Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Targi o przetargi

Fragment A2 Stryków-Konin. Najwięcej odwołań i opóźnień zdarza się przy budowie autostrad. Fot. smuzew, Flickr (CC by SA) Fragment A2 Stryków-Konin. Najwięcej odwołań i opóźnień zdarza się przy budowie autostrad. Fot. smuzew, Flickr (CC by SA)
Pod okiem Urzędu Zamówień Publicznych wszystkie państwowe zakupy, od spinacza po budowę autostrady, odbywać się mają przejrzyście. Dlaczego więc po prawie każdym większym przetargu wybucha skandal?

Zamówienia publiczne to potężny rynek. W 2007 r. (nie ma jeszcze danych za ub.r.) prawie 12 tys. zamawiających przeprowadziło 102 tys. przetargów o łącznej wartości ponad 103 mld zł. Umowy spisano z ponad 50 tys. wykonawców.

Transakcje na tym rynku reguluje ustawa Prawo zamówień publicznych (PZP). Jej pierwszą wersję uchwalono w czerwcu 1994 r. W PRL obowiązywało prawo, które dopuszczało do rynku zamówień publicznych niemal wyłącznie firmy państwowe, ale od 1983 r. przestało ono obowiązywać i przez następną dekadę na rynku panowały reguły wolnej amerykanki.

Ustawę z 1994 r., która miała wreszcie wprowadzić ład i przejrzystość, do dzisiaj wielokrotnie nowelizowano, ale nadal pozostaje niedoskonała, o czym świadczą liczne protesty uczestniczących w przetargach. PZP określa, że zamówienia publiczne dotyczą jednostek państwowych, samorządowych i innych (o ile składane przez nie zamówienia finansowane są przynajmniej w połowie ze środków publicznych). Wykonawcami, czyli oferentami stającymi do przetargów, mogą być zarówno osoby prawne jak i fizyczne, pod warunkiem, że posiadają uprawnienia do wykonywania określonej działalności, a także, co brzmi już mniej precyzyjnie, „posiadają niezbędną wiedzę i doświadczenie oraz dysponują potencjałem technicznym i znajdują się w sytuacji finansowej zapewniającej wykonanie zamówienia”. Ustawa obejmuje wszystkie transakcje o wartości powyżej 14 tys. euro.
 

Nad prawidłowością przeprowadzanych przetargów czuwa Urząd Zamówień Publicznych (UZP). Utworzono go w 1995 r. Ma sprawdzać zgodność procedury przetargowej z ustawą oraz pilnować, aby nie łamano zasad wolnej konkurencji. Od 2007 r. przy prezesie UZP działa składająca się z 21 członków Krajowa Izba Odwoławcza (KIO) rozpatrująca odwołania uczestników przetargów. Wcześniej należało to do obowiązków prezesa.

System skonstruowano pozornie dość klarownie, ale ponieważ diabeł tkwi w szczegółach, firmy stające do przetargów często zatrudniają specjalistów-doradców, bo same gubią się w gąszczu przepisów. Zamówień publicznych można dokonywać na dziewięć sposobów. Organizuje się przetargi nieograniczone, ograniczone (skierowane do zaproszonych wykonawców), stosuje się dialog konkurencyjny (po rozmowach z wytypowanymi wykonawcami, wybranych zachęca się do składania ofert), prowadzi negocjacje z ogłoszeniem i bez ogłoszenia, zamawia się z tzw. wolnej ręki (negocjacje tylko z jednym wykonawcą), dokonuje się zapytania o cenę, można licytować elektronicznie, a wreszcie zaprasza się firmy do udziału w konkursie. Najczęściej korzysta się z przetargu nieograniczonego (74,6 proc. w 2007 r.). To dobrze, bo taka formuła najlepiej sprzyja wolnej konkurencji. Ale składanie zamówień z wolnej ręki to 17,5 proc. ogólnej liczby, czyli źle, bo ten rodzaj transakcji najbardziej sprzyja korupcji.

Stającym do przetargów przysługuje wnoszenie protestów do organizatorów przetargu, a po ich odrzuceniu składanie odwołań do KIO (w 2007 r. złożono ich 1582). Potem pozostaje już tylko droga sądowa. Liczba odwołań maleje. Według ekspertów z UZP to dowód, że procedury są coraz czystsze, ale uczestnicy rynku zamówień publicznych stawiają inną diagnozę. Małe podmioty obawiają się, że składanie odwołań zamknie im drogę do skutecznego udziału w kolejnych przetargach. Walczą giganci, bo ich na to stać. Ta walka dotyczy potężnych, idących w dziesiątki i setki milionów złotych, zamówień i czasem powoduje wstrzymanie na lata niezbędnych inwestycji. W Warszawie takim przykładem zamówienia publicznego był słynny most Północny. Kolejne przetargi unieważniano i realna stała się wizja stolicy bez tego mostu. Niedawno rozstrzygnięto następny przetarg, ale przegrani wcale nie złożyli broni, być może znów trzeba będzie procedurę powtórzyć.

Skargi, protesty, odwołania i wnioski o unieważnienie (najczęściej dotyczące usług budowlanych, autostrad i rynku medycznego) to z jednej strony zagrywki czysto taktyczne, powodujące przeciąganie się procedury, ale też świadectwo, że za kulisami przetargu nie wszystko było transparentne i zgodne z prawem. Bo tak naprawdę każdy przetarg można ustawić, aby wygrał nie lepszy, ale sprytniejszy. Nie obcy, ale swój. Nie ten, kto wykona lepiej, ale ten, który da więcej.

Metoda na szwagra

Wójt podwarszawskiej gminy: – Remontujemy gminną drogę. Mój szwagier ma firmę budowlaną, dwie koparki, ciężarówkę i pracowników z łopatami. Błagałem go, odpuść ten przetarg, bo jak wygrasz, to mnie zjedzą. Nie posłuchał.

Szwagier, tak się złożyło, wygrał i zlecono mu roboty drogowe. Wójt już na trzeciej kolejnej sesji rady posypuje głowę popiołem. Jest podejrzewany o ustawienie przetargu pod szwagra. Jedynym kryterium była cena, kto zrobi taniej, ten wygra. Oferta szwagra faktycznie była najtańsza, ale – nikt w gminie nie ma co do tego wątpliwości – nierealna. – Będą aneksy, gmina zapłaci znacznie więcej niż przewidywano – twierdzi przewodniczący gminnej rady. Jak uczy doświadczenie, zapewne ma rację.

Przetarg pod szwagra to specyfika zamówień publicznych dokonywanych przez samorządy w małych miejscowościach. „Szwagier”, rzecz jasna, to figura retoryczna, może nim być każda zaprzyjaźniona z władzami gminy czy powiatu firma. Nawet taka, która zostaje założona specjalnie pod określone przedsięwzięcie.

Im większy inwestor, tym bardziej wyrafinowane metody ustawiania przetargów. Czasem przetarg ustawia się pod firmę, do której ma się pełne zaufanie, że zdąży na czas i nie wyprodukuje fuszerki. Ale jakiekolwiek by były motywy, łamane są normy prawa zamówień i reguły wolnej konkurencji.

Metoda na cenę

Andrzej Gólcz, właściciel firmy Biogradex z Elbląga, od lat uczestniczy w przetargach na projektowanie i budowę oczyszczalni ścieków. Jest autorem patentu, tzw. próżniowego odgazowania ścieków. Produkuje urządzenia, które intensyfikują proces oczyszczania mniej więcej dwukrotnie i o tyle samo obniżają koszty budowy i eksploatacji.

Oczyszczalnie według jego pomysłu działają w trzydziestu miejscowościach, największa w Gorzowie, ale w przetargach organizowanych przez duże miasta Biogradex regularnie przegrywał z ofertami konkurentów. Jak to często w przypadku polskich wynalazców bywa, niedoceniana w kraju metoda inż. Gólcza znalazła uznanie za granicą. Jego wieże próżniowe stoją już w Finlandii i Estonii, zainteresowana jest Rosja, Kanada, Francja i Niemcy. W Pekinie modernizowana oczyszczalnia wielkości warszawskiej Czajki, zamiast dwukrotnie powiększać swój areał i budować kosztowne zbiorniki i osadniki, zdecydowała się na metodę próżniową.
 

Z organizowanych w Polsce przetargów wycofał się, kiedy przegrał w Gnieźnie. Zamawiający w specyfikacji przetargowej narzucił koncepcję rozbudowy już istniejącej oczyszczalni. Na podstawie naukowego opracowania podał parametry, jakie miała spełniać modernizacja. – To wykluczało moją metodę, ale i tak zrobiłem im projekt według naszej technologii. Nie trzeba było nic dobudowywać. Oni chcieli oczyszczalni za 45 mln zł, a moja kosztowałaby 15 mln. Ofertę Gólcza odrzucono.

Przetargowi na modernizację warszawskiej oczyszczalni Czajka przyglądał się już tylko jako kibic. Wygrało konsorcjum, które oszacowało koszty rozbudowy na ok. 2 mld zł. Inż. Gólcz poinformował organizatora przetargu, że jego koncepcja byłaby o połowę tańsza. Zaproponował, że za darmo postawi w Czajce swoje wieże, niech sprawdzą w praktyce, jak to działa. Wciąż czeka na odpowiedź. – Z tą Czajką jest ciekawa sprawa – mówi. – Wrocław też prowadził przetarg na modernizację swojej oczyszczalni, dla populacji o połowę mniejszej niż warszawska. Wygrała oferta bardzo podobna do planowanej rozbudowy Czajki, więc koszt inwestycji powinien oscylować wokół miliarda złotych, tymczasem był trzykrotnie niższy.

Z ostrożności procesowej Andrzej Gólcz nie formułuje wprost żadnych oskarżeń, ale przykłady dziwnych rozstrzygnięć, jakimi sypie jak z rękawa, są wymowne. W przetargach na projekty oczyszczalni liczy się przede wszystkim niska cena projektu, ale już nie inwestycji, jaka na tej podstawie ma być zbudowana. Zamawiającego nie interesuje, czy eksploatacja będzie tańsza czy droższa, czy trzeba będzie zatrudniać więcej osób, czy mniej. – A prawidłowość jest taka, że im tańszy projekt, tym potem większe koszty eksploatacyjne – mówi Gólcz.

Według danych UZP, w 2007 r. w ponad 95 proc. przetargów decydującym kryterium była cena.

Metoda na wydrę

Czasem jednak, co za paradoks, wygrywa oferta droższa. Historia przetargu na sprzęt medyczny dla Akademickiego Szpitala Klinicznego Akademii Medycznej we Wrocławiu obnażyła kompletną bezradność Urzędu Zamówień Publicznych. W kwietniu 2007 r. ogłoszono przetarg na sprzęt anestezjologiczny. Wygrała oferta firmy Promed reprezentującej amerykańskiego producenta. Ale pokonany niemiecki koncern Dräger zaskarżył wyniki konkursu. Twierdził, że parametry sprzętu były zbliżone. Oferta Drägera kosztowała niecałe 7 mln zł, Amerykanie za pośrednictwem Promedu żądali ok. 11 mln zł. Prasa donosiła, że wrocławski szpital to jedna z najbardziej zadłużonych placówek medycznych w kraju, tym bardziej dziwił wybór komisji przetargowej.

Prezes polskiego oddziału Drägera już przed rozstrzygnięciem ostrzegał, że boi się, iż przetarg jest ustawiony. Szefowa Promedu zaś na łamach prasy ripostowała: „To niemoralne składać ofertę, która nie spełnia wymaganych parametrów, a potem blokować normalne działania szpitala przez rok”.

Wdrożono postępowanie arbitrażowe, a prezes UZP zarządził kontrolę. Do sierpnia 2008 r. wydano aż sześć decyzji unieważniających przetarg. Firma Dräger złożyła doniesienie do prokuratury o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. Ale Promed, w trakcie toczących się postępowań, zainstalował swój sprzęt, a szpital zapłacił. Transakcję zakończono, mimo że według prawa zamówień póki trwa kontrola UZP i postępowanie arbitrażowe, przetarg pozostaje nierozstrzygnięty i umowy nie można realizować.
 


Co sprzyja korupcji przetargowej

1. Konflikt interesów - gdy urzędnik może mieć osobisty interes przy
rozstrzyganiu sprawy
2. Nadmiar kompetencji
w ręku jednego urzędnika
3. Dowolność w podejmowaniu decyzji
4. Lekceważenie dokumentacji i sprawozdawczości
5. Słabość kontroli wewnę­trznej
6. Nierówność w dostępie do informacji
7. Brak odpowiedzialności osobistej
8. Nieprawidłowości w sposobie stanowienia prawa, a zwłaszcza pomijanie trybu opiniowania lub uzgodnień międzyresortowych
9. Nadmierne korzystanie z usług zewnętrznych i pośrednictwa
10. Brak specjalnych rozwiązań antykorupcyjnych
11. Uchylanie się przed kontrolą państwową

Na podstawie sprawozdania NIK 


 
Taki sposób określa się „na wydrę”. Trzeba działać szybko i postawić innych wobec faktów dokonanych. Szpital i Promed powołały się na wcześniejszy i dotyczący innej sprawy werdykt Sądu Najwyższego, wedle którego jeśli umowę wykonano, to należy umorzyć toczące się postępowania. Rzecz w tym, że wyrok ten dotyczył w gruncie rzeczy pieniactwa przegranych w przetargach, którzy w nieskończoność próbują blokować inwestycje. W tym jednak przypadku toczył się istotny, a nie wyimaginowany spór.

UZP usankcjonował jednak wykonanie umowy szpitala z Promedem. Arbitraże zamknięto, kontrolę przerwano. W związku z tym także prokuratura umorzyła swoje postępowanie.

To był wyraźny sygnał dla wszystkich działających na tym rynku – mówi przedstawiciel innej firmy produkującej sprzęt medyczny – że można tworzyć fakty dokonane, czerpać z tego korzyści, a UZP to instytucja fasadowa.

Metoda istotnych warunków

Prawem zamawiającego jest stworzenie SIWZ (specyfikacja istotnych warunków zamówienia). Tam określone są parametry, jakie należy spełnić. I właśnie SIWZ budzi najwięcej wątpliwości, bo wśród istotnych warunków łatwo umieścić też wcale nieistotne, ale tak zawężające grono oferentów, że zawsze wygra ten, który miał wygrać.

Jeszcze niedawno zdarzało się, że zamawiający określał w SIWZ nawet kolor papieru, na jakim projekt miał wpłynąć. – Wszelkie skargi do UZP na nadużywanie tych rzekomo istotnych warunków odrzucano, bo według prezesa Urzędu, skoro zamawiający stawia według siebie istotne warunki, to one są istotne – mówi Andrzej Gólcz.

Podczas przetargu na wykonanie mostu autostradowego we Wrocławiu w specyfikacji istotnych warunków zapisano masę nieistotnych szczegółów. Wygrała jedna z ofert i natychmiast została zaskarżona przez konkurenta, który czujnie wychwycił, że zwycięski kosztorys był droższy o 47 zł (sic!), niż wynikało z wymogów specyfikacji. Skargę uznano za zasadną, bo według ustawy należy odrzucić ofertę zawierającą błąd w podliczeniu ceny. Umowę na budowę mostu zawarto więc nie z pierwotnym zwycięzcą przetargu, ale z drugim w kolejności, którego oferta była droższa, bagatela, o ok. 124 mln zł!

Od kilku lat nie można rozstrzygnąć przetargów na operatorów kilku odcinków autostrad, bo stworzone przez Generalną Dyrekcję Dróg Krajowych i Autostrad specyfikacje są tak niejasne, że uniemożliwiają prawidłowy przebieg konkursu ofert, za to ułatwiają niekończące się odwołania. Stający do przetargu zasypują więc GDDKiA pytaniami, ale odpowiedzi uzyskują nieprecyzyjne, zadają kolejne pytania i przetargów nie można doprowadzić do końca. Skutek: opóźnienia w budowie dróg i autostrad. Czasem z tego bałaganu kierowcy mają nieoczekiwane korzyści: oto, z powodu braku operatora kierowcy nie płacą za przejazd ze Strykowa do Konina i z Wrocławia do Katowic. Ale to tylko pozorna korzyść, za utrzymanie tych odcinków płaci budżet państwa, a więc wszyscy podatnicy.

Metoda na Goliata

Polski paradoks zamówień publicznych polega na tym, że od inwestora nie wymaga się, by posiadał 100 proc. środków na inwestycję, ale od oferenta stającego do przetargu już tak. Mała firma, nawet posiadająca ogromne doświadczenie, wiedzę i kompetencje, nie ma szans startować w dużym przetargu sama – zwykle staje się podwykonawcą większych firm. Tak dzieje się najczęściej podczas przetargów na budowę dróg i autostrad. Przedsiębiorstwa zawiadujące drogami (GDDKiA oraz zarządy dróg publicznych) preferują firmy molochy.

Żądają specjalnych referencji i wykazania gigantycznych przerobów wielokrotnie przewyższających zakres zadań, jakie mogliby nam zlecić – mówi Helena K. (prosi o anonimowość), właścicielka firmy budowlanej z powiatu elbląskiego. – Ostatnio w specyfikacji dotyczącej remontu 10 km drogi postawiono warunek, aby oferent wykazał, że w ciągu ostatnich czterech miesięcy wykonał przynajmniej trzy roboty drogowe o kosztorysach po 20 mln zł netto za każdą.

Przetarg na budowę węzła komunikacyjnego w Nowym Dworze Gdańskim wygrała potężna firma budowlana, ale wszystkie prace wykonali podwykonawcy, którzy wcześniej też startowali w przetargu, ale odpadli, bo nie spełnili wymogów.

Składanie protestów nie ma sensu, bo UZP sprawdza tylko, czy wszystko odbyło się zgodnie z procedurą. Musiałabym mieć sztab ludzi i oprotestować prawie każdy przetarg, w którym uczestniczę, bo prawie każda SIWZ zawiera wymogi z księżyca. Kiedyś przez trzy kolejne lata skutecznie oprotestowywałam procedurę przetargową, w końcu powiedziano, że przeze mnie firma, która miała wykonać zamówienie splajtuje, więc zrezygnowałam – mówi Helena K. Ma świadomość, że na rynku usług budowlanych jest jak Dawid walczący z Goliatem i – wbrew biblijnej przypowieści – zawsze z Goliatem przegrywa.

Metoda na protest

Prawdziwe emocje towarzyszyły przetargowi na śmigłowce dla Lotniczego Pogotowia Ratunkowego (LPR). Do tego stopnia, że pod hasłem obrony polskich interesów zaangażował się sam ówczesny prezes Ligi Polskich Rodzin Roman Giertych i, jak poinformowały media, złożył doniesienie do CBA, że przetarg jest ustawiony.
 

Przetarg ogłosiło w 2007 r. ówczesne kierownictwo resortu zdrowia, a nadzorował go wiceminister Jarosław Pinkas. Rywalizowały dwa potężne na rynku europejskim konsorcja: włosko-brytyjska AugustaWestland (i współpracujące z nią w Polsce zakłady lotnicze Świdnik) oraz niemiecko-francuski Eurocopter. Wygrała oferta Eurocoptera. Za 496 mln zł do LPR (pogotowia lotniczego, a nie partii) miały trafić 23 śmigłowce EC-135 i symulator lotów. Posypały się protesty. Przegrani nie chcieli pogodzić się z porażką, a wspierali ich nie tylko politycy w osobie Giertycha, ale także jeden z periodyków poświęconych lotnictwu. Potem, jak mówi dyrektor lotniczego pogotowia Robert Gałązkowski, wyszło szydło z worka, bo okazało się, że znane pismo branżowe walczy o AugustaWestland prawdopodobnie dlatego, że konsorcjum zamieszcza w nim serię swoich reklam.

Odbyło się kilkanaście posiedzeń zespołu arbitrów UZP, prezes tego urzędu osobiście nadzorował tzw. kontrolę uprzednią przetargu. Wreszcie po 15 rozprawach sądowych protesty odrzucono i podpisano umowę z Eurocopterem. Gdyby nie ta skomplikowana procedura, już dzisiaj wysłużone Mi-2 (jeden z nich niedawno spadł, zginęły dwie osoby) byłyby kolejno zastępowane przez nowoczesne EC-135. Z powodu opóźnienia pierwszy taki śmigłowiec trafi do Polski najwcześniej w sierpniu 2009 r., a całe zamówienie zostanie zrealizowane do połowy grudnia 2010 r.

Ofiarami awantury zostali przy okazji wiceminister Pinkas i ówczesny dyrektor pogotowia. Zarzucono im antydatowanie podpisów pod protokołem rozstrzygnięcia przetargu i złożono doniesienie do prokuratury. Tłumaczyli, że nie było żadnego fałszerstwa, w pracach komisji przetargowej uczestniczyli, a podpisy złożyli później, bo nie mogli brać udziału aż do końca posiedzenia komisji. Prokurator w końcu umorzył śledztwo uznając, że do przestępstwa nie doszło. Przekonały go niezbite dowody przedstawione przez podejrzanych. – Cała procedura przetargowa od początku do końca była przez nas nagrywana na nośnikach wizualnych i dźwiękowych – mówi dyr. Gałązkowski. – Po co? Strzeżonego Pan Bóg strzeże.

Metoda na doradcę

Na jednym z etapów postępowania odwoławczego firma AugustaWestland skorzystała z pomocy ekspertów z Grupy Sienna. To znana firma doradcza specjalizująca się m.in. w usługach dotyczących udziału w przetargach publicznych i w odwołaniach od niekorzystnych decyzji przetargowych. Grupa Sienna cieszy się opinią wyjątkowo skutecznej. Członkami zarządu są: były wiceprezes Urzędu Zamówień Publicznych (w latach 2002–2005) Włodzimierz Dzierżanowski i Małgorzata Stachowiak, była dyrektor departamentu analiz i kontroli UZP oraz byli pracownicy UZP Marta Grzebalska, Jarosław Świątek i Miłosz Bugiel. Na internetowej stronie Grupy Sienna można przeczytać, że jej celem jest „pomoc w odróżnianiu spraw ważnych od pilnych, proponowanie rozwiązań inteligentnych i niewymagających ponoszenia dużych kosztów, przekazywanie zdobytej wiedzy i umiejętności”.

Małgorzata Stachowiak nie dostrzega niczego złego w fakcie, że byli pracownicy UZP tworzą teraz firmę pomagającą w gruncie rzeczy wygrywać przetargi nadzorowane przez Urząd Zamówień Publicznych. – Dziennikarze fatalnie piszą o zamówieniach publicznych, doszukują się sensacji tam, gdzie ich nie ma – mówi. – Przetargi są rzadziej ustawiane, niż to się przedstawia w mediach.

A już zarzutu, że były wiceprezes UZP i jego również byli podwładni specjalizują się teraz w skutecznych odwołaniach od decyzji przetargowych, wydaje się nie rozumieć. – Tu w najmniejszym stopniu nie dochodzi do konfliktu interesów – mówi. – Czy jak ktoś pracował w administracji państwowej, to teraz jest już skazany na banicję? – pyta, prawie cytując Waldemara Pawlaka, gdy ten tłumaczył się z nepotyzmu. – My akurat znamy się na zamówieniach publicznych.

Rynek przetargowy, który według założeń miał być krystalicznie czysty, to wciąż jeszcze dżungla, w której obowiązuje po prostu prawo silniejszego (czyli tego z koneksjami, dobrym wejściem i umiejętnością załatwienia sprawy pod stołem). Ani UZP, ani CBA, ABW, policja i prokuratura nie potrafią dopilnować, aby przestrzegano podstawowej w kapitalizmie reguły wolnej i równej dla wszystkich gry konkurencyjnej.

Małgorzata Brennek, ekspert Instytutu Sobieskiego, twierdzi, że ustawa o zamówieniach publicznych wprowadza uznaniowość. – To jedna z najczęściej nowelizowanych ustaw, a każda kolejna nowela dodatkowo ją komplikuje. Po co wprowadzać tak szczegółowe rozwiązania, skoro w efekcie powstają nieprecyzyjne przepisy? – pyta. Stający do przetargu ma problem ze zrozumieniem aktów prawnych, które na tym rynku obowiązują. To z kolei otwiera furtkę dla doradców i lobbystów.

Pilnie potrzebna jest kolejna nowelizacja prawa, ale tym razem maksymalnie upraszczająca system. Robert Gwiazdowski z Centrum im. Adama Smitha mówi, że w zasadzie jest już jedna ustawa dobra na wszystko: – Ma tylko dziesięć artykułów, to Dekalog. Nie da się wszystkiego uregulować. No chyba że przyjmujemy założenie, że wszyscy urzędnicy kradną. Ale takich ustawa nie powstrzyma. A szczególnie ta, bo wprowadza gąszcz zapisów, wśród których właśnie nieuczciwemu łatwo lawirować.


współpraca Agnieszka Oleszkiewicz, miesięcznik „Ekopartner”
 

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną