Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Stary portfel

Fot. D. Robert, Flickr (CC BY SA) Fot. D. Robert, Flickr (CC BY SA)
Wygląda na to, że to specyficzna polska specjalność. Okradanie, wykorzystywanie i naciąganie starych ludzi.

Poczucie bezpieczeństwa Jerzego T., warszawiaka, miało solidną podstawę. Konto w banku, lokaty na trumnę, miejsce na cmentarzu, pomnik i orkiestrę. I ewentualnie na szpital. Z dnia, gdy to poczucie runęło, Jerzy T. pamięta tylko ranek. Siedział w parku na ławce, jakiś człowiek w czapce z dużym daszkiem biegał wokół z telefonem. Bardzo przygnębiony, bo córka w szpitalu, a on nie może ściągnąć pieniędzy z zagranicy. Pan Jerzy, bywały w świecie, zaoferował pomoc: dziecko trzeba ratować. Sam pochował córkę z przekonaniem, że to wina szpitala.

Pamięta, że tamten poczęstował go wodą. Kolejny kawałek historii zna z monitoringu bankowego. Film oglądał na komendzie w towarzystwie policji. Przy okienku razem z tamtym człowiekiem w czapce, wypłaca wszystkie pieniądze. Kasjerka uzupełniła potem relację: tamten w czapce zmartwionym głosem pytał, czy to już naprawdę wszystko, a starszy pan równie zmartwiony odpowiadał, że tak. Poszło 80 tys. zł.

Jak przez mgłę pan Jerzy pamięta za to, że tamten długo i męcząco woził go potem jeszcze po mieście jakimś samochodem. Na policję poszedł na trzeci dzień, źle się czuł. Tam nie kryli rozczarowania, że na podstawie jego spostrzeżeń nie da się nawet sporządzić portretu pamięciowego. Każdego tygodnia do warszawskich komisariatów zgłasza się kilkanaście podobnie oszukanych starych osób. Przodują dzielnice gęściej zamieszkane przez emerytów.

W innych krajach, jak wynika ze statystyk, ludzie starzy też coraz częściej padają ofiarą różnych niegodnych czynów. W ciągu 10 lat, według badań przeprowadzonych przez amerykańską organizację Psychiatrzy dla Społeczeństwa Wolnego od Przemocy, liczba takich przypadków wzrosła 2,5 raza. Tyle tylko, że w amerykańskich czy brytyjskich statystykach idzie raczej o to, co dzieje się w domach - własnych lub opieki. O wykorzystywanie finansowe, bicie, głodzenie, ale też niedostrzeganie czy ignorowanie, które nabiera charakteru psychicznego znęcania. Już co siódma osoba po siedemdziesiątce i co trzecia po osiemdziesiątce są ofiarami przemocy.
 

 

 

Gdyby istniały podobne polskie statystki, na pierwszym miejscu trzeba by dopisać kradzieże, oszustwa i żerowanie finansowe. Zalążek problemu widać w badaniach prof. Andrzeja Siemaszki sprzed 10 lat: późny wiek lekko zawyżał ryzyko zostania oszukanym. To, co chroni takie osoby, to ich styl życia: mają węższą, sprawdzoną grupę kontaktów społecznych, późną porą nie wychodzą z domu. Ale to się zmieniło, bo wykorzystujący znaleźli sposoby dotarcia do starszych ludzi. Oto ich przegląd.

4xP

O takich jak ten, który rozpracował pana Jerzego, policjanci mówią, że to nowa, szybko rosnąca kategoria 4xP: przestępcy przygotowani psychologicznie, profesjonaliści. Człowiek w czapce wiedział o panu Jerzym T. zapewne wszystko. W jego kamienicy, w której dwie trzecie to przyzwoicie sytuowani mieszkańcy po siedemdziesiątce, od wielu miesięcy regularnie włamywano się do skrzynek pocztowych i ginęły wyciągi z banku, a ostatnio nocami ktoś chwytał za klamkę i sprawdzał, czy zamknięte. Policja podkreśla, że włamania bez kradzieży mogą być kolejnym sposobem na zdobywanie informacji o ofierze, potrzebnych, by sporządzić coś w rodzaju jej profilu psychologicznego. Listy słabych punktów. Spisu emocji, na których najłatwiej będzie zagrać.

A co do oszusta w czapce: w jego wypadku to akurat chyba była chemia. Tabletka gwałtu. Rozpuszczony w napoju syntetyczny narkotyk GHB, bezwonny i bez smaku, powodujący utratę kontroli nad sobą, łatwe poddawanie się sugestiom i utratę pamięci. Kilka godzin po zażyciu nie można już wykryć w organizmie śladów substancji. W 2007 r. policji udało się przejąć transport ponad 300 tys. sztuk tego narkotyku, nie wiadomo, ile mimo wszystko trafiło na rynek. Użycie go u osoby w wieku pana Jerzego oznacza realne zagrożenie życia. Więc policjanci mówią mu, że miał szczęście. Mimo tego pecha.

Większość oszukanych nigdy nie zgłasza się na policję. To dla nich delikatna emocjonalnie sytuacja: dali się właśnie zrobić w balona jak dziecko. Albo myślą: co właściwie ma człowiek powiedzieć na policji? Że oszustka miała szarą sukienkę i więcej nie pamiętam?

Kłopot kolejny, że pomysłami oszustów profesjonalistów inspirują się też podwórkowi przestępcy. Weźmy popularne w 2006 i 2007 r. wyłudzenia „na krewniaka". Wybiera się z książki telefonicznej osobę o imieniu sugerującym podeszły wiek, na przykład Franciszek. Dzwoni się z życzeniami imieninowymi albo z pytaniem o zdrowie, zagadując przy okazji: „niech wujek zgadnie, kto mówi". Po paru dniach znów się telefonuje z błagalną prośbą o pożyczkę, jakąś zmyśloną historią co do celu i informacją, że pieniądze odbierze zaufana osoba.

Media opisywały to w szczegółach, księża ostrzegali z ambon, a policjanci odgrywali scenki na spotkaniach w klubach seniora. Zatrzymani za takie przestępstwa Ireneusz G. i Grzegorz A. siedzieli w areszcie, gdy nowi kuzyni pojawili się w trzech kolejnych warszawskich dzielnicach. Już w 2008 r., gdy i tamci zostali wyłapani, w identyczny sposób sto kolejnych osób oszukały dwie siostry.

Na okno

Warszawska policja przytacza jeszcze kilkadziesiąt innych scenariuszy. A więc na wymianę okien (bierze się zaliczkę), na uczciwego pana z gazowni, który przyszedł oddać nadpłatę (podczas gdy jego kompan przegrzebie mieszkanie ofiary). Na zagranicznego turystę, który w zamian za pożyczkę zostawia w zastaw dolary (fałszywe) i znika. Na dyrektora banku, który dzwoni do człowieka i ostrzega, że wirus zaatakował komputery i trzeba szybko lecieć do banku wypłacić wszystkie oszczędności. W 2007 i 2008 r. w całej Polsce policja rozbiła po kilkanaście szajek wyspecjalizowanych w podobnych przestępstwach.

Ale na przykład Węgra, który założył w Polsce firmę Publikacje Polskiej Telefonii, w oparciu o kodeks karny w ogóle nie dawało się oskarżyć. Jego największe oszustwo nie miało znamion przestępstwa: faktury (po prawie 400 zł), które wysyłał ludziom i które do złudzenia przypominały te wystawiane przez Telekomunikację Polską, miały małym drukiem na odwrocie klauzulę, że wpłata jest dobrowolna. Człowiek dostawał dziwnie wysoki rachunek, więc dzwonił na błękitną linię, ale tam słyszał, że najpierw powinien uregulować należność, a dopiero potem może składać reklamację. A gdy już zapłacił, wkraczały nieprzebierające w środkach firmy windykacyjne: na odwrocie maleńkim drukiem było też napisane, że opłacenie rachunku obliguje do dokonania dwóch kolejnych wpłat po 1,2 tys. zł każda za podanie numeru abonenta w Internecie. W dwa lata firma ściągnęła tak z ludzi, głównie emerytów, ponad 5 mln zł.

Elżbieta Kowal, 70-latka ze Śląska, mówi o sobie, że ma pecha, bo łapie się na większość możliwych kategorii. Zapłaciła tę fakturę Polskiej Telefonii. Potem zwinął się punkt opłacania rachunków, gdzie miało być kilka groszy taniej niż na poczcie, a okazało się, że rachunki w ogóle nie są zapłacone. Wreszcie oszukał ją ubezpieczyciel, u którego za 40 zł wykupiła prywatną polisę zdrowotną. Płaciła przez osiem miesięcy, ale gdy chciała pójść do proktologa, kazali czekać cztery miesiące. Chciała do dermatologa, okazało się, że wyjechał za granicę. Pieniędzy za składki oddać nie chcieli. Jeszcze postraszyli, że zapłaci karę za zerwanie umowy.

Inna rzecz, że przez publiczną służbę zdrowia Elżbieta Kowal też czuje się oszukana. Oraz przez system emerytalny. Skończyła pracę akurat w 1997 r., gdy na chwilę zmienił się przelicznik na bardzo niekorzystny, i mimo wysokiej pensji dziś ma co miesiąc tylko tysiąc złotych. Choć te koleżanki, co szły wcześniej i później, dostają o połowę więcej.

Porządni ludzie

Gustaw, przedstawiciel handlowy z Kłodzka, uważa, że jego mamę wielokrotnie oszukano, ale okradziono - w konsekwencji - jego. Oto jego lista oszustów. Po pierwsze - ten kioskarz z budki z gazetami, a przy okazji pośrednik kredytowy. Po drugie - banki, które dawały pieniądze bez żadnej weryfikacji, tak że suma miesięcznych zobowiązań matki przekraczała 3,5 tys. zł przy sześćsetzłotowej emeryturze.

I wreszcie ta firma, która ubezpieczała największy kredyt mamy, a po jej śmierci odmówiła spłacenia go w ramach polisy. Napisali: z dokumentacji medycznej wynika, że w momencie podpisania umowy kredytowej mama cierpiała już na chorobę, na którą później zmarła, czyli na nadciśnienie. Tymczasem podpisana umowa stanowi, że jeśli choroba, będąca przyczyną śmierci, istniała w momencie brania kredytu, to ubezpieczenie nie obowiązuje (podobnie jeśli śmierć nastąpiłaby w przypadku planowanego zabiegu w szpitalu). Ubezpieczenie było obowiązkowe. Kosztowało 100 zł miesięcznie. Klientka banków miała 78 lat i bardzo długą listę chorób.

Inna rzecz, że ubezpieczyciel lojalnie wobec banku odczekał te pół roku, które spadkobiercy mają, by odrzucić spadek. Po tym terminie wszelkie długi bez prawa do odwołania przechodzą na spadkobierców. Banki też odczekały przepisowe pół roku, zanim zaczęły się zgłaszać do Gustawa o spłatę.

Gustaw wyrzuca sobie dzisiaj przede wszystkim, że nie zauważył, że coś się zaczęło zmieniać. - Ale co właściwie - mówi - miałem zauważyć? W sprawach codziennych mama do końca była wzorem zdrowego rozsądku. Zakupy zrobione, naczynia umyte, przetwory w piwnicy na trzy lata do przodu. Całe życie, zarządzając domowym budżetem, miała idée fixe: żeby były oszczędności. Tych kredytów nabrała w ostatnim roku życia. Razem ponad 60 tys. zł.

Werner Reichmann, doświadczony w pracy z ludźmi starymi twórca portalu internetowego tematy.info dla opiekunów takich osób, podkreśla, że ów mechanizm - gdy trzeźwo myślący, komunikatywni ludzie zachowują się nagle jak nie oni - to też jeden z aspektów demencji poprzedzającej rozwój różnych chorób. Rzecz nazwała amerykańska badaczka Naomi Feil: kontrola nad emocjami ulega osłabieniu na tej samej zasadzie, na jakiej szwankować zaczynają inne zmysły.

Dziś Gustaw prowadzi swoją prywatną wojnę w Internecie. Nawołuje ludzi, żeby wywierali presję na parlament. Mówi: trzeba tak zmienić prawo spadkowe, by dziedziczeniu podlegały jedynie długi hipoteczne. Te drobne, zaciągane w tajemnicy przed rodzinami - nie. Ewentualnie żeby dziedziczyć te długi jedynie do wysokości spadku, który się dostało in plus. W innym razie, przekonuje Gustaw, banki nigdy nie przestaną żerować na emerytach. Mimo kryzysu żaden nie zaostrzył kryteriów przyznawania im kredytów.

Gustaw chciałby jeszcze cezury wieku. Ale to się nie sprawdza. Krzywdzi. Jeszcze trzy lata temu banki odmawiały pożyczek i kart kredytowych ludziom po sześćdziesiątce. Krytycznie wypowiadał się w tej sprawie rzecznik praw obywatelskich - że to dyskryminacja. Zaczęło się od prof. Jerzego Jedlickiego, historyka z Polskiej Akademii Nauk. Bank odmówił wydania mu karty kredytowej, mimo że profesor w wieku 70 lat wciąż był czynny zawodowo, miał świetny umysł, spore dochody i nazwisko w świecie nauki. Po tej sprawie pojawiły się pierwsze karty i kredyty dla starszych.

Nie szkodzić

Co więc robić? Jak pomagać, nie szkodząc, nie wywołując w człowieku poczucia, że świat próbuje go ubezwłasnowolnić? - Wiele zmienia sprawnie działająca opieka społeczna - mówi Werner Reichmann. - W Niemczech czy Austrii wiek predysponuje do tego, by człowieka odwiedził pracownik socjalny, który przy okazji rozmowy ma sposobność się rozejrzeć i zauważyć ewentualne zogrożenia albo pogorszenie sytuacji. Jako fachowiec zdiagnozuje pierwsze symptomy choroby Alzheimera czy Parkinsona - opowiada. A wyłapać na czas chorobę - to w wielu wypadkach bardzo pomocne.
Zbadano, że umiejętność wnioskowania upośledza depresja czy też długo ciągnące się stany przygnębienia. Plus długotrwały brak poczucia bezpieczeństwa. Pod tym względem polscy emeryci też odstają od średniej. Bardzo, bardzo w dół.
     

 

Polityka 48.2008 (2682) z dnia 29.11.2008; Kraj; s. 34
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną