Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Prawo na lewo

Z rynkiem praw jazdy jest jak z polskim futbolem. Wszyscy wiedzą, że od lat jest skorumpowany. I co? I nic.

Duże miasto wojewódzkie. Ośrodek egzaminacyjny, połowa kwietnia. W budynku w poczekalni czeka kilkanaście zdenerwowanych osób, za kilka minut będą zdawać egzamin praktyczny. Komputer losowo dobiera egzaminowanych do stojących na placu samochodów. Przyszły kierowca nie wie, u kogo przyjdzie mu zmierzyć się z tajnikami jazdy. Wychodzą parami, kursant i jego egzaminator. Uczeń ma za sobą 30 godzin wykładów i tyle samo praktyki za kółkiem. Nierzadko więcej, jeśli to kolejna próba zdania egzaminu. Przed nimi samochód i po stokroć przeklinany plac manewrowy, zmora każdego młodego kierowcy.

Młody chłopak w bluzie z kapturem podnosi pokrywę silnika egzaminacyjnej Toyoty. Trzyma fason, ale ręka lekko mu drży, kiedy pokazuje zbiorniczek płynu do spryskiwacza i bagnet pomiarowy oleju silnikowego. Potem światła, przednie, tylne, kierunkowskazy. Włącza, sprawdza, czy świecą. Pada pytanie o światła stopu, ile ich jest. Dwa, mówi chłopak. Egzaminator siada za kierownicą i naciska hamulec. Chłopak blednie. Toyota ma trzy światła stopu. – Niech się pan zapisze na kolejny termin i trochę jeszcze pouczy – mówi pocieszająco egzaminator.

Tego popołudnia z placu, na 10 zdających, dwie osoby nawet nie włączą silnika, by wyjechać na plac, kolejne dwie nie zaliczą manewrów – jedna dwa razy przejedzie linię podczas cofania po łuku, drugiej trzy razy zgaśnie silnik, gdy próbuje ruszyć pod górę. Z pozostałej szóstki pięcioro przyjedzie z miasta samodzielnie. Wskaźnik zdawalności – 50 proc. Wskaźnik korupcji – nieznany. W tym ośrodku zdanie egzaminu kosztuje od 1700 do 2500 tys. zł. Tyle zaproponowano dwójce naszych rozmówców.

Układ środowiskowy

Nie ma miesiąca, by gdzieś w Polsce policjanci nie zatrzymywali skorumpowanych egzaminatorów, przekupnych instruktorów i wręczających łapówki kursantów. Pod koniec kwietnia w Pile zatrzymano 14 osób – dwie to nauczyciel jazdy i pośrednik, reszta to uczniowie kilku szkół z zachodniej i północnej Polski. Przyjeżdżali do Piły, bo wiedzieli, że tu łatwo zdać. Policja wnioskowała do sądu o aresztowanie załatwiaczy, motywując to obawą matactwa. Sąd na areszt się nie zgodził i podejrzanych wypuścił. – Śmiali się z nas, kiedy wychodzili z sądu. Wróci do domu, złapie za telefon i będzie dzwonił do tych, którzy zapłacili. Poustawia świadków i tyle – denerwuje się oficer policji pracujący przy sprawie. Szef pilskiego Wojewódzkiego Ośrodka Ruchu Drogowego Zbigniew Przeworek w czasach, gdy kwitł łapówkarski proceder, pracował w skarbówce. Sprawy bliżej nie zna. Nikomu z jego podwładnych policja zarzutów nie postawiła. Jeszcze.

Łapówki biorą egzaminatorzy, tylko oni mogą ustawić egzamin. Pośrednikami są – najczęściej – instruktorzy ze szkół jazdy. Według nieoficjalnych danych resortu infrastruktury (odpowiada za organizację egzaminów, to jemu podlega prawie 60 ośrodków ruchu), uprawnienia egzaminatora ma w Polsce ok. 2 tys. osób. Szkół jazdy jest ok. 7 tys. To zamknięte środowisko, dość hermetyczne i doskonale się znające. Wielu egzaminatorów to byli milicjanci, policjanci i wojskowi. – Jak mają się nie znać, skoro sami się nawzajem uczą? Żeby dostać papiery instruktora, trzeba przejść kurs i zdać egzamin. A kto ich uczy? Egzaminatorzy – opowiada jeden z nauczycieli prawa jazdy z Warszawy.

To jest mafia, wielka, działająca od lat mafia. Wszyscy się znają, wiedzą, jak i komu zapłacić. I tego się nie wypleni za żadną cholerę – mówi pan L., instruktor prawa jazdy z ponad 30-letnim doświadczeniem. Jak mówi, chce nauczyć ludzi jeździć, nie pomagać im kupować uprawnienia. Za pierwszym razem egzamin praktyczny zdaje co drugi jego uczeń. W Radomiu, gdzie pracuje, średnia jest niższa, niecałe 30 proc. – Nieraz słyszałem w samochodzie pytania o to, czy można jakoś egzamin załatwić. Mówiłem, że ja tego nie robię. Nie chcesz ty, weźmie kto inny, słyszałem. I potem widziałem, że jeżdżą po mieście, to znaczy, że zdali. Pewnie dali – mówi pan L.

Kilka lat temu w tutejszym WORD wybuchła afera korupcyjna. O branie łapówek oskarżono aż 18 z ponad 20 egzaminatorów, do tego kilku instruktorów szkół praw jazdy i uczniów. Kadrę trzeba było wymienić niemal w całości, bo egzaminatorzy siedzieli. Jeden z nich przyznał się do wzięcia prawie ćwierć miliona złotych łapówek. Prokuratura przesłuchała ponad 2 tys. świadków. Łapówkarz-rekordzista zaczął sypać, wszczęto kolejne śledztwa. Doszło do tego, że policja umieściła na jednym z kursów policjantkę, która udawała kursantkę. Efektem było wyłapanie kolejnego pośrednika-nauczyciela i osób, które mu zapłaciły.

Łapówki pojawiły się, gdy zaostrzyły się przepisy i wymagania stawiane przyszłym kierowcom. Przeklinany plac manewrowy, jazda tyłem po łuku, koperta. W dodatku co kilka miesięcy w Polskę idzie plotka, że niebawem wymagania egzaminacyjne się zaostrzą. To napędza klientów szkołom jazdy. Niewykluczone, że autorami takich plotek są sami instruktorzy jazdy.

Zaopiekuj się mną

Uważam, że częste wykrywanie spraw łapówkarskich jest konsekwencją utworzenia w policji wydziałów do zwalczania korupcji. Policjanci pracujący w tych wydziałach zajmują się wyłącznie tropieniem afer korupcyjnych. Ludzie od dawna wiedzieli, kto bierze i komu trzeba zapłacić za załatwienie sprawy. Wielokrotnie powtarzam, że dobry policjant powinien mieć ponadprzeciętną umiejętność słuchania i wyciągania wniosków – mówi podinsp. Krzysztof Jarosz, zastępca komendanta wojewódzkiego policji w Poznaniu.

W poznańskim WORD w aferę łapówkarską zamieszanych było ponad 150 osób. I to w ciągu kilku miesięcy 2005 r. Policja niezbyt chętnie opowiada o kulisach afery. Zawsze jednak na początku pojawia się informacja, że ktoś bierze. Potem zaczyna się żmudna praca operacyjna – podsłuchy telefoniczne, rozmowy, pytania. Tak odkrywa się łańcuszek powiązań instruktorów, egzaminatorów i zdających.

Propozycja łapówki wychodziła z reguły od samego kursanta, który widział, że mu nie idzie, a chciał szybko zdać – opowiada oficer operacyjny poznańskiej policji.

Potem był już znany schemat – instruktor obiecywał załatwienie egzaminu, kursant zapisywał się na egzamin i przekazywał nauczycielowi datę. Ten kontaktował się z egzaminatorem. Koszt załatwienia – od 600 do 1200 zł za prawo jazdy kategorii B. Dokumenty do prowadzenia ciężarówki były warte więcej – 2 tys. zł.

Nie miało znaczenia, że komputer losował kursanta. – Wystarczyło, że skorumpowany egzaminator znał nazwisko tego, który miał zdać. Patrzył, do kogo on trafia, i prosił o pomoc, czasem nawet dzwonił, jeśli tego dnia akurat nie był w pracy. Hasłem było: „przymknij oko” albo „zaopiekuj się nim”. Generalnie rzecz biorąc, przysługa za przysługę – raz ty mojemu pomożesz, innym razem ja twojemu – wyjaśnia oficer. Pieniądze brał jednak tylko ten, który miał egzaminować – trafiały do niego dwie trzecie łapówki, resztę brał nauczyciel.

Policji w Poznaniu udało się zatrzymać pod zarzutem korupcji pięciu egzaminatorów, siedmiu instruktorów prawa jazdy i 140 kursantów. Operacyjnie ustalono dwa razy więcej tych, którzy płacili. Ale śledztwo dotyczy zdarzeń sprzed kilku lat, część osób wyjechała z kraju, część pozmieniała już numery telefonów (bilingi to jeden z kluczowych dowodów w tej sprawie).

Wśród podejrzanych był m.in. Bogdan P., były wicedyrektor poznańskiego WORD. Gdy wybuchła afera, był przesłuchany jako świadek. Dzień później policja miała już dowody, że sam brał łapówki. P. został wyrzucony z pracy, czeka na proces. – Jestem niewinny, nie ma przeciwko mnie żadnych dowodów – denerwuje się Bogdan P. w rozmowie z „Polityką”. Dzień przed zatrzymaniem go w maju 2006 r. deklarował, że w jego ośrodku pracują tylko uczciwi ludzie. Ale – zaznaczył – stuprocentową pewność może mieć tylko w stosunku do siebie.

Kilka śledztw, kilka aktów oskarżenia, sprawa wydaje się być zamknięta. Ale nie oznacza to, że korupcja nagle zniknęła. I to nie tylko w Poznaniu.

Nie ma co do tego złudzeń następca Bogdana P. Aleksander Kowalewicz. Wiceszef WORD przygotowuje właśnie pewną analizę – zestawia nazwiska instruktorów z nazwiskami egzaminatorów. Szuka powiązań, rodzinnych koneksji, zbiegów okoliczności. O szczegółach nie chce mówić, bo twierdzi, że są bardzo ciekawe, a wyniki pokaże tylko policji. – To środowisko wytworzyło niezdrowe układy, z którymi trzeba skończyć. Najgorsze, że jest przyzwolenie na dawanie i branie łapówek.

Szybko i bez stresu

W poznańskim WORD co roku zdaje egzaminy ok. 100 tys. osób, ponad połowa ubiega się o prawo jazdy na samochód. Za pierwszym razem, mówi Kowalewicz, zdaje 56 proc. uczniów. Ilu z nich zapłaciło?

Policzmy. Zakładając bardzo ostrożnie, że zrobił to tylko co dziesiąty zdający i zapłacił, według dzisiejszych czarnorynkowych stawek, ok. 1000 zł, daje to 5,5 mln zł. Gdyby ten sam wzór zastosować w skali Polski (pół miliona wydanych praw jazdy rocznie, łapówkę miałby dać co dziesiąty zdający), wyszłaby kwota ok. 50 mln zł. Porównywalna z pieniędzmi, jakie wydawane były na korumpowanie sędziów w polskiej piłce nożnej.

Pieniądze dla instruktora z normalnej pracy nie są wielkie. Jeśli naukę traktuje się jako dodatkowe zajęcie, wychodzi 6 zł za godzinę. Mogę tak w miesiącu dorobić 700 zł – mówi instruktor z Radomia. Więcej zarabia właściciel szkoły, pod warunkiem, że ma wielu uczniów i kilka samochodów. Ale i to nie są kokosy. – Pół biedy zrobić wykład dla grupy, wynajmuje się człowieka, który przez kilka godzin będzie wykładał teorię. Ale jazdy trzeba zrobić z każdym kursantem osobno, a to już zajmuje czas. Więc albo się do interesu dokłada, albo bierze łapówki, albo robi się drobne wałki – opowiada jego kolega.

Kursantowi wmawia się na przykład, że 30 godzin obowiązkowych jazd to 30 godzin lekcyjnych, a nie zegarowych. Zaoszczędzony czas (oraz paliwo, bo uczeń podpisuje swoje wyjechane godziny i kilometry, czyli zostały one zaliczone) można przeznaczyć np. na płatne lekcje doszkalające. – Dlatego jest ważne, by szkoła miała opinię takiej, gdzie się zdaje. Nieważne, że taki ktoś nie nauczy się jeździć, ważne, że zda, szybko, bezstresowo, oczywiście za dodatkowe pieniądze. Do takiej szkoły ludzie chcą się zapisywać – wylicza nasz rozmówca.

Polityka 19.2008 (2653) z dnia 10.05.2008; Kraj; s. 28
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną