Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

ABW nagrywała rozmowy dziennikarzy

Służby specjalne, pozbawione kontroli, hasają po łączach jak po własnym polu i zdarza się, że prywatnie korzystają z dokonanych nagrań.

„Rzeczpospolita” i „Polska the Times” ujawniły, że podsłuchiwano dziennikarzy. Gromy sypią się na PO, bo to już pod jej rządami ABW zakładała – jak to się fachowo określa – techniki operacyjne. Zapomina się, że podobny problem (podsłuchiwanie dziennikarzy) istniał za rządów PiS. Prokuratura w Zielonej Górze umorzyła co prawda w tamtej sprawie postępowanie, ale nie dlatego, że stwierdziła, iż dziennikarzy nie podsłuchiwano. Uznała po prostu, że podsłuchy zakładano legalnie.

Wyjaśnijmy. Służby specjalne mają ustawowe prawo do stosowania podsłuchów. Muszą w tym celu uzyskać zgodę sądu. Jak się ją uzyskuje? Sprawa jest prosta, wystarczy podać nazwisko lub numer telefonu, należącego do osoby podejrzewanej o popełnienie przestępstwa i kwalifikację karną czynu, jakiego figurant miał się dopuścić. Sądowi nie wystarczy dowolna kwalifikacja. Zbrodnia zabójstwa, korupcja, obrót narkotykami i bronią, udział w przestępczej grupie zorganizowanej – podejrzenie o takie, i podobnej wagi inne czyny, uzasadnia założenie podsłuchu. Żaden sąd nie sprawdza dowodów, wystarczy mu podać odpowiedni artykuł z kodeksu i ... hulaj dusza – słuchamy!

Żaden sąd po zakończeniu takiej operacji nie sprawdza też, czy funkcjonariusze i prokurator nie nagięli rzeczywistości, na przykład czy faktycznie istniało prawdopodobieństwo, że osoba podsłuchiwana popełniła czyn, o jaki ją podejrzewano. Znanego detektywa z Trójmiasta, Rafała R., podsłuchiwano - dzisiaj to już wiemy - pod wymyślonym pretekstem. Telefonowali do niego dziennikarze. Ich telefony także obejmowano „techniką operacyjną”. Zgodnie z prawem? Jak najbardziej. Korzystano z przepisu umożliwiającego stosowanie podsłuchu operacyjnego, trwającego nie dłużej niż pięć dni, bez zgody sądu. Tak było za czasów PiS.

Teraz ABW tłumaczy się, że nie podsłuchiwała dziennikarzy Cezarego Gmyza i Bogdana Rymanowskiego, a jedynie Wojciecha Sumlińskiego, podejrzanego w sprawie korupcyjnej. Pewnie tak było. Dlaczego jednak nie zniszczono – do czego ABW i prokuratura były zobowiązane – nagrań nie mających wartości dowodowej w prowadzonej sprawie? Po co je przekazano prokuratorowi, i dlaczego ten też nie zarządził likwidacji nagrań? Gmyz i Rymanowski mają prawo czuć się pokrzywdzeni. Wbrew swojej woli zostali wciągnięci w krąg podejrzeń, chociaż rozmawiali z podejrzanym nie o popełnianiu przestępstw, ale chcieli go powstrzymać przed samobójstwem. Przypomnijmy, Sumliński wysłał do przyjaciół list, z którego wynikało, że odbierze sobie życie. Dokonał zresztą takiej próby w kościele na Żoliborzu.

Tej sprawy nie należy lekceważyć. Dowodzi bowiem, że służby specjalne pozbawione kontroli hasają po łączach jak po własnym polu, a potem zdarza się, że prywatnie korzystają z dokonanych nagrań. W tym przypadku powodem ujawnienia taśm prawdy (nieprawdy?) był cywilny proces wytoczony przez wiceszefa ABW dziennikarzowi Cezaremu Gmyzowi. To kolejny, po historii z CBA, powód do poważnej debaty nad przyszłością służb w Polsce. W najbliższym numerze „Polityki” poświęcamy służbom specjalnym raport. Mamy takich formacji za wiele, wymagają reformy. Dwanaście służb, biur i agencji zwanych specjalnymi, z tego dziewięć z uprawnieniami do stosowania podsłuchów i posiadania agentury. Jak tak dalej pójdzie, będą podsłuchiwać nie tylko dziennikarzy, biznesmenów i polityków (tzw. afery hazardowa i stoczniowa), ale i same siebie. Z ciekawości.

Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną