Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Czas na gest

Związkowcy pod Sejmem i Kancelarią Premiera, 20.11.2008. Fot. Robert Kowalewski/Agencja Gazeta Związkowcy pod Sejmem i Kancelarią Premiera, 20.11.2008. Fot. Robert Kowalewski/Agencja Gazeta
W drugiej połowie listopada nasiliły się protesty przeciwko ustawie o emeryturach pomostowych. Związkowcy wykorzystują cały arsenał środków, by skłonić rząd do zmiany stanowiska.

Zaczęło się od okupacji warszawskiego biura poselskiego Donalda Tuska przez kilkudziesięciu związkowców z „Sierpnia 80". Premier jednak zapowiedział, że rząd nie podda się dyktatowi „najgłośniej krzyczących". W ostatnich dniach centrale związkowe zorganizowały kilka akcji protestacyjnych. NSZZ "Solidarność" i WZZ "Sierpień 80", OPZZ i Forum Związków Zawodowych manifestowały Kancelarią Premiera. Były petardy i płonące opony. Protestujący kolejarze blokowali tory w Krakowie i Białogardzie, a pikietujący przed Sejmem związkowcy z ZNP nieśli transparenty z hasłami: "W szkole ciężka praca i marna płaca", "Chcemy pracować, a nie wegetować".

Górnicze Związki Zawodowe ogłosiły gotowość do generalnego strajku ogólnopolskiego i wezwały krajowe centrale związkowe do "pilnego podjęcia decyzji" w sprawie strajku generalnego. Sławomir Łukasiewicz ze ZZ Pracowników Przeróbki Mechanicznej Węgla zapowiedział, że "jeśli rząd wprowadzi planowane zmiany, będzie wojna. Boimy się, że może się polać krew".

O kondycji związków zawodowych i strategiach przyjmowanych przez ich centrale rozmawiamy z prof. Wisławą Kozek, socjologiem pracy z Uniwersytetu Warszawskiego.

Manifestują nauczyciele, kolejarze i górnicy, zapowiadają się kolejne protesty. Czy szeregowym związkowcom chodzi dokładnie o to samo, co szefom central związkowych? Czy rozumieją, czego się domagają?
Działacze mogą mieć inne cele, są bardziej upolitycznieni od związkowców, ale nie mogą zupełnie się od nich oderwać. Muszą znaleźć polityczną drogę promowania i osiągania swoich celów, czyli konstruowania nowego prawa. Jeśli przywódcy zlekceważą potrzeby, prawa i interesy członków związku, to nie będą mogli liczyć na ich zaangażowanie, a więc m.in. płacenie składek i stanie murem za przywódcami, gdyby coś im groziło. Każdy związek tak naprawdę jest silny poparciem i zdolnością mobilizacji do protestu. Tymczasem centrale mają kłopot z aktywizacją związkowców. Co prawda zatrzymał się długoletni trend spadku członkostwa związkowego, ale nadal działacze z trudem przekonują młodych ludzi, że są im potrzebni, a związek będzie skutecznie bronił ich praw pracowniczych. Mieliśmy w Polsce wielką mentalną rewolucję liberalną w młodym pokoleniu, najpierw związaną z dużymi szansami kariery w połowie lat 90. , a potem „wyścigiem" do sukcesu.

Jest oczywiste, o co toczy się walka, którą obserwujemy w ostatnich tygodniach w różnych punktach kraju. W dobie kryzysu, związkowcy chcą bronić już zdobytych praw i przywilejów. Jeśli kryzys oznacza większe bezrobocie, to walczą o choćby minimalne zabezpieczenie socjalne. Związkowcy obawiają się zwolnień osób w wieku przedemerytalnym, a zatem walczą o pomostówki, by uniknąć wzrostu bezrobocia w tej grupie.

Czy widzi Pani jakąkolwiek zmianę metod, retoryki związkowej w stosunku do protestów z ubiegłych lat?
Nie ma zmiany retoryki, język związkowy był po roku 1989 zawsze językiem „bojowym", co wiąże się z tradycją solidarnościową. Za tą bojowością nie kryje się jednak faktyczna skłonność do przemocy wobec innych. Raczej jest to autodestrukcja, bo czymże jest strajk głodowy? Palenie opon nie jest przyjemne, ale to jeszcze nie przemoc.

Czy związki zawodowe dziś właściwie pojmują swoją rolę? Czy są obrońcami praw pracowniczych, czy może chodzi im o coś innego?
W zasadzie nadal spełniają rolę tzw. głosu kolektywnego, czyli wyrażają potrzeby, wartości i interesy świata pracy, chociaż poszczególnych działaczy może różnić strategia. Wynika ona głównie z doświadczeń związków. Duża część z nich czuje się oszukana przez polityków. Warto dodać, że oszukani czują się zarówno szeregowi członkowie, jak i działacze. Związkowcy nie mogą już być posłami, więc centrale związkowe nie mają swojej emanacji w Sejmie. Ale po doświadczeniach z przeszłości centrale są ostrożne w popieraniu partii politycznych i organizowaniu akcji zgodnie z ich zapotrzebowaniem. Obecnie, jeśli angażują się w akcję, jest to wynik chłodnej kalkulacji i bazuje na autentycznym niezadowoleniu.

No właśnie. Za rządów AWS, a potem SLD, związki stanowiły część zaplecza rządowego. W Sejmie było sporo posłów-związkowców, mówiło się wtedy, że silne związki są takimi quasi-partiami. Tymczasem PO nie ma „własnego" związku.
Trudno sobie to wyobrazić. Pamiętam z lat 90. takie wypowiedzi polityków z kręgów liberalnych, którzy dziś są trzonem PO, że bez osłabienia związków nie może być mowy o gospodarce rynkowej, rozwoju. Stąd nie dziwi brak zaufania związkowców do liberalnych projektów. Miała być emerytura pod palmami, a okazuje się, że koncepcja emerytur kapitałowych się chwieje, upada wiara, że mogą być sukcesem. Rozumowanie związkowców jest następujące: skoro ten projekt okazał się zawodny, bo z powodu kryzysu naraża wieloletnie oszczędności emerytalne, to nie powinno się w ciemno akceptować następnych pomysłów dotyczących emerytur. Nie ma trzeciego filaru emerytalnego, KRUS chroniony, a tylko pomostówki solą w oku rządu PO-PSL!.

Oprócz braku zaufania między stronami sporu, problemem jest to, że rząd nie potrafi prowadzić dialogu. Głównym doradcą premiera w tych sprawach jest Michał Boni, który kiedyś pełnił ważne funkcje związkowe. Niewątpliwie ma koncepcję, ale brak mu umiejętności negocjacyjnych. Zbyt twardo obstaje przy swoich racjach.

Ale to związkowcy odmówili przyjścia do Centrum „Dialog". Kto popełnił większy błąd - premier, gdy nie chciał rozmawiać na ich warunkach, czy związkowcy?

- To rząd popełnił błąd. Trzeba pamiętać, że gesty są równie ważne jak słowa i czyny. Nic by się nie stało, gdyby rząd ustąpił. Ale rząd postanowił pokazać, „kto tu rządzi", kto ma prawdziwą władzę. Związki bywają na tym punkcie przeczulone. Są szargane przez media, więc mogłyby docenić polityczny gest ze strony premiera. Tymczasem politycy zapominają, że związki pełnią rolę wentylu bezpieczeństwa. To dzięki nim społeczeństwo może dojść do głosu częściej, niż raz na cztery lata przy urnie wyborczej. Swoją drogą, premier powinien brać głos związków pod uwagę także z tego powodu. To najbardziej zmobilizowana grupa, która będzie chciała dać wyraz swoim oczekiwaniom. Jeśli nie teraz, to przy okazji najbliższych wyborów.

Telewizje pokazują tych, którzy najgłośniej krzyczą, czy to może się przyczyniać do eskalacji protestów? Związkowcy kalkulują, że słuchani są ci, którzy robią największą zadymę...
- Ależ oczywiście, że to nakręca związki! Tyle, że Niemczech czy w Wielkiej Brytanii, nie byłoby w dobrym tonie wieszanie psów na związkowcach. To pogłębia ich frustrację - widzą, że relacjonuje się palenie opon, a nie to, co mają do powiedzenia.

Ale i one same nie przebierają w słowach. Retoryka związkowców jest dość ostra, padają groźby o wypowiadaniu „wojny" rządowi, „polaniu się krwi". Skąd to się bierze? Związki wiedzą z doświadczenia, że to skuteczna strategia, czy jest to raczej efekt ich bezsilności?
- To czysta retoryka. Określenia te padły z ust przedstawiciela górników, czyli jednego z najbardziej bojowych zawodów, ludzi dzielnych, ciężko pracujących, używających także męskiego, wojowniczego języka. Z drugiej strony, górnicy dobrze wiedzą, jaką stanowią siłę, co oznacza wypowiedzenie przez nich wojny. Idzie zima, węgiel jest nam potrzeby... Związkowcy używają radykalnego języka również dlatego, że czują się postawieni pod ścianą, nie widzą pola do kompromisu. Premier sprawia wrażenie, że skupia się na innych problemach, a to przecież powinna być niego najważniejsza krajowa sprawa.

Jak władza powinna układać sobie relacje ze związkami? Jakie argumenty mogą zadziałać? Może rzecz nie w treści, lecz w formie?
- Rzeczywiście. Premier nie pojawiał się na spotkaniach Komisji Trójstronnej, wysyłał wicepremiera Pawlaka, w czym była niezręczność, bo jest on kojarzony z lobby rolniczym. Premier powinien usiąść przy stole, obiecać umowy, krok po kroku rozwiązujące problemy, nie przypierać do muru, zaproponować coś w zamian za ustępstwa.

Ale czy to nie będzie zachętą dla innych grup społecznych? Premier mówi, że nie można ulegać tym, którzy najgłośniej krzyczą. Czy jeśli rząd ulegnie związkowcom, to nie okaże swej słabości?
- Istnieje takie ryzyko, ale ktoś musi wykonać pierwszy krok. Nastał czas na gest. Nie obawiałabym się protestów innych grup, ponieważ mamy sytuację kryzysu. Związki zdają sobie sprawę, że to nie jest dobry czas na stawianie nowych żądań. Teraz skupią się na obronie już zajętych pozycji.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną