28 stycznia prezydent Sarkozy obchodził, po raz pierwszy od objęcia najwyższego stanowiska we Francji, swoje urodziny (53). Poza życzeniami od współpracowników czekała go niespodzianka à la française zorganizowana przez jego przyjaciółkę Carlę Bruni. Narzeczeni mieli spotkać się wieczorem u Carli na intymne tête-à-tête. Nic z tego. W tajemnicy przed Nicolasem Carla zaprosiła do swej rezydencji 53 dawnych i nowych przyjaciół, tak prezydenta, jak i swoich. Wieczór był, jak donoszą media, bardzo udany.
Sarkozy ma dziś sporo kłopotów politycznych. Rozbudził nadzieje Francuzów na radykalne zmiany, a wprowadzenie ich w życie wymaga czasu. Pojawia się więc zniecierpliwienie, widoczne np. w niekorzystnych dla prezydenta wynikach sondaży. Poza tym wielu Francuzów (i media) drażni imperialny styl sprawowania władzy. Sarkozy osobiście podejmuje wszystkie ważne decyzje spychając w cień premiera Fillona i cały niemal rząd. Jego prywatne życie uczuciowe wystawione na pokaz publiczny również zaczyna coraz bardziej drażnić. Francuzi zgodnie przyznają, że prezydent ma prawo do prywatnych uczuć, ale po co się z tym afiszuje.
Popularność podbojów sercowych prezydenta sprawia, iż Francuzi zaczynają podejrzewać, iż więcej uwagi i energii poświęca on sprawom miłosnym niż rządzeniu. Tak Sarkozy sam napytał sobie biedy i teraz trzeba znaleźć jakieś wyjście z tej sytuacji.
Pojawił się pierwszy zwiastun, że przychodzi pora na zwrot w stylu prowadzenia polityki i prezydent jednak pozostawi pole swym współpracownikom. Sarkozy zapowiedział (znów sam!), że wycofa się z kampanii wyborczej do mających odbyć się w marcu wyborów lokalnych. Wcześniej zapewniał zaś, że w tej kampanii weźmie udział.
Wybór by jednak sprawy lokalne zostawić lokalnym politykom wydaje się nie tylko słuszny, ale i uzasadniony polityczną strategią. Sondaże sugerują bowiem, że lewica ma spore szanse na zwycięstwo w marcu. Jest zresztą francuską tradycją, że lewica odnosi większe sukcesy na szczeblu lokalnym. Brak prezydenta w kampanii wyborczej, automatycznie odseparowałoby go od ewentualnej porażki prawicy.
Ale w najbliższych wyborach nie będzie chodziło jedynie o władzę na szczeblu naszych sołtysów czy prezydentów miast. Rodzynkiem w tym cieście będzie wybór rady Paryża, która wyłoni mera tego miasta. O ten prestiżowy fotel walczyć będą obecny socjalistyczny mer Bertrand Dealnoë i reprezentantka prawicy, była minister turystyki Jacquesa Chiraka Françoise de Panafieu. Wiadomo, że stanowisko mera stolicy Francji jest trampoliną, z której można się wybić daleko. Stąd właśnie wybił się Jacques Chirac.
Marcowe wybory będą więc pierwszym poważnym testem politycznym dla Nicolasa Sarkozy'ego. Nie przesądzą zapewne o dalszym kierunku jego prezydentury, ale w razie powodzenia lewicy mogą przyczynić się do jej konsolidacji, czemu oczywiście Sarkozy chciałby za wszelką cenę zapobiec. Jednym z pretendentów do przywództwa w Partii Socjalistycznej jest właśnie Bertrand Dealnoë.
Wygląda na to, że za najskuteczniejszą metodą wsparcia dla Françoise de Panafieu ze strony prezydenta byłoby pozorne désintéressement. Tylko czy prezydent wytrzyma?