Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Świat w konserwie

Rys. Mirosław Gryń Rys. Mirosław Gryń
Karierę w Polsce robi słowo 'konserwatyzm', wypierając powoli poczciwą 'prawicę'. Konserwatywni politycy i publicyści, konserwatywny elektorat, konserwatywny PiS i konserwatywna frakcja w Platformie. Ale co właściwie konserwatyzm dzisiaj w Polsce konserwuje?

Przyczyny kariery tego pojęcia należy chyba szukać w fakcie, że dwie główne partie w kraju definiują się jako prawicowe, więc potrzebny jest dodatkowy, ideologiczny wyróżnik. Tak jak amerykański neokonserwatyzm był po części odpowiedzią na upodobnianie się do siebie głównych nurtów republikanów i demokratów. Jest to też, jak się wydaje, wynik szukania adekwatnej, a przeciwstawnej idei dla „salonu” liberalnej demokracji, który umyka tradycyjnej kwalifikacji lewica–prawica.

Okazało się, że o ile dziennikarze pewnych gazet oburzali się, kiedy nazywano ich prawicowymi publicystami, o tyle na określenie „konserwatywny” całkowicie się zgadzają, a nawet sami siebie tak określają, bo to się dobrze nosi, jak rodowy pierścień. Komentując sprawę wizyty w Polsce kontrowersyjnego w swych homofobicznych poglądach psychologa Paula Camerona, Robert Tekieli na łamach „Gazety Polskiej” napisał: „Twarda walka z gejowską, kondomiarską, postępową czy okultystyczną kontr-kulturą to oczywistość dla każdego świadomego Europejczyka. Uczestnika i spadkobiercy cywilizacji zachodniej”. W innym miejscu żali się w sarkastycznym tonie na to, że Amerykanin miał w Polsce kłopoty z wykładami: „Nie ma tolerancji dla wrogów tolerancji. Konserwatyści w konserwy!”.

Kult swojskości

Na Zachodzie koniunktura konserwatywna lat 90. wyraźnie mija. W Polsce trzyma się jednak dobrze, zwłaszcza w wersji politycznej komercji, gdy występuje w propagandzie jako jedyny czysty i nieskompromitowany emblemat. Dobrze to pojął Jarosław Kaczyński, który politycznie konserwatyzm zawłaszczył, niespecjalnie zresztą zajmując się jego bogatym dorobkiem intelektualnym i historycznym. Ten konserwatyzm odwołuje się do ludowej zachowawczości, jest populistyczny i antyelitarny. Sięgając poza inteligenckie rozumienie idei, odwołuje się do kultu swojskości, niezmienności społecznych odruchów, lęku wobec obcego i nieznanego. Jeżeli elity łatwo ulegają nowinkom, napływowym trendom, to trzeba się oprzeć na pierwotnym „konserwatywnym elektoracie”, choćby Radia Maryja i Telewizji Trwam. Rafał Matyja, uchodzący za twórcę pojęcia „IV RP”, tak z aprobatą definiował tych, którzy pokładali nadzieję (według niego niespełnioną) w czasach rządów PiS: „tradycjonalistyczni moraliści i konserwatywni instytucjonaliści, zwolennicy dekomunizacji i cywilizacyjnej wojny z liberalną lewicą”.

I bez względu na to, jak ten plebejski konserwatyzm jest dziś myślowo ubogi, politycznie pozostaje jedynym konserwatyzmem, który ma jakąś realną siłę. Przyciąga więc także intelektualistów, czytujących krakowskich stańczyków czy teksty „Polityki” wydawanej przez Jerzego Giedroycia w latach 30. ubiegłego stulecia. Wielu publicystów z tego kręgu przeżywa dzisiaj prawdziwy dramat, bo PiS nie tylko osłabł politycznie, ale przez te kilka ostatnich lat nie zbliżył się nawet na milimetr do konserwatyzmu oświeconego.

Od bata do klapsa

Za twórcę idei konserwatywnej uchodzi Brytyjczyk Edmund Burke, który w XVII w. zbudował doktrynę na krytyce zwłaszcza francuskiego oświeceniowego optymizmu, zakładającego możliwość zbudowania społeczeństwa na nowych zasadach, jako dobrowolnej wspólnoty, gdzie wolności są zagwarantowane umowami i procedurami. Burke sprzeciwiał się umniejszaniu roli tradycyjnej, pierwotnej wspólnotowości, która musi korygować zło tkwiące w człowieku. Na poglądy Burke’a silny wpływ miała Rewolucja Francuska, której gwałtowny przebieg był dla niego argumentem za wartością postaw zachowawczych, trzymaniem się formalnych autorytetów, powagi władzy, własności i religii.

Konserwatyzm stał się w swej długiej historii nobliwym nurtem filozoficznym, ideowym i politycznym, z wieloma wybitnymi przedstawicielami. Postulat konserwowania stosunków społecznych, kiedy zagrażała im destabilizacja i gwałtowne przemiany z niewiadomymi konsekwencjami, znajdował silne wsparcie, zwłaszcza wśród klas wyższych, które poza wszystkim chroniły swój stan posiadania i wpływy. Ale też łatwo nurt ten ulegał intelektualnej inercji, szczególnie wtedy, kiedy próbował uniwersalizować swój przekaz, czyniąc z niego powszechnie obowiązujący i narzucany wzorzec postaw i poglądów.

Krytycy konserwatyzmu zarzucają tej idei niesamodzielność i reaktywny charakter. O ile koncepcje na przykład powszechnej równości, wolności jednostki czy tolerancji nie potrzebują dziś dodatkowych uzasadnień i bronią się w każdym historycznym kontekście, o tyle konserwatyzm z zasady wymaga jakiejś siły przeciwnej, której konserwatyści mają sposobność się sprzeciwiać i ją hamować. Bez ewolucji cywilizacyjnej, a także politycznej, która zmienia systemy i prawo, idea straciłaby swój sens, bo nie miałaby czego przed czym konserwować.

Weźmy taki przykład. Dzisiaj stosunkowo łatwo konserwatystom głosić sprzeciw wobec adopcji dzieci przez pary homoseksualne, ale aby mogli to robić, debata musiała najpierw dojść do tego punktu. Gdyby rzeczywistość zatrzymała się w miejscu bronionym przez dawnych konserwatystów, homoseksualizm nadal byłby karany śmiercią, więzieniem albo całkowitym społecznym wykluczeniem. Jeżeli dzisiaj konserwatyści stają w obronie „rodzicielskiego klapsa”, to jeszcze nie tak dawno zupełnie naturalne było dla nich fizyczne karanie uczniów przez nauczycieli.

Kiedy teraz konserwatyści negują sens istnienia oddzielnego rządowego urzędu ds. kobiet, to jest to spór luksusowy, skoro jeszcze kilkadziesiąt lat temu trzeba było z nimi walczyć w niektórych krajach o prawa wyborcze dla kobiet. Przy niezagrożonych wpływach dawnych konserwatystów rozwody nadal byłyby zakazane, a ich dzisiejsi następcy mieliby sporo kłopotów, sądząc po tym, jak wielu z nich ma drugie czy trzecie żony. Nadal nie można by być ateistą, a w dokumencie tożsamości mielibyśmy wpisane wyznanie. Wszelka aborcja byłaby ścigana jako zbrodnia. A konserwatywne, biblijne Południe Stanów Zjednoczonych wciąż kultywowałoby niewolnictwo jako ekonomicznie uzasadnione i zgodne z tradycją ojców i dziadów.

Przesuwanie okopów

Zwolennicy konserwatyzmu zarzucają takiemu rozumowaniu ahistoryzm; twierdzą, że chociaż cele konserwatystów bywały różne, to zawsze chodziło o powstrzymywanie skrajnych, radykalnych ideologicznie rozwiązań i szukania pozycji uśrednionych. Prof. Andrzej Nowak w niedawnym wywiadzie dla „Dziennika” stwierdził, że konserwatyzm walczy z tym, co w istocie nieuchronne, ale jest w tym głęboki sens. Jest to więc postawa w jakimś wymiarze tragiczna, z góry zakładająca brak ciągłości poglądów na szczegółowe sprawy i pogodzenie się z myślą, że broni się rozwiązań, które po latach zostaną uznane nawet za barbarzyńskie. A często chodzi o obronę tego, co jest, jako samoistnej wartości. Jak choćby w przypadku katolickiego obrządku: msza trydencka po łacinie jest lepsza od posoborowej, ale jeśli już ma być ta ostatnia, niech przynajmniej komunia nie będzie rozdawana na rękę. Stan, któremu grożą jakieś zmiany, staje się z natury mityczny, legendarny, naturalny, oczywisty.

Dzisiejsi wyznawcy zachowawczych idei zdają się twierdzić, że chociaż w przeszłości może zdarzało się bronić rozwiązań kontrowersyjnych, to teraz okopują się już na naprawdę ostatecznych pozycjach, nie mogą oddać już niczego, bo chodzi o sprawy rzeczywiście podstawowe, a zagłada jest tuż za progiem. Ale to jest właśnie ahistoryczne złudzenie, bo za każdym razem w przeszłości tak się kolejnym pokoleniom konserwatystów wydawało.

Polski konserwatyzm (traktowany tu jako szerokie zjawisko, a nie doktryna zorganizowanych grup) okopał się w kolejnej twierdzy, z której piętnuje lewacki liberalizm, „postępowy eurokołchoz”, obyczajowe i kulturowe – ich zdaniem – kurioza. Co zatem konserwuje? Tradycyjną dla tej formacji nieufność do ludzi, która każe kontrolować uczciwość i lojalność, sprawdzać życiorysy, także przodków, weryfikować majątki, które „skądś się wzięły”. Nasi konserwatyści, już wbrew doktrynie, opowiadają się raczej za etatyzmem, ekonomicznym solidaryzmem (przynajmniej w teorii), zbiorowym interesem narodowym, który każe podejrzliwie patrzeć na prywatyzację. Bronią też związków zawodowych, choć ich idole – jak Ronald Reagan czy Margaret Thatcher – pół życia walczyli z syndykatami. Podobnie jak z rozbudowanym socjalem i państwową sferą gospodarki.

Psychopolityka

To zresztą charakterystyczne, że ważniejsza dla osób określających się jako konserwatywne jest czysta polityka i bieżące konflikty między formacjami niż przestrzeganie ideologicznej czystości. Nawet jeśli są na przykład przeciw samowoli związków czy sprzeciwiają się powiększaniu deficytu budżetowego i dotowaniu upadających firm z budżetu państwa i tak będą wspierać PiS, który takie rozwiązania proponuje, bo PiS załatwia inne ich psychopolityczne potrzeby i walczy z ludźmi, których oni też nie znoszą. Ważniejsza okazuje się wspólnota mentalności i interesu niż program. To, co u wrogów konserwatyści nazwaliby chętnie lewactwem, PiS jest wybaczane, bo ważniejsza jest chociażby polityka historyczna, która wynosi heroiczne czyny Narodu, a usuwa z pola widzenia zdarzenia wstydliwe i hańbiące. Ważniejszy jest też deklarowany antykomunizm, rozliczenia z PRL, walka o IPN, a już zwłaszcza dezawuowanie Michnika. Takie jest oblicze polskiego konserwatyzmu użytkowego.

Ta część konserwatystów, która uznała się za „właściwych”, przylgnęła do PiS. Pozostali wciąż są kokietowani, jak sławetna frakcja konserwatywna w Platformie (Gowin, Czuma, Mężydło, wcześniej Rokita), której głównymi wyróżnikami mają być restrykcje w kwestii zapłodnień in vitro oraz dobra opinia o IPN. Ich miejsce jest rzekomo w PiS, to ma być tylko kwestia czasu.

Jest też grupa młodych konserwatywnych radykałów. Na portalu Fronda.pl dominują podawane jak z pierwszej linii frontu tematy typu: „homozwiązki w piątym stanie USA”, „atak kondomiarzy na dzieci w Szwajcarii”, „nastolatce, która czuje się chłopcem, pozwolono usunąć piersi”. Jest tam wiele o problemie uporczywej terapii, propagowaniu ateizmu, profanacji eucharystii i preparowaniu zwłok. Adam Michnik powiedział niedawno, że z dużą ciekawością, choć także irytacją, obserwuje młodych konserwatystów z „Frondy” i równie młodych lewicowców z „Krytyki Politycznej”, dając do zrozumienia, że toczy się między nimi istotny cywilizacyjny spór przyszłości.

Być może. Ale dzisiaj ważniejszy i bardziej zacięty konflikt wartości toczy się w głównym nurcie politycznym. Praktycy konserwatyzmu próbują dowieść, że kraj w nieuprawniony sposób dostał się w ręce kulturowych liberałów, a to polscy neokoni są depozytariuszami zasadniczych wartości narodowych, historycznych, patriotyzmu i zdrowego rozsądku; są w mniejszości, ale stanowią moralną większość.

Postępowy matriks

Nastąpiła specyficzna konserwatywna uzurpacja: Polacy dowiadują się, że są „w istocie” prawicowi, zachowawczy, że bezwolnie zgadzają się na postępowy matriks, który w głębi duszy im nie odpowiada i który powinni zwalczać. Tekieli pisze: „Nie da się pływać w szambie postępowych pojęć i pachnieć”. Liberalny trend do uwalniania się z nakazów tradycyjnej wspólnoty, ze społecznego determinizmu jest postrzegany jako przejaw ucieczki od absolutu. Taki konserwatyzm potrafi się maskować; chce się jawić jako oczywista postawa porządnego człowieka, a potem niepostrzeżenie przechodzi w fazę ustaw, regulacji, instytucji i realnych politycznych działań.

Słabość idei zachowawczych nie polega na tym, że chronią one pewne wartości, bo inne nurty też to robią. Pojęcia honoru, odpowiedzialności, patriotyzmu, moralności są tak samo konserwatywne, jak i liberalne. Rzecz w tym, że konserwatysta nie potrafi być przyzwoity indywidualnie, musi mieć wokół siebie pewną higieniczną strefę psychiczną, formalnie narzucony ład. Brakuje temu nurtowi autorefleksji, krytycyzmu wobec własnych tez, tego specyficznego wolnomyślicielstwa, które zresztą doktrynalnie zwalcza. Występuje przeciwko politycznej poprawności, nie dostrzegając własnego skostnienia i dogmatyzmu. Kiedy napotyka opór, sięga po inwektywy.

W świecie, w którym poszerzanie sfery wolności i swobody wyboru we wszelkich wymiarach od dawna jest głównym i niepowstrzymanym trendem, konserwatyzm nie poszukuje nowych uzasadnień swojego istnienia. Nie ściera się w najwyższej lidze, wystarcza mu wygrana w niższych kategoriach. Poucza, domaga się respektu, ale już nie przekonuje. Sam zamyka się w konserwie.



Konserwatyzm - idea schyłkowa czy rozwojowa? Zapraszamy do dyskusji na forum!


Polityka 21.2009 (2706) z dnia 23.05.2009; Kraj; s. 20
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną