania moczu. Nikomu nie wierzyli.

Więc lokatorzy gomułkowskiego domu dla ówczesnych prominentów nie ukrywają, że bardzo się cieszą z wyniku wyborów i z niecierpliwością czekają na nowego lokatora. Będzie miał psa czy może kota? Podejrzą przez okno, no bo chyba nowy premier otworzy w końcu te drewniane okiennice, przez ostatnie dwa lata zatrzaśnięte na głucho. Ostatni lokator sprawił jedno – że tego nowego lubią na kredyt. Mają nadzieję, że premier Tusk, wbrew zapowiedziom, że poszuka mieszkania na mieście, jednak wprowadzi się na Parkową.

Polityka 48.2007 (2631) z dnia 01.12.2007; Kraj; s. 30
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną