Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Gabinet drobnych kroków

Rys. Mirosław Gryń Rys. Mirosław Gryń
Nie wiadomo już, kto pierwszy użył określenia 'rewolucja październikowa'. Czy rząd, by podkreślić rangę wielkiej ofensywy ustawodawczej, czy opozycja, aby ją wykpić. Z perspektywy listopada ta rewolucja wypada całkiem obiecująco.

Prawie setka przyjętych ustaw, w tym kilkanaście bardzo ważnych i kilkadziesiąt, nad którymi nadal trwają prace, musi wpływać na ocenę rządu Donalda Tuska. Jeżeli powszechnie wytykano, że ta ekipa do sprawowania władzy nie była przygotowana, to rok jej działań pokazuje, że wiele problemów trafnie zidentyfikowała i spróbowała się z nimi zmierzyć.

Dotychczas politykę reformatorską rządu oceniano głównie poprzez pryzmat ustaw zdrowotnych, których koncepcja rodziła się w biegu i bałaganie. Nie sprawdził się pomysł, aby dla przyspieszenia prac i pokazania, że rząd ma ideę (w czasie, gdy przemyślanej koncepcji nie miał), projekty rządowe przedstawiać jako poselskie. Wątpliwy stał się dorobek białych szczytów i przewlekłych konsultacji. Ostatecznie jedna z ważniejszych ustaw, czyli o obligatoryjnej komercjalizacji szpitali, zapewne spotka się z prezydenckim wetem, którego nie da się odrzucić. Trzeba będzie przekształceń dokonywać drogą dziś dostępną. To niewątpliwie trudniejsze (zwłaszcza gdy idzie o oddłużanie), ale możliwe, jeżeli sprawuje się władzę w samorządach prawie wszystkich województw i można te samorządy zachęcić do przekształceń. Tym bardziej że wiele już to robi.

Bój o tak zwaną reformę służby zdrowia zakończy się więc najprawdopodobniej porażką, która przesłoni istotne dokonania. Także i w tej sferze, gdzie przyjęto inne ustawy – między innymi o ochronie praw pacjenta – które kontrowersji nie budziły, bo nie padało przy nich słowo „prywatyzacja”. Ono bowiem stało się bardzo wydajnym elementem politycznej walki.

Małe jest ważne

Rewolucję październikową, dla większej przejrzystości propozycji, podzielono na cztery pakiety ustaw. Dwa z nich, najobszerniejsze, dotyczą gospodarki i finansów. Główne ustawy odnoszące się do reformy finansów publicznych, deregulacji, swobody gospodarczej są jeszcze w toku prac parlamentarnych. To one mają nadać wreszcie kształt postulatowi uporządkowania finansów publicznych i pozwolić na przejście do tworzenia budżetu zadaniowego, czyli na nowoczesne i przejrzyste zarządzanie kasą państwa. Nie wydaje się, by te kwestie budziły większe kontrowersje. Uporządkowanie finansów publicznych stawiało sobie za cel wiele ekip. Żadnej jednak nie udało się tego zrobić, między innymi skutkiem nacisku różnych grup lobbingowych oraz własnych partyjnych szeregów, które nie chciały likwidacji gospodarstw pomocniczych, zakładów budżetowych, samorządowych funduszy celowych. Były to przecież znakomite miejsca do obsadzania stanowisk swoimi. Teraz rząd to zadanie potraktował poważnie.

Wprawdzie opozycja pogardliwie mówi, że dotychczas uchwalone ustawy to w większości „palikotówki”, czyli niewielkie i tylko czasem większe nowelizacje obowiązującego prawa, ale akurat ważne dla obywateli, gdyż znoszące lub upraszczające wiele przepisów. Zniesienie zezwolenia na budowę czy praktyczna realizacja postulatu tak zwanego jednego okienka, czyli możliwość rozpoczęcia działalności gospodarczej po samym fakcie zgłoszenia tego gminie, to wcale nie taka mała zmiana. Zwolnienie z wielu opłat skarbowych, uproszczenie rozliczeń z fiskusem – też da zauważalny efekt ulgi dla obywateli i przedsiębiorców.

Wydaje się, że największe porażki poniósł rząd przedstawiając pakiet określany jako „ustrój państwa i reforma administracyjna”. Były zapowiedzi, że oto wreszcie zakończy się kolejny etap reformy samorządowej, tym razem na szczeblu wojewódzkim. Miało być rozstrzygniętych wiele kwestii odnoszących się do podziału kompetencji między rządem i samorządem, a pod obrady wniesiono jedynie ustawy porządkujące relacje między wojewodą i samorządem województwa. Nie niosą one rewolucyjnych zmian.

Taką nową jakość miała przynieść ustawa metropolitalna, ale na razie spotkała się nie tylko z oporem PiS, ale przede wszystkim organizacji samorządowych, które nie widzą w niej nowych szans, widzą natomiast możliwość wznowienia zawsze niewygodnej politycznie dla rządzących dyskusji o liczbie województw czy powiatów. Rząd nadal negocjuje z samorządami, ale już widać, że metropolie projektowano zdecydowanie na wyrost i być może nie ma o co kruszyć kopii i otwierać kolejnych frontów, zwłaszcza że dotychczas ich nie brakuje.

Bez znaku firmowego

Efektowne hasła, mające pokazać wolę rządu do przeprowadzania istotnych zmian, koryguje więc samo życie. Do programu reform nie wpisano ważnej ustawy rozdzielającej funkcje ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego, gdyż sejmowe prace nad nią trwają już od wielu miesięcy, ale i tu sukcesów nie widać. Pod naciskiem prokuratorskiego lobby – broniącego jak niepodległości prokuratur apelacyjnych, najbardziej podatnych na polityczne wpływy – prace utknęły. Wiadomo, że tu będzie weto i potrzebne są głosy lewicy, ta tymczasem (początkowo była inicjatorką zniesienia apelacji) teraz chętnie słucha prokuratorskich głosów i nagle tego szczebla prokuratury broni. Mamy więc pat w jednej z najważniejszych kwestii, a minister sprawiedliwości już nie mówi o uchwaleniu ustawy do końca tego roku, ale o początkach przyszłego. Tym samym jedna z reform zapowiadana jako kluczowa ślimaczy się ponad miarę i nie stała się znakiem firmowym tego rządu, a przecież miała być.

Najbardziej kontrowersyjny i gorący politycznie okazał się jednak pakiet społeczny, czyli kwestie ochrony zdrowia, ale także porządkowanie systemu emerytalnego. W tym ustawa najważniejsza: o emeryturach pomostowych, która znajdowała się w planach wielu rządów po 2000 r., ale żaden nie miał odwagi zmierzyć się z odebraniem uprawnień do wcześniejszych emerytur nabywanych głównie w latach 80. przez różne grupy. Często bardziej z przyczyn politycznych niż demograficznych czy zdrowotnych.

Gdy wziąć pod uwagę wcześniejszy strach przed odebraniem uprawnień do wcześniejszych emerytur, to skala związkowych protestów, mających silne wsparcie całej opozycji, nie jest zbyt wielka, nawet jeżeli bywa widowiskowa. Dziś to nie od związkowców (premier wykazał się rzeczywiście determinacją, stwierdzając, że związki mają prawo protestować, ale decyzje o ostatecznym kształcie projektu podejmuje rząd) zależy los emerytur pomostowych, ale od prezydenta. To on bierze na siebie odpowiedzialność, co będzie w roku przyszłym, gdy prawa do wcześniejszych emerytur wygasną, a nowych przepisów nie będzie. Nic więc dziwnego, że z prezydenckiego pałacu już nie dochodzą tak zdecydowane zapowiedzi weta.

Jak to sprzedać?

Można bić się o krzesło w Brukseli, co publiczność przez jakiś czas śledzić będzie z coraz większym rozbawieniem czy oburzeniem, ale w sprawie emerytur zaczynają się prawdziwe schody. Pozbawienie pracowników zarówno wcześniejszych uprawnień, jak i prawa do emerytury pomostowej to już nie tylko destrukcja finansów państwa, ale także oburzenie tych, którzy zostaną w roku przyszłym bez niczego. To nie jest droga do reelekcji będącej dziś głównym celem Lecha Kaczyńskiego. Być może równie destrukcyjne dla prezydenta okaże się weto (jeśli będzie skuteczne) do ustaw nakazujących komercjalizację szpitali. Jeżeli rząd sprawnie pokaże skutki weta, czyli kłopot z oddłużeniem szpitali, może wiele wygrać. Rzecz jednak w tym, że rewolucja październikowa pokazała, iż gabinet Donalda Tuska, któremu przypisuje się wyjątkowo sprawny PR, w tej akurat dziedzinie jest wyjątkowo słaby, by nie powiedzieć nieporadny. Nawet ewidentnych osiągnięć, jak choćby uporządkowanie inwestycji drogowych, skracające czas budowy prawie o połowę, rząd nie potrafi pokazać tak, by przekonać opinię publiczną, iż coś robi.

Pomysł wielkiej ofensywy legislacyjnej, zmuszanie posłów – narzekających do tej pory, że nie mają co robić – do cotygodniowej pracy i setek głosowań, też nie wydaje się dobrze przemyślany. W zalewie nowego i poprawianego prawa ginie to, co jest rzeczywiście ważne, co zasługuje rzeczywiście na miano reformy.

Prawie niezauważona przeszła zasadnicza zmiana ustawy o służbie cywilnej, znosząca ustanowiony przez PiS państwowy zasób kadrowy i przywracająca służbę cywilną w poprzednim wydaniu, choć przy zaostrzonych kryteriach konkursowych. Nie zauważono ustawy o pracownikach samorządowych, ważnej, gdyż tworzącej wreszcie spójny i przejrzysty system zarządzania kadrami w tej administracji. Ginie gdzieś ustawa o partnerstwie publiczno-prywatnym, które ciągle nie może doczekać się równouprawnienia w naszym życiu gospodarczym, choć wiadomo, że byłoby pożyteczne przy prowadzeniu wielu inwestycji.

W tym zalewie ustaw zaginęła też sprawa jednej z najważniejszych reform, czyli edukacyjnej, symbolem której jest rozpoczęcie nauki w szóstym roku życia. Co się z nią dzieje? Czy premier stoi za panią minister Katarzyną Hall, czy też oddaje pole inicjatywom obywatelskim wspieranym przez PiS, które chcą ten projekt zablokować? Ta reforma wydaje się dziś najbardziej zagrożona.

Większościowa mniejszość

Ofensywa legislacyjna pokazała jednak nie tylko to, że po roku rząd zidentyfikował sfery wymagające zmian i sporo ich przygotował. Pokazała także wyraźnie uwarunkowania polityczne, które wprawdzie były znane, ale nie do końca przetestowane. Teraz przyszedł czas prawdy. Wiadomo było, że opozycja nie będzie skłonna do współpracy, że prezydent będzie przeciwnikiem, a trwająca już nieoficjalna kampania prezydencka odciśnie swoje piętno na polskiej polityce we wszystkich jej wymiarach.

Kilka miesięcy temu wydawało się jednak, że oddalanie prezydenckiego weta będzie możliwe dzięki współpracy z SLD, zwłaszcza w dawnym wydaniu Lewicy i Demokratów, czy wypadaniu posłów z Prawa i Sprawiedliwości. Dziś widać, że stan lewicowego rozbicia, którego końca nie widać, uniemożliwia jakąkolwiek współpracę. Odejście Demokratów sprawiło, że do głosu zaczęli dochodzić radykałowie, a doświadczeni, nauczeni wagi kompromisu posłowie znaleźli się na marginesie.

Dodatkowo wewnętrzne napięcia w SLD powodują, że liderzy wzajemnie obalają wcześniejsze ustalenia, tak jak stało się choćby z ustawą o zakładach opieki zdrowotnej. I nawet jeśli w końcu Grzegorz Napieralski pokona Wojciecha Olejniczaka i usunie go z funkcji przewodniczącego, to sytuacja nie ulegnie zmianie. SLD w tym nowym wydaniu jest ugrupowaniem, które nie bardzo wie, czego chce. Na razie Napieralski wydaje się zafascynowany silnym przywództwem na wzór Jarosława Kaczyńskiego i tym samym stylem opozycyjności totalnej. Posłowie, którzy odeszli z PiS, tworzą nową inicjatywę polityczną wokół Rafała Dutkiewicza mającego być prezydencką alternatywą. Dziś ich głównym wrogiem staje się w sposób naturalny Donald Tusk i na współpracę tej nielicznej grupy nie ma co liczyć.

Koalicja jest więc zdana na siebie. Prezydent może swobodnie sięgać po weto, gdyż praktycznie jest ono nie do odrzucenia. Pokazał to w ostatnich dniach przykład ustawy niesłusznie zwanej kominową, gdyż jej istotą było przyspieszenie procesów prywatyzacyjnych i uczynienie ich bardziej przejrzystymi, mniej podatnymi na korupcję. Prezydent pod hasłem obrony przed zbyt wysokimi zarobkami kadry menedżerskiej zawetował ustawę, w istocie antykorupcyjną, i jakoś się tym specjalnie nie przejął. Opinia publiczna nawet tego nie zauważyła. Lewica weto poparła. I wszystko wskazuje, że będzie popierać następne, zbliżając się tym samym do PiS.

Co więc ważnego pozostanie po tej październikowo-listopadowej rewolucji? Wydaje się, że rząd powinien przedstawić jej całościowy bilans, ale przede wszystkim przemyśleć dalszą strategię działania. Być może lansowane początkowo przez PO hasło: mniej ustaw, a więcej porządnego administrowania, wcale nie jest tak nierozsądne. Może nie warto, by uniknąć krytyki, urządzać legislacyjnych ofensyw. Jedna wystarczy.

Polityka 46.2008 (2680) z dnia 15.11.2008; Kraj; s. 22
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną