Przypadek kariery politycznej politologa Marka Migalskiego jest warty wnikliwej obserwacji. Po pierwsze, oczywiście, dlatego że oto z nauki ten fantastyczny uczony przeniósł się do wielkiej polityki, a ściślej biorąc, do synekury politycznej. Swoją fantastyczną pozycję zbudował co prawda na komentarzach politycznych, a nie na dorobku akademickim, i awanturach, w których brał udział, chociażby walcząc o habilitację dla siebie, na razie bez powodzenia. Te komentarze w minionej odsłonie politycznej uchodziły za obiektywne i niezależne, choć jakoś na końcu zawsze przemieniały się w listy miłosne do Jarosława Kaczyńskiego. Aż w końcu zasłona została zdjęta i do Brukseli adiunkt Migalski jedzie z listy PiS. Można powiedzieć, że słowo stało się ciałem.
Ale ta historia ma kolejne odsłony. Oto dzisiaj pan prezes Prawa i Sprawiedliwości wymienił nazwisko świeżego eurodeputowanego jako ewentualnego kandydata na prezydenta RP w 2015 r., czyli po zakończeniu drugiej kadencji prezydenckiej dzisiejszego prezydenta. I znowu dał tu znać nieprzemijający wdzięk prezesa, gdyż była to w sposób oczywisty mowa nie do doktora Migalskiego, a do Zbigniewa Ziobry, który - jak twierdzi wielu komentatorów, a także różne głębokie gardła, także z PiS - naprawdę widzi się jako następca Jarosława Kaczyńskiego, i czemuż nie, także jako przyszły prezydent Najjaśniejszej.
Dlatego też prezes nadaje komunikat: drogi Zbyszeczku, nie wyrywaj się tak do przodu, naprawdę jesteś do zastąpienia i do wykluczenia, nie tylko przez spin-doktorów ale nawet przez prawdziwego doktora z Katowic. Komunikat jasny, ale jednak nie dla pana doktora, który w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej" stwierdza skromnie, że musi się jeszcze wiele nauczyć, że musi się sprawdzić, że wcześniej trzeba walczyć o reelekcję Lecha Kaczyńskiego i że w ogóle... Jednak nie wytrzymuje i mówi, że jak każdy polityk on także ma prezydenckie ambicje i że: „każdemu politykowi może przytrafić się coś takiego jak prezydentura". I że jeśli miałby wyjąć tę buławę marszałkowską z tornistra to raczej w 2025 r.
Jedną ze szkód jaką nam wyrządził prezes Jarosław Kaczyński było bez wątpienia napompowanie sodówą doktora Marka Migalskiego.