Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Trójkątny ring

Tusk, Kaczyńscy, Olechowski z Piskorskim w tle

Paweł Piskorski, Andrzej Olechowski, Donald Tusk, Lech Kaczyński. Fot. Leszek Zych Paweł Piskorski, Andrzej Olechowski, Donald Tusk, Lech Kaczyński. Fot. Leszek Zych
W tej konfiguracji zaczyna się rozgrywka, która zdominuje nowy sezon.

Rzekomy rozbrat Platformy z inteligentami, niskie notowania rządu, niedający się w pełni oszacować kryzys sprawiają, że prawica i jej komentatorzy zaczynają wieszczyć powolne schodzenie partii Tuska, a już na pewno jej lidera. Mimo że sondaże, co prawda wahające się ostatnio, dają PO wciąż bezpieczną, wyższą niż w wyborach 2007 r., przewagę nad PiS, nie brak proroctw, że kończy się ostatecznie czas migania się premiera, że już zaczyna płacić on cenę za swoje kunktatorstwo. A ma być coraz gorzej i trudniej.

Narożnik Tuska

Nawet w samej Platformie widać pewien niepokój. Zaczyna się bowiem marudzenie: media znudzone stagnacją na scenie politycznej tradycyjnie żądają wielkich reform, sławetnych „niepopularnych decyzji” czy też aktywności na polu ideologicznym, czyli wyrazistości w kontrowersyjnych kwestiach społecznych. Nie wiadomo też, czy kłótnia wokół telewizji publicznej nie zrodzi w środowiskach inteligenckich jakichś silniejszych urazów wobec PO, choć jak na razie to głównie grupka producentów telewizyjnych i kilku reżyserów przekonuje, że w obronie abonamentu zaczną się uliczne zamieszki.

 

Działacze Platformy tłumaczą sobie pojawiającą się ostatnio niechęć ze strony przychylnych dotąd środowisk także przeszłymi urazami kręgów związanych z dawną Unią Wolności, które teraz zaczęły przychylnie patrzeć na ambicje Olechowskiego, a nawet Piskorskiego. Nie musi tu chodzić o generalną zmianę frontu, ale o danie Platformie do zrozumienia, że nie może być tak pewna siebie jak dotychczas.

Wielu polityków Platformy jest ponadto przekonanych, że wejście Piskorskiego do Stronnictwa Demokratycznego i wciągnięcie do tej inicjatywy Olechowskiego wynika z inspiracji braci Kaczyńskich.  Łącznikiem miałby być tu europoseł PiS Ryszard Czarnecki, który nad tym długi czas pracował i dlatego jest dla szefa PiS tak ważny. W Platformie panuje też opinia, że za sprawą ujawnienia akurat teraz sfałszowanego kwitu z kasyna o wygranych Piskorskiego stoi CBA. Temistokles Brodowski z CBA potwierdza, że: „wszystkie informacje (nt. Piskorskiego – red.), przekazane ostatnio opinii publicznej przez Prokuraturę Okręgową w Warszawie, są rezultatem czynności wykonanych przez funkcjonariuszy CBA (...)”. Ma to służyć, zdaniem polityków PO, skierowaniu podejrzeń na Platformę, że to ona chce utrącić swojego byłego działacza, a dziś konkurenta, gdyż kwity płyną formalnie z prokuratury, a nie od Kamińskiego. Celem PiS zaś miałoby być motywowanie Piskorskiego do jeszcze aktywniejszej walki z PO. Brodowski podkreśla też, że ujawnione na razie informacje to tylko „fragment szerokiego materiału zgromadzonego w śledztwie, które nadal trwa i jest rozwojowe”. Rozgrywka PO–Piskorski–PiS będzie więc trwać...

Politycy PO, tłumacząc brak wielkiej aktywności reformatorskiej, przekonują, że muszą rządzić w istocie bezustawowo z powodu nieustannego zagrożenia wetem prezydenta Kaczyńskiego. Nawet jeśli są tu wyjątki, jak podpisanie ustawy o koszyku świadczeń medycznych, to groźba weta blokuje wszystkie ważniejsze inicjatywy rządowe już w zarodku. Ponadto niektóre reformy, jak KRUS czy emerytur mundurowych, zanim przyniosłyby pozytywne skutki, na początku kosztowałyby grube miliardy, których w czasie kryzysu nie ma. Zatem zmiany tak, ale nie teraz. Pieniądze łatające deficyt ma przynieść, zamiast podwyższonych podatków, prywatyzacja; jak ogłosił wicepremier Pawlak, będzie to ok. 37 mld zł w ciągu półtora roku. Notabene, skąd to rząd wie i czy ogłaszanie spodziewanych wpływów nie jest biznesowym błędem?

Plan Platformy da się więc zrekonstruować w taki mniej więcej sposób: czekamy z reformami do wyborów prezydenckich w 2010 r., a nawet parlamentarnych, a przez najbliższe kilkanaście miesięcy trzeba działać w ramach tego, co da się zrobić bez nowych ustaw. Czyli właśnie prywatyzacja, czy wyraźnie ożywająca budowa autostrad. Po wyborach prezydenckich – jak najszybciej wybory parlamentarne. I tak miały być przyspieszone z uwagi na polską prezydencję w Unii Europejskiej na wiosnę 2011 r., ale zapewne będzie to bardzo wczesna wiosna, jeśli nie koniec zimy.

Platforma zapewne będzie chciała dokonać obu elekcji na jednej fali emocji i politycznego ożywienia. Potem, jeśli PO odniesie wyraźne zwycięstwo, ma być realizowany program modernizacyjny, reforma finansów publicznych i tych obszarów, w których swój sprzeciw zgłaszali dotąd ludowcy. W tym czasie może już minąć apogeum kryzysu i wszystko pójdzie łatwiej.

Ten plan, jeśli jest prawdziwy, a wiele wskazuje, że tak, ma swoją wewnętrzną logikę, ale zakłada bardzo długi okres przejściowy, w którym Platforma ma przede wszystkim unikać wpadek i min zastawianych przez PiS. Reagowanie na zagrożenia, łagodzenie konfliktów, ale już nie jakieś większe inicjatywy. Nadrzędnym celem – i to raczej nie budzi wątpliwości – jest odsunięcie od fotela prezydenckiego Lecha Kaczyńskiego.

Narożnik Olechowskiego

I właśnie na tym newralgicznym froncie pojawiło się dla Tuska zagrożenie. O ile kwestia zwycięstwa Platformy w wyborach parlamentarnych nie wzbudza w gremiach rządzących partią niepokoju, to wynik wyborów prezydenckich po pojawieniu się kandydatury Andrzeja Olechowskiego nie jest już tak oczywisty.

Olechowski wyraźnie zwraca się o poparcie do elektoratu Platformy. Przypomina o dawnych założeniach tej formacji, dając do zrozumienia, że ideały z czasów „trzech tenorów” zostały zdradzone, a Platforma z autentycznego ruchu obywatelskiego przekształciła się w partię władzy. Atak Olechowskiego skierowany na władze PO, a nie na PiS, pokazuje, że ten polityk chce się wykreować na przedstawiciela „lepszej Platformy”, alternatywy dla ekipy Tuska. Zresztą sam mówi o tym jasno i wprost, zarówno na poziomie ogólnym jak i na wybranych przykładach („nie ma żadnej modernizacji, jest cofnięcie”).

Istnieje twardy elektorat PO, który chce głosować i na Platformę, i na Tuska, dlatego Olechowski liczy zapewne na różnicę pomiędzy poparciem dla premiera i dla samej partii. Jest to, według sondaży, dwadzieścia kilka procent i o to gra Olechowski, co może wystarczyć na drugą turę w wyborach prezydenckich.

Jaki wynik przyniosłoby starcie Tusk–Olechowski, trudno przewidzieć, w każdym jednak przypadku zrealizowany zostałby cel główny: ostateczne odsunięcie PiS od wszelkiej władzy. Ale na drodze do takiego układu w drugiej turze czyha wiele niebezpieczeństw. Niektórzy publicyści, jak Waldemar Kuczyński, nie wytaczając wielkich dział przeciw Olechowskiemu, zauważają, że każda inicjatywa wymierzona w Platformę w istocie sprzyja PiS. I – jak to określił Kuczyński – wyszczerbia płot, którym III RP szczęśliwie oddzieliła się od IV RP. Twierdzi, że gdyby PiS był normalną partią, a sytuacja na scenie politycznej była ustabilizowana przez ugrupowania akceptujące reguły demokracji, na takie gry można by sobie pozwolić. Ale jego zdaniem PiS jest partią antysystemową, chcącą zmienić ustrój, dlatego w warunkach, kiedy chodzi przede wszystkim o obronę konstytucji i głównego nurtu demokracji, nie powinno się eksperymentować.

Innego zdania jest Władysław Frasyniuk, który uważa, że czas już wyjść z zaklętego kręgu PO-PiS; odrzuca polityczny fatalizm, polegający na polityce stanu wyjątkowego, czyli uznania, że trzymanie PiS na smyczy to nadrzędny interes państwowy. Dlatego namawia do zignorowania uprzywilejowania Platformy jako jedynej ochrony przed PiS i głosowania na Olechowskiego.

Rzeczywiście, układ Olechowski – prezydent, Tusk – premier z punktu widzenia zdrowia politycznego i pluralizmu mógłby być korzystniejszy od sytuacji Tusk – prezydent, Schetyna – premier. Olechowski jest z podobnej bajki jak Tusk, ale nie jest z tej samej ekipy, sprzyjałby większości inicjatyw rządu, ale nie byłoby legislacyjnego automatu. Stać też by go było – ze względów oczywistych, także osobowościowych – na rzeczywiste odpartyjnienie urzędu prezydenckiego i utrzymanie go ponad partykularyzmami i walkami doczesnymi.

Tyle tylko, że aby dojść do szczytu, Olechowski musi jednak pójść jakąś drogą partyjną, tu akurat poprzez Stronnictwo Demokratyczne, z którym zawiązał alians dość swoistej natury. A ściślej biorąc – z Pawłem Piskorskim, który wcześniej także zawiązał alians ze starym SD i z jego majątkiem, by dostać się na główną scenę teatru politycznego w Polsce. Olechowski do Stronnictwa nie należy, ale ma mu napisać program i dać twarz. Tak naprawdę chodzi o to, by najpierw wypromować za pomocą aparatury i biżuterii SD Olechowskiego w wyborach prezydenckich, a potem za pomocą uzyskanego przynajmniej dobrego wyniku prezydenckiego wypromować SD w wyborach parlamentarnych. Czyli powtórzyć manewr, od którego rozpoczęła swoją karierę Platforma Obywatelska.

Olechowski mówi, że jeszcze ostatecznej decyzji nie podjął, jesienią sprawdzi i wyczuje, czy ma szansę. Rzecz w tym, że realia właśnie partyjnej polityki mogą w największym stopniu odebrać mu ochotę do wchodzenia w kampanię prezydencką i pozbawić kandydata Stronnictwa Demokratycznego dystyngowanej elegancji oraz dżentelmeńskiego poloru. Już widać, jak porządki Piskorskiego w SD zaczynają budzić tam opór, widać też, jak on sam chętnie wchodzi w zwarcia z Platformą Obywatelską (choćby w awanturze o KDT w Warszawie), jak w ogóle stwarza wrażenie, że tu wcale nie chodzi o ideały i zasady – o których tak chętnie rozprawia Olechowski – a o zemstę, o trywialną grę polityczną, o władzę po prostu. Olechowski na wakacjach, a Piskorski atakuje.

Narożnik Kaczyńskich

W każdym razie jest nad czym łamać głowę, choć wydawało się, że połamała się już raz na zawsze. Tak jak dla PO przejęcie Pałacu jest warunkiem koniecznym do przejścia do prawdziwej fazy rządzenia, tak dla PiS, a jeszcze bardziej dla Jarosława Kaczyńskiego osobiście, utrzymanie Pałacu jest warunkiem utrzymania się na powierzchni. Porażka za rok tym bardziej przesądza klęskę za dwa lata i w ogóle zjazd w dół, przynajmniej pod tym przywództwem. Ta rozgrywka ma więc dla braci Kaczyńskich wymiar doprawdy dramatyczny i dodatkowo specjalnie emocjonalny. Jakże to tak – z Tuskiem, którego w 2005 r. miało się na widelcu, przegrywać wszystko od jesieni 2007 r., a najgorsze dopiero nadchodzi?

Jarosław Kaczyński zatem bratu nie odpuści i wystawi go do reelekcji, co nie poprawia nastrojów na dworze Lecha Kaczyńskiego, jak i zapewne samemu panu prezydentowi też. W te nastroje można chyba wpisać bulwersującą spowiedź Piotra Kownackiego, odebraną jako prośbę o dymisję. A jeszcze bardziej prawdy, które minister objawił. Nie pokazują one, aby prezydent i jego urzędnicy gotowi byli do ciężkiej walki, by w ogóle byli sprawni. Tę całą robotę jak zawsze będzie musiała wziąć na siebie partia, a przede wszystkim Jarosław, który nie zważając na dyspozycje psychiczne, zdrowotne i inne Lecha, wyszykuje kampanię wyborczą na całego.

Widać, że PiS na razie nie występuje przeciwko byłemu tenorowi, zapewne pozwoli mu się wzmocnić kosztem Tuska, a atak przyjdzie w dalszej fazie. Olechowski będzie musiał walczyć o wyborców z Tuskiem, ale jego głównym przeciwnikiem w walce o drugą turę będzie jednak Kaczyński. Obecny prezydent nie będzie miał żadnej konkurencji w swojej narodowo-konserwatywnej opcji, a po drugiej stronie będzie Tusk, Olechowski, może Cimoszewicz, może jednak Kwaśniewska. Zatem może liczyć na to silne 20 proc. i na to, że inni poważni kontrkandydaci tyle sobie nawzajem odbiorą, że zdobyte poparcie starczy na drugą turę, a na pewno nie da zwycięstwa Tuskowi w pierwszym akcie. Jest to kalkulacja bardzo skomplikowana, ba, wręcz subtelna, ale nie pozbawiona racjonalności i pewnych szans.

Za kilkanaście miesięcy pozycja przetargowa premiera może być mocno osłabiona kryzysem, wystarczy tę tendencję wzmocnić głosami dla Olechowskiego, ale nie na tyle, by było ich więcej niż dla urzędującego prezydenta. Olechowski więc tak, ale tylko do pewnego pułapu, chyba że stałby się cud i Tusk wylądowałby na trzeciej pozycji, poza drugą rundą. Co, oczywiście, byłoby w sumie rozwiązaniem dla Jarosława Kaczyńskiego wymarzonym.

Gdyby bowiem w drugiej turze Kaczyński spotkał się z Tuskiem, zapewne by jednak przegrał, ale jeśli zetrze się z Olechowskim, można sobie wyobrazić, jaką machinę propagandową uruchomiłby wówczas PiS, jak by mówiono o „kandydacie niepodległościowym”, o polskości, o AK. Starcie z Olechowskim to być może jedyna szansa Kaczyńskiego, dlatego wejście do gry tego kandydata tak komplikuje sytuację Tuska, który wcześniej miał szansę pokonać dzisiejszego lokatora Pałacu już w pierwszej turze. I Olechowski jest dla Tuska najgorszym ze wszystkich konkurentem w drugiej rundzie wyborów.

Nadal w mocy pozostaje pytanie, w jaki sposób poza ogólnikowymi hasłami Olechowski chciałby się odróżnić od Tuska, a ze Stronnictwa Demokratycznego zrobić „lepszą Platformę”. Czy pójdzie na lewo w kwestiach kulturowych i obyczajowych, czy opowie się za większym interwencjonizmem państwa, zbliży do socjaldemokracji (wykorzystując niemrawość SLD), o czym już w wywiadach wspominał?

Niby za kilka miesięcy się dowiemy, gdy ujrzy światło oczekiwany manifest programowy, ale zapewne wcześniej przekonamy się, ile w nadchodzącej kampanii będzie chuligaństwa, a ile elegancji, ile haków, a ile argumentów. Czy Andrzej Olechowski jest gotów bić się z chuliganami także w swoim obozie? Czy Tusk zaatakuje ostro Olechowskiego, ryzykując bratnią wojnę i wyciąganie na wierzch wszystkich dawnych konfliktów w Platformie? Czy Lech Kaczyński znajdzie jeszcze siłę widoczną w poprzedniej kampanii, jeszcze raz zmieni ekipę i rzuci się do walki, czy też już uwierzył w swoją „niewybieralność”?

Jedno jest pewne: za rok w tym trójkącie bermudzkim polskiej polityki ktoś zniknie na zawsze.

 

Polityka 31.2009 (2716) z dnia 01.08.2009; Kraj; s. 15
Oryginalny tytuł tekstu: "Trójkątny ring"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną