Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Więcej tego samego

Scena zostaje ta sama. Czy w 2009 r. politycy rozegrają na niej ten sam dramat? Fot. Leszek Zych Scena zostaje ta sama. Czy w 2009 r. politycy rozegrają na niej ten sam dramat? Fot. Leszek Zych
2009 r. tylko pozornie będzie rokiem przejściowym i prostą kontynuacją poprzedniego. Przed decydującymi starciami wyborczymi w 2010 i 2011 r. to ostatnia szansa na zmianę wizerunku.

U progu nowego roku widać wszystkie ograniczenia polityki ostatnich miesięcy, przypadkowość, niejasność intencji oraz twardą interesowność, stawianą ponad wszelkie merytoryczne racje. Zasada „im gorzej, tym lepiej” staje się coraz bardziej widoczna. Ekonomiczny kryzys budzi nadzieje opozycji do tego stopnia, że nie wiadomo, czy na pewno chciałaby, aby przeszedł bokiem. W dodatku odzywają się upiory z innej politycznej epoki, jak w przypadku zawirowań w telewizji publicznej. Złogi IV RP, jeśli można sparafrazować jednego z prezesów publicznego radia, ulokowały się głębiej, niż można było przypuszczać, i jeszcze nie raz dadzą o sobie znać.
 

Prezydentura. W wecie w sprawie emerytur pomostowych, jak w lustrze, przejrzała się przede wszystkim cała dotychczasowa prezydentura Lecha Kaczyńskiego, której mija właśnie trzy lata. Coraz bardziej niesprawna, niezrozumiała, skrajnie partyjna.

Na swoje trzylecie prezydent dostał najgorsze notowania – ponad 70 proc. ankietowanych przez TNS OBOP uznało, że sprawuje swój urząd źle. Szansa, jaka pojawiła się po wyborach 2007 r., by przy nowym rządzie stać się prezydentem bardziej ponadpartyjnym, jest bezpowrotnie stracona. Wady tej prezydentury są niejako strukturalne, nieusuwalne. Prezydent powinien się zmienić, ale wiadomo, że tego nie zrobi.

Związki zawodowe, zwłaszcza Solidarność, stoczyły bój o pomostówki, ale na ulice nie wychodziły grube tysiące, a jedna większa manifestacja Solidarności była, jak się wydaje, kresem wydolności związku. Tak organizacyjnej, jak i ideologicznej. Głośne pikiety pod Sejmem organizowali głównie górnicy, którzy akurat przywileje mają, ale nie mają z tego powodu specjalnego społecznego uznania. Rządowi udało się związki podzielić z chwilą, gdy najliczniejszy z nich, ZNP, dostał zapowiedź ustawy o specjalnych warunkach przechodzenia nauczycieli na emerytury. Ta taktyka może być kontynuowana.

Widać już, że budowanie planu politycznych przewag w 2009 r. na wielkich społecznych zrywach i masowych protestach może mieć słabe uzasadnienie. Niemniej, bardziej bojowe nastroje pobudzić może ewentualny kryzys (mimo ostatnich zapowiedzi związkowców, że zachowają umiar), zwłaszcza odpowiednio opowiedziany i podkręcony przez PiS, a także SLD.

W tym sensie 2009 r. może być dla rządu o wiele większym wyzwaniem niż miniony. To będzie rok, w którym determinacja w obronie budżetu, ograniczania kontroli wydatków państwa będzie niezbędna, przynajmniej w takim zakresie, w jakim premier i koalicja demonstrowali ją przy okazji pomostówek.

Donald Tusk pokazał, że nie boi się protestów i spraw trudnych, że nie jest tylko wytworem politycznego marketingu. Szczęśliwie dla premiera, Platformy i całej koalicji w dniu, w którym oddalono weto, rozpadła się dawna koalicja PiS-Samoobrona-LPR w mediach publicznych. Jest więc pole do dalszej współpracy z SLD, który nie może już bronić władz mediów w obecnym kształcie, gdyż polityczne gry zawiązały się tam w iście gordyjski węzeł. Okazało się, że popieranie przez SLD poprzedniego weta w sprawie mediów było błędem.

Rząd nadal znajduje się na fali: poparcie dla PO oscylujące między 50 a 60 proc. nie ma precedensu w całym dwudziestoleciu. Ta eklektyczna partia, balansująca między światopoglądową chwiejnością a gospodarczą twardością, między radykalizmem (ustawa odbierająca wyższe emerytury nawet zweryfikowanym pozytywnie i zasłużonym dla wolnej Polski funkcjonariuszom dawnej SB) a umiarem w rozliczeniach poprzedniej ekipy, jakoś trafia do obywateli. I to mimo powszechnego poglądu, że rządzenie zużywa, że te sondaże muszą zacząć spadać. Tylko część obecnego wysokiego poparcia jest efektem tła, czyli istnienia i działań PiS, a także braku centrolewicowej alternatywy. Znaczna część jest efektem właśnie spokoju, otwartości, unikania ostrych konfliktów, nawet gdy trzeba skapitulować, jak w przypadku prezydenckiego uporu w sprawie zagranicznych wojaży.

Zaliczka na nowy rok jest więc spora, ale też musi wystarczyć rządowi na naprawę służby zdrowia, oddłużenie szpitali i to bez niezbędnych ustaw. Dalszy ciąg listy obowiązkowej to podpisywanie kontraktów na budowę autostrad, wydawanie w szybszym tempie europejskich pieniędzy, wdrożenie przyjętych pod koniec roku pakietów ustaw, znoszących część biurokratycznych barier dla przedsiębiorców, ale także dla obywateli.

To będzie więc rok poważnych sprawdzianów. Tym trudniejszy, że w cieniu kryzysu, a może nawet w kryzysie. To będzie też rok, w którym rząd będzie zdawał egzamin ze skuteczności przygotowań do wprowadzenia Polski w strefę euro, mimo kategorycznego sprzeciwu PiS, żądającego referendum. Trzeba będzie ryzykownie zdecydować, czy podjąć starania o wejście do tak zwanego przedsionka, czekając ze zmianami konstytucji do następnych wyborów (co podpowiada SLD), czy też wytworzyć taką presję na PiS, że zgodzi się na zmiany w konstytucji bez referendum.

To ostatnie będzie niezwykle trudne, biorąc pod uwagę taktykę PiS, która kwestię euro chce uczynić być może najważniejszą osią politycznego podziału. Skuteczna rządowa kampania (na razie jej nie widać) daje szansę na pozostawienie partii Jarosława Kaczyńskiego w pułapce antyeuropejskości przy proeuropejskim społeczeństwie. Ważne tu będzie doświadczenie Słowacji, która od nowego roku wprowadza u siebie euro.

PSL. Warunkiem powodzenia rządu jest koalicyjna zgoda. Na razie PSL może świętować sukces. To przecież minister pracy Jolanta Fedak formalnie odpowiadała za pomostowe emerytury, to ona z odrzucenia weta cieszyła się najbardziej. Po święcie przychodzi jednak proza życia i wraz z nią pytania o system rolniczych ubezpieczeń, o włączenie wsi w jeden powszechny system podatkowy, czyli o najtrudniejsze koalicyjne problemy. Ludowcom na razie ta koalicja służy.

Nawet wybory do parlamentu europejskiego nie są dla PSL aż tak wielkim wyzwaniem, gdyż nawet słabszy wynik uda się wytłumaczyć faktem, że jest się partią polskiej prowincji. Doświadczenia z wystawianiem na listy liderów o znanych nazwiskach zostały skompromitowane w wyborach poprzednich, kiedy to całe kierownictwo udało się do Strasburga i Brukseli, by dziś wieść żywot „przypisanych do PiS”, bez żadnej własnej podmiotowości.

Dla ludowców ważniejszym celem są zawsze wybory samorządowe i parlamentarne, w których od lat radzą sobie nieźle. Nie znaczy to, że przyszły rok i dla nich nie będzie wyzwaniem. Odpowiadając za resort gospodarki wicepremier Waldemar Pawlak będzie musiał radzić sobie z problemami energetyki, zwłaszcza po ostatnim brukselskim szczycie, gdzie udało się uzyskać korzystne warunki ograniczania emisji dwutlenku węgla, co musi oznaczać nie błogi sen, ale bardzo aktywne działanie na rzecz modernizacji tego sektora.

PiS. Na początek roku z kolei prezes PiS zapowiedział ogłoszenie nowej strategii partii. Jej zaczątki były widoczne podczas głosowania nad prezydenckim wetem. To przekonanie o nieomylności własnych recept, głęboka niepamięć o niedalekiej przeszłości i wykorzystaniu urzędu prezydenta do przeszkadznia rządowi. W PiS nic się nie zmienia i zmienić się nie może, bowiem najpierw musiałby się zmienić prezes partii. Twarda opozycyjność, to słynne „nie, bo nie”, będzie hamowała wejście do strefy euro, ale wiele więcej zablokować nie może. Wybory europejskie będą sprawdzianem popularności PiS, niemniej celem niezmiennym i nadrzędnym jest reelekcja Lecha Kaczyńskiego. Do tego celu potrzebny jest jednolity i jednomyślny aparat partyjny, który łatwo zmienić w sztab wyborczy.

Nie należy się więc spodziewać żadnej nowej idei, żadnej zmodyfikowanej wizji IV RP, łagodniejszego języka, nowych twarzy, żadnej opozycyjności selektywnej. Będzie twarda obrona tego, co jeszcze udało się zachować: wymykających się z rąk mediów publicznych, znacznych wpływów w prokuraturze, w CBA. I będzie rosnąca agresja, gdy te łupy zaczną znikać. PiS ma wyjątkową zdolność udawania ugrupowania w sposób szczególny upośledzonego i krzywdzonego przez wszystkich, nie ma jednak żadnej zdolności dostrzegania własnych wad.

SLD. Największe kłopoty ma jednak SLD. Ta partia nie ma dziś wyraźnego lidera i nie ma kandydata na lidera. Ma kłopot z programem i może głosować w każdy sposób. Być może, znużeni pojedynkiem Napieralskiego z Olejniczakiem, lewicowcy postawią na Jerzego Szmajdzińskiego, ale to żadnej nowej jakości nie doda. Koncepcja Napieralskiego, że SLD będzie raz jeszcze zaczynem nowej lewicy, która złapie ideowy wigor, z dnia na dzień bankrutuje. To, co podtrzymuje polityczną atrakcyjność SLD w Sejmie, czyli obrotowość, jest jednocześnie zabójcze dla tożsamości programowej partii.

O ile po prawej stronie nie widać miejsca dla nowych inicjatyw, a prezydent Wrocławia Rafał Dutkiewicz wraz z Kazimierzem Ujazdowskim coraz bardziej przypominają błędnych rycerzy snujących się smętnie po marginesach polityki, to po lewej jest miejsce na nowy projekt. Nie ma jednak ludzi i woli, aby go stworzyć. Ten okres lewicowego rozbicia musi najwyraźniej potrwać i żadna wspólna lista do PE, jeśli nawet powstanie, nie będzie zaczynem poważnej inicjatywy politycznej.

Kto weźmie mandat, ten wyjedzie, pozostawiając wszystkie problemy nierozwiązane. Nikt nawet nie definiuje już lewicowości czy centrolewicowości. Przewodniczący wierzy w siłę aparatu, w moc siedziby przy ul. Rozbrat, wzoruje się w opozycyjności na Kaczyńskim, ale ten ma wiernych żołnierzy i miał wizję IV RP, która w pewnym szczególnym momencie znacznej części społeczeństwa się spodobała. Napieralski nie ma żadnej wizji. A zmagać się musi nie tylko z wewnątrzpartyjną opozycją, ale głównie z pytaniem, dlaczego chce popierać prezydenta Kaczyńskiego?

Być może historia weta do ustawy pomostowej czegoś go nauczy, przyda mu politycznego doświadczenia? Ciężkie czasy przyszły na lewicę, a nowego Kwaśniewskiego nie widać.

Nowy, 2009 rok będzie zatem czasem prawdy o polskich partiach i politykach, pokaże, na ile potrafią się uczyć i jak się sprawdzają w czasach próby, kiedy wzrasta zapotrzebowanie na zajęcie się krajem, a nie sobą. Oby ten egzamin zdały i rząd, i opozycja.
 

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną