Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Myśli i myślątka

Nasz kolega redakcyjny Andrzej Krzysztof Wróblewski, zwany Wróblem, wybitny reporter i redaktor, wydał właśnie swoje dzienniki, które niedawno odgrzebał na strychu. Te, które w 1969 r. zabrała mu z domu bezpieka, potem oddała po przepisaniu całości na maszynie. Maszynopis leży w IPN.

Wróbel nie czekał na tropicielską lekturę któregoś z historyków Instytutu, tylko sam postanowił położyć swoje zapiski na stół.

Jest człowiekiem odważnym, o czym świadczyć może jego status „pokrzywdzonego”. Jest człowiekiem odważnym, ponieważ dzisiaj – pragnąc wprowadzić czytelnika w klimat czasów, o których pisze, i w dylematy moralne ludzi owych lat – pisze w jednym z pierwszych przypisów książki: „Uważałem się za komunistę, a komunista w moim ówczesnym przekonaniu to przeciwieństwo stalinowca. Stalinowców nazywaliśmy prawicą. Bliżej naszego ideału lewicowca byli tzw. rewizjoniści, czyli zwolennicy liberalnych reform w partii i w kraju”. Zaznaczmy od razu: AKW nigdy nie zapisał się do partii! Przez działaczy partyjnych uważany był raczej za krytykanta porządku rzeczy.



Zapraszamy na promocję książki Andrzeja Krzysztofa Wróblewskiego „Dzienniki zabrane przez bezpiekę".

AKW zaczął pisać dzienniki pod koniec studiów w 1956 r. Bruliony zostały zabrane przez UB i odnalazły się zupełnie niedawno. Publikowane bez retuszu zapiski złożyły się na pasjonującą opowieść o codzienności w PRL, postawach ludzi, romansach i konfliktach, a to wszystko na politycznym tle tamtych czasów. Spotkanie poprowadzi Mariusz Szczygieł. Fragmenty książki będzie czytał Zbigniew Zapasiewicz.

21 października 2008, godz. 17.00, redakcja tygodnika „Polityka", ul. Słupecka 6, Warszawa.


Wróbel objaśnia czytelnikowi nie tylko fakty epoki, ale także dygresjami i charakterystykami wprowadza go w atmosferę tamtych czasów, przywołuje ludzi i zdarzenia dalszego tła, także rodzinnego i życia codziennego. Doprawdy, świetna robota i widać, jak dziennikarskie i pisarskie talenty autora kipią i wylewają się nawet z przypisów. Jakże by się chciało przeczytać wielką opowieść Wróblewskiego o minionych dekadach.

Przywołany przypis od razu wprowadza nas w główny nurt książki, czyli w polski Październik ’56. Znakomita część dzienników dotyczy właśnie tego dramatycznego przełomu w historii Polski współczesnej, są one świadectwami myśli i uczuć jednego z „pięknych dwudziestoletnich”, którzy tamten Październik nie tylko robili, ale także od niego już nigdy później nie mogli się uwolnić. To kolejny dowód na to, jak doświadczenie 1956 r. jest fundamentem dla wszystkich następnych doświadczeń PRL, jak z niego brało nauki – często poprzez krytyczną analizę własnych losów i rozczarowań – wielu wybitnych działaczy, uczonych i pisarzy, których życie rozrzuciło w bardzo różne miejsca i role, od najwyższych stanowisk w aparacie władzy po najbardziej aktywne uczestnictwo w opozycji demokratycznej.

Na bieżąco spisywane wrażenia, myśli i myślątka układają się w złożoną siatkę świadomości, której cechami – nie tylko u Wróbla, także u wielu jego kolegów, przyjaciół i znajomych, z którymi spotykał się i stykał jesienią 1956 r. – była nadzieja, że System (u podstaw jakoby dobrze wymyślony i zamierzony) będzie w stanie naprawić swoje „błędy i wypaczenia”, za którymi to określeniem kryły się po prostu zbrodnie stalinizmu. Że odbuduje się moralnie, że będzie wreszcie sprawiedliwy, naprawdę internacjonalistyczny i braterski, że zacznie słuchać ludzi i wyjdzie im naprzeciw i że – to proponowali ci najodważniejsi – zabierze władzę aparatom partyjnym i urzędniczym i odda ją ludowi. Aby tak się stało, należało działać, walczyć, opowiadać się po stronie tych u władzy, którzy szukali rozwiązań liberalnych, a przeciwko dogmatycznym stalinowcom, którzy chcieli bronić Systemu przed jakąkolwiek rewizją.

To jest więc opowieść z początku obywatelskiego i ideowego lotu jednego ze studentów, którzy wchodzili w skład elity intelektualnej Uniwersytetu Warszawskiego. Sam zaplątany rodzinnie w idee socjalistyczne i marzenia o czystym komunizmie, zakorzeniony był na warszawskim Żoliborzu, jakże w końcu specjalnym miejscu dla polskiej lewicującej inteligencji. Ten żoliborski klimat też jest ważny dla opowieści Wróblewskiego-studenta. To jest też opowieść początkującego dziennikarza i raczkującego – bardzo istotny wątek dzienników – amanta. Wszystko ze wszystkim nieźle poplątane, a przecież bardzo autentyczne i wiarygodne.

Ludzie tacy jak AKW odegrali olbrzymią rolę w przesileniu październikowym. Wróbel – tak jak wielu z jego pokolenia i środowiska – stał się zwornikiem i pośrednikiem między ulicą i wiecami a tymi na szczytach władzy, którzy szukali – jak to wówczas mówiono – demokratyzacji i którzy potrafili pozyskać wracającego do wielkiej polityki Władysława Gomułkę. Ale także między robotnikami z Poznania a tymże Gomułką. To porozumienie trzymało polską rewolucję w ryzach samoograniczenia, na tyle silnie, że rewolucja nie przeistoczyła się w wojnę domową, czego nie uniknęli Węgrzy. I znalazła pokojową drogę przejścia przez kryzys, mimo realnego zagrożenia interwencją radziecką i mimo silnego oporu w twardym aparacie partyjnym, który między innymi korzystał z poparcia Kremla i cynicznie w walce posłużył się syndromem antyinteligencko-antysemickim. Mądrość tamtego etapu polegała właśnie na odepchnięciu od władzy stalinowców, przepchnięciu do niej Gomułki i zatrzymaniu krwawej rewolucji.

Apotem ten sojusz między dołami i górą musiał pęknąć. Młodzi piękni mieli problem z tym, dokąd rewolucję prowadzić i jakimi metodami; wyniesiony również przez nich do władzy Gomułka już żadnej rewolucji nie chciał i z każdym miesiącem następującym po Październiku nasilał swoją wojnę z rewizjonizmem i rewizjonistami, czyli także z Wróblewskim. Paradoks, ale Wróbel trafił po wyczyszczeniu kadrowym idącego dalej ściegiem rewolucyjnym „Sztandaru Młodych” akurat do „Polityki”, która u zarania, czyli w 1957 r., była powołana przez Gomułkę, by temperować młodych i wściekłych. Po kilku latach okazało się, że walcząc z rewizjonizmem „Polityka” tak się nim zaraziła, że gdy w Marcu 1968 r. znowu ujawnił się syndrom antyinteligencko-antysemicki, pasowała jak ulał. I Wróbel jak najbardziej też, o czym dowiedział się między innymi od Służby Bezpieczeństwa, która mu – jak powiedzieliśmy – rękopis dziennika skonfiskowała.

Andrzej Krzysztof Wróblewski, Dzienniki zabrane przez bezpiekę, wyd. POLITYKA SP i AGORA SA, s. 336


Książka do kupienia w salonach prasowych Empik, Inmedio i Relay w cenie 29,90 zł.
Można ją także zamówić na WWW.polityka.pl , WWW.gazeta.pl/kolekcje oraz www.merlin.pl.

Patroni medialni: Polityka i Gazeta Wyborcza

Polityka 42.2008 (2676) z dnia 18.10.2008; Historia; s. 81
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną