Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Teatr narodowy

Po bitwie o warszawski KDT

Bite kobiety, gazowane dzieci, flagi państwowe, pieśni narodowe. Kupcy z KDT modelowo odegrali spektakl z gatunku: protest społeczny. Więc dlaczego 72 proc. Polaków kupieckiego dramatu nie kupiło?

Tym, którzy nigdy nie odwiedzili długiej na 180 i szerokiej na 90 m blaszanej konstrukcji, nazywanej domami towarowymi, trudno wytłumaczyć fenomen miejsca i ludzi, którzy w 10-metrowych boksach potrafili zarabiać znacznie więcej niż ci z ekskluzywnych stoisk w galeriach handlowych ze szkła i marmuru.

Po wyczerpaniu wszelkich możliwych form nacisku, od lobbingu wśród radnych, przez zbieranie podpisów z poparciem, a na publicznym spaleniu kukły prezydent Warszawy (lalka z sex-shopu ze zdjęciem Hanny Gronkiewicz-Waltz) skończywszy, kupcy sięgnęli po najcięższą broń z kategorii marketingu społecznego: publiczny protest.

Nie zabrakło żadnego gestu, które składają się na kanon polskich manifestacji. Były patriotyczne pieśni, rzędy niewinnych kobiet, jak w białym miasteczku, modlitwa o jasnogórski cud i palenie opon. Protestujący zadbali też o media, bo czego media nie nominują dziś na wydarzenie, to wydarzeniem po prostu nie jest. Biorąc pod uwagę, że oprócz kancelarii prawnej kupcy korzystali również z pomocy firmy public relations, a na tydzień przed planowaną eksmisją zorganizowali kampanię billboardową w swojej obronie, nie jest wykluczone, że protest miał scenariusz.

Bałbym się użyć słowa spektakl, bo zakłada reżysera, a kogoś takiego tam nie widziałem. Ale wszystko, co robili kupcy, było ewidentną grą. Performance w narodowych dekoracjach z wykorzystaniem narracji powstańczej i solidarnościowej. Odwoływano się do tych dwóch mitów, bo są dobrze kojarzone i głęboko wpisane w naszą genetykę kulturową – mówi Michał Zadara, reżyser teatralny i politolog.

Biją Polaka

Tak więc 21 lipca 2009 r. o godz. 7.30 na komornika czekały trzy rzędy kobiet skandujących do ochroniarzy: gestapo, gestapo! Nad nimi powiewały polskie flagi, przewiązane kirem. Tragedia na placu Defilad miała być tragedią wszystkich Polaków, którzy ciemiężeni są przez państwo (niczym zaborcę). A gdyby ktoś miał jeszcze wątpliwości, że nie chodzi tu o zyski ze sprzedaży dżinsów, chińskich tekstyliów i butów, ale o wolną Polskę, odśpiewano „Rotę”. Z naciskiem na pierwsze i środkowe zdanie: „Nie rzucim ziemi, skąd nasz ród” i „Twierdzą nam będzie każdy próg”.

Sądząc po wypowiedziach wspierającego kupców radnego Macieja Maciejowskiego z PiS, agresywna akcja ochroniarzy do pewnego stopnia była kupcom na rękę. Dzień po bitwie pod KDT radny Maciejowski wyznał w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”, że kupcy „planowali akcję w stylu Greenpeace, czyli bierny opór połączony z wynoszeniem siedzących na ziemi ludzi. Plan się posypał, gdy przyszła po nich dobrze zorganizowana bojówka”. Dobrze zorganizowana? Ochroniarze nie radzili sobie nie tylko ze sforsowaniem drzwi, ale w czasie akcji dokonali wizerunkowego strzału w kolano, atakując gazem łzawiącym. Ta bezsilna i głupia agresja z ich strony dała krótką przewagę okupującym KDT. Natychmiast przez megafony poinformowali, że właśnie urządzono im komorę gazową, więc jednak mieli rację z tym gestapo.

Od początku protestu widać było, że kupcy za wszelką cenę starali się przedstawić jako ofiary. Większość ludzi, zwłaszcza w Polsce, odruchowo utożsamia się z osobami krzywdzonymi. Okazywana przez ofiarę agresja jest akceptowana i usprawiedliwiana jako działanie w obronie własnej – tłumaczy dr Michał Bilewicz z Katedry Psychologii Osobowości na Uniwersytecie Warszawskim. Transmitujące wydarzenia stacje telewizyjne nie musiały nawet szukać chętnych do rozmowy. Kupcy sami przybiegali do kamer, żeby prezentować popuchnięte od gazu łzawiącego oczy, zadrapania czy siniaki. Kiedy jeden z nich krzyczał do kamery: „oni są gorsi niż gestapo”, drugi wtórował: „a przecież my jesteśmy pokojowo nastawieni”. W tle widać było ostrą szarpaninę z ochroniarzami. Kilka minut później na ochroniarzy z firmy Zubrzycki poleciały pierwsze fragmenty płyt chodnikowych.

Dużym wzięciem wśród fotografów i kamerzystów cieszyły się sceny z rannymi. Przemywanie wodą oczu poparzonych gazem pieprzowym. Wynoszenie z bojowego zamętu rannych. Ci chętnie zamykali oczy, głośno jęczeli. Nawet policjanci sięgali po podobne metody. Gdy jeden z nich uderzony został kostką brukową, dwóch kolegów chwyciło go natychmiast pod ręce i mocno podtrzymując przebijali się przez tłum do karetki. Kiedy scenę tę nakręcili już wszyscy kamerzyści i fotoreporterzy, resztę drogi poszkodowany policjant przeszedł o własnych siłach.

Jeden z dowódców obrony uzbrojony w megafon podkręcał atmosferę, krzycząc: „Uwaga, uwaga, uwaga! Pani Hanna Gronkiewicz-Waltz już ma jednego człowieka na sumieniu. Leży z ciężkim zawałem serca na Hożej. Jest na oddziale intensywnej terapii. Gratulujemy! Dziecko zostało poparzone! Stało na pierwszym froncie. Bandycka agencja Zubrzyckiego nalała mu gazu prosto w oczy. Wypaliło mu prawie oczy”. Motyw poparzonego dziecka podnoszony był jeszcze kilka razy. Do momentu, aż któryś z dziennikarzy zadał trudne pytanie, czy półtoraroczne dziecko powinno być na pierwszej linii frontu?

Oni i my

Protestacyjny teatr miał swój język, w którym blaszana hala nazywana była ostatnią redutą polskości. Kupcy (charakterystyczne, że udało się narzucić ten właśnie rzeczownik; nikt tego dnia nie używał słów: sklepikarze, handlarze, sprzedawcy, straganiarze) innym razem byli ludem pracy. Platforma Obywatelska, która jest gorsza od komuny, znów zabiera pracującemu ludowi chleb. Hasło „Chodźcie z nami!” – to wyraźne nawiązanie do solidarnościowego zrywu. Kiedy kupcy zaczęli blokować ulicę Marszałkowską, jeden z prowodyrów krzyczał: „przynieście barierki, stawiamy barykadę, będzie jak w 81 r.”. Policja, jakby bojąc się tej analogii, przez ponad godzinę nie zdecydowała się użyć armatki wodnej, która bezczynnie stała 200 m dalej. Policjanci długo nie sięgali również po pałki, choć tłum prowokował, a wręcz zachęcał: „w stanie wojennym nie baliście się nas pałować” – krzyczano do policjantów prewencji, choć na oko widać było, że w 1981 r. większości z nich nie było na świecie.

Jak grzmiał do kamery jeden z protestujących, bitwa pod KDT to właśnie stan wojenny przeciw prawdziwym Polakom. – Podkreślanie prawdziwej polskości to bardzo ważny zabieg, mający na celu polaryzację. Dobrzy – prawdziwi Polacy. Kontra obcy – źli. Nikt nie chce być utożsamiany z obcym. Każdy, kto czuje się prawdziwym Polakiem, musi uznać racje walczących – objaśnia dr Bilewicz. Część protestujących zdemaskowała, kim jest ten obcy. To Żyd, który gnębi Polaka. Przed kamerami TVN 24 odśpiewano rymowankę „Za rabinem rabin”. Dedykowano ją nie Hannie, ale Hajce Gronkiewicz-Waltz. – Wątek antysemicki był dużym błędem ze strony kupców, bo z badań wynika, że uprzedzenia antysemickie w Warszawie i innych dużych miastach są rzadkie. Nadawanie konfliktowi znamion antysemickich spowodowało, że skandujący tego typu hasła mogli zostać skojarzeni z motłochem – tłumaczy dr Bilewicz. Gdyby nie wewnętrzny kodeks etyczny telewizji, widzowie mogliby jeszcze usłyszeć hasła typu – „j… Żydów w dupę, żydowskie nasienie”.

Problem z tym, co i jak pokazywać podczas tego typu zajść, to jedno z największych wyzwań dla telewizji. – Już w styczniu 1998 r. podczas zamieszek ulicznych w Słupsku, po śmierci nastoletniego kibica spowodowanej przez policjanta, zorientowaliśmy się, że niechcący generujemy dodatkową agresję. Wystarczyło, że włączaliśmy światła, żeby zacząć nadawać, a zamieszki zaczynały na nowo wybuchać, choć wcześniej było już spokojnie – wspomina Grzegorz Miecugow, dziennikarz TVN 24.

Teraz zarówno kupcy, policja, jak i miasto świetnie zdawali sobie sprawę z roli, jaką na miejscu odgrywały media. Kiedy jeden z protestujących zerwał z głowy czapkę ochroniarza z firmy Zubrzycki, tłum zaczął po niej skakać i opluwać ją. Działo się tak, dopóki nie nagrali tego kamerzyści. Zdobywca czapki schował ją do kieszeni i pobiegł podobny spektakl odtańczyć przed tymi kamerzystami, którzy jeszcze nie nagrali takiego materiału. – Ludzie oglądają telewizję i uczą się, co przyciąga uwagę kamer. Nie ma się co dziwić, że później powtarzają te gesty – mówi Grzegorz Miecugow.

Ci, którzy oglądali wydarzenia spod KDT jedynie w telewizji, mogliby się zdziwić, że zapalona była tylko jedna opona, choć nagrały ją chyba wszystkie możliwe stacje telewizyjne. We wszystkich możliwych ujęciach. Paliła się na obrzeżach zamieszek. Ale co to za protest bez palonych opon?

Również władze Warszawy wykazały się medialnym refleksem. Kiedy szala zwycięstwa zaczęła przechylać się na korzyść kupców, w błyskawicznym tempie zorganizowały konferencję prasową. Dwie godziny wcześniej ekipie jednej z telewizji nie udało się porozmawiać choćby z szeregowym urzędnikiem magistratu.

Klapa?

Jak na teatr przystało, sukces sztuki mierzy się liczbą i przychylnością recenzji. Pierwsze dostajemy niemal na żywo od komentatorów w telewizyjnych studiach całodobowych programów informacyjnych. Są zmienne jak same wydarzenia, więc trudno je uznać za wiążące. Poważniejsze komentarze padają w głównych wydaniach wiadomości. Kropkę nad i stawiają publikacje na czołówkach gazet nazajutrz rano. Przy protestach masowych ważny jest głos tabloidów. To one mają powiedzieć swoim oczekującym prostego objaśnienia świata czytelnikom, co o tym myśleć.

„Super Express” z 22 lipca 2009 r. wyraźnie stanął po stronie kupców. Pełne emocji zdjęcie mężczyzny rannego (bez widocznych obrażeń) niesionego przez trzech innych i tytuł „Masakra kupców” nie pozostał wątpliwości, kto jest zły, a kto dobry. Gazeta podchwyciła również język kupców i chętnie pisała o „uzbrojonych po zęby policjantach”, „komorach gazowych”, „płaczu i prośbach obolałych ludzi”. Na żadnym z ośmiu zamieszczonych przy artykule zdjęć nie widać, jak w policję rzucane są kamienie. A takim zdjęciem otwiera się „Fakt” (to swoją drogą rzadka rozbieżność, jeśli chodzi o dwa konkurujące tytuły). Nagłówek równie jednoznaczny – „Handlarze, Cwaniaki, Warchoły, Chuligani, Bandyci”. Na zdjęciach widać grad kamieni, jakim obrzucono policjantów, agresywnego kupca wymachującego krzesełkiem i ciężko doświadczonych przez obrońców ochroniarzy z firmy Zubrzycki.

Ponieważ „Super Express” był jedyną gazetą, która stanęła po stronie kupców i – jak się okazało – źle odczytał sympatie społeczne, kolejny materiał zamieszczony dzień później był łzawą relacją ze szpitala, w którym nadal przebywa 12 policjantów. Żeby jakoś ukryć swoją wpadkę, redakcja zapewniała czytelników, że wszyscy funkcjonariusze poturbowani zostali przez chuliganów i kibiców, a nie kupców.

Make love, not war

Biorąc pod uwagę, do jakich mitów i symboli odwoływali się kupcy, ich medialna i wizerunkowa porażka może dziwić. – Myślę, że Polacy nie dali się nabrać na gesty, gdyż kupcy z KDT, w odróżnieniu od pielęgniarek, postrzegani są jako osoby majętne. Podszywanie się pod narodowe symbole było więc niewiarygodne – tłumaczy Grzegorz Miecugow. Podobnego zdania jest dr Bilewicz. – Ich przekaz był niespójny. Z jednej strony kreowali się na ofiary, a z drugiej byli bardzo agresywni – mówi.

Z sondażu, który dzień po proteście wykonała firma GfK Polonia na zamówienie „Rzeczpospolitej”, wynika, że 72 proc. Polaków poparło usunięcie kupców z hali. Choć też 52 proc. respondentów nie podobała się akcja ochroniarzy i policji. Dlaczego zawiodły patriotyczne gesty, nie pomogła „Rota” ani opowieści o gestapo, które gazuje polskie dzieci?

To nie przypadek, że największe społeczne poparcie zdobył protest pielęgniarek, które co prawda okupowały miasto, ale go nie paraliżowały. Były uciążliwe dla władzy, ale warszawiakom robiły darmowe badania. Nie spaliły ani jednej opony, a miały spory udział w zatopieniu rządu Jarosława Kaczyńskiego. Nie śpiewały też patriotycznych pieśni ani nie wznosiły religijnych haseł.

– We współczesnym przekazie walczy się nie na argumenty, ale na emocje. Rację ma ten, kto skuteczniej uwiarygodni się gestami. Gesty pielęgniarek były szczere. To nowa jakość w długiej tradycji manifestacji po polsku – zauważa dr Bilewicz.

Wydaje się, że protestów ulicznych w przyszłości nie unikniemy, ponieważ to powszechnie przyjęty w demokracji sposób wyrażania swoich racji i walki o interesy. Zawsze będzie on miał coś wspólnego z teatrem. Tyle tylko, że w Polsce dojdzie pewnie do remanentu w rekwizytorni, do odświeżenia gestów i symboli, którymi kupuje się społeczną akceptację. Porażka kupców w gruncie rzeczy polegała na tym, że użyli nieadekwatnych środków wyrazu. Walczyli o pieniądze, a nie o niepodległość – widzowie to odszyfrowali.

Polityka 31.2009 (2716) z dnia 01.08.2009; Temat tygodnia; s. 12
Oryginalny tytuł tekstu: "Teatr narodowy"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną