Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

TVP: zabrać i oddać

Intelektualiści chcą zmian w publicznych mediach

Gmach TVP przy Woronicza Gmach TVP przy Woronicza Henryk Jackowski / BEW
Kongres Kultury w Krakowie miał wyglądać jak zawsze. Pogadać, ponarzekać i wydać akt strzelisty. Stało się inaczej.

Na zamykającej sesji Kongresu Agnieszka Holland i ja zgłosiliśmy w imieniu kilkudziesięciu artystów, dziennikarzy i menedżerów kultury projekt Deklaracji powołującej Komitet Obywatelski Mediów Publicznych.


Zebrani przyjęli ją przez aklamację. Wielu z państwa sądzi zapewne, że jest to ów akt strzelisty, którego każdy się po Kongresie spodziewał. Zapewniam, że intencja jest zgoła przeciwna: chodzi o prawdziwy i realistyczny projekt, który ma stać się podstawą zasadniczej zmiany statusu i zasad działania polskich mediów publicznych.

Problem polega na tym, że tak zwane media publiczne były i są w Polsce jedynie komercyjnymi mediami państwowymi, a raczej partyjnymi, zdobywanymi i wykorzystywanymi przez kolejne konfiguracje politycznych zwycięzców. Wszystkie istotne siły polityczne są współodpowiedzialne za to, że kadencja po kadencji polskie media publiczne (a za nimi inne) doszły do dzisiejszej degrengolady. Teraz mamy wybór między ich likwidacją i zasadniczą zmianą logiki działania.

Brak mediów publicznych byłby coraz bardziej szkodliwy. Bo zmiany technologiczne i rynek spychają media komercyjne ku niewyszukanej rozrywce. Obywatele tracą źródło informacji koniecznych do podejmowania racjonalnych decyzji i dostęp do inspiracji, jaką daje kontakt z dziełami kultury – od teatrów telewizji i poważnych debat, po sensowne seriale i kreskówki dla dzieci. Importowane formaty i programy puszczane w stacjach komercyjnych i kanałach tematycznych nie rozwiązują problemu, nawet jeśli są dobrej jakości. Po pierwsze dlatego, że powstają w innym kontekście kulturowym. Po drugie dlatego, że nie są elementem naszej lokalnej piramidy kultury.

Kultura może funkcjonować tylko jako system piramid, których czubki stanowią genialni artyści, podstawę miliony choć trochę przygotowanych odbiorców, a wnętrze mniej i bardziej aktywni amatorzy, półamatorzy, półprofesjonaliści, lepsi i gorsi profesjonaliści. By mieć genialnego poetę, trzeba mieć dziesiątki dobrych poetów, setki publikujących, tysiące aspirujących do druku i setki tysięcy czytających oraz piszących do szuflady. By mieć dobrą orkiestrę, trzeba mieć kilkadziesiąt takich sobie orkiestr i grube tysiące rzępolących po domach niewydarzonych skrzypków. Tak samo jest z filmem, malarstwem, dziennikarstwem.

Sukces geniusza zachęca tysiące do prób, wysiłków, rozwoju. Odbiorcy z niższych pięter piramidy nadają sens wysiłkowi tych, którzy są na górze. Tak działa dwukierunkowy mechanizm pionowej inspiracji. Ale ważniejsza jest inspiracja pozioma. Poezja inspiruje muzykę, muzyka plastykę, plastyka film i teatr. A przede wszystkim żywa piramida kultury inspiruje tak zwane codzienne życie. Wyrabia nawyki krytycznego, twórczego myślenia, współdziałania, empatii, łączenia hierarchii i nonkonformizmu. Tego niezbędnie potrzeba dobrej gospodarce. Nie jest przecież przypadkiem, że społeczeństwa mające wielką filozofię, literaturę, muzykę, mają też wielką naukę, technikę i gospodarkę. Jak w „Promethidionie” Norwida, „piękno na to jest by zachwycało. Do pracy – praca, by się zmartwychwstało”.

Problem polega na tym, że „zachwycanie” (czyli zachęcanie) nie jest w XXI w. możliwe bez mediów. A polskie media dostały się w ręce ludzi, którym kojarzą się tylko ze szmalem i władzą. Przez to zamiast być sprężyną rozwoju, stały się hamulcem. Mogą to zmienić tylko popularne, masowe i powszechnie dostępne media publiczne, które logikę prywatnego zysku i ilości zastąpią logiką publicznej korzyści i jakości. By takie media powstały, trzeba je zorganizować w zupełnie inny sposób. Nie mogą być państwowe ani prywatne. Muszą stać się społeczne.

Za kilka miesięcy przedstawimy parlamentowi nasz, oparty na tej logice, projekt. Jego podstawą będzie stworzenie stabilnej, wolnej od polityków i byłych polityków Rady Mediów Publicznych, reprezentatywnej dla środowisk i nieformalnych hierarchii szeroko rozumianej kultury i mediów. Czyli czegoś w rodzaju medialnego parlamentu czy może senatu na wzór senatów uniwersyteckich. Odpowiadałaby ona nie tylko za wybór władz medialnych (jak senaty odpowiadają za wybór władz rektorskich), ale też stałaby na straży jakości mediów, jak senaty stoją na straży jakości nauki.

To nie jest utopia, o czym świadczą pierwsze reakcje rządu. Politycy na ogół już zrozumieli, że nawet jeżeli na jakiś czas zdobędą kontrolę nad tzw. mediami publicznymi, to, po pierwsze, zawsze zapłacą za to dużą cenę, a po drugie, stracą zdobycz wraz z nieuchronną utratą władzy politycznej. Upoważnieni przez Kongres artyści, dziennikarze, menedżerowie kultury chcą zaproponować klasie politycznej swoisty kontrakt społeczny. Oddajcie kontrolę nad mediami twórcom, tak jak kontrolę nad uniwersytetami oddaliście profesorom, a nad sądami sędziom. Pozbędziecie się kompromitujących skandali, a zyskać możecie silną sprężynę rozwoju, której brak upośledza Polskę w konkurencji z krajami starych demokracji.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną