Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Klienci Mc Donalda

W marcu Platforma Obywatelska zanotowała rekord poparcia. Sięgnęło ono 60 proc. wobec 23 proc. dla PiS. Czy jednak PO wie, kto ją dziś popiera, czy zna swój elektorat i czy gotowa jest sobie z nim porozmawiać, a tym bardziej wysłuchać?

Można próbować zrozumieć Tuska. Chce on jak najszerszego poparcia, a zdaniem przewodniczącego Platformy, co można wywnioskować z wielu jego wypowiedzi, polskie społeczeństwo jest raczej konserwatywne, zachowawcze, tradycyjne i w sumie prokościelne. Fot. Darek Redos / REPORTER  

Przez kilka miesięcy rządów Platformy jej elektorat, jak pokazują badania sondażowe, dość wyraźnie się zmienił (patrz wykres). Szczególnie widać przyrost zwolenników wśród osób z wykształceniem podstawowym, daleko większy, niżby to wynikało z ogólnego wzrostu poparcia dla PO. Wygląda na to, że zaufali Platformie niewykwalifikowani robotnicy, może drobna prywatna inicjatywa.

Wolniej rosło poparcie wśród najlepiej wykształconych, ale trzeba zaznaczyć, że partia ta i tak gromadzi dzisiaj blisko 70 proc. ludzi z wyższym wykształceniem w Polsce. (PiS spadło w tej kategorii o połowę). Platforma zdobywała też nowych sympatyków we wszystkich kategoriach wiekowych, z jednym wszakże wyjątkiem: widać – co pokazują bardziej szczegółowe badania – odpływ najmłodszych wyborców w wieku 18–24 lat, zmobilizowanych na wybory, ale widocznie nieznajdujących później w PO komunikatów podtrzymujących. Przeszli oni przeważnie w sferę niezdecydowanych. Ale pewien przyrost, widoczny zwłaszcza wobec ogólnego spadku poparcia, odnotowało tu także PiS.

Bardzo duży wzrost w przypadku Platformy widać za to wśród osób w wieku 65 lat i więcej. Wzrosło poparcie dla PO na wsi i w małych miastach – ponad ogólne poparcie, a w tych największych – proporcjonalnie do niego. Po wyborach i „ofensywie miłości” chętniej niż mężczyźni garną się do Platformy kobiety – tu przyrost był wyraźnie większy.

Widać też zmiany w wymiarze politycznym (jeśli pyta się sympatyków PO o polityczne samookreślenie). Przy zawsze silnym platformerskim centrum bardzo wzmocniły się skrzydła – prawicowe i lewicowe, oba są niemal tak samo duże (to zapewne transfery z PiS i LiD). Potwierdza to fenomen Platformy, która gromadzi wszystkie opcje. Tym bardziej musi je doceniać i na swój sposób obsługiwać. Czy to robi?

Dzisiejsze (60-proc. wg PBS czy około 50-proc. wg innych ośrodków) poparcie dla PO jest złudne: sympatycy to jeszcze nie wyborcy, a wyborcy to jeszcze nie żelazny elektorat, który swoją partię gotów jest poprzeć zawsze i wszędzie. Wedle dość powszechnej opinii to PiS dysponuje największym i najbardziej wiernym żelaznym elektoratem, o który zresztą zabiega bez przerwy i do którego śle bądź uspokajające, bądź pobudzające komunikaty. Ale im bardziej Jarosław Kaczyński utwardza swój elektorat, tym więcej ludzi przybywa do Donalda Tuska, bo znowu najwidoczniej przypomina im się bijatyka sprzed kilku miesięcy i wraca pamięć rządów PiS.

Rachunek wygląda więc następująco: jeśli po stronie PiS jest coraz mniej poparcia, to jest ono coraz bardziej twarde, po stronie PO natomiast jest coraz więcej poparcia, ale jest ono raczej warunkowe i miękkie. Ten przyrost zwolenników powinien być dobrze rozpoznany i zrozumiany przez samą PO, bo najbardziej nawet rozbudowany PR nie zastąpi specyficznego porozumienia ideowego, wspólnej wrażliwości na problemy wykraczające poza podatki i deficyt budżetowy, a nawet traktat lizboński.

Intuicja podpowiada, że w elektoracie PO jest silna wiara w modernizację Polski, w jej zrastanie się z Europą, w polepszanie jakości życia, w redukowanie polityki do spraw i pól tylko koniecznych. Tu Platforma znalazła się dobrze, proponując formułę „normalności” i mówiąc o naprawie państwa, ale nie od strony więzień, weryfikacji, lustracji, a od strony sprawniejszych urzędów. Donald Tusk dostosował do tych przesłań swoją politykę, która jest delikatna, mediacyjna i koncyliacyjna, życzliwa ludziom, unikająca wywoływania konfliktów. To zrozumiałe: jeśli PO wzięła rządy przeciwko rewolucyjnym zamysłom PiS, skazana jest niejako na antyrewolucyjność.

Przeciwko wielkim ideom może tylko postawić sprawność rządzenia (Mc Donald?), a ona wtedy okaże się politycznie wydajna, jeśli zaspokoi powszechną potrzebę modernizacji kraju. I ta myśl jakoś, w sposób widoczny, odpowiada tak wielu Polakom, którzy coraz bardziej zdają się jej zawierzać. Tym bardziej że jeśli się im politycznie nie przeszkadza, potrafią zająć się swoimi sprawami, zasiadają do Internetu – z piwkiem czy bez, wsiadają do samolotów, rozpychają się po Europie, robią interesy.

Jasne, że tego rodzaju polepszanie sobie życia, zwiększanie szans to nie tylko odrabianie przez Polaków dystansu do dobrobytu świata zachodniego, ale też zmiana stylu życia i myślenia o nim. Ta zmiana może okazać się już niedługo bardzo niebezpieczna dla PO, gdy nie sprosta ona rozbudzonym w tej kwestii nadziejom. Bo modernizacja to nie tylko coraz cudniejsze rzeczy i przedmioty, autostrady, sprawne urzędy, ale też cały zestaw zasad i reguł, myśli, przekonań, wolności, bez którego nie da się dzisiaj w Europie żyć nowocześnie.

Platforma Obywatelska cieszy się tak powszechnym poparciem, że wręcz wyszła poza formułę partyjną, jest formacją, która reprezentuje bardzo zróżnicowane elektoraty. Jeśli je łączy proeuropejskość i wiara w modernizację (a także, oczywiście, niechęć do PiS), to wcale nie znaczy, że to już wystarczy.

Teraz każdy chce usłyszeć i zobaczyć to, co kryje się za ogólnymi i chwalebnymi hasłami i celami, chce być obsłużony wedle swoich potrzeb, przekonań i interesów przez partię, na którą oddał głos podczas wyborów lub którą widzi dzisiaj jako mu najbliższą.

Tymczasem Platforma Obywatelska zdaje się nie zauważać, że – może mimowolnie – stała się naprawdę szeroką platformą obywatelską. W walce z PiS tak skonserwatywniała i ujednoliciła się wizerunkowo, że za główną personę od idei i myśli partii uchodzi dzisiaj Jarosław Gowin, katolicki konserwatysta z Krakowa, który ideowo wyparł „liberałów z Gdańska”. Jeśli już ktoś się odróżnia, to co najwyżej poseł Palikot z Lublina, samotnie reprezentujący bardziej liberalne skrzydło partii, przez nią samą traktowany jednak jako dziwak i kłopotliwy swawolnik.

Z całym szacunkiem dla wartości, które niesie i reprezentuje Jarosław Gowin, trzeba zauważyć, że niekoniecznie są one tożsame z tymi powszechnie wyznawanymi i praktykowanymi w życiu codziennym, zwłaszcza przez miliony młodych Polaków, rozglądających się i kręcących się po rynku rzeczy i treści. Trudno oprzeć się wrażeniu, że wzorzec szacownego mieszczaństwa ze śródmieścia Krakowa przystaje do tych procesów dość średnio, ba, może on wydawać się dla wielu (w sumie chyba większości) Polaków mało frapujący, żeby nie powiedzieć śmieszny. Komunikat wzorotwórczy, jaki płynie od Platformy Obywatelskiej, jest taki: dobrze jest myśleć i czuć, także wierzyć w Boga, tak jak Jarosław Gowin, i jeździć na rekolekcje do Tyńca.

Doprawdy nie sposób pojąć, jak tak duża partia może świadomie ograniczać swoją duchową ofertę i jednocześnie unikać opinii w wielu sprawach, które podpalają ludzkie emocje? Nawet jeśli przyjąć za dobrą monetę polityczną ostrożność na tym polu Donalda Tuska (wiadomo, przypisana mu została rola arbitra, reprezentanta średniej poglądów obywateli), to już w żadnym stopniu całej partii. Przecież zyskiwałaby na tym, gdyby pokazała wielość poglądów, gdyby wysunęła na front kilku liderów różniących się między sobą, przemawiających w imieniu i do różnych elektoratów. Gdyby stała się bardziej inteligencka, czyli bardziej otwarta i odważna światopoglądowo.

Bo co tu dużo mówić, Platforma jest jak na razie partią inteligencką głównie dlatego, że antyinteligencką partią było i jest Prawo i Sprawiedliwość. To nawet nie chodzi o to, że PO miałaby zająć się po kolei spełnianiem aspiracji zawodowych kolejnych środowisk inteligenckich, chodzi o to przede wszystkim, że powinna pokazać, że stary etos polskiego inteligenta jest jej bliski i że nie ma powodu, by odrzucać go do lamusa. Ten stary etos zresztą jest najbardziej nowoczesny i bliżej z nim do Europy niż z jakimkolwiek innym, bo polegał on przecież na otwartości wobec różnych wyzwań i nieuchylaniu się przed trudnymi pytaniami.

Stąd w tym etosie mieści się krytyczny patriotyzm (niewyrywający ciemnych kart z historii własnego narodu), mieści się otwarta niezgoda na wszelkie przejawy ksenofobii, umysłowej ciasnoty, uległości wobec stereotypów. Mieści się też cywilna odwaga w obronie mniejszości obyczajowych, w rozgraniczaniu tego, co świeckie, od tego, co wyznaniowe.

W tych kwestiach Platforma jest bardzo ostrożna i zachowawcza. Po dawnej odwadze w kwestiach kulturowych i obyczajowych Kongresu Liberalno-Demokratycznego nie pozostał ślad. Teraz, na temat choćby gejów, słychać tylko grubiańskie uwagi Stefana Niesiołowskiego, czemu towarzyszy satysfakcja nawet jego politycznych wrogów, wyrażana opiniami typu: nie lubię Niesioła, ale tym razem przyznaję mu rację. A wydaje się, że Platforma ma powody, aby się w tej i wielu innych kwestiach społecznych i cywilizacyjnych różnić od partii braci Kaczyńskich. Z ostatnich badań CBOS wynika, że – uwzględniając różnicę w poparciu obu partii – w elektoracie PO jest znacznie mniej (niemal dwukrotnie) osób regularnie praktykujących religijnie niż w przypadku PiS. A w przypadku ludzi w ogóle nieuczestniczących w nabożeństwach dysproporcja jest już ogromna, bo siedmiokrotna. Platforma jest w istocie partią ludzi świeckich.

Jeszcze ciekawsze jest inne zestawienie: wśród zwolenników Platformy niemal tyle samo osób deklaruje się jako „prawica” co jako „lewica” (w przypadku PiS przewaga deklaracji prawicowych nad lewicowymi jest bardzo duża, bo niemal czterokrotna). Elektoraty tych ugrupowań różnią się więc zasadniczo mentalnie i światopoglądowo, ale w komunikatach ideowych wysyłanych przez liderów Platformy tego nie widać. Tak jakby politycy tej partii tego nie dostrzegali lub nie chcieli dostrzec. Dyskusje w pewnych sprawach są przez Platformę ucinane w zarodku: in vitro – nie ma pieniędzy, aborcja – Europa nic nam nie może nakazać, związki gejowskie – nie, bo nie; religia w szkole – są ustalenia komisji Episkopatu i rządu. Gdyby zedrzeć ładne opakowanie, przekaz kulturowy PiS i Platformy w zasadzie niewiele się różni. I nie chodzi tu nawet o przesądzanie tych kontrowersyjnych kwestii, ale o sygnał jakiegoś otwarcia, nowoczesności, zbliżania się do standardów tych krajów europejskich, które tak bardzo chcemy dogonić w sferze materialnej.

Można próbować zrozumieć Tuska. Chce on jak najszerszego poparcia, a zdaniem przewodniczącego Platformy, co można wywnioskować z wielu jego wypowiedzi, polskie społeczeństwo jest raczej konserwatywne, zachowawcze, tradycyjne i – mimo wielu antyklerykalnych deklaracji – w sumie prokościelne. Donald Tusk ma wciąż przed oczami smutny los Unii Wolności, która chciała być kulturowo liberalna i marnie skończyła. Premier nie chce podzielić jej losu.

Taka postawa ma racjonalne jądro, zwłaszcza że w pobliżu czai się PiS, który z przekonania, lub nie zawsze, zajmie to miejsce, które akurat Platforma opuści. Ale też nie można wykluczyć, że działa tu stereotyp, iż społeczeństwo polskie jest „w duszy i w większości” konserwatywne. Badania opinii nie są tu jednoznaczne, zależy, co się z nich uzna za dominantę, w co się uwierzy. Prawicowość Polaków, która ma wynikać z faktu, że dwie największe partie nazywają siebie prawicowymi, nie przekłada się automatycznie na konkretne postawy i poglądy. Duża część klienteli Platformy nie oczekuje cudu w sferze materialnej; ważna jest atmosfera, kulturowy kod, coś co sprawia, że partia staje się ideowo i mentalnie bliska, i popiera się ją dlatego, że się ją lubi i szanuje, a nie tylko po to, aby zablokować PiS.

Politycy Platformy liczą zapewne na to, że dla wielu wyborców jeszcze długo nie będzie alternatywy dla ich ugrupowania. To w dużej mierze prawda, ale też sympatia nie trwa wiecznie. Trzeba ją nieustannie podtrzymywać. Na razie Tusk dla jednej części elektoratu Platformy ma tradycyjne treści i konserwatywne wartości, a część druga musi się zadowolić lepszym stylem rządzenia i tym, że Platforma trzyma PiS na smyczy. Niby dużo, ale w końcu może przestać wystarczać. Mówiąc inaczej, w sklepie u Donalda Tuska klientów przybywa szybciej niż towaru.
 

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną