Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Sześć lat, I klasa - zapraszamy do dyskusji

Karolina Elbanowska (28 lat), germanistka, i Tomasz Elbanowski (29 lat), historyk i dziennikarz, mieszkańcy podwarszawskiego Legionowa, rodzice czworga dzieci. Fot. Grzegorz Press. Karolina Elbanowska (28 lat), germanistka, i Tomasz Elbanowski (29 lat), historyk i dziennikarz, mieszkańcy podwarszawskiego Legionowa, rodzice czworga dzieci. Fot. Grzegorz Press.
Ogłoszony przez MEN program posłania 6-latków do szkół staje się jednym z najgorętszych tematów w dyskusji publicznej. Z jednej strony jest to dla naszego kraju konieczność cywilizacyjna, z drugiej - plan przeprowadzenia tej reformy wyzwala dramatyczne emocje rodziców.

Joanna Cieśla: – Zebrali państwo prawie 24 tys. podpisów pod protestem przeciwko temu projektowi reformy edukacji. Co się w nim rodzicom nie podoba?

Karolina Elbanowska: – Naszym zdaniem nie można przeprowadzać reformy, gdy nie są do niej przygotowane ani szkoły, ani dzieci, ani nauczyciele, ani wydawcy podręczników.

Tomasz Elbanowski: – Nie jesteśmy przeciwnikami wcześniejszej nauki dzieci – chodzi nam tylko o warunki tej edukacji. Żeby była przyjazna, nie wystarczy przesunąć ławkę i położyć dywan. Trzeba odpowiednio zorganizować przestrzeń, ale też zapewnić opiekę przygotowanych do tego pedagogów. To wymaga czasu i pieniędzy. Nie wierzymy, że zapowiedziane przez MEN 150 mln zł na trzy lata na pokrycie kosztów reformy wystarczy, by warunki w szkołach nagle się poprawiły. Korespondujemy z kilkuset rodzicami z całej Polski, którzy opisują nam konkretne problemy w swoich szkołach: przepełnienie, potrzebę remontów, brak dobrego wyposażenia.

U nas, w Legionowie, połowa dzieci w zerówce szkolnej zaczyna zajęcia o 13.00, a kończy o 17.00, bo jednocześnie nie mieszczą się w szkole. Jesteśmy pewni, że dzieci nadal będą się uczyć na zmiany, że nie będzie zapowiadanego rozdzielenia najmłodszych i starszych uczniów w budynku, a nauka będzie polegać nie na przeplataniu zajęć z zabawą, lecz na siedzeniu w ławkach przez 45 minut. Tylko że o tym już nie będzie się mówić głośno.

K.E.: Cały sposób organizacji tej reformy jest pośpieszny, niespójny i niepoważny. Rodzice do marca lub kwietnia 2009 r. mają zdecydować, czy wyślą 6-latka do zerówki; dyrektorzy wcześniej nie będą wiedzieli, jakiej liczby dzieci się spodziewać. Rodzice nie wiedzą, czy ich dziecko będzie jedynym 6-latkiem w klasie, czy będzie ich więcej. Proszę sobie wyobrazić spotkanie w jednej klasie dzieci 7-letnich, które mają za sobą całe przedszkole, oraz o rok młodszych, które często w przedszkolu nie były. Według pedagogów nie powinny korzystać z tego samego podręcznika. Jeśli młodszy dostanie podręcznik z większymi literkami, wpadnie w kompleks, że ma książkę dla głupszych, a starszy się znudzi. Wydawcy wciąż nie mają przyjętych podstaw programowych i nie wiedzą, jak pisać podręczniki.

Ta reforma z pewnością jest niedopracowana. Ale czy to powód, by totalnie ją odrzucać? Szkoły na przygotowanie się mają rok. Rodzice mogą prosić dyrektorów o pokazanie sal, o informację. Jeśli uznają, że szkoła nie spełnia oczekiwań lub że ich 6-letnie dziecko nie dojrzało do rozpoczęcia nauki, mogą wysłać je do przedszkola. Tak będzie jeszcze przez 3 lata.

K.E.: W Warszawie i wielu innych miejscowościach już dziś o żadnym wyborze nie ma mowy. Zerówki przedszkolne zostały przeniesione do szkół, protestów rodziców nikt nie słuchał. Samorządy zaczną wydawać pieniądze na szkołę, żeby ją przystosować do potrzeb 6-latków. Połowa rocznika pójdzie do szkoły. Czy samorządowi będzie się opłacało utrzymywać przedszkole dla drugiej połowy? Trzeba będzie posyłać dzieci do szkoły, bo jest obowiązek edukacyjny. To mydlenie oczu rodzicom.

Jednak za przeprowadzeniem zmian teraz przemawiają wskaźniki demograficzne: rocznik 2003 to sam dołek niżu. Jeśli z państwa najstarszą córką, przyszłoroczną 7-latką, nie pójdzie do szkoły przynajmniej część następnego rocznika, państwa młodsze dzieci mogą mieć problem z wciśnięciem się na kolejne szczeble systemu edukacji.

T.E.: Rocznik 2003 rzeczywiście jest najmniej liczny w ostatnim czasie, ale w poprzednich i następnych rocznikach dzieci jest więcej o kilkanaście, góra 20 tys. Teraz – statystycznie – będzie mniej tylko o jednego ucznia na jedną szkołę. To nie powód, by nagle trzeba było zwalniać połowę grona pedagogicznego.

K.E.: A niezależnie od tego nie zgadzam się, by moje dziecko ponosiło konsekwencje braku polityki prorodzinnej w Polsce. 6-latki mają unieść ciężar niżu demograficznego? Braku rąk do pracy? Braku płatników ZUS? Niech politycy szukają gdzie indziej sposobów rozwiązywania problemów ekonomicznych.

Jeśli 6-latki pójdą do szkoły, w przedszkolach zwolnią się miejsca dla 5-latków.

T.E.: W niektórych gminach będą same grupy 5-latków, w co trzeciej gminie, w której nie ma przedszkola, 5-latki pójdą do zespołów szkół, często z gimnazjami.

K.E.: I co rano będą czekać na przystanku na gimbus, aby przez półtorej godziny objeżdżać okoliczne miejscowości i w końcu trafić, na 5 godzin, do zespołu szkół, gdzie mają swoją grupę. A potem z powrotem. Droga przez mękę!

Lepiej, żeby te dzieci siedziały przed popegeerowskim blokiem?

K.E.: Nie mogę się zgodzić z takim stawianiem sprawy. Zdecydowana większość dzieci w Polsce, także w małych miejscowościach, spędza czas pod opieką swoich mam albo babć. To w niedostosowanej szkole dzieci będą narażone na zagrożenia. Dziecko jest wrażliwe. Wystraszy się nastolatków na korytarzu, w stołówce. Przeżyje stres w nieprzystosowanej do wzrostu łazience. Jako matka po prostu nie wyobrażam sobie 5-latka w szkolnej rzeczywistości.

T.E.: Po takim brutalnym starcie dziecko nie będzie miało większej motywacji do nauki czy ufności do świata. Jeśli dzieci w jakichś środowiskach faktycznie potrzebują pomocy, zdiagnozujmy je, a nie posyłajmy całego rocznika do nieprzygotowanej szkoły. Po co krzywdzić dzieci, dla których lepszym środowiskiem jest dom, bo tych jest jednak większość, prawda?

Dom to inny rodzaj stymulacji, znane relacje, osoby; mniej okazji do nauki i wyzwań, na które dzieci są dziś gotowe wcześniej, niż to było kilkadziesiąt lat temu.

K.E.: Przecież kiedy dziecko zostaje w domu, to co prawda nie ma tak intensywnego kontaktu z innymi rówieśnikami, ale jest z mamą, w łagodnej atmosferze, czyli też jakoś jest w społeczeństwie. Jaki jest zysk z wysiadywania takiego dziecka pół dnia w gimbusie? Będzie się bało, także fizycznie, a potem pójdzie do szkoły i będzie chłonęło agresję. To, że dzieci dziś rozwijają się wcześniej, oznacza, że umieją obsłużyć komputer, ale emocjonalnie są tak samo infantylne jak sto lat temu.

To chyba przesada.

K.E.: Proszę mi wierzyć, jestem matką. Powiem więcej, sto lat temu 3-letnie dzieci wypasały gęsi, dziś nikt by im takiej odpowiedzialności nie powierzył.

T.E.: Badania kuratorium w województwie kujawsko-pomorskim, przeprowadzone na zlecenie MEN, wskazały, że dzieci 6-letnie są intelektualnie gotowe do pójścia do szkoły, ale nie są wystarczająco rozwinięte emocjonalnie i motorycznie.

W większości europejskich krajów dzieci idą do szkoły w wieku 6 lat, czasem wcześniej.

K.E.: Ale jak wyglądają oddziały dla najmłodszych klas w zachodnich szkołach? Zaczynałam podstawówkę w Hamburgu. Osobny budynek połączony z resztą szkoły korytarzem, w jednej sali ławki, w drugiej półki z zabawkami, cieplarniane warunki. Szokiem był dla mnie kontakt ze szkołą w Polsce – metalowe szatnie, hałas. Dziecko 5-, 6-letnie może zostać uczniem szkoły holenderskiej, niemieckiej, ale nie polskiej.

Absolwenci szkół holenderskich czy niemieckich będą za to trudną do przeskoczenia konkurencją dla naszych absolwentów na wspólnym europejskim rynku pracy, na który teraz Polacy wchodzą rok starsi niż ich zachodni koledzy.

T.E.: Ale jeśli to wejście się przyspieszy, będzie z tego wartość tylko dla państwa – taka, że prędzej będzie miało gotowych podatników. Nie będzie wartości dla nas jako społeczeństwa w sensie większej konkurencyjności na europejskim rynku pracy. Ta reforma zepsuje nam start i cały system edukacyjny.

Skoro popierają państwo wczesną edukację, ale odrzucają proponowaną reformę, to co w zamian?

T.E.: Popieramy zerówki przedszkolne, w których dzieci mają komfortowe warunki i uczą się lepiej niż w zerówkach przyszkolnych. Chcielibyśmy, aby edukacja przedszkolna była upowszechniana, a nie psuta.

K.E.: Nie trafiają do mnie argumenty publicystów, że od tej reformy zależy jakieś nasze kulturowe nadgonienie Europy. W przedszkolnej zerówce mojej córki dzieci mają basen, lekcje angielskiego, raz w miesiącu wyprawę do teatru, koncerty. To wspaniały program rozwijający; nie wierzę, żeby szkoła im go zapewniła.

Ale są państwo świadomi, że większość dzieci w Polsce nie ma tego, co mają państwa dzieci? Także dlatego, że za zerówki przedszkolne dziś się płaci.

K.E.: Czy skoro jedni mają lepiej, a drudzy mają gorzej, wszyscy powinni znaleźć się na tym samym złym poziomie? Nasz program dla MEN jest taki: zamiast przewalać wszystko do góry nogami, niech resort wspomoże samorządy w budowie przedszkoli czy porządnych zerówek przy szkołach. Dopóki nie będzie pięknych oddziałów w dodatkowych skrzydłach dla 6-latków i dzieci młodszych – jako rodzice nie możemy zgodzić się na zmiany kosztem naszych dzieci.

Dlaczego nie chcą państwo ukierunkować obywatelskiej energii, którą uruchomiliście, na udoskonalenie tej reformy?

T.E.: Po co poprawiać coś, co jest złe, zamiast zrobić coś, co jest dobre? Nie traktujmy tej reformy jako dogmatu.

K.E.: Minister Hall każe nam wpływać na samorządy. Mamy już takie doświadczenie. Zebraliśmy setki podpisów, by prosić nasz samorząd o niepodnoszenie opłaty za żłobek i przedszkole. Nikt z lokalnej władzy się nie przejął. Samorządowcy słuchają wyborców tylko przed wyborami. A ja jako wyborca mam tylko jeden głos.

Państwo podkreślacie, że jesteście realistami, jednak myślę, że życzeniowo myślicie o zmianach. Nie wierzycie, że szkoły zostaną przez rok doprowadzone do stanu właściwego dla 6-latków, ale wierzycie, że przez najbliższe kilkanaście lat kolejne ekipy zbudują odpowiednią bazę.

K.E.: Nie w tym rzecz. Tej reformy po prostu nie wolno przeprowadzić w ten sposób. To krzywda dla dzieci. Niech pani minister napisze kompleksowy, wieloletni plan rozbudowy sieci przedszkoli, stworzy dla niego dofinansowanie.

T.E.: Edukacja najmłodszych to problem, który zdecyduje o jakości naszego społeczeństwa na lata. Nie wolno rozwiązywać go wybierając mniejsze zło. Jeśli poważni publicyści jako argument za reformą podają to, że wszystkie udane zmiany w Polsce robione są na kolanie, to rzeczywiście jesteśmy zapóźnieni cywilizacyjnie.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną