Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Do przodu na wstecznym

Fot. Tadeusz Późniak Fot. Tadeusz Późniak
Będą zmiany w egzaminach na prawo jazdy. Według Ministerstwa Infrastruktury są niezbędne „do dalszego bezproblemowego funkcjonowania systemu szkolenia i egzaminowania...”. Tyle że w powszechnej opinii cały system nadaje się do wymiany.

Zofia, łódzka włókniarka, lat 55, zapragnęła zostać kierowcą. Kiedy otrzymała z pracy trzynastkę, uznała, że najwyższy czas zainwestować w siebie. Odchowane dzieci wyfrunęły z domu. Na pierwszym kursie prawa jazdy nie nauczyła się kompletnie nic. Instruktor kazał jej jeździć tylko prawym pasem. Ale co tu wymagać: za kurs zapłaciła jedynie tysiąc złotych, u konkurencji trzeba by dać 300 zł więcej. Dostała zaświadczenie, że zaliczyła teorię i jazdę i może ubiegać się o prawo jazdy.

 

Na egzaminie zaliczyłam całą trasę, elegancko wróciłam pod budynek Wojewódzkiego Ośrodka Ruchu Drogowego, a egzaminator: bach, bach, enki mi powstawiał – emocjonuje się włókniarka negatywnymi ocenami. – Że za wcześnie włączyłam się do ruchu, bo ciężarówka była zbyt blisko.

Kolejne podejścia kończyły się podobnie. – Po czwartym czy piątym oblanym egzaminie zawzięłam się. Chociaż wydałam już całą trzynastkę i weszłam na pensję. Zofia zmieniła szkołę jazdy, na działce urządziła własny plac manewrowy – z rękawem (pas jazdy i koperta parkingowa). Tam na półsprzęgle zajeżdżała mężowi auto. Zdała za czternastym razem. I nie jest to nadzwyczajny wyczyn: nieoficjalny rekordzista Polski zdawał we Wrocławiu teorię i praktykę 36 razy.

Kurs na kursanta?

Każdego roku około miliona Polaków próbuje zdać egzamin na prawo jazdy, ogromna większość – kategorii B. Od kilku lat tzw. zdawalność utknęła na wstydliwym poziomie: za pierwszym razem udaje się to co trzeciej osobie.

Cały system szkolenia i egzaminowania kierowców sprawia wrażenie, jakby miał służyć nie tyle nauczeniu ludzi poruszania się samochodami, ile poddaniu ich jakiejś przemyślnej selekcji. Jakby sztuka jeżdżenia samochodem zarezerwowana była tylko dla wybrańców. Jest jednak XXI w. i kierowanie autem stało się – można powiedzieć – elementarną potrzebą człowieka. System ten powinien zatem działać tak, by jak najwięcej osób jak najskuteczniej wyuczyć. Wiele wskazuje jednak na to, iż na razie działa tak, żeby jak najlepiej udawało się na tym interesie zarabiać.

Stąd podporządkowany jest stereotypowi chłopców radarowców, którzy zamiast pilnować bezpieczeństwa w rzeczywiście newralgicznych miejscach, czają się w krzakach. Polski system egzaminacyjny działa podobnie. Nie jest nastawiony na sprawdzenie umiejętności, ale na oblanie kursanta. Idiotyczne, często nielogiczne pytania na testach i nieżyciowe zadania w praktyce. Zwłaszcza na placu manewrowym. Te wszystkie rękawy, koperty i nie wiadomo, co jeszcze. Czemu to ma służyć? Każdy posiadacz prawa jazdy wie, że parkowanie w realu odbiega zasadniczo od tego na placu manewrowym. Skuteczniejszym straszakiem od słabej noty egzaminatora jest bowiem troska o bezpieczeństwo swoje i innych, czy w końcu o cały, niepoobcierany samochód. Dlatego, gdy nie daje się zaparkować na trzy, robi się to na pięć, na dziesięć. Żeby było skutecznie i bezpiecznie.

Na pozór najważniejsze nowości z rozporządzenia ministra infrastruktury w sprawie egzaminowania (powinny wejść w życie w marcu, ale dokładnej daty nie zna nawet samo ministerstwo, bo projekt wciąż jest „uzgadniany międzyresortowo”) mają służyć zdającym. Każdy, kto ukończy kurs w szkole jazdy, w terminie 30 dni będzie miał zagwarantowane pierwsze podejście do egzaminu. Dziś na egzamin praktyczny trzeba czekać od kilku tygodni do dwóch miesięcy.

Ci, którzy już raz nie zdali, będą zapisywani w dalszej kolejności. Jazda egzaminacyjna może zostać skrócona z 40 do 25 minut, jeśli w tym czasie kandydat zaliczy pozytywnie cały program. Egzaminator będzie musiał na bieżąco informować zdającego o popełnianych przez niego błędach. Jeśli na placu manewrowym popełni dwa razy ten sam błąd zagrażający bezpieczeństwu – egzamin zostanie zakończony.

Sposób na stres

Skrócenie egzaminu ma też spowodować większą przepustowość wojewódzkich ośrodków ruchu drogowego (egzaminator będzie mógł w ciągu dnia przeprowadzić więcej egzaminów). Według Romana Stencla, prezesa Ogólnopolskiej Izby Gospodarczej Ośrodków Szkolenia Kierowców w Koszalinie, to przede wszystkim ukłon w stronę samych WORD. – Ośrodki są samofinansującymi jednostkami – mówi prezes. – Cena za egzamin nie zmieniła się przez ostatnie lata. Koszty rosną, więc najprościej jest zwiększyć liczbę egzaminów.

Łódzki WORD ma 18 Toyot Yaris i 8 Opli Corsa. Samochody są wymieniane co dwa, trzy lata w drodze przetargu. Na etatach pracuje prawie 50 egzaminatorów. Taki, który ma uprawnienia na wszystkie kategorie, po ubiegłorocznej podwyżce może miesięcznie zarobić 10–11 tys. zł brutto. Taki, który egzaminuje tylko na podstawowe kategorie B i C – około 5 tys. zł. Młody na starcie dostaje 3,7 tys. zł. W ośrodku odbywa się codziennie 300 egzaminów praktycznych (rocznie około 70 tys.). Zdawać można także w soboty. Dyrektor Zbigniew Skowroński reklamuje usługi ośrodka, gdzie się da – w prasie, radiu, telewizji. Nawet wpisuje się do dyskusji w Internecie, gdy tylko pojawi się wątek egzaminów na prawo jazdy: „Łódź w WORD tylko 2 tygodnie na egzamin praktyczny!!! Teoria codziennie!!! Dla »pierwszaków« okres oczekiwania tylko kilka dni na praktykę!! To zależy od tego, kto rządzi WORD-em!!! Zbigniew S.” W 2008 r. łódzki WORD odwiedziło o 39 proc. więcej klientów niż rok wcześniej.

Żeby dopomóc kandydatom na kierowców, w Łodzi zatrudniono dwie psycholożki. Rozmawiają ze zdającymi przed egzaminem, czasem jeżdżą z nimi na praktyce. Dyrektor Skowroński jest zadowolony: od kiedy zaczęły pracować, zdawalność wzrosła o 5 proc. Ale pomoc psychologiczna to tylko dobra wola dyrekcji. Tymczasem, zdaniem Skowrońskiego, to właśnie stres egzaminacyjny jest jednym z powodów słabej zdawalności. Najważniejszym jednak niski poziom przygotowania kandydatów przez autoszkoły.

Instruktorzy amatorzy

Alicja, lat 48, pracownica łódzkiego banku, wybrała niewielką tanią autoszkołę za 900 zł. Na pierwszym 30-godzinnym kursie nauczyła się niewiele. Jechać do przodu, do tyłu, ale w linii prostej. Instruktor prowadził ją tak, żeby nie stwarzała zagrożenia na drodze, mało skrętów w lewo. Na teorię nie chodziła, bo wykłady odbywały się w pomieszczeniu ogrzewanym tylko farelką. Po zakończeniu kursu egzaminu wewnętrznego nie było, instruktor podpisał kwit i już. Zdała za jedenastym razem.

W Polsce jest około 7 tys. szkół jazdy. Dużych ośrodków, z salami wykładowymi, parkiem samochodowym, ale też rodzinnych firm, typu szwagier z teściem i bratankiem, i takich, które mieszczą się w jednym laptopie. Jak mówi Krzysztof Szymański, prezes Federacji Stowarzyszeń Szkół Jazdy, poziom szkolenia jest zróżnicowany. Ale problem w tym, że cały system jedzie na wstecznym. – Początkującego kursanta trudno nauczyć wszystkiego w ciągu ustawowych 30 godzin – przyznaje.

Ale też wciąż się zdarza, że instruktorem zostaje osoba, która sama niewiele jeździ, bez doświadczenia. Wystarczy mieć prawo jazdy dłużej niż trzy lata, skończyć 21 lat i można uczyć innych. Wcześniej trzeba, oczywiście, zdać egzamin, ale np. kandydat na instruktora wszystkie zadania egzaminacyjne wykonuje na placu manewrowym. Pokazuje, z czego będzie odpytywał kursanta. Nikt nie sprawdza, jak sam instruktor zachowuje się za kierownicą w ruchu miejskim.

Słyszałem, jak jeden z młodych kandydatów na instruktora przechwalał się: jak tylko zdam egzamin, biorę z urzędu pracy 40 tys. zł na uruchomienie działalności gospodarczej, kupuję samochód i otwieram szkołę. Taki instruktor nie ma ani doświadczenia życiowego, ani zawodowego – denerwuje się Szymański. – Powinien najpierw terminować u kogoś doświadczonego, a dopiero potem się usamodzielnić. Stowarzyszenie próbuje narzucać standardy szkołom jazdy, organizuje szkolenia. Ale dotyczy to tylko około tysiąca spośród 7 tys. – tylu jest członków tej organizacji.

Biznes się kręci

Zdaniem Szymańskiego, kolejny powód niskiej zdawalności to zbyt trudny egzamin. A w Polsce jest on naprawdę trudny. Kursant jeździ po rozkopanych ulicach, co chwila jest zmiana organizacji ruchu, objazdy, tłok. Nawet doświadczony kierowca może się pogubić. Kamery w samochodzie ukróciły korupcję (choć nie do końca, co pokazuje niedawna afera w Pomorskim Ośrodku Ruchu Drogowego, gdzie zarzuty usłyszało kilkunastu instruktorów szkół jazdy i egzaminatorów), ale zwiększyły stres zarówno u zdającego, jak i egzaminatora.

Dyrektor Zbigniew Skowroński z Łodzi uważa, że obecna cena za egzamin praktyczny jest za niska. Zdający powinni płacić 170–190 zł. Dyrektorzy WORD chcą więc 20-proc. podwyżki. Ale – jak mówi dyrektor – coś za coś. Obecnie obowiązuje przepis, że po trzecim niezdanym egzaminie kandydat na kierowcę musi odbyć jazdę doszkalającą w ośrodku szkolenia. W zamian za podwyżkę powinno się znieść ten przepis. – To jest zwykłe nabijanie kasy szkołom jazdy – dodaje. Tak naprawdę, jeśli podwyżka dojdzie do skutku, nastąpi tylko przesunięcie wpływów w systemie. Stracą szkoły jazdy, zyska WORD, a zdający zapłaci tyle samo, tylko komu innemu.

Ministerstwo Infrastruktury, poza omawianym rozporządzeniem o zmianach w egzaminowaniu kandydatów na kierowców, zakończyło też prace nad kolejnym projektem ustawy o kierujących pojazdami (w I półroczu ma trafić pod obrady rządu). Znajdują się w nim m.in. przepisy o dwuletnim okresie próbnym dla młodych kierowców, kursie reedukacyjnym dla tych, którzy uzyskają 24 punkty karne. Ministerstwo chce też wprowadzić częstsze kontrole szkół jazdy, coroczne warsztaty dla instruktorów, a także zaostrzyć wymagania wobec egzaminatora. Żeby nim zostać, trzeba będzie zaliczyć półroczny kurs i uczestniczyć w stu egzaminach jako obserwator. Egzaminować będzie można tylko do 65 roku życia.

Zapowiadane zmiany będą tylko kosmetyką dopóty, dopóki prawo jazdy będzie w Polsce traktowane jako dobro luksusowe i reglamentowane. W takim systemie zawsze korzystają pośrednicy, którym zależy, żeby interes po prostu się kręcił. Poza autoszkołami i ośrodkami ruchu drogowego jest jeszcze jeden uczestnik tego systemu: koncerny samochodowe.

Roman Stencel z izby gospodarczej OSK: – Chcieliśmy, żeby kursanci mogli zdawać egzaminy swoimi samochodami, oczywiście spełniającymi warunki pojazdu egzaminacyjnego, jak jest w niektórych krajach. U nas jest tak, że 49 WORD ogłasza przetargi na auta i kupuje jakąś markę. Autoszkoły muszą kupować takie same samochody, bo kursant chce się uczyć jeździć takim autem, w jakim będzie zdawał egzamin. A po dwóch latach kolejny przetarg...

Nie ma chyba kraju w Europie – podsumowuje Roman Stencel – gdzie szkolenie i zdawanie na prawo jazdy byłoby głównie biznesem, jak u nas.


Testy jazdy

Wystarczy skończone 17 lat i nadzór doświadczonego kierowcy, by uczyć się prowadzenia samochodu na brytyjskich drogach. Samodzielna jazda wymaga jednak zdania egzaminu, składającego się z testu teoretycznego (na 50 pytań trzeba mieć 43 poprawne odpowiedzi) oraz tzw. hazard perception, które mierzy czas reakcji na zagrożenia drogowe wyświetlane na ekranie komputera. Na egzaminie praktycznym można popełnić do 15 drobnych błędów, np. zapomnieć o kierunkowskazie. Oblewa się, gdy spowoduje się groźną sytuację. W ostatnich latach część teoretyczną (opłata 35 funtów) za pierwszym razem zdawało 67 proc. egzaminowanych. Część praktyczna (48-58 funtów) jest trudniejsza - zdaje mniej niż połowa. W Wielkiej Brytanii pierwsze prawo jazdy wydawane jest na dwa lata, podobnie w Niemczech, gdzie na egzamin może stawić się już szesnastolatek. Przed przystąpieniem do części praktycznej (75 euro) należy zaliczyć teorię (kurs kosztuje 160 euro, test 39 euro) i odbyć minimum 10 jazd z instruktorem (45-minutowa kosztuje od 23 do 28 euro). W USA zdobycie prawa jazdy jest prostsze i tańsze. O zasadach jego przyznawania decydują poszczególne stany. Przeważnie limit wieku wynosi 16 lat (choć w obu Dakotach już 14 lat i kilka miesięcy). W najbardziej liberalnych stanach nastoletni adepci kierownicy za egzamin płacą symbolicznie i nie muszą przechodzić szkoleń. Jednak podlegają wielu ograniczeniom: muszą prowadzić w obecności dorosłych i nie wolno im jeździć o określonych porach.

 

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną