14-letniej dziewczynce pod presją środowisk katolickich odmówiono wykonania zabiegu aborcji w dwóch lubelskich szpitalach, mimo że miała zaświadczenie z prokuratury, iż ciąża jest wynikiem gwałtu. Podczas rozmowy z jednym z ordynatorów nagle pojawił się ksiądz i zaczął przekonywać, by urodziła. Z pomocą Federacji ds. Kobiet i Planowania Rodziny znaleziono miejsce w warszawskim szpitalu, gdzie miał odbyć się zabieg. Ale i tam dotarł lubelski ksiądz wraz z grupą tzw. obrończyń życia. Okupowali sekretariat, zaszczuli dziewczynę kompletnie. Gdy matka zatrzymała radiowóz, prosząc policję o ochronę, obrońcy życia w ślad za nimi wparowali do komisariatu.
Tymczasem z lubelskiego sądu dotarło pismo z postanowieniem o umieszczeniu dziewczynki w pogotowiu opiekuńczym do czasu zakończenia sprawy o pozbawienie jej matki praw rodzicielskich. Policja musiała ją tam przewieźć, stamtąd trafiła do szpitala. Po tym wszystkim źle się poczuła.
Już dwie prokuratury – po zawiadomieniu złożonym przez obrońców życia – badają, czy nie doszło do przestępstwa nakłaniania do aborcji.
W tej sprawie jest wiele niejasności. „Gazeta Wyborcza” informowała, że ciąża jest wynikiem gwałtu, potem pojawiły się informacje, że ojcem jest 15-letni kolega dziewczynki. Ona twierdzi, że została do współżycia zmuszona. Ciąża tak czy inaczej jest wynikiem czynu zabronionego, czyli obcowania płciowego z osobą poniżej 15 roku życia (może tu zachodzić taka sytuacja, że choć czyn jest zabroniony, to sprawca – ze względu na wiek – nie poniesie kary).
14-latka to jeszcze dziecko, niestety narodzone, więc obrońcy życia nie myślą o ochronie jej praw i jej kruchej psychiki. Historia ta pokazuje, że również u nas organizacje pro life zaczynają przechodzić od słów do czynów. Co dalej? Strzelanie do ginekologów? Lincz na ciężarnej dziewczynce?