Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Słuszne, ale groźne

Janusz Palikot ma rację, że obywatele mają prawo znać stan zdrowia prezydenta. Bo dają mu posadę, która wymaga zdrowia.

Trybunał Konstytucyjny ma rację, że pacjenci mają prawo wiedzieć, co lekarz sądzi o pracy kolegi. Skoro od lekarza zależy nasze zdrowie, mamy prawo do informacji, która pozwoli nam decydować, u kogo się leczyć. To jest oczywiste.

Takich oczywistych prawd poznaliśmy ostatnio wiele. Niedawno było oczywiste, że mamy prawo wiedzieć, kto na kogo donosił. Nieco wcześniej było oczywiste, że mamy takie same żołądki. A też nie tak dawno było oczywiste, że należy zaprowadzić demokrację w Iraku.

Te oczywiste prawdy łączy jedna bardzo ważna cecha. Są one nieabsolutne. Z każdej można wyciągnąć dobre lub fatalne wnioski. Prawo do wiedzy ofiar o donosicielach dało się zmienić w prawo gawiedzi do plotek, pomówień i moralnego linczu. Prawo Irakijczyków do naszej pomocy w budowie demokracji zmieniło się w prawo silniejszych do robienia ze słabszymi, co im się podoba. Prawdę o równych żołądkach bolszewicy przerobili w prawo do mordowania tych, których żołądki były pełne. Oczywiste prawdy stawały się oczywistymi kłamstwami.

Prawdy Janusza Palikota i Trybunału Konstytucyjnego mogą podzielić ten los. Jeśli sprawy potoczą się tak jak lustracja, za parę lat zaleją nas biuletyny o zdrowiu radnych, docentów i redaktorów „Przeglądu Kanarkowego". Janusz Palikot ma rację, że decyzje o rozszerzeniu jawności tworzą nowe standardy cywilizacyjne. Ale nowe standardy nie muszą być lepsze od starych. Jeśli górę weźmie ujawniona przez kryzys lustracyjny kultura polityczna, za prawem do „wiedzy" przyjdzie żądanie prawa do represji - próba określania stanu zdrowia wymaganego, by sprawować urząd, i wymóg uzyskania pozytywnej opinii kolegów, by leczyć pacjentów. Dalej idąc tą drogą dojść możemy do powołania Instytutu Zdrowia Politycznego weryfikującego kandydatów na funkcje publiczne i Instytutu Kompetencji Medycznych, weryfikującego kolegów lekarzy. Teoretycznie nie byłoby w tym nic złego. Ale gdyby PiS wrócił do władzy i na czele jednego stanęłaby posłanka Szczypińska, a na czele drugiego Zbigniew Ziobro czy Antoni Macierewicz, byłoby już czym się martwić.

Kiedy wchodzi się na jakąś nową drogę, warto się zastanowić, dokąd ona może nas zaprowadzić w najgorszym możliwym wariancie. Dlatego jest niesłychanie ważne, żebyśmy bardzo wyraźnie postawili granice obu nowym standardom. W przypadku biuletynu o zdrowiu prezydenta musimy sobie bardzo jasno powiedzieć, że jest to absolutnie krytyczny wyjątek od zasady, że zdrowie każdego z nas jest jego tajemnicą. W przypadku oceniania się przez lekarzy nawzajem trzeba dać jasny sygnał, że taka ocena podlega wzmożonej odpowiedzialności za słowo. Lekarz krytykujący kolegę musi mieć świadomość, że może być zmuszony do obrony swoich słów przed sądem. Inaczej możemy łatwo zarazić polską medycynę tym samym warcholskim bakcylem, który żre politykę i media.

WIĘCEJ:

  • Wolność słowa przede wszystkim: Trybunał Konstytucyjny uznał, że artykuł 52. Kodeksu Etyki Lekarskiej jest niezgodny z kilkoma zapisami Konstytucji, a sądy lekarskie stosują zbyt szeroką wykładnię tego przepisu, zabraniając prawdziwej i uzasadnionej interesem publicznym krytyki lekarzy.
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną