Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Światło na cienie

Czy po korytarzach Ministerstwa Sprawiedliwości snuje się jeszcze duch Zbigniewa Ziobry? Nie tylko duch, ale nawet jego ludzie i to ci, którzy byli na pierwszej linii propagandowego frontu.

W Ministerstwie Sprawiedliwości zupełnie dobrze mają się niektóre „oddziały szturmowe”, choćby prokuratura katowicka, otaczana szczególną opieką przez byłego ministra, do której kierowano większość spraw mających przynieść plon polityczny. Zdaniem wielu prokuratorów, którzy czekali na zmiany, a także adwokatów i specjalistów od wymiaru sprawiedliwości, zmiany są stanowczo zbyt wolne, polityka kadrowa nowego ministerstwa, najdelikatniej mówiąc, nie najlepsza. Wszystko się rozmywa, tonie w niekończących się dyskusjach o projekcie ustawy mającej rozdzielić funkcje ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego.

Chaos i niekompetencja – mówił prof. Zbigniew Hołda z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka po zatrzymaniu na lotnisku w Krakowie prof. Janusza Filipiaka, prezesa giełdowej spółki Comarch i właściciela klubu Cracovia, w przeddzień zjazdu Polskiego Związku Piłki Nożnej. Dość powszechnie odebrano to jako robótkę w dawnym stylu. Głośne nazwisko, obowiązkowo dla efektu kajdanki, nocne przesłuchanie i informacja dla mediów o zatrzymaniu, choć tym razem bez kamer. Tylko poważnych, uzasadniających taką akcję, zarzutów nie widać.

Czy za tą akcją stoi miejscowy prokurator – szeryf z prokuratury rejonowej Kraków Krowodrza, który chciał błysnąć tak, jak błyszczało się za Ziobry? Czy to ludzie Ziobry, których w prokuraturze i rodzinnym Krakowie nadal dużo, wycięli numer ministrowi Ćwiąkalskiemu? W przypadek mało kto wierzy, więc minister zażądał informacji i wyjaśnień, bo nie pierwsze to zdarzenie, które sprawia wrażenie kolejnej miny podłożonej przez poprzedników. Na pierwszą Zbigniew Ćwiąkalski wpadł prawie natychmiast po objęciu urzędu, kiedy to okazało się, że uchylony został nakaz zatrzymania Ryszarda Krauze. Zanim wyjaśniło się, że nakaz uchylono zgodnie z regułami prawa i zanim został ministrem, było sporo czasu na komentarze, jak to chroni swojego dawnego klienta, choć akurat Krauze nigdy jego klientem nie był.

Podkładane miny uczą jednak ostrożności i zapewne dlatego nikt nie ma odwagi zakończyć umorzeniem tak zwanej sprawy 40 piętra hotelu Marriott, chociaż wszyscy prawnicy wiedzą, że w świetle obowiązujących przepisów może się ona skończyć wyłącznie umorzeniem. Po prostu prokuratura nie ma innego wyjścia, ale czeka. Na co? I tak wiadomo, że będzie awantura polityczna, Zbigniew Ziobro zorganizuje cykl konferencji prasowych, a Jarosław Kaczyński opowie, jak to wymiar sprawiedliwości chroni bogaczy. Zdezorientowana publiczność może nawet ich argumenty przyjmie, bo orzeczenia Sądu Najwyższego o tym, co może być dowodem w sprawie, a co nie, bywają trudne do zrozumienia. W przeciwieństwie do medialnej prezentacji prokuratora Engelkinga, która przecież pokazywała czarno na białym, jak było. Zresztą wobec prokuratora Engelkinga nie ma na razie żadnych zarzutów, choćby o przekroczenie uprawnień; przeciwnie, sam minister Ćwiąkalski fotografował się z nim na konferencji prasowej i chwalił go jako specjalistę od komputeryzacji, co w zamiarze miało być pokazem nowego stylu, w którym nie ma szybkiej i łatwej zemsty.

Zarówno minister Ćwiąkalski, jak i nowy prokurator krajowy Marek Staszak wiedzą, że poruszają się po niebezpiecznym terenie. Mają na karku kilkadziesiąt śledztw najbardziej głośnych medialnie, z których żadne nie zostało zakończone wniesieniem aktu oskarżenia, gdyż prokuratorzy najbardziej oddani poprzedniemu kierownictwu pracowali raczej na konferencjach prasowych niż przy zbieraniu materiału dowodowego. Obecne kierownictwo zgadza się więc czasem na kolejne przedłużenie postępowania, nawet ze świadomością, że sprawy są miałkie. Nie chcą, aby podejrzewano ich o manipulacje polityczne, i jedno, co udało się osiągnąć, to przekonanie świata prawniczego (oczywiście poza PiS), że nie prowadzi się polowania na przeciwników politycznych. Może właśnie dlatego Marek Staszak zgodził się, by dęte śledztwo w sprawie Fundacji Jolanty Kwaśniewskiej przedłużyć jeszcze do początku lipca; katowiccy prokuratorzy argumentowali, że czekają na zagraniczną pomoc prawną. Ale co się dzieje z innymi?

Umorzono sprawę tak zwanej grupy trzymającej władzę. Od początku było wiadomo, że nic z tego nie będzie, ale przez lata ciągnięto śledztwo, którym osobiście zainteresowany był były minister. Prokuratura oczywiście od mediów przywiązanych do idei GTW oberwała, ale przynajmniej skończono z pozorowaniem, że coś się robi w sprawie, w której już nic nie było do zrobienia. Zakończono postępowanie w sprawie wykształcenia Aleksandra Kwaśniewskiego, ale nie słychać o konsekwencjach wobec prokuratora, który je latami prowadził, mimo że nie miał ku temu żadnej podstawy prawnej. Wyłącznie zlecenie polityczne, gdyż tak czy inaczej sprawa dawno uległa przedawnieniu.

Umorzono, wznowioną na polityczne zamówienie przy okazji zmiany na stanowisku prezesa PZU, sprawę wypadku samochodowego Cezarego Stypułkowskiego, bo tylko do umorzenia się nadawała. Umorzeniem zakończyła się sprawa podejrzeń wobec krakowskich lekarzy, że popełnili błąd w leczeniu ojca ministra Ziobry. Na tę okoliczność jest już dziewiąta(!) ekspertyza lekarska wskazująca, że błędu nie było. Przydałoby się, aby za kolejne ekspertyzy płacili ci, którzy je ze strachu zamawiali, a nie podatnik. Nie będzie zarzutu zabójstwa w sprawie dr. Mirosława G., gdzie prokuratura ma kolejną opinię niemieckiego eksperta i cała wielka afera zakończy się zapewne jakimiś zarzutami korupcyjnymi, w sporej części bardzo wątpliwymi. Jak jednak ludzie czekający na przeszczepy mają dochodzić sprawiedliwości i żądać ukarania tych, którzy, rozpętując aferę, sparaliżowali polską transplantologię?

Co się jednak dzieje z innymi sprawami? Gdzie jest tak zwana sprawa obiadu wiedeńskiego Kulczyka z Ałganowem i co to właściwie za sprawa, wyjąwszy medialny szum wokół spotkania biznesmena z agentem? Gdzie są akty oskarżenia w sprawie zatrzymania prezesa Orlenu Andrzeja Modrzejewskiego? Czy w ogóle istniała mafia paliwowa, której wielkością, a także gigantycznymi, idącymi w dziesiątki miliardów złotych, stratami budżetu państwa straszono nas przez lata? Sam były minister sprawiedliwości porozbijał zespoły prowadzące sprawę, powymieniał prokuratorów i gigantyczna ponoć afera gdzieś rozpłynęła się w dziesiątkach drobnych postępowań czy nawet aktów oskarżenia, a nazwisk z pierwszych stron gazet jak nie było, tak nie ma. Goniono mnóstwo króliczków raczej nie po to, by je złapać, ale aby gonić. – Panowała tendencja, by rozdymać sprawy do takich rozmiarów, że prowadzący gubili się i już nie wiedzieli, w jakiej właściwie sprawie prowadzą postępowanie – mówi Marek Staszak. Teraz trzeba to jakoś porządkować.

Prokurator krajowy chciałby, aby do końca czerwca większość najgłośniejszych medialnie spraw została w jakiś sposób zakończona: albo umorzenie, albo akty oskarżenia i kierowanie ich do sądu. Prokuratorzy jednak nie za bardzo się przykładają do roboty tam, gdzie w grę wchodziły zamówienia polityczne. Unikają też spraw, które dziś mają podtekst polityczny; na przykład sprawa zagłuszania pielęgniarek w Kancelarii Premiera mogłaby się już dawno zakończyć, ale prokuratorzy wciąż podejmują nowe, nieistotne wątki, a zagłuszarka zepsuła się i pojechała do remontu za ocean. Zabezpieczają się na przyszłość? Wytłumaczenie jest chyba prostsze: za Ziobry się bali, teraz najwyraźniej nie. Bo też nowi nie mają rewolucyjnego żaru w oczach i nie widać w nich woli politycznej zemsty.

Wprawdzie zmiany kadrowe nie były wcale takie małe, ale w porównaniu z poprzednimi trzeba je uznać za skromne. Wymieniono dziewięciu szefów prokuratur apelacyjnych na 11 istniejących, 19 szefów prokuratur okręgowych na 45 istniejących (Ziobro wymienił 43), zmieniło się czterech szefów w pionie przestępczości zorganizowanej, czyli głównym oddziale szturmowym IV RP, ale bardzo wielu pozostało na stanowiskach, co w jakiejś mierze związane jest z planowaną restrukturyzacją. Przestanie on być częścią prokuratury krajowej, co bardzo dowartościowywało tu zatrudnionych nie tylko w sensie ambicjonalnym, lecz także finansowym; podlegać ma prokuratorom apelacyjnym.

Dla tych, którzy chcieli szybkiego rozliczenia poprzedniej ekipy, która doprowadziła do skrajnego upolitycznienia czy wręcz upartyjnienia prokuratury (dowiedzieliśmy się ostatnio, jak prezes PiS przesłuchał prokuratora w siedzibie partii), to wszystko stanowi dowód, że nowe kierownictwo jest zbyt miękkie. Rzeczywiście, większość obecnego kierownictwa prokuratury wywodzi się z biura postępowań sądowych. Kiedyś uważano, że jest to miejsce zsyłki, mimo że akurat tu potrzebne są najwyższe kwalifikacje, gdyż trzeba stawać przed Trybunałem Konstytucyjnym czy Sądem Najwyższym. A tam prokuratorskie partactwo jest od razu zauważane, a politykowanie prawie nie występuje.

Mamy więc kierownictwo prokuratury politycznie słabo zaangażowane, z mniejszym rozeznaniem w rozgrywkach między klanami Ziobry, Wassermanna czy innych prominentnych w swoim czasie prokuratorów krajowych. Jest to też kierownictwo, które chce trzymać standardy fachowości, a trzymanie standardów jest mało efektowne. Po przygodach ministra Ćwiąkalskiego z laptopem Ziobry ostrożność jest jeszcze większa. Nie będzie więc konferencji prasowych, gdzie poda się informacje, które mogą zostać podważone lub które nie zostały jeszcze do końca sprawdzone, nawet jeżeli wiadomo, że jakaś sprawa, także wobec poprzedniego kierownictwa resortu, się pojawi.

Przekraczania obowiązków czy wręcz łamania prawa przez poprze-dnią ekipę będzie można dowieść, ale na to potrzeba czasu. Tymczasem rośnie zniecierpliwienie, oporni zwierają szyki. Powstaje na przykład stowarzyszenie AdVocem skupiające prokuratorów, którzy odgrywali czołowe role za rządów ministra Ziobry. Bogdan Święczkowski, były szef ABW, Dariusz Barski, b. prokurator krajowy, Krzysztof Sierak, b. dyrektor biura przestępczości zorganizowanej, szef najbardziej usłużnej prokuratury katowickiej Tomasz Janeczek oraz grupa im podobnych tworzą organizację, która ma „kształtować postawy moralno-etyczne i walczyć o niezależność prokuratury”. Co samo w sobie zakrawa na kpinę. Już wydają specjalne oświadczenia, będą opiniować akty prawne, bo mają prawo do zrzeszania się. Wyrzucani przez Ziobrę na taki szatański pomysł nie wpadli. „Ziobrowi” mają najwyraźniej dobre samopoczucie i ciągle jeszcze pewność istnienia silnego politycznego zaplecza, które może wywołać polityczną awanturę. Mają też swoje wpływy w terenie, mają wiedzę, którą mogą podsuwać grupie zaprzyjaźnionych dziennikarzy. Ten układ prokuratorsko-medialny (o którym coraz więcej się dowiadujemy) był bardzo silny i rozrośnięty.

Z jednej strony mamy więc zawód, że rozliczenie przeszłości nie następuje, z drugiej tłumaczenie, że wszystko odbędzie się w swoim czasie. Kiedy jednak to nastąpi? Na razie trwa stan przejściowy, coś w rodzaju szarej strefy, w której ścierają się różne siły. Kierownictwo resortu liczy, że kwestia prokuratury, panującego w niej klimatu, skłonności do pracy na polityczne zamówienie zmieni się po uchwaleniu ustawy rozdzielającej stanowiska ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego. Ta ustawa przeszła już fazę konsultacji środowiskowych i ma w Sejmie pojawić się najpóźniej na początku czerwca, a może jeszcze w maju. Jej droga legislacyjna może być jednak długa i żmudna. Prezydent już zapowiedział weto, co może być najmniejszym problemem, gdyż wszyscy poza Prawem i Sprawiedliwością chcą już owego rozdzielenia. Prezydent może jednak wysłać ustawę do Trybunału Konstytucyjnego, co przedłuży oczekiwanie na nią przynajmniej o pół roku. Jest to bowiem ustawa skomplikowana, dotykająca także uprawnień prezydenta.

Kwestia usytuowania prokuratury będzie jednym z najcięższych bojów politycznych, jakie nas czekają. Najpóźniej jesienią, a być może jeszcze przed wakacjami. Pierwszy bój autorzy ustawy stoczyli właśnie z prokuratorami i w niektórych kwestiach poddali się. Także skutkiem środowiskowych buntów, które miały miejsce nie tylko w Krakowie. Praktycznie wszędzie protestowano. Początkowo projekt przewidywał zniesienie jednego szczebla prokuratury, czyli apelacji, uchodzącej za najbardziej przeżartą polityką, ale skutkiem oporu środowiska apelacje zostają.

Tymczasem wielu teoretyków, a przede wszystkich praktyków mówi, że są dwa zasadnicze warunki powodzenia reformy prokuratury. Jednym jest właśnie zniesienie apelacji, gdyż to naruszy istniejące układy i powiązania personalne oraz zburzy panującą w wielu sprawach zmowę milczenia. Drugi warunek sprowadza się do postulatu, aby pierwszy prokurator generalny, powoływany na 7 lat i mający po zakończeniu funkcji przejść w stan spoczynku bez względu na wiek, wywodził się spoza tego środowiska. Czyli, praktycznie, powinien nim zostać sędzia Sądu Najwyższego, obdarzony autorytetem i mający wpojone poczucie niezawisłości, co jest możliwe, gdyż pierwszych kandydatów ma wskazywać Krajowa Rada Sądownictwa. Sędzia jako pierwszy prokurator generalny to kamień obrazy dla środowiska prokuratorskiego, ale może powinno ono najpierw spojrzeć w lustro, także w lustro opinii społecznej, która ma wyrobioną opinię o usłużności prokuratury i to nie tylko politycznej. Sprawa uprowadzenia Krzysztofa Olewnika nie tylko policji, także prokuratorom nie przydała wiarygodności...

Nie wnikając we wszystkie rozwiązania projektowanej ustawy, która jest rzetelnie przygotowywana, można się zastanowić, czy jej twórcy wybrali dobrą drogę. Gdyby zamierzyli mniej, a więc po prostu przygotowali podział i szybko go przeprowadzili, nie pozwoliliby na okrzepnięcie wielu układów, a efekty zaczęłyby być widoczne wcześniej. Nie byłoby też owego poczucia niezadowolenia, a nawet przekonania, że stare szybko wraca. Potem można byłoby zastanawiać się nad szczeblami, związaniem prokuratury z systemem sądów, uposażeniami i wieloma innymi sprawami. Czasem bywa tak, że ambitne zadania warto wykonywać na raty. Teraz jest już jednak za późno. Ale to nie znaczy, że na początek nie powinniśmy jednak wymagać przynajmniej przyspieszenia w rozliczaniu przeszłości.

Jeżeli tak modne stało się żądanie oczyszczenia piłki nożnej, to nie ma powodu, aby nie wysuwać go także wobec prokuratury. I nie chodzi o czyszczenie wyłącznie z ludzi, którzy się skompromitowali. Także ze spraw, które stały się symbolem pisowskiej deprawacji tej części wymiaru sprawiedliwości.

Polityka 17.2008 (2651) z dnia 26.04.2008; Kraj; s. 20
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną