Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Zapateralski

Napieralski Grzegorz

Grzegorz Napieralski Grzegorz Napieralski
W ostatnim dniu maja 2008 r. przywództwo nad SLD przejął Grzegorz Napieralski. Oto jego sylwetka.

[Tekst powstał w maju 2008 roku]

W gabinecie sekretarza generalnego Sojuszu wisi mapa Polski. Sekretarz wbija chorągiewki tylko tam, gdzie składał osobiście wizytę w trakcie swej partyjnej kadencji. Chorągiewek powinno być 335 – tyle ile struktur powiatowych SLD. Każda oznacza spotkanie z kierownictwem powiatowym partii, wsłuchanie się w głos aktywu, krótkie wystąpienie dodające otuchy, przyjacielskie rozmowy po zebraniu i powrót do Warszawy.

– Grzesiek jest aktywny i lubi być hołubiony. To jego żywioł. Wszedł w to i tak się realizuje. Jego najważniejszym programem politycznym jest on sam – mówi Wojciech Długoborski, były poseł SLD, który kilka lat temu walczył z Napieralskim o przywództwo w Zachodniopomorskiem. Srebrnym Oplem SLD Napieralski wyrusza na kolejne spotkanie w Lublinie, skąd na zjazd przyjedzie 32 delegatów. Kto przywiezie więcej delegatów, ten będzie przewodniczącym. Gdyby wybór zależał tylko od partyjnych dołów, Napieralski miałby to w kieszeni, bo tam jest najlepiej znany. – Błąd Wojtka polega na tym, że rozmawia głównie z szefami – mówi o Olejniczaku Napieralski w drodze do Lublina. – Czasy dogadywania się z szefami rad wojewódzkich już się skończyły. Trzeba sięgać niżej. Przekonywać zwykłych ludzi. A ja lubię rozmawiać z ludźmi. Daję się zaprosić na kolację i gadamy do nocy.

Bernard Napieralski, ojciec Grzegorza, był etatowym instruktorem w szczecińskim Komitecie Wojewódzkim PZPR. Nigdy nie pełnił żadnej eksponowanej funkcji w partii. – Benio to bardzo skromny człowiek, który zawsze marzył, żeby jego syn zaszedł w partii wysoko, skoro jemu się to nie udało – mówi Grażyna Kochańska, była radna SLD w Szczecinie. Przemiany roku 1989 Grzegorz Napieralski, który miał 15 lat, kojarzy z utratą pracy przez ojca i matkę oraz sporą niepewnością. Pamięta, że wkurzyło go wprowadzenie religii do szkoły, w momencie gdy szalało bezrobocie. W technikum mechanicznym działał w samorządzie, ale o polityce jeszcze nie myślał.

– Pamiętam, że strasznie mi wtedy imponował Michał Tober, asystent Oleksego – wspomina sekretarz generalny. – Politycy lewicy byli inteligentni, konkretni i niezłośliwi. Bardzo chciałem poznać Kwaśniewskiego. Marzenia sekretarza spełniły się pod koniec kampanii prezydenckiej 1995 r., gdy Aleksander Kwaśniewski odwiedził Szczecin. Aktyw wydał na jego cześć uroczystą kolację. – Wkręciłem się tam jako pomocnik kelnera – wspomina. Potem poszło już błyskawicznie. Na studiach, w wieku 21 lat, zapisał się do SdRP (– Koledzy patrzyli na mnie jak na nienormalnego). W 1997 r. zachodniopomorski baron SdRP Jacek Piechota zapytał: – Czy nie poprowadziłbyś Bogusiowi Liberadzkiemu kampanii wyborczej? Po wyborach został asystentem posła Liberadzkiego, a potem Piechoty. W 1998 r. Napieralskiemu zabrakło 26 głosów, by zostać radnym SLD. Podobnie było trzy lata później w wyborach parlamentarnych. Swoją całą karierę zawdzięcza Jackowi Piechocie, który żelazną ręką trzymał partię i decydował o wszystkim, co się działo w jej regionalnych strukturach. W Szczecinie mówią o nim: polityczny klon Piechoty. To Piechota go ulepił i uplastycznił.

Cwańszy od Wojtka

Napieralski ma tę przewagę nad Olejniczakiem, że mimo 34 lat jest bardzo sprawny w partyjnych rozgrywkach. – Grzesiek od małego był w partii – mówi Arkadiusz Kasznia, były poseł SLD i SDPL. – Kleił plakaty, pracował przy kilku kampaniach, budował struktury i knuł. Jest o niebo cwańszy od Wojtka. Małgorzata Jacyna-Witt, szczecińska radna PiS, która zasiadała z nim w Radzie Miasta, na swoim blogu napisała, że przypomina jej towarzysza Winnickiego z „Alternatywy 4”. Tak samo bezpośredni i przyjazny, a jednak potrafi niepostrzeżenie wbić nóż w plecy. Jacyna-Witt doświadczyła tego przed kilku laty, gdy Grzegorz, jako kolega z rady miejskiej, zaprosił ją na swój kościelny ślub w katedrze szczecińskiej, a jednocześnie, jako radny opozycji, za jej plecami inicjował akcję jej odwołania z wiceprzewodniczącej rady miast. – On był radnym partyjnym, a interesy partii były dla niego najważniejsze – mówi Jacyna-Witt.

Prawdziwa kariera Grzegorza Napieralskiego rozpoczęła się w 2004 r., gdy trafił do Sejmu, bo zwolnił mandat Bogusław Liberadzki, wygrywając wybory do Parlamentu Europejskiego. Następny w kolejce był starosta myśliborski Janusz Winiarczyk. – Rezygnując otworzyłem Grzegorzowi drogę parlamentarną – mówi Winiarczyk. – Dotknęło mnie, że rok później umieścił mnie tak daleko na liście poselskiej.

Zaraz potem Napieralski został sekretarzem generalnym Sojuszu. Stanisław Gawłowski, zachodniopomorski poseł PO, mówi, że ku zaskoczeniu wszystkich nikomu nieznany chłopak ze Szczecina został jedną z najważniejszych osób w Sojuszu. – Nawet tu w regionie nie miał żadnej pozycji – mówi Gawłowski. – Jego siła wynikała wtedy tylko z pozycji Jacka Piechoty. Były baron zachodniopomorski Jacek Piechota unika dziennikarzy, ale chyba jest zdegustowany walką, która toczy się w partii, bo niektórym już zapowiedział, że po kongresie wypisze się z partii.

Z piersią do przodu

W SLD panuje dziś frustracja. Z 42-procentowego poparcia, które gwarantowało obsadzanie wszelkich stanowisk od ministra po urzędnika w rządowej agencji w Sochaczewie, nic nie zostało. – W ciągu kilku lat Sojusz utracił największą władzę, którą dotychczas miała jakakolwiek partia – mówi Kasznia. – Frustraci nie wiedzą, kogo obarczyć za to winą. Lubliński aktyw, który przyszedł na spotkanie z sekretarzem generalnym, drży o swoją przyszłość i wspomina lata chwały. Chce wiedzieć, czy partia przetrwa. Jak zamierza się wydźwignąć z kryzysu. Bo z perspektywy Lublina partia dziś przypomina krowę: – Wy trzymacie ją za cycki, to macie mleko, a my za dupę, więc mamy g... – zauważa aktyw.

Sekretarz Napieralski mówi, że Sojusz dał sobie wmówić, że jest na politycznym aucie. Przez to stał się za grzeczny i został zepchnięty do politycznego kąta. Ale on nie pozwoli z partii zrobić spluwaczki. Dlatego potrzebne jest przywództwo waleczne, a nie – przepraszające. Lider musi walczyć o dobre imię Sojuszu i jego godność. Nie dać się zakrzyczeć. Nie dać się wyrzucić z mównicy sejmowej.

– Z piersią do przodu, z głową podniesioną do góry – mówi. – Nie mamy się czego wstydzić. Drzewo, jak nie ma korzeni, to usycha. Aktyw bije brawo i słucha, jak rozbity i podzielony AWS odrodził swoją potęgę w dwóch partiach – PiS i PO. – Oni czekali na władzę sześć lat, a ja obiecuję, że będziemy na nią czekać znacznie krócej – mówi. – Potrzebna jest tylko iskierka.

Ta iskierka stoi właśnie przed nimi tu w Lublinie. Mówi, że skoro Zapatero udało się w Hiszpanii rządzonej przez prawicę, to tak samo powinno się zrobić niespodziankę prawicy w Polsce. Tak jak José Louis Zapatero w Hiszpanii, tak Grzegorz Napieralski w Polsce chce pchnąć lewicę na nowe tory. – Zapatero wygrał, bo poszedł do robotników i obiecał rozwiązać sprawy socjalne – mówi sekretarz i w drodze powrotnej do Warszawy wyjaśnia, że nie jest to żaden chwyt reklamowy. Co prawda po sieci krążą esemesy: „Wesprzyj polskiego Zapatero, czyli Grzegorza Napieralskiego, w walce o prawdziwą lewicę w Polsce!”, ale to pomysł jego młodych zwolenników. – Podziwiam Zapatero, bo jest symbolem sukcesu – mówi sekretarz, który w lutym poprosił eurodeputowanego Marka Siwca, by zorganizował mu kilkudniowy pobyt w Hiszpanii, żeby ten sukces podpatrzeć z bliska.

W stosunku do ludzi, którzy pomogli mu w karierze, zawsze postępuje tak samo. Najpierw ich oswaja, potem wykorzystuje, następnie dyskredytuje, a na koniec się ich pozbywa. Niepokornych rozjeżdża, jak sam to raczy określać. Tak uważa Wojciech Długoborski, który w 2004 r. nie docenił siły młodego konkurenta i przegrał walkę o przywództwo w regionie. – Naiwnie walczyłem o poparcie delegatów na zjazdach powiatowych, gdy on w tym czasie zmawiał się z ludźmi, podkupywał ich i mamił awansami – mówi Długoborski. – Nie wystarczyło mu wygrać, zaczął mnie programowo tępić.

Ostatecznie Długoborski został wyrzucony z Sojuszu dopiero rok temu, ale jego wpływy zostały obcięte znacznie wcześniej. Ewa De La Torre, była starosta powiatu gryfickiego z SLD, mówi, że Grzegorz otacza się oddanymi ludźmi, którzy są pokorni i nie wyrastają ponad niego. Jeśli dostrzeże kogoś, kto mu może zagrozić, zwalcza go. Tak jak dziś czyni to z eurodeputowanym Bogusławem Liberadzkim, który na ostatnim zjeździe nie uzyskał nawet mandatu delegata. Utrącono go podobno na polecenie Napieralskiego. – Tak niektórzy twierdzą – mówi poseł Liberadzki, który w latach 90. ułatwił sekretarzowi generalnemu stażowy wyjazd do USA. – Może sprawił to brak pewności w sprawie mojej dyspozycyjności?

Zdaniem Ewy De La Torre, siła sekretarza generalnego polega na tym, że jest mistrzem zakulisowych rozgrywek i każdemu jest w stanie powiedzieć to, co tamten chce usłyszeć: – Gdy byłam delegatem na zjazd SLD, słyszałam jak Wojtek zabiegając o poparcie starszym działaczom mówił, że ich rozumie i docenia, a młodym, w tym samym czasie, że jak będą się go trzymać, to starych rozjedzie i przegoni z partii.

Przeciwnicy sekretarza generalnego zarzucają mu, że pod jego wpływem partia w regionie skarlała i straciła na znaczeniu. – Ubolewam nad tym, że w Zachodniopomorskiem SLD to już nie partia, ale organizacja „pro familia” – zauważa Długoborski i dodaje, że radnymi w Szczecinie są brat Marcin Napieralski i szwagier Paweł Juras. Kariery robią siostra, żona, koledzy – tacy jak Jędrzej Wijas, Edyta Wijas, Albin Majkowski i Dawid Krystek. – W Szczecinie lewica jest na dnie – mówi poseł Gawłowski z PO. – W ciągu kilku lat przegrali wszystko, a kiedyś to było region nazywany czerwonym zagłębiem.

Szef jest jeden

Wracając z Lublina mamy już pewność: – Jest poparcie – mówi sekretarz. – Ale niech pan nie myśli, że to się da zrobić jednym wystąpieniem. Bo ze strukturami jest jak z hodowlą roślin. Nie wystarczy zasiać. Trzeba podlewać, pielęgnować, użyźniać i odchwaszczać, by potem na zjeździe dało to efekty. Nawet teraz, choć już późna noc, delegaci dzwonią do sekretarza i konsultują zjazdową strategię. Arkadiusz Kasznia, były poseł SLD, mówi, że zwykle już przed kongresem było wiadomo, kto wygra, a teraz tego nikt nie może przewidzieć. Jego zdaniem młodzi przywódcy kooperowali ze sobą, bo produktem sprzedawanym na zewnątrz była młodość i jedność partii. A kiedy bitwa była już wygrana, stali się rywalami, a potem wrogami. – Kiedyś walczyliśmy o to, by młodzi mogli przebić szklany sufit w Sojuszu – mówi Sylwia Pusz, była posłanka SLD i SDPL. – A gdy się to udało, oni nie zrobili nic. Bo zaczęły się między nimi rozgrywki przy użyciu starych ekip.

Zdaniem Kaszni, Olejniczak próbował nieudolnie naśladować ekumenizm Kwaśniewskiego, który marzył, by zasypać historyczny podział na czerwonych i resztę świata, a Napieralski wręcz odwrotnie – twierdzi, że SLD musi być hegemonem na lewicy, z silnymi hasłami socjalnymi i antyklerykalnymi. – Olejniczak rozwiązał LiD, by wpisać się w język Napieralskiego i wytrącić mu argumenty z ręki. Grzegorz zaś podważył przywództwo Wojtka – mówi Kasznia. – Szefem zostanie jeden z nich, a dla drugiego będzie to koniec w SLD. Ale też żaden z nich zapewne nie jest w stanie zagwarantować, że to nie będzie również koniec SLD.

 

Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną