Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Jak ryba w szkole

Fot. Tadeusz Późniak Fot. Tadeusz Późniak
Rozmowa z Jolantą Lipszyc - pedagogiem, szefową Biura Edukacji, wieloletnią dyrektorką elitarnego liceum im. Witkacego w Warszawie.

Ewa Winnicka: – W reportażu o szczecińskiej „trzynastce” autorka zwróciła uwagę na to, że klasy olimpijskie nazywane są przez nieolimpijczyków warzywniakami, gdzie uczniów separuje się od reszty uczniów na czas olimpiad. Słowem: są oni dziećmi specjalnej troski. Rodzice uczniów z tej szkoły nie przyjmują jednak żadnej krytyki!

Jolanta Lipszyc: – Emocje po obu stronach są niepotrzebne.

O pani elitarnym liceum nikt nie pisał, że promuje wyścig szczurów?

Nie przypominam sobie. Moja szkoła była skonstruowana nieco inaczej niż „trzynastka”, bo czasy były inne. Byłam przeciwniczką selekcjonowania. Jeśli gimnazjum – to rejonowe, z najbliższej okolicy. Podobnie liceum. Prawdą jest jednak, że okolica mojego liceum była dobra, inteligencka. Szkoła latami była poddawana ogólnokrajowym rankingom i znajdowała się w ich czołówce. Więc był na nią popyt, na egzaminach wygrywali najlepsi, a szkołę nazywano elitarną.

Mieliście podobny do „trzynastki” współczynnik olimpijczyków?

Zapewne. Muszę jednak podkreślić, że w moim życiu zawodowym zawsze decydowała zasada wszechstronnego rozwoju dziecka. Starałam się dbać o to, żeby uczniowie myśleli i o kulturze duchowej, i o cielesnej. Żeby mogli rozwijać się w środowisku rówieśników i jednocześnie żeby mieli dostęp do środowiska na swoim intelektualnym poziomie. Uczniów znało się osobiście, więc było jasne, jakie mają problemy i jakie ograniczenia.

Ranking olimpijski jest jedynym momentem, gdy doceniona jest praca nauczyciela. Nauczyciela, który nie ma specjalnego obowiązku, żeby pracować z dzieckiem. Po godzinach, bo to są setki dodatkowych godzin. Rok, częściej dwa lata.

Może nauczyciele z takich szkół powinni myśleć o sobie jako o dobrze wykonujących swoją pracę fachowcach, nie jako o zjawisku nadzwyczajnym?

Oczywiście, ale i tak uważam, że krytykowanie systemu olimpijskiego w szkołach a priori to nadużycie. Proszę sobie odpowiedzieć na pytanie, co powinno być normą w polskiej szkole, a co jest normą? Obecnie jest nią bylejakość kształcenia. Mimo powszechnych narzekań, normą są kradzieże, bijatyki, leserka, narkotyki i ściąganie. Ktoś coś umie i się wstydzi. Bo będzie wyśmiewany. Więc szybko przestaje się afiszować z wrażliwością. Nie są normą ci nauczyciele, którzy uważają, że dzieciom należy jak najwięcej dać i jak najwięcej od nich wymagać.

Jeśli szkoła wyrabia w dzieciach snobizm na wiedzę, uruchamia pasję, pobudza nauczycieli, jeśli dyskutują oni ze sobą, co jeszcze można pokazać dzieciom, jak nauczyć je pracy z samym sobą – to ja jestem za takim elitaryzmem. A nawet bardzo chciałabym, żeby był on normą.

Czy nauka w szkole, która się ciągle ściga z innymi szkołami, nie jest – nawet dla zdolnego człowieka – obciążeniem?

Postawiłabym warunek zaporowy szkole, którą miałabym nazwać elitarną. Otóż pierwszą zasadą elitarności w szkole powinna być zasada dobrej atmosfery. Partnerstwa, komunikacji, zrozumienia celów i otwartości. Potem dopiero można mówić o wymaganiu ciężkiej pracy od uczniów. Kłopot ze szkołami elitarnymi może zacząć się wtedy, gdy ściąga się dzieci z całego rejonu, selekcjonuje je albo gdy kształcenie jest bardzo jednostronne, nastawione na sukces w jednym tylko przedmiocie.

Ale przecież olimpiady matematycznej się nie wygra, ucząc się też polskiego i plastyki, i jeszcze historii.

W moim liceum bardzo dbaliśmy o to, żeby po czasie przygotowań do olimpiady wyrównywać wiedzę. Był system zaliczeń, koledzy robili olimpijczykowi notatki, nauczyciele spędzali mnóstwo czasu, żeby nadrobić zaległości. Kiedy dziecko jest szczególnie uzdolnione, realizuje indywidualny program, to kluczowym dla niego pedagogiem jest ten, który zauważy, że zaniedbało ono lekcje wychowania fizycznego, który przytuli, będzie empatyczny i wyrozumiały. Bo na poziomie olimpijskim większość nauczycieli merytorycznie odpada, nie dotrzymuje kroku. Dla 98 proc. nauczycieli nie jest możliwe rozwiązanie zadań olimpijskich z fizyki. Rozwiązują je nauczyciele-olimpijczycy. Moim zdaniem nie należy się buntować, że dzieci mają różne mózgi, różne możliwości.

Mówi pani, że irytowali panią dziennikarze, którzy powtarzali jak mantrę pytanie do uczniów: czy nie szkoda ci, dziecko, dzieciństwa?

Jeśli młody człowiek realizuje swoje pasje, jeśli jak ryba w wodzie czuje się w towarzystwie naukowców, jeśli szuka odpowiedzi na samodzielnie stawiane pytania, to dlaczego ma mieć to dzieciństwo mniej warte?

A jeśli wbrew własnej woli realizuje pasję rodziców?

Tak, wtedy zaczynają się problemy, bo zwykle marzenia rodziców przekraczają możliwości dziecka. Rodzice mają bowiem prawo do nieograniczonej wyobraźni.

Czy nauczyciel z elitarnej szkoły potrafi dojrzeć, że dziecko ma dobre wyniki, ale realizuje pasje rodziców?

Jest pewien kłopot z dziewczynkami: przez pierwsze lata szkolne bywają niezwykle układne, łatwiej im zdobywać piątki, spełniać pokładane w nich oczekiwania. Potem jest taki moment, że skrupulatność przestaje wystarczać.

Ale proszę mi wierzyć, ambicje rodziców to nie jest plaga polskiej szkoły. Podstawowym dramatem jest postawa nauczycieli w zwykłej szkole. Im po prostu się nie chce podjąć trudu intelektualnego. Łatwiej jest wziąć kajet i wygłosić wykład, co rok ten sam. W szkołach elitarnych tak się nie zdarza. Bo kiedy się rozbudzi intelektualnie młodych ludzi, to oni nie chcą przestać stawiać warunków. Nauczyciel, jeśli się nie przygotuje, nie rozwija, to nie przetrwa w takiej szkole. W dobrej szkole tworzy się taki układ wzajemnego wspomagania między uczniami i nauczycielami. Powtarzam od lat: jedną z najważniejszych cech szkół elitarnych jest wolność, możliwość wyboru. Nie wolno przymuszać nikogo, bo on się i tak urwie, nie da rady. Jeśli szkoła całe swoje życie podporządkuje wygrywaniu konkursów, bez debat, bez analiz, bez zrozumienia uczniów – to jest tak samo zła jak szkoły, które tłuką z uczniami testy.

Mówimy o dwóch różnych problemach...

No właśnie nie! Mówimy o tym samym: o uważnym podejściu do możliwości rozwojowej człowieka. Gdybyśmy byli uważni, okazałoby się, że każde dziecko ma pasje i umiejętności, które mogłyby pomóc mu odnaleźć drogę życiową. Szkoły nazywane elitarnymi właśnie to czynią. To nie powinno być dziwne, tylko rozpowszechnione. Oczywiście z zastrzeżeniem: jestem zwolenniczką przyjmowania do szkół wszystkich dzieci. A potem wyławiania i szlifowania zdolności.

Tylko to jest raczej niemożliwe w obecnym systemie szkolnym.

To prawda. Mamy system selekcyjno-rankingowy. Szkoła ze świetną opinią to dobro łakome, kandydaci się do takiej szkoły tłoczą. Siłą rzeczy przyjmuje się dzieci najlepsze na podstawie testów. To powoduje, że szkoła odbiega poziomem od pozostałych i nie ma możliwości konstruowania klasy w sposób najlepszy dla jej rozwoju.

Konstruowanie klasy?

Oczywiście. Wiadomo, że najfajniejsze rzeczy dzieją się, gdy w klasie uczą się bardzo różne dzieci. I niepełnosprawne, i świetne z biologii. I humaniści, i tacy, którzy mają jakieś opóźnienia. Każdy ma jakąś dobrą stronę, coś do zaoferowania, jak w życiu. Jak się najzdolniejszy nawet zablokuje, to może słabszy okres przeczekać bez stresu. Teraz, gdyby jakiś dyrektor zaczął konstruować klasę według powyższej zasady, spotkałby się od razu z zarzutami o korupcję. No bo jak to: debil przyjęty, a dziecko z odpowiednią liczbą punktów nie?

Czy olimpizm oparty jest rzeczywiście na humanizmie i wolności? Może należałoby to zbadać?

Nie, nie, ja bym tego nie badała. Nie wylewajmy dziecka z kąpielą. Jest strasznie ważne, żeby szkoły były różnorodne. Klasztorne, dyscyplinujące, liberalne, z ofertą pozalekcyjną, olimpijskie. Nie ma powrotu do urawniłowki. Musimy szanować to, że ludzie dojrzewają w różnych momentach, mają różne typy osobowości, różny temperament.

Czy powinniśmy się bać rywalizacji olimpijskiej? Oczywiście, że nie. Olimpijczyków jest u nas coraz mniej. Problem jest raczej taki, że mamy świetne 6-latki, zdolne, ciekawe świata, gotowe do nauki. A potem one w większości gubią swoją wrażliwość. Nie wstydźmy się szkół elitarnych, raczej tych, w których dziecko się wstydzi, że jest zdolne.

Polityka 16.2008 (2650) z dnia 19.04.2008; Ludzie; s. 99
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną