Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Policyjne związki

W lipcu 2009 r. na bankiecie z okazji policyjnego święta wysokie szarże bawiły się w egzotycznym towarzystwie. Czy ma to związek z pobłażliwością policji wobec tego, co dzieje się na podwarszawskich terenach handlowych, zarządzanych przez Chińczyków?

Tegoroczne obchody Święta Policji kończyła uroczystość w Komendzie Stołecznej. Były przemówienia, odznaczenia, dyplomy. Według programu policyjni dygnitarze powinni w sobotę 25 lipca około godz. 15.00 zakończyć świętowanie i rozjechać się do domów. Ale się nie rozjechali.

Dwa dni wcześniej dostaliśmy poufną wiadomość: po oficjalnych obchodach oficerowie pojadą na nieujętą w kalendarzu prywatną imprezę i tam dojdzie do zbratania z podejrzanymi biznesmenami. Jednym z nich ma być pewien Chińczyk, rozpracowywany wcześniej przez Europol (policja europejska), bo podejrzewany o związki z chińskimi grupami przestępczymi. Przekazano nam też blankiet z zaproszeniem na spotkanie. Miejsce: Muzeum Gazownictwa przy ul. Kasprzaka w Warszawie. Nasi informatorzy nie wiedzieli, kim jest tajemniczy chiński biznesmen. Twierdzili jedynie, że to on będzie cichym fundatorem bankietu.

Skośne oczy za plecami

Nie brzmiało to wiarygodnie. Który policjant o zdrowych zmysłach wziąłby udział w podejrzanych konszachtach z chińskim biznesmenem w biały dzień w samym centrum miasta?

Impreza miała być prywatna, ale ulica Kasprzaka została obstawiona przez cywilów z radiotelefonami, a przy wjeździe na teren PGNiG (tam mieści się muzeum) policjanci sprawdzali przepustki. Kolejno podjeżdżają czarne limuzyny policyjnych notabli. Jest sam wiceminister spraw wewnętrznych gen. Adam Rapacki, komendant główny policji gen. Andrzej Matejuk i jego zastępcy; jest Adam Mularz, komendant stołeczny ze swoją świtą. Chińczyka nie widać. Ale co pewien czas przed szlabanem zatrzymują się luksusowe limuzyny: Mercedesy klasy S, także Mercedesy i Audi Cabrio, najnowsze BMW, Chryslery 300 C (cena w salonie około 200 tys. zł). Uchylają się szyby, migają zaproszenia, szlaban w górę. Takimi wozami policjanci nie jeżdżą.

Impreza wygląda na udaną. Gra muzyka, kelnerzy serwują ciepłe dania. Goście piją piwo albo drinki. Część bawi się pod parasolami na zewnątrz, część schroniła się w chłodnym wnętrzu budynku. Pasażerowie aut z najwyższej półki wmieszani w tłum. Kilka twarzy łatwo rozpoznać. Nie podamy ich nazwisk ani firm, jakimi kierują, bo to nie oni są tu najważniejsi.

Wśród gości jest też Robert Gwiazdowski z Centrum im. Adama Smitha. Później powie nam, że zaprosił go dobry znajomy. – Nawet nie wiedziałem, co to za impreza – tłumaczy. – Widziałem tam facetów w policyjnych mundurach i zdziwiło mnie, że obok nich kręciły się jakieś podejrzane indywidua. Z nikim nie rozmawiałem poza jednym pułkownikiem. A potem kolega mnie pochwalił. Powiedział, że to bardzo cenna znajomość, bo gdybym chciał wystąpić o pozwolenie na broń, to właśnie ten pułkownik załatwia takie sprawy.

W sali przy jednym ze stolików jest rzecznik Komendy Stołecznej Marcin Szyndler: – To impreza składkowa policjantów, piknik rodzinno-integracyjny. Na pewno tylko ze składek policjantów? – Tak, ja też, że tak powiem, swoje dołożyłem. Ale nie tylko policjanci są tutaj goszczeni. Widzimy także biznesmenów. – Na pewno są samorządowcy, sam widziałem. Natomiast jest tutaj mnóstwo osób, których nie znam – mówi Szyndler. Za jego plecami dostrzegamy eleganckiego skośnookiego pana w szykownym garniturze. Marcin Szyndler zapytany, czy to może jakiś chiński policjant, przygląda się gościowi z nieskrywanym zdziwieniem. – To nie jest policjant. Nie znam go.

Teraz jest już dobrze

To Han Baohua, dyrektor generalny chińskiej spółki GD Poland Investments Sp. z o.o., zarządzającej Centrum Handlowym w podwarszawskiej Wólce Kosowskiej. Nad Wisłą przebywa od kilkunastu lat, dobrze mówi po polsku.

O chińskim centrum w Wólce (około 25 km od centrum Warszawy) zrobiło się głośno niespełna miesiąc po opisywanym bankiecie – niedawno, 22 sierpnia – z powodu pożaru. Telewidzowie mogli obejrzeć z lotu ptaka ten gigantyczny bazar. Pięć hal targowych, trzy magazynowe, hotel. Handel odbywa się na powierzchni ok. 200 tys. m kw. – wszystko pod dachem. Chińska giełda towarowa sąsiaduje z halami Europejsko-Azjatyckiego Centrum Handlowego (EACC). W zarządzie tej firmy zasiadają Turcy i Wietnamczycy. Obie organizacje ostro ze sobą rywalizują. Kilka miesięcy temu wietnamscy i polscy kupcy, wynajmujący boksy handlowe od spółki GD Poland zorganizowali protest przeciwko zarządowi hal. Domagali się obniżenia dzierżawy, twierdzili, że Chińczycy żyłują ceny za metr kwadratowy powierzchni. Handel przestaje się opłacać. Przegrali. Niepokornych usunięto, ich miejsce zajęli inni.

Kiedyś do Wólki Kosowskiej często wpadały znienacka policyjne i celne ekipy. Rekwirowały towar pochodzący z przemytu i sprzedawany bez akcyzy. Teraz, jak twierdzą nasi informatorzy, policja przestała Chińczyków nachodzić. Dlaczego? – Nastawienie się zmieniło – mówi policjant z Komendy Stołecznej. Ale rzecznik prasowy KGP Mariusz Sokołowski protestuje: – W tym roku policja dokonała na terenie Wólki Kosowskiej już siedmiu kontroli. Nikt nie stosuje taryfy ulgowej.

Podczas pożaru spaliła się jedna z hal targowych. Przypadek zrządził, że akurat nie jedna z zarządzanych przez spółkę chińską, ale należąca do jej konkurenta, firmy EACC.

W jakim celu w sobotę 25 lipca, niecały miesiąc przed pożarem, pan Baohua pojawił się na prywatnym policyjnym pikniku z okazji święta polskiej policji, nie wiadomo. Zapytaliśmy pana Baohua podczas imprezy, czy w Wólce już wszystko w porządku. Miło się uśmiechnął i odrzekł: – Tak, już teraz jest dobrze...

Nie wiedział, że rozmawia z dziennikarzami (po ostatnim buncie wietnamskich handlarzy przestał odpowiadać na pytania mediów), prawdopodobnie wziął nas za oficerów policji. Wręczył swoje wizytówki i oczekiwał rewanżu. Miał już w swoim portfelu wiele wizytówek policjantów. Wietnamczycy handlujący w halach GD Poland żalili się niedawno dziennikarzom, że boją się zgłaszać swoje roszczenia wobec chińskiego zarządu, bo natychmiast są straszeni policją. Więc może to był główny powód udziału chińskiego biznesmena w imprezie dla policyjnej wierchuszki? Znajomości zadzierzgnięte w takich okolicznościach można potem wykorzystać do własnego interesu.

Pożar hali w Wólce Kosowskiej początkowo uznano za zdarzenie losowe. Ale 27 sierpnia Prokuratura Rejonowa w Piasecznie wszczęła śledztwo. – Ze wstępnych ustaleń wynika, że przyczyną było zwarcie instalacji elektrycznej, ale nie wiadomo, czy nastąpiło to samoistnie, czy było wynikiem działania osób trzecich. Zwrócono też uwagę na fakt, że nie zachowały się z tego dnia zapisy z kamer monitoringu – mówi rzecznik warszawskiej Prokuratury Okręgowej Mateusz Martyniuk.

Niechciany pan Han

Wiceministra Adama Rapackiego na piknik zaprosił osobiście komendant stołeczny Adam Mularz. – Impreza była niewątpliwie składkowa, ale ode mnie składki nie pobrano. Gdybym wiedział, że tam będzie towarzystwo biznesowe, nie pojechałbym – mówi Rapacki. I dodaje, że każdy z zaproszonych policjantów mógł doprosić swoich przyjaciół. Dlatego większości uczestników pikniku nie znał. – Jeżeli faktycznie był tam ten pan Baohua, to skandal. Ktoś wpuścił mnie w kanał, muszę to wyjaśnić – deklaruje.

Komendant główny policji gen. Andrzej Matejuk o obecności Chińczyka nie wiedział. On z kolei jest przekonany, że piknik zorganizowały policyjne związki zawodowe, przynajmniej taką informację dostał z Komendy Stołecznej. Składkę zapłacił – niewygórowana, zaledwie 20 zł.

Z PGNiG po długich negocjacjach przekazano nam suchy komunikat: „25 lipca 2009 r. w Muzeum Gazownictwa odbyła się uroczystość z okazji 90-lecia policji, sala została udostępniona na wniosek Komendanta Stołecznego Policji”.

Sprawa jest zagadkowa, bo rzecznik Sokołowski tej wersji zaprzecza. To on odpowiada na pytania, które zadaliśmy na piśmie komendantowi stołecznemu. Podobnie jak gen. Matejuk twierdzi, że to policyjne związki zawodowe przy Komendzie Stołecznej zaplanowały piknik i to one odpowiadają za dobór gości. I zaskakująca informacja. – To związki zawodowe zaprosiły Hana Baohua – mówi Sokołowski. – Dlaczego? Bo on jest ich działaczem.

Jak to jest możliwe, że chiński biznesmen działający we wrażliwym obszarze gospodarczym, kierujący spółką handlową, co do której policja ma sporo zastrzeżeń, jest przy okazji działaczem związku zawodowego policjantów? Tego rzecznik nie wie. – On pracuje w związkowej komisji turystyczno-krajoznawczej – przekazuje wiedzę, jaką uzyskał w Komendzie Stołecznej. Dlaczego udziela się akurat w takim segmencie, nie wiadomo.

Najważniejsi uczestnicy pikniku na dobrą sprawę nie wiedzą ani w jakiej imprezie brali udział, ani dlaczego bawili się w towarzystwie chińskiego biznesmena. Nie mają również pojęcia, że ów Chińczyk jest aktywistą związkowym. Być może sam pan Baohua też tego nie wie, bo ujawniono, że jest działaczem policyjnych związków, dopiero po naszych dociekaniach na temat dziwnej imprezy.

Wyjaśnienia wymaga jeszcze jedna okoliczność: na jakiej podstawie prywatnej imprezy policjantów pilnowali funkcjonariusze na służbie? Obstawa liczyła kilkanaście osób. Niewątpliwie doszło do nadużycia uprawnień. Ktoś wydał policjantom polecenie, ktoś na piśmie uzasadnił. Czy zrzucono się także na wynagrodzenie dla gliniarzy z obstawy?

Policyjną imprezę w gruncie rzeczy firmował inspektor Adam Mularz, szef stołecznych policjantów. To on zapraszał swoich przełożonych i nie informował ich, że to impreza związkowa. To on wystąpił do PGNiG o wynajem Muzeum Gazownictwa, a nie związki. Ma opinię dobrego gliniarza, ale oponenci zarzucają mu „przegięcie biznesowe”. – To sprawny organizator – uważa Adam Rapacki. – Nadaje się do kierowania dużymi zespołami ludzkimi. To ja byłem pomysłodawcą ściągnięcia go z emerytury.

Bywalec w mundurze

Mularza odesłano na nią w kwietniu 2007 r., za rządów PiS. Miał wówczas zaledwie 42 lata i był szefem policji w Białymstoku. Ale już w grudniu tego samego roku, po dojściu do władzy PO, wrócił z emerytury na fotel komendanta wojewódzkiego w Gdańsku, a stamtąd w kwietniu 2008 r. przerzucono go do stolicy. W Białymstoku zasłynął jako wielbiciel wystawnych jubli. Prasa donosiła o wstęgach, jakie z lubością przecinał i imprezach, w jakich uczestniczył. Miał też słabość do policyjnego chóru. Na emeryturze zatrudniła go w charakterze doradcy jedna z białostockich firm budowlanych, która prowadziła wcześniej roboty na rzecz białostockiej komendy wojewódzkiej.

Dotarliśmy do korespondencji białostockiego stowarzyszenia Klub Więzionych, Internowanych i Represjonowanych z resortem spraw wewnętrznych. Wymiana pism trwa od kwietnia 2009 r. do dzisiaj. Stowarzyszenie informuje ministra Grzegorza Schetynę, że doszło, w ich opinii, do sytuacji korupcyjnej. Komendant Mularz pracował w Wielobranżowym Przedsiębiorstwie Budowlanym A (pełnej nazwy nie podajemy), co było rewanżem firmy za jego przychylność, kiedy pełnił funkcję szefa policji białostockiej. Na krótkiej emeryturze miał – według Klubu Represjonowanych (swoją drogą to ciekawe, dlaczego właśnie to stowarzyszenie za cel postawiło sobie zdemaskowanie komendanta policji) – tworzyć dla przedsiębiorstwa budowlanego tajną kancelarię. Firma A szykowała się do realizacji policyjnych zamówień na specjalistyczny sprzęt elektroniczny dla techniki operacyjnej (podsłuchy, obserwacje), opatrzony klauzulą tajności. Zamówienia nadeszły, kiedy inspektor Mularz wrócił do munduru. W kwietniu białostockie wydanie „Gazety Wyborczej” ujawniło, że inspektorzy z KGP sprawdzają transakcje komendy w Białymstoku z firmą A. Kontrola badała m.in., dlaczego budowlańcy handlują elektroniką do operacji specjalnych. To była reakcja na skargi Klubu Represjonowanych. Kontrolę zakończono i stowarzyszenie dostało odpowiedź: „nie potwierdzono nieprawidłowości w prowadzonych przetargach”. Represjonowani prosili, aby zbadać też transakcje pozaprzetargowe, ale tego kontrolerzy nie sprawdzili.

Na internetowych stronach Komendy Głównej Policji i kilku komend wojewódzkich można znaleźć informacje o przetargach, w których uczestniczyła białostocka firma A. Często jest wymieniana wśród tych podmiotów, które przetargi przegrały, ale miewa też sukcesy. – To prosta zasada: należy zgłaszać się do wszystkich przetargów, a wygrywać tylko te właściwe. Wtedy nikt nie zarzuci, że firma ma jakieś fory – komentuje właściciel warszawskiej spółki budowlanej.

I jeszcze jeden szczegół z białostockiego epizodu Adama Mularza: lokalne media wytknęły mu kiedyś, że jako komendant wojewódzki uczestniczył w sponsorowanej zabawie sylwestrowej. Jej organizatorem była wspomniana firma A. Która, jako się rzekło, remontuje, buduje i dostarcza sprzęt specjalnego przeznaczenia. Na przykład 12 kamer termowizyjnych dla KGP.

Zdenerwowany Adam Rapacki zapowiada, że za policyjny piknik polecą głowy. Ktoś Chińczyka zaprosił, ktoś za imprezę zapłacił, ktoś bankiet wymyślił i zorganizował. Od tego jest przecież policja, żeby szybko wskazać podejrzanego. Z ostatnich komunikatów wynika, że już go znaleziono. Ogłoszono, że odpowiedzialni są związkowcy. Ich głowy nie polecą. W końcu są niezależni i samorządni.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną