Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Polskie kino widzi więcej

Krytycy podczas festiwalu w Gdyni zastanawiali się, czy z polską kinematografią jest dużo, czy tylko trochę lepiej.

Podczas gali kończącej 34. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych panowały nastroje triumfu i optymizmu. To wyjątkowy i przełomowy rok w polskim kinie! – powtarzali twórcy pojawiający się na scenie gdyńskiego Teatru Muzycznego. Krytycy obsługujący festiwal zachowywali więcej umiaru, zastanawiając się, czy z polską kinematografią jest już całkiem dobrze, dużo lepiej, czy tylko trochę lepiej.

Moim zdaniem prawdy należy szukać pomiędzy dwiema ostatnimi ocenami. Co ważne, nasze kino w ogóle nie odczuwa skutków kryzysu. Obecny rok będzie najprawdopodobniej rekordowy pod względem liczby wyprodukowanych filmów; dziś trudno o ostateczny wynik, ale szacuje się, że powstanie około 60 nowych tytułów, czyli dwa razy więcej niż jeszcze kilka lat temu. W tegorocznym konkursie głównym znalazły się aż 24 tytuły, a byłoby ich znacznie więcej, gdyby nie selekcja dokonana przez biuro festiwalowe. Odpadły kawałki ostentacyjnie komercyjne (w tym wszystkie komedie romantyczne z „kocham” w tytule), nie wszyscy też twórcy chcieli ubiegać się o Złote Lwy – np. „Tatarak” Andrzeja Wajdy i „Rewizyta” Krzysztofa Zanussiego pokazane zostały poza konkursem.

Dzięki selekcji nie oglądaliśmy tym razem filmów kompletnie chybionych, co zdarzało się w przeszłości. Ogólny poziom festiwalu był dość wysoki, co w dużej mierze jest zasługą twórców młodych, czy wręcz debiutujących. Główne trofeum, czyli Złote Lwy, zdobył Borys Lankosz za „Rewers”. „To mój pierwszy film – mówił odbierając nagrodę – mam nadzieję, że nakręcę następne”. Naprawdę warto stawiać na młodych. Oni widzą ostrzej naszą rzeczywistość, są wyczuleni na kwestie społeczne, po swojemu oceniają zarówno teraźniejszość jak i niedawną przeszłość, w której żyli ich rodzice i dziadkowie. Nie boją się tematów trudnych, takich jak prostytucja nastoletnich dziewczyn („Galerianki” Kasi Rosłaniec, która odebrała nagrodę za najlepszy debiut). Potrafią też krytycznie spojrzeć na swoje pokolenie (np. w złożonym z trzech nowel filmie „Demakijaż”). Inaczej widzą PRL-owską przeszłość. Autor „Rewersu” zdecydował się opowiedzieć o latach stalinowskich w konwencji czarnej komedii, i przyniosło to znakomity rezultat.

Rozliczenie z PRL-em to był zresztą jeden z głównych wątków tegorocznego przeglądu. Obok znanych już z ekranów filmów pomnikowych („Generał Nil”, „Popiełuszko. Droga do wolności”), mieliśmy obrazy bardziej kameralne, usiłujące inaczej spojrzeć na dylematy bohaterów uwikłanych w ówczesne sytuacje – pomiędzy dobrem i złem (np. „Mniejsze niebo” Janusza Morgensterna i „Enen” Feliksa Falka). Wygląda na to, że filmowcy na swój sposób prowadzą dialog z przeszłością, ignorując zdominowane przez politykę debaty prowadzone w Polsce w ostatnich latach.

Cieszy, że kino przypomniało sobie znowu o literaturze. W czołówkach dwóch najwyżej ocenionych filmów festiwalu pojawiają się nazwiska pisarzy. „Wojna polsko-ruska” została znakomicie zrealizowana przez Xawerego Żuławskiego, ale najpierw była powieść Doroty Masłowskiej, która zresztą pojawia się też na ekranie. Scenariusz „Rewersu” napisał Andrzej Bart, jeden z najciekawszych współczesnych polskich pisarzy (kiedy kino zainteresuje się jego wydaną niedawno znakomitą powieścią „Fabryka muchołapek”?).

Polskie kino prezentuje się zatem lepiej niż w latach ubiegłych. Więcej widzi, niestety, nie zawsze jeszcze potrafi opowiadać w sposób klarowny, nowoczesny i atrakcyjny. A o prawdziwym przełomie będziemy mogli mówić dopiero wtedy, gdy w kinach wyświetlających polskie filmy pojawią się tłumy widzów.

Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną