Nie ma już chyba polityka, ani medium, które nie zabrało głosu w sprawie Kazimiera Marcinkiewicza - byłego premiera z ramienia PiS, a dziś bohatera tabloidów. W tej chwili dominują dwa wątki, oba natury etycznej.
Pierwszy, to pytanie, czy były premier może pracować w zagranicznym banku Goldman Sachs, który przyznał się, że na transakcjach dotyczącej polskiej waluty zarobił ostatnio 8 proc., więcej niż oczekiwał, i obecnie wycofuje się z tej gry. Marcinkiewicz utrzymuje, że on nie miał z tym nic wspólnego, gdyż jest doradcą tego banku, ale wyłącznie w sprawach inwestycji bezpośrednich (budowa fabryk etc.) w Polsce. Wydział, z którym pracuje, nie ma rzekomo nic wspólnego z operacjami walutowymi.
Wyjaśnienie to nie brzmi przekonująco. Trudno sobie wyobrazić, żeby wielka instytucja finansowa, która zatrudnia byłego premiera polskiego, nie skorzystała z jego wiedzy, kontaktów i doświadczenia. Byłoby to z jej strony marnotrawstwem pieniędzy wydawanych na Marcinkiewicza. Co więcej, sam Kazimierz Marcinkiewicz, gdyby się dowiedział, że „jego" bank zaangażował się poważnie w grę na złotówce, nawet go o tym nie informując, mógłby to potraktować jako votum nieufności wobec niego samego. To tak, jak gdyby polska ambasador w Wielkiej Brytanii dowiedziała się z mediów, że w Londynie przebywał premier Tusk lub że Polska zawarła za jej plecami ważną umowę z Wielką Brytanią.
Casus Marcinkiewicz - złotówka - Goldman Sachs stawia na porządku dziennym pytanie: jak uregulować przechodzenie ludzi od polityki do biznesu (i z biznesu do polityki). Nie jest to sprawa nowa, głośne jest zaangażowanie b. kanclerza RFN Schroedera przez Gazprom, czy przejście Dicka Cheney'a z wielkiego koncernu na stanowisko wiceprezydenta USA. Koncern ten w ciągu ostatnich lat otrzymuje największe zamówienia amerykańskie w Iraku. Dobrego wyjścia z tej sytuacji nie ma, trudno zabronić ludziom pracować gdzie chcą. Najczęściej stosowanym rozwiązaniem, które powinno być przyjęte w Polsce, jest karencja - ustalenie przez Sejm, że ludzie, którzy zajmowali wysokie stanowiska w administracji państwowej (lista stanowisk do ustalenia), mogą przechodzić do prywatnego biznesu po upływie np. dwóch lat.
Drugi problem Kazimierza Marcinkiewicza, to opera mydlana o wielkiej miłości „Kazia i Izabel". To żenujące widowisko, zwłaszcza, jeśli pomyślimy o dotychczasowej rodzinie p. Marcinkiewicza, a także o tym, że mamy do czynienia z byłym premierem, przedtem wysokim urzędnikiem państwowym, potem na ważnym dla Polski stanowisko w banku EBOiR. Żenująca jest także żarłoczność mediów, które żywią się tym, że „matka kochanki byłego premiera nie chce go znać".
Wszystko razem zmusza do refleksji, jak taki człowiek mógł w ogóle zostać premierem i co zrobić, żeby to się nie powtórzyło.