Cztery tysiące egzemplarzy książki Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka sprzedano na pniu, szykuje się dodruk; film Ewy Stankiewicz i Anny Ferens „Trzech kumpli” obejrzało w TVN ponad milion widzów. Nie są to wielkie sukcesy, ale jednak sukcesy – zwłaszcza w mediach, które od wielu dni robią z tego czołówki. Kto myślał, że lustracja już się nie sprzedaje, powinien pomyśleć jeszcze raz.
Oba dzieła wpisują się w ten sam od lat spór o etyczną czystość nowej Polski. Powstaje wrażenie, że w istocie nie chodzi wcale o prawdę o Wałęsie czy o sprawie Pyjasa, tylko o upowszechnienie „prawdziwej” historii opozycji, Solidarności i przejścia do niepodległości. W tej nowej historii bohaterami są Jan Olszewski, Antoni Macierewicz, bracia Kaczyńscy, Bronisław Wildstein, a Lech Wałęsa, Tadeusz Mazowiecki, Krzysztof Kozłowski, Adam Michnik, Jacek Kuroń czy Bronisław Geremek idą pod pręgierz jako zdrajcy. Czy sprawa Pyjasa naprawdę pasuje do tej opowieści o III RP?
Bohaterów filmu poznałem w 1971 r., kiedy zaczynaliśmy polonistykę na UJ. Byliśmy kolegami, których połączyła nie polityka, lecz literatura, muzyka rockowa, autostop i skłonność do życia poza konwencjami. Polityka przyszła później i wyciągnęła nas za (długie) włosy z naszej niszy. Ekipa Edwarda Gierka usztywniała kurs. Wieczną przyjaźń z ZSRR zapisano w konstytucji, napędzana zachodnimi kredytami gospodarka zaczęła wytracać impet, na protesty robotników Radomia i Ursusa przeciwko podwyżkom cen w czerwcu 1976 r. władza odpowiedziała biciem i drakońskimi wyrokami.
Środowisko „trzech kumpli” włączyło się w ruch opozycyjny. Od września 1976 r. działał już Komitet Obrony Robotników, powołany dla niesienia pomocy prawnej i materialnej prześladowanym uczestnikom protestu robotniczego i ich rodzinom.