Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Kiedy potwór przebija skorupę

Jak działają politycy w sytuacjach kryzysowych

Fot. Damian Kramski/ Agencja Gazeta Fot. Damian Kramski/ Agencja Gazeta
Potwory nie umierają. Są z nami od zawsze i na zawsze. Trzeba się nauczyć żyć tak, by ich nie budzić i żeby przeżyć, kiedy się obudzą.

Widzieliście „Rodana – latającego potwora”? Miałem z dziesięć lat, gdy pierwszy raz zobaczyłem go w kinie, jak kruszył skorupę ożywionego przez przypadkowy wybuch omszałego jaja. Kurczyłem się w wielkim kinowym fotelu, gdy ze skorupy wysuwały się oślizłe gadzie łapy, a potem reszta cielska. Drżałem, kiedy burzył wieżowce i rozdeptywał czołgi. Później jeszcze kilka razy widziałem tę scenę. W kinie i na żywo.

Najpierw jest zawsze wybuch. Na przykład wiadomość o szczegółach wizyty Rywina u Michnika. Szok. Skandal. Rośnie temperatura. Jaja nabierają życia. Albo zamach na nowojorskie wieże. Przerażenie. Wściekłość. Wrzenie. Zemsta. Jaja w mig pękają. Albo aresztowanie Romana Polańskiego. Zaskoczenie. Bezradność. Gniew. Albo wydrukowanie podsłuchanej rozmowy polityka z lobbystą. Żenada. Wstyd. Złość. Rodan wyłazi z jaja.

W takiej chwili łatwo się zagapić. Bo to się dzieje z dnia na dzień. Albo czasem z godziny na godzinę. Kiedy jaja pękną, nagle i radykalnie zmienia się mechanika życia publicznego. Racjonalne staje się nieracjonalne. Co dotychczas było oczywiście słuszne, teraz staje się oczywiście niesłuszne. Kto tego nie zauważy, tego potwory pożrą.

Leszka Millera pożarły, bo tego nie zauważył. Wiele lat minęło, a niczego wciąż nie udowodniono jemu ani jego najbliższym współpracownikom. Lew Rywin znów gnije w kryminale i jest tam tak beznadziejnie długo, że na zdrowy rozum powinien już sypać każdego, o kim ma cokolwiek do powiedzenia. Można więc chyba racjonalnie przyjąć, że nie ma kogo sypać. Za jakiś czas być może takie przekonanie zwycięży. A może nawet dotrzemy do wiedzy, która jakoś inaczej wyjaśni to, co się działo pod nazwą „afery Rywina”. Ale Leszek Miller, który uparcie powtarzał, że nie ma sprawy, że nie popełniono przestępstwa, że nie ma o czym mówić i zachowywał się tak, jakby wierzył, że wszystko jest jak dawniej – popełniał samobójstwo. Im donośniej rząd twierdził, że nic się nie stało i nic się nie zmieniło, tym bardziej się właśnie stawało i zmieniało.

Pamiętam taką scenę z „Rodana – latającego potwora”, kiedy japoński generał wysłał przeciw niemu czołgi i kazał im strzelać. Rodan najpierw przyglądał im się ciekawie, bo ich pociski kaleczyły go jak żądła komara. A potem się wkurzył i kopnął je, jak kupkę kamyków leżących na chodniku. Na tyle zdała się działająca według sztuki wojennej regularna armia przeciw potworowi. I z grubsza na tyle zdała się armia partyjnych urzędników Millera, próbujących działać zgodnie z regułami codziennej polityki, pragmatyki, prawa i logiki. Nie mieli żadnej szansy, bez względu na to, w jakim stopniu racja była po ich stronie. Bo potwór wyszedł z jaja głównie z tego powodu, by ich unicestwić. Nie mógł dać się przekonać, że powinien wrócić do skorupy.

Trzask pękającego jaja

W podobnej sytuacji znaleźli się filmowcy i ministrowie, którzy w obronie Romana Polańskiego podnieśli mniej i bardziej słuszne lub niesłuszne argumenty. Myślę, że nie zauważyli, kim z punktu widzenia społecznej dynamiki sekundę po aresztowaniu stał się Roman Polański. A stał się figurą ich wszystkich – libertyńskich lub podejrzewanych o libertyństwo artystów, zblatowanych lub podejrzanych o zblatowanie elit, wywyższających się lub podejrzanych o wywyższanie się katonów, profesorków, mądrali. Społeczne emocje wobec Polańskiego nie dotyczą przecież tylko Polańskiego. Są figurą stale drzemiącego i czasem wybuchającego napięcia. Dlatego tak błyskawicznie kwestia jego winy stała się kwestią wszystkich, którzy w jego obecnym losie widzą jakiekolwiek znaki zapytania.

Z punktu widzenia społecznego efektu nie ma wielkiego znaczenia, który argument przeciwko decyzji Szwajcarów jest trafny, a który nie do przyjęcia. Bo każdy przyjęty argument wychłodziłby żar antylibertyńskiej krucjaty. A krucjata ze swej natury umiera, gdy dopuści refleksyjność czy deliberatywność. Krzyżowcy nigdy nie doszliby do Jerozolimy, gdyby zaczęli przy ogniskach roztrząsać wady i zalety chrześcijaństwa oraz islamu. Dla krucjaty przeciw libertynom, podobnie jak dla krucjaty przeciwko agentom i muzułmanom, bezrefleksyjność jest racją istnienia. Rodan wyłazi z jaja właśnie z tego powodu, że świat czuje się czasami zmęczony ważeniem, mierzeniem, cyzelowaniem wszystkiego. Wdając się w zawiłości problemu winy i kary latający potwór stałby się gryzipiórkiem, podważyłby sens swojego przebudzenia i zwaliłby się na ziemię.

Donald Tusk jest pierwszym polskim politykiem, który w czas zrozumiał tę zmianę mechaniki dokonującą się wraz z trzaskiem pękającego jaja. Nie wiem, co premier rzeczywiście myśli o postępowaniu swego otoczenia, ale mam poczucie, iż on wie, że to nie ma znaczenia. Bo pierwsza reguła tej nowej rzeczywistości powstającej po pęknięciu jaja jest taka, że na znaczeniu gwałtownie tracą fakty i ich logiczne związki, a zyskują emocje i styl opowieści. W dodatku liczą się tylko takie emocje i narracje, które pasują do wyrazistej specyfiki gatunku.

Nieznaczna przewaga nad potworem

Teraz będzie się działo nie według racji, lecz według emocji. W epoce zmartwychwstałych potworów myśleniem ludzi nie rządzą już prawdopodobieństwa, fakty i logika, lecz potrzeby określane przez najbardziej sugestywne narracje. Sąd sądem, a sprawiedliwość musi (chwilowo) być tam, gdzie są emocje.

Donald Tusk uniknął błędów Millera. Na szok nagranych rozmów odpowiedział szokiem wielkiej czystki w rządzie. Na nośną narrację korupcji przeżerającej władzę odpowiedział nie mniej nośną opowieścią o opętanym rządzą władzy szefie CBA i jego niemoralnych agentach. Poruszającym emocjom przeciwstawił nie mniej poruszające emocje. A potem poszedł dalej. Jednym tchem zapowiedział dymisję Kamińskiego i komisję śledczą. Nigdy wcześniej żaden urzędujący premier nie zdobył się na to, by zażądać komisji badającej działanie jego rządu. Odpowiedzią na zaskakujący atak był więc nie mniej zaskakujący atak. Trzęsienie ziemi wywołane przez Mariusza Kamińskiego Tusk odparł swoim trzęsieniem ziemi. Dzięki temu z opisywanego stał się opisującym, a ze ściganego przemienił się w ścigającego. To w pierwszej rundzie dało mu przynajmniej remis. A może nawet nieznaczną przewagę nad wzbijającym się do lotu potworem.

Pukanie w skorupę

Ale to nie koniec. To dopiero początek. Jeśli się komuś zdaje, że na tym reaktywacja potworów się kończy, to jest w grubym błędzie. Nie chodzi tylko o to, że Mariusz Kamiński będzie dalej pomagał partyjnym kolegom z PiS. Tę intencję aż zbyt łatwo wyczytać w jego słowach, oczach i języku ciała. Niemal w każdym zdaniu szefa Centralnego Biura daje się odczytać głębokie rozczarowanie, że wbrew jego przestrodze, mimo sprawy Sawickiej, Polacy nie zrozumieli, na kogo należy oddać głos w wyborach.

Ale prawdziwy problem jest dużo poważniejszy. Sęk w tym, że Rodan Kamińskiego nie jest Frankensteinem sztucznie skompilowanym w retorcie tajnej służby czy partyjnego sztabu. Kamiński nie musi go tworzyć. On tylko go budzi. Puka w skorupę. Podgrzewa ją sensacjami. Jaja, które budzi, złożone są głęboko w polskiej świadomości. Tworzą je z jednej strony niezdrowe obyczaje sporej części klasy politycznej, a z drugiej liczne doświadczenia hucznych, a niewyjaśnionych afer, głęboka kulturowa nieufność i przekonanie, że prawda nigdy nie wyjdzie na jaw, a aferzyści nie będą ukarani.

Doświadczenie uczy, że w najlepszym razie szczerbią się aferalne miecze. Z politycznych głów włos nigdy nie spada. Przynajmniej dotąd nie spadał. To sprawia, że w wyobraźni, a zwłaszcza w publicznych emocjach, nawet mgliste zarzuty, cienkie insynuacje, rachityczne poszlaki zyskują moc niepodważalnych dowodów, a budowane na ich podstawie narracje żyją jako oczywistość w zasadzie oczywista. Tak się będzie działo, skoro potwory zostały już rozbudzone. Problem Tuska polega zaś na tym, że metoda, która dała mu sukces w pierwszym starciu z Rodanem, nie będzie skuteczna w kolejnych, nieuchronnie czekających go starciach. Odparcie pierwszego ataku w aferze hazardowej kosztowało premiera sześć ministerialnych posad. Gdyby podobną cenę chciał płacić za odparcie kolejnych ataków, lub choćby tylko afery stoczniowej, w rządzie zrobiłoby się pusto.

Rozbroić potwora

Po dwóch latach polityki miłości emocje ostygły. Względnie spokojny nastrój w punkcie wyjścia dał Tuskowi szansę w pierwszym starciu. Ale jest to też szansa dla jego przeciwników. Po dwuletniej diecie potwory w nas zgłodniały. Mimo wysiłków rządu media ani opinia publiczna jakoś nie umiały się wciągnąć w pozytywną debatę o przyszłości i strategicznych reformach. Dialogi Chlebowskiego i portrety Tomka natychmiast skupiły więcej społecznej uwagi, niż przez kilka miesięcy zebrało strategiczne myślenie o Polsce w roku 2030. To by znaczyło, że jest społeczny popyt na nową epokę potworów. Może nie jest to popyt tak duży, jak pięć czy sześć lat temu, ale wystarczający, by posiać zniszczenie.

Czy Donald Tusk ma szansę to przetrwać? Nie chcę być cyniczny, ale myślę, że to w niewielkim stopniu zależy od podsłuchowych zasobów Mariusza Kamińskiego. Tusk niestety ma rację. W tej grze chodzi o zaufanie. Nie o fakty, winy, zasługi, prawdy albo racje, ale o wrażenie. Kto stanie się królem wrażeń i emocji, ten wygra. Na tym w dużym stopniu polega współczesna polityka. I tylko na tym polega polityka epoki potworów.

Donald Tusk skutecznie zrobił wrażenie człowieka przejętego postępowaniem kolegów. To trochę uspokoiło potwory, ale ich nie uśpiło. Teraz musi przejąć inicjatywę. Nie w tym sensie, żeby – jak jego przeciwnicy – miotać zarzuty. Tusk nigdy nie nauczy się warczeć jak Rodan i sapać jak Godzilla.

Donald Tusk nie może pokonać potworów ich bronią, więc musi odebrać im rację istnienia. A może to zrobić tylko, jeśli stanie na czele nie raz rozpoczynanej i nigdy niedokończonej wiarygodnej krucjaty o uczciwą politykę i państwo. Nie chodzi tylko o otwarcie pęczniejącego przez lata Archiwum X polskich afer, ale też, a może raczej: zwłaszcza – o regulacje od dawna oczywiście niezbędne, o egzekwowanie istniejących przepisów, o poddanie działania polityków rygorom pełnej transparentności.

Po blisko dwóch dekadach demokracji i afer ta rola i ten program leżą już na ulicy. I nie ma dziś innego skutecznego sposobu, by na dłuższy czas pozbyć się potworów, niż wybranie takiego priorytetu władzy.

Polityka 42.2009 (2727) z dnia 17.10.2009; Temat tygodnia; s. 16
Oryginalny tytuł tekstu: "Kiedy potwór przebija skorupę"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną