Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Pierwszorzędne ministerstwo drugorzędne

Fot. Leszek Zych Fot. Leszek Zych
Rozmowa z ministrem kultury Bogdanem Zdrojewskim o randze resortu, pieniądzach telewizji publicznej i nowej ustawie medialnej.

Katarzyna Janowska: – Czy jako szef resortu kultury nie czuje się pan politycznie zmarginalizowany?

Bogdan Zdrojewski: – Zdecydowanie nie. Kultura zawsze była mi bliska prywatnie i zawodowo. Z wykształcenia jestem właśnie kulturoznawcą i filozofem. Byłem też fotografem, uczyłem, jak robić zdjęcia, szefowałem domowi kultury... Nie tylko artyści boją się zaszufladkowania, a ja w pewnym momencie swojej kariery politycznej zauważyłem, że jestem włączany w projekty albo związane z kulturą, albo z działaniem samorządów. Z tego też powodu postanowiłem dokonać zwrotu i zostałem szefem komisji obrony narodowej. I teraz mogę powiedzieć przewrotnie, że uzyskanie wysokiego stopnia kompetencji w zakresie obrony narodowej pozwoliło mi wrócić do korzeni i zostać ministrem kultury.

Ciekawa droga. Ale nie da się ukryć, że to nie o fotel ministra kultury zabiegają polityczni gracze. Wniosek jest prosty: znaczenie tego ministerstwa jest niewielkie.

Znaczenie tego ministerstwa jest ogromne, ale ma pani rację, niesłusznie stara się je marginalizować.

Czy drugorzędność resortu kultury bierze się z tego, że ministerstwo ma mało pieniędzy, a kultura w Polsce traktowana jest drugorzędnie, a może i trzeciąrzędnie?

Jeżeli o randze ministerstwa miałby decydować budżet, jakim dysponuje, to resort obrony narodowej jest od Ministerstwa Kultury ważniejszy cztery i pół razy. Całe szkolnictwo artystyczne ma budżet niewiele większy niż np. Uniwersytet Łódzki. Ale i tak ministerstwo dysponuje dziś większymi niż kiedykolwiek środkami. To jest efekt boomu gospodarczego. Taka sytuacja może się szybko nie powtórzyć. Dlatego martwi mnie, że większość pieniędzy jest przejadana, a nie mądrze, długofalowo inwestowana. Trzeba pamiętać o tym, że od 1989 r. zdecydowanie zmieniły się proporcje odpowiedzialności za prowadzenie instytucji kultury. Zmiana wynika z przekazywania przez ministerstwo kompetencji samorządom wszystkich szczebli i innym instytucjom publicznym. To oczywiście nie zdejmuje odpowiedzialności ze mnie jako ministra kultury.

Chciałbym powtórzyć, że jeśli nawet w hierarchii ministerstw resort kultury może być uważany za drugorzędny, to jego znaczenie jest pierwszorzędne. Kultura budowała naszą państwowość, była źródłem przetrwania, nośnikiem wartości narodowych. Z tego też powodu waga kultury w Polsce jest nieporównywalnie większa niż w jakimkolwiek innym kraju europejskim, nie mówiąc o świecie.

Rozumiem, że podobnie jak poprzednik kładzie pan nacisk na kulturę rozumianą jako dziedzictwo…

Jestem zwolennikiem równowagi pomiędzy troską o dziedzictwo a aktywnością współczesnych: zarówno artystów, jak i odbiorców.

Pytanie, czy są jeszcze w naszym społeczeństwie odbiorcy kultury, czy może jest to gatunek wymierający?

Zrobiliśmy wielki błąd, rezygnując z edukacji artystycznej, kulturalnej i medialnej. Strata wydaje się być nie do odrobienia i można tylko starać się ją zmniejszać.

Najbardziej ucierpiały roczniki wyżu demograficznego początku lat osiemdziesiątych, jako minister kultury muszę stwierdzić, że państwo dopuściło, by młodzi ludzie opuścili szkoły bez wiedzy umożliwiającej korzystanie z bogactwa kultury, co w społeczeństwie informacyjnym ma szczególne znaczenie. Duży błąd. Dlatego ogromny nacisk kładę właśnie na edukację kulturalną najmłodszych.

Telewizja publiczna mogłaby być miejscem spotkania z kulturą, ale po zniesieniu abonamentu dla emerytów prezes Urbański zapowiedział, że od jesieni programów misyjnych będzie jeszcze mniej. Przygotowanie ustawy medialnej leży teraz w pana rękach. Nadal uważa pan, że abonament powinien zostać zniesiony?

Mamy abonament, ale w głównych kanałach telewizji publicznej kultura jest marginalizowana. Dyskusja toczy się na dwóch poziomach. Prezes Urbański, w ramach czysto politycznego przerzucania się argumentami, stosuje groźby, wyolbrzymia straty, jakie poniesie TVP z racji zwolnienia emerytów i rencistów z obowiązku płacenia abonamentu. Nie będę w tej dyskusji uczestniczył. Ale jest jeszcze drugi poziom – dużo ważniejszy. Jeśli rezygnujemy z abonamentu, to oczywiste jest, że powinniśmy stworzyć dla telewizji publicznej alternatywną formę finansowania, która pozwoli jej skutecznie funkcjonować na rynku medialnym obok nadawców komercyjnych.

Znieśliście państwo obowiązek płacenia abonamentu przez emerytów i rencistów w trakcie roku budżetowego. Takie pociągnięcie może naruszyć równowagę finansową telewizji.

Planowana jest kompensata. Oczywiście lepiej byłoby nie dokonywać zmian w trakcie roku budżetowego, ale akurat ta była zapowiadana w zeszłym roku i to w wariancie bardziej radykalnym, czyli całkowitego zniesienia abonamentu. Tak więc szok, jaki przeżywają władze TVP, ma raczej charakter medialny; natomiast trzeba skoncentrować się na trudnej sytuacji radia publicznego.

Powtarza pan, że telewizja publiczna musi pozostać publiczną. Dlaczego jest to tak ważne?

Bacznie obserwuję rynki medialne w Europie i na świecie, i zmiany, jakie się tam dokonują. To tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że telewizja publiczna jest elementem polskiej racji stanu. Muszę planować w dłuższej perspektywie, czeka nas cyfryzacja telewizji i stworzenie nowego ładu medialnego. Poprzez telewizję mogą być realizowane interesy biznesowe, które nie zawsze muszą być zgodne z interesem państwa polskiego. Dlatego telewizja publiczna jest ogromną wartością i jako taka powinna pozostać w rękach państwa. Nie chciałbym, żebyśmy powtórzyli błąd, który popełnili Węgrzy. Telewizja publiczna co prawda funkcjonuje tam nadal, ale jest tak słaba, że nie liczy się na rynku medialnym.

Jakie ma pan pomysły na zastąpienie wpływów z abonamentu?

Najwłaściwszym sposobem finansowania wydaje się być stworzenie tzw. Funduszu Misji Publicznej z części płaconego dzisiaj przez nadawców podatku VAT z reklam. Nie chodzi o podniesienie podatku VAT, ale o zmianę kierunku przepływu pieniędzy. Określony procent przekazywany byłby nie do budżetu państwa, ale właśnie do funduszu, z którego finansowane byłyby programy misyjne. Jeśli na rynku reklamowym będzie hossa, szansa na tworzenie programów misyjnych będzie rosła. Trwa przygotowywanie scenariuszy finansowych tego rozwiązania. Oczywiście to tylko przykład.

Brzmi to groźnie. Nadawca musi wiedzieć, jakimi środkami dysponuje, żeby móc zaplanować produkcję. Nie mając takiej pewności, zawsze może uchylić się od produkcji programów misyjnych, tłumacząc, że nie wiadomo, czy telewizję będzie na nie stać.

Będzie. Najważniejsze jest zdefiniowanie działalności misyjnej. Wpływy z podatku od działalności reklamowej można przewidzieć, oczywiście z pewnym marginesem błędu. Ale powtarzam, utworzenie funduszu jest tylko jedną z kilku propozycji.

Powiedział pan, że przygotowując projekt ustawy, będzie się pan konsultował ze środowiskami twórczymi. W kwestii abonamentu zna pan już stanowisko twórców, którzy apelują do premiera by go zachować. Na czym więc będą polegały konsultacje?

Abonament jest tylko jednym z elementów ustawy i to nie najważniejszym.

A co jest w ustawie najważniejsze?

Najważniejsze jest przygotowanie mediów publicznych do czekających je wyzwań, wspominanej już przeze mnie cyfryzacji i, co za tym idzie, stworzenie nowego ładu medialnego w Polsce. Trzeba też wyposażyć telewizję i radio publiczne w narzędzia, które pozwolą im na utrzymanie marki i pozycji na rynku. Wracając do opinii środowisk twórczych, stowarzyszeń i autorytetów, wiem, że bardziej od abonamentu zależy im na uniezależnieniu telewizji od polityki i polityków. Zapewniam, to są również moje oczekiwania.

Tymczasem z tego, co pan do tej pory na ten temat publicznie mówił, wynika, że telewizja będzie jeszcze bardziej uzależniona od polityków. Ów fundusz misyjny ma być w gestii ministra kultury. Zapowiada pan, że pieczę nad nim powierzy niezależnemu gremium, ale od razu pojawia się pytanie, kto będzie powoływał jego członków, według jakiego klucza?

Decydować będzie nie partyjna legitymacja, ale kompetencje. Podam przykład. W powołanej przeze mnie Radzie Powierniczej Muzeum Narodowego są wybitni fachowcy różnych specjalności, a nie politycy. Co więcej, przekazałem tej Radzie kompetencje, by powołała nowego dyrektora muzeum. Tę decyzję podjął polityk Bogdan Zdrojewski, a zatem jest to decyzja polityczna, która uwalnia niezwykle ważną instytucję kultury od wpływu polityki.

Załóżmy, że pan będzie się trzymał tej zasady, ale jaką ma pan gwarancję, że pana następca też będzie ją wyznawał.

Teoretycznie żadnej. W praktyce reforma instytucji kultury oraz mediów publicznych, ich sprawne funkcjonowanie powinno w przyszłości zniechęcić polityków, by chcieli wracać do ręcznego sterowania. Wierzę, że powstanie skuteczny mechanizm. Dodatkowym narzędziem będzie również nowa ustawa medialna.

Powtarza pan, że prezes Urbański musi odejść. To będzie lek na całe zło?

Nie powtarzam. Odpowiadam, gdy jestem o to pytany. To ważne rozróżnienie, gdyż nie chciałbym, by powstało wrażenie, że usunięcie Andrzeja Urbańskiego z funkcji prezesa jest głównym celem. Chodzi o to, aby telewizja odzyskała wiarygodność, programy publicystyczne nie były manipulowane, a produkcje spełniające wymóg tzw. misyjności były na antenie obecne we właściwej formie i czasie.

Kiedy projekt ustawy będzie gotowy?

Założenia do projektu chcę przedstawić na początku lipca. Nad ustawą pracuje pięcioosobowy zespół ministerialny, złożony z zewnętrznych ekspertów, a nie z polityków. Jego pracami kieruje prof. Tadeusz Kowalski. Rozpoczynam także konsultacje polityczne, ponieważ chcę, aby wszystkie partie, które w Sejmie opowiedzą się za przyszłością tej ustawy, mogły zgłosić ekspertów. Środowiska artystyczne również będą miały swój głos. Zależy mi na pełnej jawności prac nad projektem, dlatego opinia publiczna będzie systematycznie informowana o efektach. Pod koniec września projekt powinien być gotowy.

Wkrótce minie 20 lat od odzyskania wolności, a w Polsce ciągle nie uporządkowano rynku medialnego, instytucje kultury działają według socjalistycznych reguł.

Dlatego jedną z moich pierwszych decyzji było rozpoczęcie prac nad raportem o stanie polskiej kultury, ze szczególnym uwzględnieniem nieopisanych dotąd przemysłów kultury. Będzie gotowy na początku przyszłego roku. Rzeczywiście sporo mechanizmów wywodzi się z poprzedniej epoki. Natomiast kultura coraz częściej musi się zderzać z wymogami rynku. Są dotacje i granty, ale przede wszystkim jest wolny rynek. Potrzeba menedżerów kultury, którzy mieli szansę pracować za granicą i uczyć się, jak promować kulturę. Stąd profesor Jack Lohman w Muzeum Narodowym w Warszawie, a Paweł Potoroczyn w Instytucie Adama Mickiewicza.

Już od kilku lat widać, że ciekawe zjawiska w kulturze powstają gdzieś na obrzeżach wielkich instytucji. Czy nie powinien pan zweryfikować zasad dofinansowywania przedsięwzięć i placówek kulturalnych?

To właśnie się dzieje. Zacząłem od reformy programów operacyjnych, w ramach których rozdzielamy w tym roku 360 mln zł. W miejsce kilkunastu istniejących powstały cztery Nowe Programy Ministra.

Dotknęła pani czułego punktu. W ostatnich latach w przyznawaniu dotacji zaczęła dominować polityka. Muszę zablokować finansowanie przedsięwzięć, sprawiających co prawda satysfakcję społecznościom lokalnym, ale nie budujących pozycji Polski jako państwa silnego kulturą. Przed wojną na szyldzie sklepu był napis „rzeźnik”, a w środku było mięso, a po wojnie mieliśmy napis „mięso”, a w środku był tylko rzeźnik. Bardzo bym nie chciał, żeby teatry, filharmonie były instytucjami kultury tylko z szyldu, a w środku odbywały się imprezy wyłącznie o charakterze komercyjnym.

Pana poprzednicy dostawali od środowiska czerwone kartki. Z tego co wiem, to i panu niektórzy chętnie pokazaliby taki kartonik.

Doraźnie mogę spodziewać się czerwonej kartki, bo wybrałem nieefektowną drogę. Natomiast w dłuższej perspektywie wierzę, że moje pomysły się obronią. Środowisko, które w tej chwili bardzo uważnie na mnie patrzy, ma określone oczekiwania. Często chodzi o to, abym tę osobę wyrzucił, a inną zaprosił na jej miejsce. Nie poddaję się takim presjom.

Przez pierwsze trzy lata prezydentury we Wrocławiu byłem niewidoczny na mapie Polski, dlatego że budowałem fundamenty. Inwestycje na rynku wrocławskim, na Ostrowiu Tumskim, nowe mosty, pozyskiwanie partnerów – to wymagało czasu. Ale mój następca Rafał Dutkiewicz może spać spokojnie, bo Wrocław ma fundamenty zbudowane na lata. Podobnie postępuję teraz w kulturze.

Polityka 26.2008 (2660) z dnia 28.06.2008; Kultura; s. 68
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną