Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Polityka polskich rodzin

Jacek i Jarosław Kurscy: dwie strony barykady. Fot. Witold Rozbicki,  Tomasz Baranski / REPORTER Jacek i Jarosław Kurscy: dwie strony barykady. Fot. Witold Rozbicki, Tomasz Baranski / REPORTER
Wiadomo, że dzieci nie muszą iść w ślady rodziców, zwłaszcza w politycznych wyborach. Tu jabłko od jabłoni może spaść daleko. Ale co rodzina, to rodzina.

Kiedy Paweł Olszewski, jeden z najmłodszych posłów PO, miał 14 lat, bardzo zdenerwował go ówczesny minister finansów Marek Borowski. Ojciec, wojewoda bydgoski z rekomendacji SLD, zabrał syna na żużel. – Tam przedstawiając mnie Borowskiemu powiedział, że jestem zafascynowany profesorem Balcerowiczem. A Borowski klepiąc ojca po ramieniu powiedział z taką wyższością – nie martw się Wiesiek, przejdzie mu – wspomina dziś 28-letni Paweł Olszewski, skarbnik klubu PO. Z dumą mówi, że wcale mu nie przeszło. Ojciec, dziś dyrektor banku Nordea w Bydgoszczy, wie dlaczego. – To wynika z charakteru syna. Paweł Olszewski mówi o sobie „niepokorny typ”. – Ojciec mnie zna i wie, że gdy mam swoje zdanie, to trudno mnie przekonać, a SLD to taka formacja, która nigdy nie przyciągnęłaby mojej uwagi.

Nie pomogły nawet wizyty w Pałacu Prezydenckim u Aleksandra Kwaśniewskiego, który do dziś przyjaźni się z byłym wojewodą bydgoskim. – Miałem ze 16 lat, grałem w zespole rockowym, kontestowałem rzeczywistość, a spotkanie z prezydentem nie bardzo mnie wtedy interesowało, ale mimo to zrobiło na mnie wrażenie – wspomina Paweł Olszewski. Ale choć nigdy nie gościł w pałacu za prezydentury Lecha Wałęsy, to, tak jak matka, zawsze go popierał. – Różni nas z ojcem, i to w sposób zasadniczy, światopogląd, stosunek do historii, stanu wojennego i generała Jaruzelskiego – wylicza poseł.

Prof. Krystyna Skarżyńska, psycholog społeczny, prowadziła badania na temat podobieństw poglądów politycznych i postaw w rodzinach. – Powodem różnic mogą być porachunki z rodzicami, walka o władzę w rodzinie, brak rodzicielskiej aprobaty albo spostrzegane porażki rodziców. Ta teoria sprawdziła się w przypadku Olszewskich. Paweł miał 9 lat, gdy jego rodzice się rozwiedli i sam mówi, że to doświadczenie miało znaczenie dla jego relacji z ojcem i może w jakiś sposób tłumaczy jego przekorę. Przygodę z polityką zaczynał w młodzieżówce Unii Wolności, ale kiedy część UW zaczęła tworzyć Platformę Obywatelską, on pod skrzydłami Sławomira Nowaka (dziś szefa gabinetu premiera Donalda Tuska) dołączył do nowej partii. Jak mówi, polityka przestała być zabawą, gdy został rzecznikiem prasowym bydgoskiej PO.

W 2002 r. razem z ojcem zasiadali w radzie miejskiej: jeden pod szyldem SLD, drugi PO. – Nie miałem oporów, by traktować ojca jako polityka konkurencyjnej opcji – opowiada poseł. Wtedy wszyscy patrzyli na niego jak na syna Wiesława Olszewskiego, ale tylko do czasu, kiedy w 2005 r. Paweł z powodzeniem wystartował w wyborach do Sejmu. Wspomina, że nikt oprócz niego nie wierzył, że z ósmego miejsca na liście ma szansę na mandat. Nawet rodzice, którzy mimo to zasilili jego fundusz wyborczy. Ojciec przykleił też plakaty wyborcze na swój samochód, ale za działanie na rzecz innej partii został wyrzucony z SLD. – Każdy rodzic w takiej sytuacji stanie po stronie swojego dziecka i udzieli mu wsparcia, a jeśli ktoś za to wyrzuca z partii, to nie świadczy o nim najlepiej. Tak naprawdę start Pawła był tylko pretekstem, bo koledzy chcieli się pozbyć konkurencji, jaką dla nich byłem – uważa Wiesław Olszewski.

Paweł jest wdzięczny ojcu za wsparcie, ale ten zapewnia, że nigdy nie woziłby plakatów swojego syna, gdyby ten związał się z konkurencyjnym PiS. – Nie ma takiej opcji, bo mój syn nigdy nie dokonałby takich wyborów politycznych. Wiesław Olszewski w 2007 r. już drugi raz gratulował synowi zdobycia mandatu. – Mimo różnic między nami jestem z niego bardzo dumny – przyznaje i powoli przyzwyczaja się do tego, że teraz mówią o nim: ojciec posła Olszewskiego.

Poseł Olszewski karierę zawdzięcza być może kolejności urodzenia, bo jak zbadano, politykami częściej zostają pierworodni, bo to im poświęca się więcej uwagi, a starsze dziecko musi walczyć o uwagę, gdy pojawia się młodsze. – Starsze pierworodne mają też lepiej zaspokojoną potrzebę bezpieczeństwa i są bardziej otwarte w stosunku do ludzi – dodaje prof. Skarżyńska. Rzeczywiście poseł Olszewski ma młodszą siostrę, która w ogóle nie interesuje się polityką.

O braku zainteresowania polityką nie można mówić w przypadku rodziny Kurskich. Anna Kurska, była senator PiS, to matka posła Jacka Kurskiego i wicenaczelnego „Gazety Wyborczej” Jarosława Kurskiego. – Rodzina ma taką siłę, że to te relacje są silniejsze od polityki – tłumaczy rodzinno-polityczne podziały.

O synach: – Nie ma już awantur. Oni z tego wyrośli – przyznaje Kurska. Rzeczywiście stosunki między braćmi przez kilkanaście lat były dość chłodne, podzielił ich stosunek do Lecha Wałęsy i braci Kaczyńskich. Jarosław, choć jego brat stoi po tej samej stronie politycznej barykady co matka, tylko w Jacku widzi przede wszystkim polityka. Matce zaś nawet odradzał start w ostatnich wyborach. To jednak ona w obu synach zaszczepiła zainteresowanie polityką. Stumetrowe mieszkanie w starym budownictwie inteligentów: matka sędzia, po Sierpniu wyrzucona z pracy w sądzie, pracuje jako adwokat (do dziś udziela bezpłatnych porad prawnych w biurze poselskim syna), ojciec naukowiec buduje okręty, pokój Jarka z reprodukcjami Grottgera, Gierymskiego, szable, ryngrafy, pokój Jacka przesycony atmosferą dobrej zabawy.

Młodzieńczy idole: Jarek nie mógł zdecydować, czy ważniejszy jest dla niego Jacek Kuroń, czy Adam Michnik, dla Jacka najbardziej liczyli się Roman Dmowski, Aleksander Hall. Potem polityka podzieliła ich jeszcze bardziej. Dziś o niej w ogóle nie rozmawiają, chyba że żartobliwie. Jarosław nie czyta przed drukiem w „Gazecie” tekstów na temat brata. – Są wady zalet i zalety wad – mówi dyplomatycznie o synach Kurska. – Ona widzi w nas te zalety, których nie widzą inni, i te wady, o których nie chce mówić – dodaje Jarosław Kurski.

Ta dyplomacja jest cechą wspólną dla wszystkich podzielonych politycznie rodzin. Rodzice nie patrzą na dzieci jak na politycznych oponentów. I odwrotnie. Widać to w PiS, które jako partia za wszelką cenę chcę rozliczyć wszystkich z komunistyczną przeszłością, ale wobec niektórych politycy tego ugrupowania potrafią być powściągliwi. Jak posłanka Beata Kempa, która potrafi spojrzeć łaskawym okiem na swojego ojca, byłego działacza PZPR.

Jak sama mówi, wychowywała się w dość przeciętnej rodzinie. Nieżyjąca już matka przez 20 lat pracowała w banku, ojciec był szefem największego w okolicy zakładu transportowego. Pod koniec lat 70. rodzice postawili na prywatną inicjatywę i otworzyli mały zakład cukierniczy w rodzinnym Sycowie. Cukiernia istnieje do dziś, ojciec posłanki nadal dogląda interesu.

W spokojnym sycowskim domu posłanki największe spięcia były na linii politycznej między mamą a tatą. On, pochodzący z lewicowego domu, sam działacz PZPR (szeregowy, po rozwiązaniu partii nie zapisał się do SdRP), ona z katolickiej rodziny, w której można znaleźć biskupa, księdza i zakonnicę. Matka wprowadzała niedzielne rygory. – Była oburzona, gdy ktoś dzwonił w niedzielę. Potrafiła powiedzieć, że sprawy z ojcem można załatwić w poniedziałek – opowiada Kempa. – Matka twierdziła, że pseudokomuniści rozkradają Polskę, nie wierzyła w ich intencje. Ojciec, kiedy wiedział, że ona ma po swojej stronie argumenty, obracał to w żart. Czasem milcząco przyznawał jej rację. Ojciec uważał, że z ludźmi trzeba dobrze żyć, miał dobre kontakty z każdą stroną.

Kiedy Beata oświadczyła w 2005 r., że startuje z szóstego miejsca listy PiS, właściwie nierokującego zdobycia mandatu poselskiego, rodzice starali się ją chronić, przygotowywali na porażkę, ale kiedy okazało się, że mandat jednak zdobyła, ojciec miał łzy w oczach: – Wiedziałam, że jest ze mnie dumny – mówi Kempa. Wtedy pewnie pomogło jej to, że przez wiele lat była kuratorem, przez ostatnie siedem była sycowską radną, rok wcześniej już z PiS startowała bez powodzenia do europarlamentu. Kiedy w 2006 r. odbierała nominację na wiceministra sprawiedliwości, bała się, żeby ktoś jej w coś nie wmanewrował. – Mama mówiła, żeby się nie bać. Mówiła też, żeby ludziom patrzeć na ręce – opowiada.

Przeszłości ojca właściwie nikt jej dotychczas nie wypomniał poza małym epizodem, gdy po jej wypowiedzi o tym, że „środowisko SLD jest moralnie odpowiedzialne za śmierć Barbary Blidy”, zareagował poseł Ryszard Kalisz: – Powiedział, że nawet ojciec się ze mną nie zgadza. Rzeczywiście tata powiedział dziennikarzom, że on by tak nie powiedział – mówi posłanka. Sama przyznaje, że po ojcu odziedziczyła tylko charakter, ale już poglądy – po mamie.

O ile słynna polska lekkoatletka Irena Szewińska przekazała w genach synowi senatorowi PO Andrzejowi Szewińskiemu sportowe ambicje, nie ma między nimi politycznej jednomyślności. Ona sama w kampanii prezydenckiej w 2005 r. postawiła na kandydata PiS Lecha Kaczyńskiego. – Byłam członkiem jego komitetu honorowego, bo mnie o to poprosił. Poznałam go w czasie, gdy był prezydentem Warszawy. Zrobił na mnie dobre wrażenie. Zwróciliśmy się do niego z konkretnymi propozycjami pomocy dla sekcji lekkiej atletyki Polonii Warszawa. Okazał się wielkim kibicem naszej dyscypliny sportu i nawet znał niektóre wyniki – opowiada Szewińska. W kampanii wyborczej mówiła: „Podoba mi się działalność Lecha Kaczyńskiego, podzielam jego poglądy”. Dziś trochę się z tego wycofuje i twierdzi, że zdecydowały nie przekonania, a cechy osobowości Kaczyńskiego. – Wspierałam go jako człowieka, a nie jego partię. Może właśnie dlatego senatorowi PO Andrzejowi Szewińskiemu łatwiej zrozumieć decyzję matki. – Gdy przystąpiła do komitetu honorowego Lecha Kaczyńskiego, ja byłem radnym sejmiku Platformy Obywatelskiej, ale nie mam do niej o to pretensji. Choć ja oczywiście nie poparłbym kandydata PiS, szanuję jej wybór.

Ona też uszanowała jego pomysł na życie po zakończeniu kariery siatkarskiej. Kiedy na dobre zszedł z siatkarskiego boiska, koledzy samorządowcy namówili go do startu w wyborach. Zdobył mandat radnego sejmiku śląskiego. Szefowie PO przekonali się, że można na nim polegać, bo kiedy było ważne głosowanie i do wygranej koalicji brakowało jednego głosu, wystarczył jeden telefon, by Szewiński przerwał urlop w Turcji i zagłosował.

Przypuszcza, że wtedy zapadła decyzja o tym, że dostanie miejsce na liście do Senatu. Zapewnia, że nikt z partii nie robił mu wyrzutów za to, że matka w kampanii prezydenckiej poparła Lecha Kaczyńskiego, a nie Tuska. Może dlatego, że Szewiński do dziś nie jest członkiem PO, choć nie wyklucza, że w końcu zapisze się do partii. Dziś z matką widują się rzadko i, jak mówią oboje, szkoda wtedy czasu na dyskusje o polityce. Zwłaszcza że chyba już za późno na zmianę frontu. Tym bardziej że na polityczne wybory rodzina ma tylko częściowy wpływ.

Prof. Oniszczenko i dr hab. Urszula Jakubowska w badaniach z 2005 r. dowodzą, że w 28 proc. poglądy są związane z tym, że jesteśmy biologicznymi dziećmi tych, a nie innych rodziców, podczas gdy w 72 proc. ma na nie wpływ środowisko. – Są przecież rówieśnicy, media, człowiek wybiera sobie te cechy, które pozwalają mu uzyskać większą aprobatę i akceptację w środowisku, na którym bardziej mu zależy. Świat nie kończy się na rodzinie – mówi prof. Skarżyńska.

Ale i tak, kiedy dziecko wybierze przeciwny kierunek na politycznej ścieżce, rodzice zawsze będą przede wszystkim rodzicami, dzieci dziećmi, a nie politycznymi oponentami. W rodzinie przecież wszystko powinno się wybaczać.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną