Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Koniec sporu o dziecko

Nie Moritz - znajdzie się inne dziecko, którego nie damy zniemczyć.

Oto zakończenie jednego z ważniejszych wątków polskiej wojny z Jugendamtami. Niemieckimi organizacjami do spraw dzieci, w Polsce oskarżanymi o nazizm. Beata Pokrzeptowicz - Meyer, współzałożycielka stowarzyszenia domagającego się likwidacji Jugendamtów, po czterech miesiącach od porwania syna Moritza z Niemiec, porozumiała się z jego ojcem. Dziecko czasowo będzie mieszkać tam.

Konfliktem żyła i Polska, i Niemcy, choć my chyba bardziej. Tu wypominano Jugendamtom niechlubną działalność z czasów drugiej wojny światowej, tam ubolewano nad antymiemiecką nagonką. Bo Jugendamt przeciętnemu Niemcowi kojarzy się mniej wiecej tak, jak Polakom - Komitet Ochrony Praw Dziecka. Ot, instytucja z długą, dobrą historią. W ktorej pewnie czasem może się zdarzyć konformizm, niechciejstwo, niechlujstwo - jak wszędzie.

Z matką Moritza było tak: już wcześniej złamała wyrok sądu, zabierając dziecko do Polski. Sąd zdecydował, że odtąd będzie spotykać się z synem w obecności kuratora. Jakaś urzędniczka próbowała wymóc, by matka mówiła z synem po niemiecku, bo przecież inaczej ona - ta urzędniczka - nie rozumie. Nie będzie więc mogła zapobiec ponownemu porwaniu.

Matka Moritza mogła tę sprawę poprowadzić inaczej. Do końca walczyć w sądzie, potem pójść do niemieckich mediów. Ale matka Moritza poszła do polskich polityków. A ci, zamiast mówić Niemcom o świetnym polskim ustawodawstwie dotyczącym mniejszości (gwarantującym między innymi prawo do języka) i o ewentualnej wzajemności w tych kwestiach, woleli wziąć małego Moritza na sztandary. I krzyczeć do swoich wyborców: "Triumfują naziści".

Teraz odzice Moritza dogadali się. Być może dlatego, że byli już pod ścianą: za matką wydano list gończy. Z pewnością jednak rodzice dostrzegli też, że krzywdzą własne dziecko.

Reklama