Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Jak oni kiwają

Zagraniczni piłkarze wnieśli do polskiej ligi również odrobinę polotu. Na zdjęciu Brazylijczyk Roger Guerreiro Fot. Bartosz Boblowski/AG Zagraniczni piłkarze wnieśli do polskiej ligi również odrobinę polotu. Na zdjęciu Brazylijczyk Roger Guerreiro Fot. Bartosz Boblowski/AG
Od końca lat 80. przez polskie boiska przewinęło się około tysiąca zagranicznych piłkarzy. W takiej masie musiały zdarzyć się oryginalne przypadki.

Wśród cudzoziemców grających w polskich klubach wybitni gracze stanowili rzadkość, sporo było solidnych rzemieślników oraz bardzo wielu partaczy, którzy na peryferiach futbolowej Europy desperacko szukali szansy na jakikolwiek kontrakt.

Wśród wybitniejszych przeważały przebrzmiałe już sławy. W 1997 r. zjawił się w Widzewie były reprezentant Niemiec (brązowy medal na ME w 1988 r.) oraz wyróżniający się kiedyś piłkarz Borussii i Werderu Ulrich Borowka, ale miał już 36 lat i jego występy w Polsce okazały się niewypałem (rozegrał zaledwie osiem meczów, bardziej interesowały go wizyty w kasynach). W 2000 r. przybył 30-letni Oleg Salenko, król strzelców mundialu w 1994 r. (sześć goli, tyle samo co Bułgar Christo Stoiczkow), gracz m.in. Dynama Kijów, Valencii i Glasgow Rangers, lecz ówczesny trener Pogoni Szczecin Edward Lorens nie skorzystał z jego usług. I wcale nie dlatego, że były za drogie.

Obawiano się chyba bardziej tego, co zapamiętano w Widzewie w związku z byłym obrońcą reprezentacji ZSRR (wicemistrzostwo Europy w 1988 r.) i Dynama Kijów 32-letnim Anatolijem Demianienką (rozegrał w Polsce tylko 13 spotkań), a co kilkanaście lat później stało się przyczyną jego zwolnienia z posady trenera w klubie Neftczi Baku. Demianienko przysięgał na wszystkie świętości, że alkoholu nie bierze do ust, ale rozstano się z nim z powodu pijackich rajdów samochodem po plaży.

Toast na obie nogi

Niezłym gagatkiem był napastnik reprezentacji Nigru Moussa Yahaya, który od 1996 r. grał w Polsce w Sokole Tychy, Hutniku Kraków, GKS Katowice i Legii. Już w Tychach, gdzie w restauracji zaabonowano mu wyżywienie z owocami i czekoladą na deser, zażądał, żeby zamiast tego wszystkiego dawano mu papierosy. Gdy był zawodnikiem Legii, w listopadzie 2001 r. odnalazł się raptem w izbie wytrzeźwień przy ul. Rozrywki w Krakowie. Dostarczył go tam patrol policji, który natknął się na stołecznego piłkarza, leżącego martwym bykiem na ulicy Floriańskiej. W wydychanym powietrzu stwierdzono 2,57 promila alkoholu (choć Yahaya deklarował się jako muzułmanin). Podczas przymusowego rozbierania okazało się, że ma na sobie pas z woreczkami, w których znajdował się proszek. Ponieważ podejrzewano, że to narkotyki, zawartość dano do obwąchania wyszkolonemu psu policyjnemu. Ten jednak nie zareagował, a Yahaya tłumaczył potem, że to jego amulety, mające odpędzać złe duchy. Gracza, o którym swego czasu pochlebnie wypowiadał się trener Realu Madryt Włoch Fabio Capello, zimą 2004 r. nie chciano już nawet w Świcie Nowy Dwór Mazowiecki.

W Legii grało więcej birbantów. Na przełomie XX i XXI w. nałogowym bywalcem warszawskiej izby wytrzeźwień był Brazylijczyk Marinho Giuliano. Po nim jego rodak Elton Brandao. W końcu 2006 r. policja zatrzymała go pijanego, gdy szarżował samochodem po Ursynowie i stracił panowanie nad kierownicą. Nie miał zresztą prawa jazdy, które zabrano mu trzy miesiące wcześniej za jazdę po pijanemu.

Wyjątkowym ancymonem był kupiony w 2004 r. przez Wisłę Kraków za 400 tys. euro Serb Nikola Mijailovic. Zasłynął z brutalnej gry i z tendencji do wpadania w kłopoty. W marcu 2005 r. w krakowskim klubie Prozac pijany piłkarz w niewybredny sposób zaczepiał kobiety i z tego powodu doszło do bójki ze studentem. Serba oskarżono o używanie gróźb karalnych, naruszenie nietykalności osobistej, uszkodzenie ciała oraz znieważenie kobiet. Sąd w Krakowie wymierzył karę ograniczenia wolności, polegającej na nieodpłatnej pracy w Miejskim Przedsiębiorstwie Oczyszczania w wymiarze 40 godzin miesięcznie przez 13 miesięcy.

Ten wyrok wydano na początku listopada 2005 r., ale zanim zapadł, policja zatrzymała futbolistę za przejechanie skrzyżowania na czerwonym świetle. Mijailovic zaatakował wtedy funkcjonariuszy, po czym im uciekł i nie powstrzymały go nawet strzały ostrzegawcze. Rano Serb zgłosił się do psychiatry, skarżąc się na stany lękowe, wywołane przez strzelających do niego bez powodu policjantów. Sąd wlepił mu rok pozbawienia wolności w zawieszeniu na 2 lata i 7 tys. zł grzywny. Piłkarz miał na koncie więcej podobnych incydentów, także z urlopów często wracał spóźniony, nierzadko z nowymi szramami.

Działacze Wisły długo próbowali pozbyć się Mijailovica, z którym kontrakt podpisali nieopatrznie aż do końca 2008 r., ale żaden klub w Europie nie kwapił się, by wziąć go sobie na głowę. W końcu wylądował w rosyjskim FK Chimki, a z Krakowa wyniósł się chyba głównie dlatego, aby uniknąć stawiania się do pracy w MPO.

Robota na stadionie

Nadmierna skłonność do wody ognistej nie była jedynym defektem zagranicznych piłkarzy. Do niedawna piłkarzem Wisły Kraków był Brazylijczyk Jean Paulista, który przed zatrudnieniem w zespole mistrza Polski pomyślnie przeszedł wszystkie testy medyczne, a po jakimś czasie okazało się, że nie widzi na jedno oko. Do Górnika Zabrze zaciągnął się Kimitoshi Nogawa, ale wkrótce wyszło na jaw, że w ojczystej Japonii bardziej znany jest raczej jako model reklamujący ubrania niż piłkarz. Aż w pięciu klubach zatrudniano Aidasa Preiksaitisa. W sezonie 2002/2003 Litwin występował w Wiśle Płock, gdzie zasłynął głównie z jednego zdarzenia. Gdy truchtał sobie zamyślony wokół boiska, nie zauważył bramki i zderzył się ze słupkiem tak mocno, że trzeba było go wieźć do szpitala i zszywać rany.

W 2002 r. zjechał do Polski niejaki John Oribhabor. Na lotnisku nie czekał jednak na niego menedżer, który zmarł parę dni wcześniej. Niezrażony Nigeryjczyk raźno ruszył do pracy na czarno w ogródkach działkowych. Potem przygarnięto go w III-ligowej Legionovii, a następnie w II-ligowych Błękitnych Stargard Szczeciński. Wszędzie przedstawiał się jako książę, następca tronu kacyka plemienia Bini, liczącego prawie 4 mln osób i zamieszkującego ziemie o nazwie Edo.

A Nigeryjczyk Ebony Obioha, po stażach w MKS Mława, Drukarzu Warszawa i Pogoni Grodzisk Mazowiecki, w końcu zaczął występować na Stadionie Dziesięciolecia. Z tym że jako sprzedawca ciuchów.

O fachowości niektórych polskich szkoleniowców świadczy i to, że gdy zjawiał się wreszcie w Polsce piłkarz z zadatkami na wielkość, to nie potrafili tego dostrzec. Emmanuel Olisadebe, zanim w Polonii Warszawa zauważono jego potencjał, został uznany za nieprzydatnego w Wiśle Kraków i Ruchu Chorzów. W tym ostatnim klubie trenerom wyraźnie brakowało intuicji, skoro nie poznano się na talencie Gruzina Szoty Arweładze, który później w barwach Ajaxu Amsterdam zdobył mistrzostwo Holandii, a jako gracz Glasgow Rangers – mistrzostwo Szkocji. Następnie został królem strzelców ligi tureckiej. Z kolei w Zagłębiu Lubin nie skorzystano z usług Ghańczyka Michaela Essiena, którego w 2005 r. Olympique Lyon sprzedał do Chelsea za 38 mln dol.

Czarna kasa

W oryginalne przestępstwo zamieszany był Kameruńczyk Franklin Moudoh, pomocnik Legii Warszawa, Korony Kielce i Jezioraka Iława. W tym ostatnim klubie wkradł się w łaski zamożnego właściciela, który przemyśliwał nad sposobami pomnożenia majątku. Franklin zdradził mu, że zna biznesmenów, którzy chętnie zainwestują w Polsce. Strony umówiły się w hotelu w Paryżu. Tam, przy zaciągniętych zasłonach, afrykańscy biznesmeni oświadczyli, że dysponują milionami dolarów z rezerw federalnych Nigerii. Jest tylko jeden problem: banknoty są zafarbowane na czarno, a to na wypadek napadu, do jakich nagminnie dochodzi w ich kraju. Ale oni mają na to prosty patent: na oczach oniemiałego Polaka zanurzyli czarny banknot w cieczy, po czym wyjęli z niej studolarówkę. Kontrahent z Polski, nie w ciemię bity, wziął te 100 dol. i pogalopował do pobliskiego banku, gdzie fachowcy stwierdzili, że pieniądze są prawdziwe. Oszołomiony niewiarygodną okazją, inwestor z Iławy kupił te miliony dolarów w czarnych banknotach oraz odczynniki chemiczne do wywabiania farby.

Operacja przemiany czarnych pieniędzy na zielone odbywała się w garażu iławianina. Pieczołowicie wymieszano chemikalia w wiadrze i zanurzono pieniądze. Faktycznie, zmieniły kolor, ale na czerwony. Afrykańscy biznesmeni jęli uspokajać Polaka, że chyba pechowo pomylili odczynniki, ale następnym razem przywiozą właściwe. Tylko że wymaga to pewnej dopłaty. Przybysze zainkasowali kolejną gotówkę i… Nie, nie zniknęli jak kamfora, wrócili do garażu, tyle że tym razem czarna farba w ogóle przestała schodzić. Zafrasowani goście poradzili, żeby moczyć pieniądze dłużej, a tymczasem oni się przejdą dla relaksu i zapoznają z miastem, które zza szyb samochodu osobliwie im się spodobało. I dopiero wtedy ślad po nich zaginął.

Naiwniak z Iławy wynajął znanego detektywa Krzysztofa Rutkowskiego, ale ten złapał tylko pośrednika, czyli piłkarza Moudoha, co zresztą nie było szczególnie trudne, bo w hotelu w Łodzi Kameruńczyk raił następny interes z czarnymi dolarami. W lutym 2003 r. sąd w Iławie skazał go na rok i 8 miesięcy pozbawienia wolności, ale ponieważ oskarżony odsiedział w areszcie 15 miesięcy, wypuszczono go na wolność.

Wyszlifowana polszczyzna

Zagraniczni piłkarze wnieśli do polskiej ligi również odrobinę polotu (Brazylijczyk Roger Guerreiro w Legii Warszawa), kreatywności (Argentyńczyk Mauro Cantoro od ośmiu sezonów w Wiśle Kraków), talent snajperski (Serb Stanko Svitlica – 40 goli w 60 meczach Legii Warszawa, król strzelców ekstraklasy w sezonie 2002/2003), błyskotliwość z domieszką cwaniactwa (Nigeryjczycy Emmanuel Olisadebe w Polonii Warszawa i Kalu Uche w Wiśle Kraków). Wielu innych obcokrajowców prezentowało rzetelność, profesjonalizm, nienaganne wyszkolenie techniczne i zaangażowanie. Młodzi polscy piłkarze mieli i nadal mają się od kogo uczyć. Trzem spośród wymienionych (Roger, Cantoro i Olisadebe) przyznano polskie obywatelstwo, dwaj z nich zasłużyli się nawet w reprezentacji Polski.

Niektórzy zagraniczni piłkarze aklimatyzują się w Polsce na tyle dobrze, że wyróżniają się biegłą znajomością naszej szorstkiej mowy. Na dowód tego przytoczmy dialog, jaki słyszano już w tym sezonie:

- K…, zaraz ci przypier…!

- Spier…, ty ch…!

- O, ty w k… jeb…!

Tak konwersowali ze sobą podniesionymi nieco głosami, po meczu z ŁKS Łódź, piłkarze Legii Warszawa: słowacki bramkarz Jan Mucha i obrońca z Zimbabwe Dickson Choto.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną