Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Obcy w naszej klasie

Robert z Wietnamu uczy się w Szkole Podstawowej nr 25 w Warszawie. Robert z Wietnamu uczy się w Szkole Podstawowej nr 25 w Warszawie.
Do polskich szkół chodzi coraz więcej dzieci imigrantów. Na razie jednak w naszym systemie edukacji tacy uczniowie formalnie nie istnieją.

Igor ze Szkoły Podstawowej nr 34 w Warszawie składał przysięgę pierwszoklasisty: „Ślubuję być dobrym Polakiem, dbać o dobre imię swojej klasy i szkoły. Będę uczył się w szkole, jak kochać ojczyznę, jak dla niej pracować, kiedy urosnę” i powiewał ukraińską flagą. Joanna Bogdańska, dyrektor szkoły, pomyślała, że w ten sposób wyrazi szacunek dla jego kraju i prawo do jego ukraińskiej tożsamości. Wszystkie dzieci w szkole obejrzały film o Ukrainie, żeby wiedzieć, skąd pochodzi pięcioro ich nowych kolegów.

Coraz więcej dzieci wietnamskich, ukraińskich, białoruskich, czeczeńskich ślubuje być dobrymi Polakami i kochać ojczyznę – nową ojczyznę. W całym kraju jest ponad 3,5 tys. uczniów z obcym paszportem, spośród nich 800 w Warszawie. Dużą grupę – prawie 150 osób – stanowią uchodźcy, głównie z Czeczenii. Polskie szkoły przyjmują dzieci cudzoziemców bez względu na sytuację prawną rodziny.

Wszystko podwójne

Niemal w każdej szkole w warszawskim Śródmieściu uczą się wietnamskie dzieci. (Wietnamczycy lubią żyć wśród swoich, więc niemal skolonizowali położone w centrum osiedle Za Żelazną Bramą).

Dobrze się uczą. O, proszę, Al My Le Aleksandra ma średnią 4,9, Le tung Cindy 5,58, a Dinh Viet Hai Robert 5,09 i jest najlepszy z testu na czytanie – chwali Tomasz Ziewiec, dyrektor SP nr 25 przy ul. Grzybowskiej, gdzie uczy się siedmioro Wietnamczyków (poza tym jedno dziecko z Armenii i dwoje z Czeczenii). Są zdyscyplinowane, nigdy nie wagarują, zawsze mają odrobioną pracę domową, chętnie chodzą na zajęcia dodatkowe, nie przysparzają problemów wychowawczych. Nie chcą nawet sprawiać Polakom problemów swoimi trudnymi do wymówienia wietnamskimi imionami, więc Thao to Tomek, a Hong Diep to Natalia.

Większość z tych wietnamskich uczniów urodziła się w Polsce. Tak jak Ola z II klasy (wietnamskie imię – Quynh). Wszystko jest w jej życiu podwójne, w domu czasami mówią do niej Ola, a czasami Quynh. Gdy dorośnie, chciałaby mieszkać w Wietnamie, gdzie jeździ przynajmniej raz do roku. Tęskni za babcią. Po chwili zastanowienia mówi, że może jednak zostanie w Polsce, bo kiedy jest w Wietnamie, to tęskni do Polski. W końcu kwituje rezolutnie: – To jeszcze pomyślę.

Dzieci wietnamskie szybko się asymilują, a właściwie nie tyle asymilują, ile integrują – ocenia Tomasz Ziewiec. – Chętnie przyjaźnią się z Polakami, szybko przejmują szkolne zwyczaje, ale w ich domach bardzo się dba o zachowanie rodzimej kultury. Rodzice zapisują dzieci na naukę wietnamskiego, kultywują tradycję i kuchnię, i nigdy nie powiedzą Polakowi o swoich problemach.

Dyrektor nie potrafi przypomnieć sobie ani jednej sytuacji ze swojej 20-letniej nauczycielskiej praktyki, żeby wietnamskie dziecko albo wietnamski rodzic przyszli do niego z jakimś problemem.

Nie jest jednak tak, żeby nie było żadnych problemów. Podstawowy pojawia się na samym początku – kiedy przychodzące do szkoły dziecko nie zna polskiego. Dyrektorzy muszą podjąć decyzję, czy zakwalifikować je do odpowiedniej klasy biorąc po uwagę wiek czy raczej poziom wiedzy. Ale jak sprawdzić wiedzę, skoro bariera językowa uniemożliwia porozumienie? Dobrze, jeśli uczeń ma przetłumaczone świadectwo szkolne ze swojego kraju – jest ono jakąś podstawą do umieszczenia go w konkretnej klasie. Ale co z nastoletnią dziewczynką z Czeczenii, która w swoim życiu ani jednego dnia nie spędziła w szkole? Naukę powinna zacząć od I klasy, ale jaki jest sens umieszczać nastolatkę wśród maluchów?

Nauczyciele w takich sytuacjach kierują się po prostu intuicją i doświadczeniem zawodowym. – Nie ma żadnych innych narzędzi, żadnych procedur, które by tu pomogły – przyznaje Tomasz Ziewiec.

Wielka improwizacja

W tym roku do szkoły przy Grzybowskiej dołączyło dwoje wietnamskich dzieci, które dopiero przekroczyły polską granicę. Jeden z uczniów wiekowo powinien być w gimnazjum, ale rodzice prosili, żeby przyjąć go do podstawówki. Obawiali się, że ich syn rzucony na głęboką wodę nie poradzi sobie bez znajomości języka. Dyrektor Ziewiec wpadł na pomysł, żeby wysłać chłopca na dwie godziny w tygodniu dodatkowych zajęć logopedycznych, gdzie dzieci uczą się wymowy słowo po słowie; pracuje się wolniej niż na lekcji, zajęcia są indywidualne. W pół roku dzieciak przełamał bariery i zrobił duże postępy.

– Takie dzieci często są marginalizowane, nie wykorzystuje się ich możliwości i potencjału, co jest dla nich niezwykle krzywdzące – mówi prof. Halina Grzymała-Moszczyńska z Instytutu Psychologii Stosunków Międzykulturowych Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie, specjalizująca się w adaptacji kulturowej uchodźców i imigrantów. Zna przypadki, kiedy uczniów emigrantów nauczyciele wpisywali ołówkiem na końcu dziennika i nie uwzględniali w statystykach, żeby nie zaniżali średniej. – W okresie dojrzewania niezwykle ważna jest akceptacja rówieśników, jeśli dzieci jej nie doświadczają, bo nie znają języka albo inni nie rozumieją ich kultury, to jest to dla nich kolejna trudna sytuacja.

Tomasz Koszycki ma duże doświadczenie w nauczaniu obcokrajowców języka polskiego; od pierwszej lekcji wprowadza ich też w polską kulturę. – Ale my, Polacy, nie jesteśmy przygotowani na ich przyjęcie. Skąd mają wiedzieć, że kiedy czeczeński chłopiec wejdzie do klasy przed nauczycielką, to nie znaczy, że jest arogancki i zasługuje na obniżenie stopnia ze sprawowania? W jego kraju takie są zwyczaje i trzeba mu wyjaśnić, że w Polsce przepuszcza się kobiety, a już na pewno nauczycielkę. W Czeczenii nie przywiązuje się wagi do zdejmowania nakrycia głowy. Tam nie będzie nietaktem pozostanie w czapce przy stole, w szkole czy w urzędzie. W Polsce zostanie potraktowane jako przejaw arogancji.

Sprawa honoru

Nauczyciele z warszawskiej podstawówki nr 77 dwa lata temu dowiedzieli się, że za kilka miesięcy będą mieli ok. 40 dzieci z Czeczenii, bo na Bielanach otwiera się ośrodek dla uchodźców. I to wszystkie informacje, jakie otrzymali na temat nowych uczniów. Ściągali więc z Internetu informacje, kserowali, wymieniali się nimi. O kulturze Czeczenów czytał cały personel szkoły: od nauczycieli po kucharki. Dowiadywali się więc, że we wrześniu będzie Ramadan, najważniejsze muzułmańskie święto, a wtedy wszyscy modlą się do późna w nocy i dzieci nie przyjdą następnego dnia do szkoły, że nie tkną wieprzowiny. Na początku uczniowie w stołówce pokazywali palcem porcje mięsa i pytały – świnia? Każdą otrzymaną kanapkę rozkładały, żeby zobaczyć, co w niej jest. Dostosowanie szkolnej kuchni do potrzeb nowych uczniów i tak okazało się jedną z łatwiejszych rzeczy. Bo na przyjęcie nowych uczniów musieli przygotować jeszcze dzieci i rodziców.

Dzieci wyznania muzułmańskiego nie rozbiorą się we wspólnej przebieralni. Ale co wtedy? Stawiać oceny niedostateczne, nieusprawiedliwione nieobecności? Czy zachowywać się, jakby ich nie było? Dopiero w tym roku na naradzie dyrektorów szkół podstawowych postanowiono, żeby nie zmuszać czeczeńskich dzieci do przebierania się. Niech ćwiczą w tym, w czym przyszły do szkoły.

Kolejny problem: jak dotrzeć do 10-letniego dziecka, które ma siwe włosy, bo widziało, jak uzbrojeni ludzie zabili jego ojca, obcinając mu głowę? Po tym zdarzeniu chłopiec przez pół roku nie powiedział ani jednego słowa. Albo jak wytłumaczyć innemu, który w swoim dotychczasowym życiu znał tylko rzeczywistość, w której rządzi przemoc, że może przyjść do nauczycielki i wyjaśnić nieporozumienia. Był dobrym uczniem, ale wszelkie sprawy załatwiał po swojemu, honorowo, czyli siłowo.

Rozmawiać i jeszcze raz rozmawiać – mówi Elżbieta Perska, wicedyrektor SP nr 77 w Warszawie. Ale rozmawiać mają nauczyciele w ramach pensum. Szkoła dostała nowych uczniów, ale ani jednego dodatkowego etatu. Żeby rozmawiać z rodzicami czeczeńskich dzieci, nauczyciele bielańskiej podstawówki musieli przejść ekspresowy kurs języka rosyjskiego. Informacje o planowanej wycieczce lub wywiadówce wysyłają po rosyjsku. Inaczej nikt nie przyjdzie.

Nauczyciele muszą wytłumaczyć polskim dzieciom, dlaczego ich koledzy znikają ze szkoły z dnia na dzień. Na początku tego roku szkolnego w szkole nr 77 było 35 dzieci z Czeczenii, ale już po pierwszych dniach od wejścia do strefy Schengen zostało 30. Reszta wyjechała chwilę po tym, jak celnicy zeszli z posterunków na zachodniej granicy Polski. Rodziny uchodźców nie uprzedzają placówek o planach wyjazdu. To trudna sytuacja zarówno dla przerzucanych z kraju do kraju dzieci, jak i ich polskich kolegów. – Może 20 proc. uchodźców z Czeczenii swoją przyszłość wiąże z Polską, dla reszty jest ona przystankiem na drodze do państw zachodnich. Brak poczucia stabilizacji ma wpływ na podejście dzieci do nauki: po co się uczyć, skoro i tak zaraz stąd wyjadę – mówi Zofia Grzybowska, dyrektor SP nr 77.

Jacha ma 13 lat, urodziła się w Groznym. Rodzice uciekając przed wojną dwa i pół roku temu dotarli do Polski. Teraz Jacha z rodziną mieszka w jednym z warszawskich ośrodków dla uchodźców. Jeśli zostanie w Polsce, to za dwa lata skończy podstawówkę. Dobrze się uczy. Ładnie mówi po polsku. Tutaj ma przyjaciółki. I chce wyjechać, ale do Czeczenii. Rodzice boją się wojny, ale Jacha tęskni za domem, dziadkiem i rodziną. A dla Czeczena nie ma nic ważniejszego niż rodzina. Dziewczynka ma pięcioro młodszego rodzeństwa. W Czeczenii zostało trzynaścioro jej ciotek i wujków – siostry i bracia jej rodziców.

Nie udawać, że ich nie ma

Kiedy polskie dziecko idzie do szkoły w Wielkiej Brytanii, dostaje dwujęzycznego opiekuna. A ten siedzi z uczniem na lekcji, tłumaczy niezrozumiałe słowa i wprowadza dziecko w ten nowy dla niego świat. Ma za zadanie nie tylko pomóc w nauce, ale być dobrym duchem ucznia, minimalizować stres związany z aklimatyzacją w nowym miejscu.

Na Wyspach uczy się już ok. 100 tys. Polaków, którzy mają wiele rozwiązań ułatwiających im naukę. Pedagodzy szukają metod na integrację Polaków z ich brytyjskimi rówieśnikami. Zaobserwowali, że lekcje wychowania fizycznego pozwalają pokazać się emigrantom z dobrej strony, zyskać popularność wśród rówieśników, a gry zespołowe sprzyjają integracji. Wprowadzono więc dodatkowe lekcje wf (w Portsmouth, Crewe, Cheshire). W końcu, żeby lepiej zrozumieć uczniów z Polski, angielscy nauczyciele jadą do ich rodzinnego kraju.

Brytyjskie samorządy lokalne i szkoły coraz częściej zgłaszają się do nas z prośbą o zorganizowanie im przyjazdu do Polski. Żeby lepiej poznać możliwości swoich nowych uczniów, chcą zobaczyć, jaki jest u nas program nauczania, obejrzeć polskie podręczniki. Napływ w tak krótkim czasie dużej liczby uczniów z Polski to dla nich nowa sytuacja, ale widać olbrzymie zaangażowanie w dostosowywaniu nauczania do warunków naszych dzieci – mówi Dorota Kraśniewska, dyrektor programów edukacyjnych British Council w Warszawie.

W polskich niedofinasowanych placówkach nie ma co liczyć na tak kosztowne rozwiązanie jak chociażby dwujęzyczni asystenci. – Sytuacja dojrzała jednak do tego, żeby w końcu uporządkować naukę dzieci emigrantów. Dłużej nie da się zamykać oczu na ten problem i udawać, że wcale ich tu nie ma – twierdzi Tomasz Ziewiec.

Na razie dyrektorzy szkół i lokalni urzędnicy próbują małych kroków. Na przykład postanowiono, że od września 2007 r. dzieci uchodźców, zanim trafią do polskich szkół, będą w ośrodku przez dwa miesiące poznawać chociaż w minimalnym stopniu język polski i krzepnąć w nowym miejscu. Nauczyciele z ośrodków wprowadzą je w polską kulturę. Dopiero potem, we współpracy ze szkołą, uczeń kwalifikowany będzie do konkretnej klasy.

Niezbędne są też zmiany ustawowe. Projekt, uwzględniający warszawskie doświadczenia, trafił do Ministerstwa Edukacji Narodowej. Jeśli przejdzie drogę legislacyjną, skorzystają na tym szkoły w całej Polsce. Obecnie jest na etapie analiz.

Już dzisiaj Warszawa jest miastem wielokulturowym. W przyszłości będzie coraz więcej uczniów-cudzoziemców. Planujemy otwarcie rynku pracy dla obcokrajowców, a część z nich zabierze ze sobą rodziny i dzieci. Chcemy być przygotowani na tę sytuację – mówi Alicja Ziarnik z Biura Edukacji Miasta Stołecznego Warszawa.

Polityka 10.2008 (2644) z dnia 08.03.2008; Ludzie; s. 82
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną