Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Dioksyna na przekąskę

Juszczenko nie został otruty - twierdzi jego dawny współpracownik. Zatrucie pokarmowe na potrzeby wyborów?

To było blisko cztery lata temu, ale każdemu utkwiła w pamięci pociemniała, upiornie zeszpecona twarz Wiktora Juszczenki po otruciu dioksyną. To było podczas kampanii wyborczej 2004 roku na Ukrainie. Gdy polityk po kuracji w Wiedniu wrócił do Kijowa i znów stawał na podium, nie musiał nawet wiele mówić. Jego twarz przykuwała uwagę bardziej, niż słowa.

Tymczasem... - Wiktor Juszczenko wcale nie został otruty - twierdzi obecnie w wywiadzie dla BBC jego dawny bliski współpracownik, Dawid Żwania. - To było zwykłe zatrucie pokarmowe, które jego sztab postanowił wykorzystać w kampanii wyborczej. W tym celu - jak mówi Żwania - zmanipulowano wówczas wyniki badań.

W tamtym okresie Dawid Żwania był członkiem owego sztabu. Obecnie jednak jego partia, Ludowa Samoobrona, jest w konflikcie z prezydentem Juszczenką. Prezydent - zdaniem Żwanii - chce doprowadzić do zerwania rządzącej koalicji. „Wszystko uległo zmianie, prezydent już nie należy do obozu pomarańczowych. Dlatego nie mam już czego ukrywać" - powiedział dawny współpracownik.

Czy Żwania mówi prawdę? Czy też może kieruje się chęcią zemsty? Nie sposób tego wykluczyć.

Faktem jest jednak, że już w 2004 roku wiele pytań, dotyczących tajemniczej afery z otruciem Juszczenki, nie doczekało się odpowiedzi.

Na przykład: kto właściwie stwierdził fakt otrucia i ustalił, że przyczyną była dioksyna? W prasie, zwłaszcza w tabloidach, podawano, że zbadali to lekarze ekskluzywnej wiedeńskiej kliniki Rudolfinerhaus. Tymczasem klinika ta - oferująca przyjmowanym VIP-om przede wszystkim luksus i dyskrecję - po prostu nie dysponowała aparaturą, potrzebną do takich badań.

Co więcej, odpowiednio wyposażonego laboratorium nie miały nawet wiedeńskie organy ścigania. Z prostej przyczyny: nigdy wcześniej w dziejach światowej kryminalistyki nie odnotowano przypadku umyślnego posłużenia się dioksyną w celach przestępczych. Rejestrowano jedynie zatrucia w zakładach przemysłowych (i wokół zakładów, głównie w wyniku awarii).

Z hipotezą otrucia wystąpił jako pierwszy wiedeński lekarz ukraińskiego pochodzenia Nikolai Korpan, który opiekował się w Wiedniu Juszczenką. Ale i Korpan nie jest bynajmniej toksykologiem - jego specjalność to podobno krioterapia. Nigdy nie należał też do stałego personelu szacownej wiedeńskiej kliniki. Rudolfinerhaus po prostu idzie na rękę hospitalizowanym VIP-om i pozwala im na czas leczenia sprowadzać do kliniki swoich osobistych lekarzy. W przypadku zagranicznych VIP-ów jest to nawet dogodne - pozwala uniknąć kłopotów językowych.

Tak więc obecność dioksyny stwierdził tylko wyspecjalizowany, holenderski ośrodek badawczy. Na podstawie przysłanych próbek. Ośrodek nie był w stanie odpowiedzieć na pytanie, w jaki sposób trucizna wniknęła do organizmu. Dopiero wynik tej analizy podali do publicznej wiadomości lekarze kliniki Rudolfinerhaus.

Tu jednak austriackie media wskazywały na pewien istotny szczegół: długoletni lekarz naczelny kliniki, znany ze skrupulatności dr Lothar Wicke, podał się do dymisji na dzień przed opublikowaniem tej diagnozy - której nie podpisał. Podobno właśnie wtedy doszedł do wniosku, że jest już zbyt zmęczony pracą.

Z austriackich gazet można było wywnioskować, że pobyt chorego Juszczenki, a zwłaszcza jego licznej świty, był dla czcigodnej kliniki (o 120-letniej tradycji) połączony z pewnym stresem. Pisano m.in. o szarpaninie, do jakiej miało dojść, gdy austriacka policja - na prośbę ówczesnych władz Ukrainy - usiłowała zapoznać się z kartą choroby Juszczenki. Ale dziennikarza tygodnika „Profil", który zanadto interesował się terapią gościa z Ukrainy i osobą jego lekarza, Nikolai Korpan zniechęcił do wścibiania nosa, podając go do sądu.

Wiktor Juszczenko przebywał w Rudolfinerhaus tamtej jesieni w sumie trzykrotnie. W ciągu następnych miesięcy, już po wygranych wyborach, dwa wyspecjalizowane ośrodki leczenia zatruć - brytyjski i niemiecki - oferowały nowemu prezydentowi Ukrainy, by przeszedł u nich specjalistyczne badania. Oferta pozostała nie wykorzystana.

Jednak rewelacje Dawida Żwanii spotkały się ze stanowczym dementi ukraińskiej Prokuratury Generalnej.  „Wydział prasowy Prokuratury Generalnej Ukrainy został upoważniony do złożenia oświadczenia, iż fakt otrucia Wiktora Juszczenki został niezbicie udowodniony w wyniku śledztwa i badań z zakresu medycyny sądowej" - głosi komunikat prokuratury. „Dlatego wypowiedzi Żwanii nie odpowiadają rzeczywistości".

  

Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną