Prezydent nie zaszkodził temu, co konieczne, ale też nie wziął na siebie odpowiedzialności za to, co szkodliwe
W sprawie ustawy oświatowej Prezydent miał do wyboru trzy wyjścia. Mógł ją podpisać akceptując to, co w niej dobre (czyli posłanie sześciolatków do szkoły) i to co złe (osłabienie kontroli państwa nad oświatą i pogłębienie nierówności w oświacie). Mógł skierować ustawę do Trybunału Konstytucyjnego, co by oznaczało przesunięcie reformy o rok, bo sędziowie raczej by nie wydali werdyktu dość szybko, by nowe prawo mogło wejść w życie przed wrześniem. Mógł się zdecydować na weto, które ma głównie znaczenie symboliczne, bo SLD już wcześniej zapowiedział, że pomoże w jego odrzuceniu.
Prezydent wybrał weto. I dobrze. Z jednej strony de facto umożliwił w ten sposób posłanie sześciolatków do szkoły, a z drugiej okazał słuszną dezaprobatę dla uporczywie stosowanej przez PO taktyki łączenia w jednej ustawie rozstrzygnięć koniecznych z ryzykownymi lub wręcz szkodliwymi ideologicznymi fiksacjami rządzącej większości. Nie zaszkodził temu, co konieczne, ale też nie wziął na siebie odpowiedzialności za to, co szkodliwe.
W tym sensie wybór prezydenta wydaje się racjonalny. Ale w sprawie zmian w oświacie nie powinno to być całkiem ostatnie słowo. W swoim obecnym kształcie ustawa przerzucająca dużą część odpowiedzialności na władze samorządowe sprzyja bowiem pogłębieniu różnic w dostępie do oświaty. Podobnie jak w przypadku reformy w służbie zdrowia jest to kontrowersyjne z punktu widzenia realizacji konstytucyjnych praw obywateli i obowiązków państwa. Nad tymi kontrowersjami nie powinniśmy przejść do porządku dziennego. Kiedy więc weto zostanie odrzucone i droga sześciolatków do szkoły będzie już otwarta, ktoś (PiS? SLD? Rzecznik Praw Obywatelskich? Samorządy? Związki Zawodowe) powinien jednak poprosić Trybunał o zbadanie zgodności nowego prawa z Konstytucją.
Prezydent wybrał weto. I dobrze. Z jednej strony de facto umożliwił w ten sposób posłanie sześciolatków do szkoły, a z drugiej okazał słuszną dezaprobatę dla uporczywie stosowanej przez PO taktyki łączenia w jednej ustawie rozstrzygnięć koniecznych z ryzykownymi lub wręcz szkodliwymi ideologicznymi fiksacjami rządzącej większości. Nie zaszkodził temu, co konieczne, ale też nie wziął na siebie odpowiedzialności za to, co szkodliwe.
W tym sensie wybór prezydenta wydaje się racjonalny. Ale w sprawie zmian w oświacie nie powinno to być całkiem ostatnie słowo. W swoim obecnym kształcie ustawa przerzucająca dużą część odpowiedzialności na władze samorządowe sprzyja bowiem pogłębieniu różnic w dostępie do oświaty. Podobnie jak w przypadku reformy w służbie zdrowia jest to kontrowersyjne z punktu widzenia realizacji konstytucyjnych praw obywateli i obowiązków państwa. Nad tymi kontrowersjami nie powinniśmy przejść do porządku dziennego. Kiedy więc weto zostanie odrzucone i droga sześciolatków do szkoły będzie już otwarta, ktoś (PiS? SLD? Rzecznik Praw Obywatelskich? Samorządy? Związki Zawodowe) powinien jednak poprosić Trybunał o zbadanie zgodności nowego prawa z Konstytucją.