Konserwatyzmy są różne. Także w Polsce istnieje dość długa, a mało znana tradycja konserwatywna. Dziś jako konserwatyści przedstawiają się liderzy Prawa i Sprawiedliwości. Zapowiadają utworzenie wspólnej frakcji w Parlamencie Europejskim z torysami – brytyjską Partią Konserwatywną, kwintesencją europejskiego konserwatyzmu. Ma to dodać politycznej powagi PiS, ale doda im raczej kłopotów, tak samo zresztą jak torysom.
Historycznie biorąc, konserwatyzm to była domena europejskiej arystokracji, monarchistów, klerykałów, przeciwników rewolucji i demokracji. Na tym tle formacje konserwatywne w krajach pokomunistycznych to twory sztuczne, bez korzeni. Ich liderzy i zwolennicy rekrutują się ze społeczeństwa realnego socjalizmu i dziedziczą jego całkowicie niekonserwatywne cechy i skłonności. Na przykład roszczeniowość i egalitaryzm. Nic też dziwnego, że naszym politykom, nie tylko tym w PiS, wygląda – jakby powiedziano w salonie – słoma z butów.
Ale nie bądźmy małostkowi. Konserwatyzm wszędzie, także w wolnym świecie, gdzie nie było socjalistycznej urawniłowki, musiał zawrzeć kompromis z realiami, musiał się zdemokratyzować, to znaczy odrzucić mrzonki o powrocie królów i panów łaskawie panujących ciemnym masom. Musiał pogodzić się z systemem dającym ten sam jeden głos dżentelmenowi i prostakowi. Ten zwrot nastąpił w XIX w.; dziś konserwatyści muszą się odnaleźć w realiach społeczeństwa masowego, popkultury rządzącej jego duszą i rewolucji informatycznej.
PiS jest formacją o bardzo krótkiej historii ideowo-organizacyjnej i słabym zakorzenieniu w polskiej tradycji politycznej. Podobnie zresztą jak jego główny rywal Platforma Obywatelska. Obie partie mogą więc zgodnie z duchem czasu zmieniać swoje tożsamości jak rękawiczki (w znacznym stopniu ulega tej pokusie także lewica).