Molestowanie seksualne dzieci przez lata było tematem tabu. Skrywaną tragedią, której skali nikt nie znał. Trzeba o tym mówić i pisać. Trzeba uczulać na ten problem, kogo się da. I media to robią. Coraz więcej ofiar przerywa milczenie. Ostatnio ukazał się pamiętnik Halszki Opfer „Kato-tata” – przerażająca relacja z piekła. Wydany jednak pod zmienionym nazwiskiem. Halszka tłumaczy, że musi chronić w ten sposób swoje rodzeństwo, córkę. Jest dojrzałą kobietą, świadomą tego, co robi. Alicja, prosta młoda dziewczyna, pozbawiona wsparcia, była bezbronna wobec presji dziennikarzy, którzy ze szczegółami opisują, jak zdobywali jej zaufanie, oswajali z kamerą. Wreszcie zgodziła się pokazać twarz.
I to właściwie była jedyna nowość. Ta historia była już znana i opisana. Milczenie dawno przerwane. Ojciec jest w więzieniu. Film pokazuje: to był ten tapczan, na tym kocu, w tym samochodzie. A wszystko to przetykane scenkami odgrywanymi przez statystów i dramatycznym głosem lektora à la Wołoszański. Podglądactwo pod maską hipokryzji, że to w imię prawdy. My, dziennikarze, mamy do czynienia z delikatną materią. Dlatego w drastycznych sytuacjach zmieniamy bohaterom imiona, chronimy ich prywatność, staramy się oszczędzić im życia z piętnem ofiary. Nie znamy twarzy córki Fritzla. Nie wiemy, jak naprawdę nazywa się Halszka Opfer. I prawda nie jest przez to mniej prawdziwa.