Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

W środku Europy

Co się zmieniło przez pięć lat po wejściu Polski do Unii Europejskiej?

AN
Poprawiło się czy pogorszyło? Mieszkańcy Suchowoli na Podlasiu, geograficznego środka Europy, zdania mają podzielone.

Skąd ten środek Europy? W 1775 r. Szymon Antoni Sobiekrajski, nadworny astrolog i kartograf Stanisława Augusta, przybył do Suchowoli z ekipą naukową, a towarzyszyły mu „wozy dwa fizykalnego sprzętu pełne”. Sobiekrajski połączył na mapie liniami prostymi najbardziej odległe punkty Europy. Przylądek św. Wincentego w Portugalii z obeliskiem symbolizującym granicę z Azją na Uralu oraz przylądek Matapan w Grecji z cyplem Persanger w Norwegii. Te dwie proste przecięły się w Suchowoli. Królowi nie pozostało nic innego, jak dwa lata później nadać „onemu miejscu środkowo położonemu” prawa miejskie oraz przywilej organizowania czterech jarmarków rocznie. Ufundował też Suchowoli kościół.





W czasie okupacji zginęło w Treblince 1,5 tys. suchowolskich Żydów, ponad połowa mieszkańców miasta. Po wojnie Suchowola utraciła prawa miejskie. Odzyskała je w 1997 r. Centrum Europy jest dzisiaj sławne także dlatego, że w pobliskiej wsi Okopy urodził się ks. Jerzy Popiełuszko, kapelan Solidarności, zamordowany w 1984 r. przez funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa.

Wielobranżowy sklep Bogusława Pogorzelskiego o nazwie Marta (na cześć córki) mieści się na wprost głazu narzutowego, który symbolizuje środek Europy. Nad głazem łuk z krzyżem papieskim, część ołtarza, przy którym Jan Paweł II podczas IV pielgrzymki do Polski w 1991 r. odprawiał w Białymstoku mszę. Córka Pogorzelskiego Marta grała w Młodzieżowej Orkiestrze Dętej Zespołu Szkół w Suchowoli na saksofonie. Jej brat Andrzej na tenorze. Mieszkańcy środka Europy dzielą się bowiem na trzy grupy: tych, którzy grali w orkiestrze, grają lub będą grać.

– U mnie po wejściu do Unii nic się nie zmieniło – powiada Pogorzelski, który do 1991 r. pracował w rolnictwie. – Trochę może obroty wzrosły, bo rolnicy dostają dotacje.

Na jednej ze sklepowych półek starannie poukładane mydełka. Od najtańszych po najdroższe. – Pięć, sześć lat temu rolnik kupował te najtańsze, po 85 groszy do złotówki – objaśnia Pogorzelski. – Teraz kupuje Palmolive za 1,75 zł, Fa za 2,10 zł. Dove za 3,20 jeszcze nie bierze.

– Mamy unijne ceny, ale zarobki polskie – wtrąca sprzedawczyni.

– Wodociągi, kanalizację mieliśmy już przed wejściem do Unii – zmienia temat Pogorzelski. – Po wejściu nie powstała ani jedna firma.

Eko z basenem

Mgr inż. Jerzy Omielan, burmistrz od 12 lat (w orkiestrze grał na tubie basowej), przyznaje, że niewiele dało się zrobić za unijne pieniądze. W pierwszym okresie finansowania, w latach 2004–2006, trochę środków z unijnej kasy kapało. W drugim okresie (2007–2013) jak na razie nic. – Trzeci rok na infrastrukturę ani jedno euro nie zostało przekazane.

Procedury ubiegania się o środki są zbyt zawiłe, obłożone zbyt szczegółowymi warunkami. Sam podział pieniędzy dla województwa opiera się głównie na liczbie mieszkańców, nie uwzględnia specyfiki regionu z jego rozległymi terenami chronionymi. Chodzi nie tylko o Biebrzański Park Narodowy i jego otulinę, ale i mniej znaną Dolinę Brzozówki i Bagna Bachmackie.

Gmina jest typowo rolnicza. Hoduje się tutaj głównie mleczne krowy, kury, trochę żywca wieprzowego. A uprawia zboża na paszę, tytoń i truskawki. Przetwórstwa żadnego. Burmistrz stara się o unijne pieniądze (50–75 proc. wartości inwestycji) m.in. na drogi, dokończenie kanalizacji, budowę stacji uzdatniania wody. Może w tym roku coś się ruszy. – Jeśli nie ma pieniędzy, to miasto i gmina ponoszą straty, bo wydają po 100–200 tys. zł na projekty i dokumentację – tłumaczy.

Andrzej Ratkiewicz, dyrektor ośrodka kultury (grał na tenorze) – przeciwnie – bardzo sobie Unię chwali: – W latach 2005–2007 organizowaliśmy imprezy kulturalne głównie za pieniądze z Unii. Było tego 500 tys. zł, podczas gdy dotacja z gminy to 200 tys. zł rocznie, z czego 70 proc. to wynagrodzenia pracowników.

Podobnie zapatruje się na wejście do Unii Michał Matyskiel (do 1993 r. grał na saksofonie), dyrektor liceum im. ks. Jerzego Popiełuszki: – Granice są otwarte, co ułatwia kontakty. Poprzez europejską fundację Youth uzyskaliśmy fundusze na programy ekologiczny i kulturalny. Z Polskiej Fundacji Dzieci i Młodzieży zasilanej przez Unię – środki na program historyczny. Z unijnego wsparcia korzysta orkiestra i Klub Europejski. W ramach programu Archimedes (koła naukowe, obozy) dostaniemy do 2012 r. prawie 220 tys. zł.

Mieszane uczucia wobec Unii mają Krystyna i Edmund Gabrel (ich syn Dariusz, szef pionu śledczego w IPN, grał w orkiestrze na basie). Pani Krystyna jest rencistką I grupy, od 34 lat cierpi na stwardnienie rozsiane. Dzięki unijnemu prawu, a zapewne i środkom unijnym, dostała elektryczny wózek inwalidzki, łóżko z regulowanym elektrycznie zagłówkiem oraz 80 proc. zwrotu za przebudowę łazienki i budowę zjazdu na podwórko. – Ale przez Unię straciliśmy córkę – pół serio, pół żartem powiada pani Krystyna. Córka Patrycja jest śpiewaczką, wyjechała do Portugalii, poznała tam jogina, wyszła za mąż, została. Ale w lutym, w ramach unijnego programu Przeciwko Wykluczeniu, pani Krystyna dostała laptopa, żeby mieć kontakt ze światem. – Przez skajpa prawie codziennie rozmawiam z córką i wnukiem – mówi.

Edmund Gabrel, emerytowany nauczyciel historii, autor kilku książek, m.in. historii Suchowoli (w orkiestrze nie grał, bo gdy robił maturę, jeszcze jej nie było), oświadcza: – Czuję się lepiej, że żyję w Europie, a nie na przykład w Rosji. Ludziom żyje się lepiej, co widzę chociażby po naszym sąsiedzie: ma trzy traktory, wcześniej miał jeden. Łatwiej jest też podróżować, ale – i to mnie smuci – jeszcze nikt z tej Europy nie wrócił.

Wrócił, ale ze Stanów, i to 12 lat temu, Tadeusz Grabowski (klarnet, potem saksofon). Od 10 lat z żoną Elżbietą prowadzą we wsi Okopy, 3 km od centrum Suchowoli, gospodarstwo ekologiczne z basenem, kortem i stadniną. Jest tu 20 miejsc noclegowych. To 25 proc. bazy w gminie. – Przygotowuję się, żeby podnieść standard bazy noclegowej, m.in. zrobić łazienki w każdym pokoju – powiada Grabowski. – Chcę też zbudować ogród zimowy. Bez środków pomocowych się nie obejdzie. Unia? Jak mogę jej nie kochać, skoro tylu klientów nam podsyła. Jesteśmy przecież na trasie Europa Zachodnia–kraje nadbałtyckie.

Dotacja obwarowana

– Ja nie, ale córki tańczyły przy orkiestrze – powiada aspirant sztabowy Wiesław Kołodziejczyk, kierownik posterunku policji, i nieoczekiwanie dodaje: – Podróżowały z orkiestrą po całej Europie i rozsławiały imię naszej miejscowości w świecie.

Co do samej Unii, to dopłaty sprawiły, że rolnikom żyje się lepiej. W związku z tym mniej jest kradzieży. Suchowolę przecina na pół droga krajowa nr 8 Białystok–Suwałki. Tiry gnały tu setką. Teraz, gdy za unijne pieniądze wyremontowano drogę, wybudowano wysepki i rondo – liczba zdarzeń drogowych zmalała z ponad 100 do ok. 30 rocznie.

Odczuł to m.in. dr Jarosław Żagiłko (puzon). Właśnie zszedł po dwóch dniach z dyżuru. Było spokojnie. Poprawiło mu się w Unii, pogorszyło? A może bez zmian? – Poprawiło – mówi oszczędnie.

Pogorszyło się natomiast Katarzynie Misarko (kornet, potem trąbka, teraz córka Karolina jest w zespole tamburmajorek). Agromis, jej firma handlująca materiałami budowlanymi i artykułami rolnymi, ma o połowę niższe obroty niż pięć lat temu: – Rolnik jest naszym głównym klientem. Gdy jemu spada cena mleka, to zaraz i nam obroty spadają. Nawozy biorą już na raty.

Tomasz Sobieszuk (saksofon), który objął aptekę po rodzicach w 2004 r., informuje: – Po wejściu do Unii bez zmian. Nadal, gdy recepta opiewa na więcej niż 50 zł, ludzie często rezygnują z zakupu lekarstw.

Anna i Wiesław Skibiccy gospodarują na 22 ha, hodują 20 krów. W orkiestrze nie grali, bo po szkole trzeba było szybko wracać do domu, pomagać rodzicom. Jemu sześć lat temu zmarła żona, został z szóstką dzieci. Ona uciekła od pijącego i bijącego męża z dwójką swoich. Zeszli się i cztery lata temu urodziło im się dziewiąte dziecko: Ola. Najstarsze dzieci Wiesława zrzekły się majątku po matce, dwójka najmłodszych musi to zrobić przez sąd. Sprawa jest w toku, co uniemożliwia Skibickim ubieganie się o dotacje. – Sąsiedzi dostają 50-procentowy zwrot za inwestycje, my – do czasu uregulowania stanu prawnego – nie możemy – mówi pani Anna. – W Unii jest więcej możliwości, ale na razie nie dla nas. Ciągnik (120 tys. zł) wzięli w leasing. Trzeba by jeszcze kupić owijarkę, siewnik, dom ocieplić, stodołę zmodernizować, a nie da się tego zrobić z dopłat gruntowych (13 tys. zł rocznie). – Nie dalibyśmy rady, gdyby dzieci nie pomagały.

– Gdyby nie dopłaty gruntowe, połowa rolników podniosłaby ręce do góry – ocenia Henryk Turel, dyrektor Banku Spółdzielczego w Suchowoli (jego syn Paweł grał w orkiestrze na klarnecie).

Andrzej Smarżewski, szef PPHU Sumak (córka Urszula była tamburmajorką, syn Karol tańczy przy orkiestrze, ale właśnie złamał nogę), produkuje przewody i wiązki elektryczne do samochodów, ciągników i maszyn. Zbyt ma, zatrudnia 9 pracowników, ale z wzięciem unijnej dotacji na zakup maszyn do produkcji się wstrzymuje. – Biorę dotację, to przez dwa lata nie mogę nikogo zwolnić, bo musiałbym ją zwrócić. A czy ja dzisiaj mogę wiedzieć, co będzie ze zbytem za rok czy półtora? – pyta.

Henryk Grabowski, wuj Tadeusza, emerytowany kierowca PKS, Unię kojarzy głównie z porzuceniem myślistwa: – Niedługo po naszym wejściu pojechałem na polowanie. Dwa strzały – dwie sarenki. Dumny przywiozłem je do domu, żona patrzy i pyta: Heniuś, po co ci to, głodny jesteś? Głupio mi się zrobiło, wstyd. Gryzło mnie to, więc sprzedałem sztucer.

Potem pan Henryk kupił od Litwina motor z koszem, wyremontował i teraz od czasu do czasu, z labradorem Hektorem, wyskoczą tym motorem na ryby.

Polityki horyzontalne

Rodzina Andraków, producentów najbardziej znanego wyrobu Suchowoli – sękacza Centrum Europy nie zastanawiała się, brać czy nie brać dopłaty. Musieli wyjść z podziemia, bo Lidia Andraka robiła sękacze w piwnicy, a zapotrzebowanie było coraz większe. Wystąpili o dofinansowanie budowy zakładu cukierniczego, ale urząd marszałkowski w Białymstoku nie przyznał im ani złotówki. Wzięli więc kredyt, w 2008 r. zakład był w stanie surowym. Może na wykończenie i wyposażenie dadzą? Nie dali. Skończyli sami i tak powstał nowoczesny, ale jedyny od czasu wstąpienia do Unii zakład produkcyjny w gminie Suchowola. Zatrudnia pięć osób (docelowo – 12) plus sześć osób rodziny. Cukiernia czynna jest codziennie. W niedziele, jak głosi informacja na drzwiach – na telefon. Oprócz sękacza (robią 100120 kg na zmianie) zakład produkuje mrowiska (ciasto podobne do faworkowego, z polewą miodową), ciastka i torty. Od maja – nowość – torty komunijne.

Podobnie urząd marszałkowski potraktował rodzinną firmę Żłobikowskich, największą w gminie, bo daje pracę 70 osobom. Plams zajmuje się dystrybucją i handlem. Ma dwa sklepy, supermarket Euro i restaurację He-Bron (od Henryka i Bronisławy, imion rodziców braci Piotra, Grzegorza i Krzysztofa). Wymyślili sobie, że nad restauracją i sklepem wybudują hotel (w środku Europy nie ma żadnego). Projekt i wniosek o dofinansowanie oceniało dwóch ekspertów. Jeden przyznał mu maksymalną liczbę punktów, drugi minimalną. Urząd wybrał tę drugą ocenę, uzasadniając, że projekt rozpatrywany na zasadzie „dwóch par oczu nie spełnia celów szczegółowych osi priorytetowej” oraz „kryterium pozytywnego wpływu na polityki horyzontalne”. Żłobikowscy czytali to uzasadnienie kilka razy, ale ciągle nie mogą zrozumieć. – Jeśli tu chodzi o horyzont, to nad hotelem planowaliśmy budowę tarasu z widokiem na Dolinę Biebrzy – powiada Piotr i dodaje: – Dotacje rozdzielane są według niejasnych reguł.

W 1975 r. Grzegorz Nawrocki, reporter tygodnika „ITD”, odnotował, że w Suchowoli jest 3 tys. mieszkańców (dzisiaj 2 tys.), sześć taksówek (nie ma ani jednej), 150 telefonów, w tym 50 prywatnych (dzisiaj wielu mieszkańców rezygnuje z telefonów stacjonarnych na rzecz komórek), trzy zakłady szewskie (dzisiaj ani jednego), dwa krawieckie (nie ma żadnego, ale są cztery ciucholandy), fotograficzny (też nie ma, karty pamięci lub płyty CD do zrobienia odbitek przyjmuje sklep Marta). Na cztery przydzielone gminie w 1975 r. ciągniki czekała w urzędzie ponad setka podań. Był jeden fryzjer, dzisiaj są cztery zakłady i w każdym, żeby nie czekać, trzeba się umówić telefonicznie. Podobnie w dwóch salonach kosmetycznych. W Bimboli przy placu Kościuszki rolniczka Joanna Gramś z podmiejskich Karpowicz właśnie robi sobie paznokcie na wesele koleżanki. Tipsy zakłada jej Anna Micun-Kursa, właścicielka salonu, w którym czynne jest także solarium (90 gr za minutę). Pani Anna nie grała w orkiestrze, bo do Suchowoli przyjechała z Białegostoku, żeby otworzyć gabinet: – Liczyłam, że tutaj będzie większe zapotrzebowanie i nie pomyliłam się.

Co do Unii, to otwarte granice pozwalają jej jeździć na targi kosmetyczne, poznawać nowe produkty i trendy, uczestniczyć w szkoleniach. Jej hobby to nurkowanie, podczas którego poznała męża, instruktora w szkole nurkowania w egipskiej Hurgadzie.

Oda do radości

W czwartki miejskie targowisko czynne jest od piątej rano. Okoliczni gospodarze zjeżdżają tu coś sprzedać, kupić, popatrzeć, pogadać. Tadeusz Bogdan z Karpowicz kupił trzy prosiaki i ładuje je w workach do bagażnika samochodu. – Unia? Niechby ją cholera wzięła. My sami z żoną w domu zostali. Dzieci w Irlandii. O tyle, co mi czapkę przysłali – prezentuje kaszkiet pozszywany z różnych kratek, z napisem „Irland”.

Kazimierz Staropolski na samo wspomnienie unijnych szkoleń denerwuje się: – Przyjechała taka siuśmajtka i mnie, gospodarzowi od 30 lat, Amerykę odkrywa, że stworzenie trzeba karmić i poić.

Zenon Wróblewski, doradca rolniczy, przychodzi na targ badać nastroje: – Unia dała rolnikom ogromne możliwości, bogaty rynek eksportowy, kontakty. Ale w wielu przypadkach lenistwo nie pozwala im się rozwinąć. Nawet za środkowego Gierka, kiedy dostawali tzw. bezzwrotne kredyty, czyli w prezencie od państwa obory, chlewnie czy kurniki, też narzekali.

– Panie, a dlaczego Niemcy mają większe dopłaty? – wtrąca pyzata gospodyni z kompletem garnków w pudełku pod pachą.

Wczesne popołudnie. W liceum próba Młodzieżowej Orkiestry Dętej. Dyrygent Jerzy Zdanewicz daje znak batutą. Przed laty grał na klarnecie, potem jego syn Tomasz też na klarnecie i na saksofonie. No, i córka Magdalena, obecnie młodszy kapitan Państwowej Straży Pożarnej w Białymstoku, także grała na klarnecie.

– Bez problemu poruszamy się po całej Unii – powiada dyrygent, którego orkiestra zdobyła wiele nagród na europejskich festiwalach i konkursach. 13 czerwca będzie ona uroczyście obchodzić 50-lecie istnienia. Trwają próby oldboyów. Może zagra ks. prałat Józef Wiśniewski (trąbka), może były poseł Piotr Krutul (też trąbka). Bo burmistrz (tuba) na pewno.

A więc dyrygent daje znak i po pustych o tej porze szkolnych korytarzach płyną majestatyczne dźwięki „Ody do radości” z IX symfonii Ludwiga van Beethovena, hymnu Unii Europejskiej.

Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną