Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Władza na diecie

Zarobki i wydatki polityków

Posłowie w sejmowej restauracji Hawełka Posłowie w sejmowej restauracji Hawełka Wojciech Olkuśnik / Agencja Gazeta
Ludzie władzy nie zarabiają tak dużo, jak mogłoby się wydawać. Ale za to za wiele rzeczy nie muszą płacić.

Kiedy Jolanta Kwaśniewska wyprowadziła się ze swoim mężem z Pałacu Prezydenckiego, to pierwszy raz po 10 latach wsiadła do samochodu po stronie kierowcy. Wieczorem przy jednej z warszawskich ulic zaparkowała i wrzuciła kilka złotych do parkomatu. Opowiada, jak podszedł do niej wtedy bezdomny i pouczył: „Pani Jolanto, po osiemnastej to postój jest już bezpłatny”. Gdy wyszła z roli Pierwszej Damy, na nowo musiała nauczyć się płacić swoje rachunki.

Koszty życia głowy państwa i jego małżonki, która zwyczajowo nie podejmuje pracy zarobkowej, spoczywają na podatnikach. Dlatego prezydentowi Kaczyńskiemu podczas czterech lat urzędowania oszczędności wzrosły z około 20 do ponad 300 tys. zł. Dzięki wysokim zarobkom wspomógł też swoją córkę i zięcia w zakupie luksusowego apartamentu w Gdyni, zaciągając wspólnie z nimi kredyt na 330 tys. franków szwajcarskich.

Zamrożone na czas kryzysu pensje tak zwanej erki stopniały w projekcie budżetu na przyszły rok. Zasadnicza pensja prezydenta to dziś 12 365 zł 22 gr. Do tego Lech Kaczyński ma dodatki: funkcyjny – 5299 zł 38 gr i za wysługę lat. W sumie głowie państwa płacimy miesięcznie 20 137 zł 64 gr brutto. W porównaniu z pensjami jego kolegów prezydentów z innych krajów nie są to zarobki imponujące. Nawet po podwyżce o 690 zł, którą dostanie z pierwszą styczniową pensją w 2009 r. Ale podatnicy fundują prezydentowi o wiele więcej. Druga w porządku konstytucyjnym osoba w państwie – marszałek Sejmu – dostaje za swoją pracę 15 049 zł 90 gr pensji. Donald Tusk zarabia nieco więcej od Bronisława Komorowskiego, ale mniej od prezydenta, dokładnie 16 700 zł (od stycznia o 565 zł więcej) i ma więcej wydatków bieżących. Z premierowskiej pensji nie udało mu się wiele odłożyć. Według oświadczenia majątkowego za ubiegły rok, Tusk ma około 95 tys. oszczędności, tyle samo co trzy lata temu. Najmniej zarabiają posłowie. Jeżeli parlamentarzysta rezygnuje z innej pracy zarobkowej, pobiera w Sejmie pensję 9892 zł 33 gr brutto. Za pracę w komisjach (niektórzy posłowie udzielają się w kilku) dostają dodatki (10–20 proc. uposażenia). Na wydatki poniesione w związku z wykonywaniem mandatu poseł dostaje też 2473 zł miesięcznie. Dieta ta jest wolna od podatku i nie może być zajęta przez komornika.

Rachunki bieżące

Pierwszemu obywatelowi RP fundujemy najlepsze prywatne apartamenty przy Krakowskim Przedmieściu. Prezydent nie płaci rachunków za wodę, prąd czy telefon w Pałacu Prezydenckim. Płacimy też za to, co zdobi prezydencką kancelarię, ale po zakończonej kadencji Lech Kaczyński będzie się musiał wyprowadzić, a wszystko zostanie dla jego następcy. Będzie się miał dokąd przeprowadzić. Jest współwłaścicielem domu i mieszkania w Warszawie. Prawo nie przewiduje lokum dla byłego prezydenta, ale gwarantuje mu dożywotnią pensję. Wszyscy „byli” dostają połowę zasadniczego wynagrodzenia aktualnie urzędującej głowy państwa. Jeśli postulaty Przyjaznego Państwa znajdą szczęśliwy finał, to uposażenie byłych i obecnego prezydenta zrównają się. Premier mieszka skromniej niż prezydent. Zajmuje willę rządową przy ulicy Parkowej: pięć pokoi, salon, gabinet, kuchnia i łazienka. Rachunki za jego mieszkanie warszawskie płacą podatnicy, ale za te, które przychodzą na adres w Sopocie, gdzie mieszka żona Tuska z córką i on sam w weekendy, płaci oczywiście premier.

Kilka kilometrów od Parkowej na warszawskiej Sadybie mogą zakwaterować się ministrowie i ich zastępcy spoza Warszawy. Niewielu korzysta z tej możliwości, o której nie można powiedzieć, że jest luksusowa. Z ministrów przy ulicy Grzesiuka pod numerami 6, 8, 9 mieszkają szefowa resortu pracy i polityki społecznej Jolanta Fedak (PSL) i minister w Kancelarii Premiera Eugeniusz Grzeszak (PSL), kilku wiceministrów i pracownicy resortów. Kiedyś wybudowane na początku lat 90. rządowe osiedle tętniło życiem. Utrzymanie tych lokali bierze na siebie resort, który w nich kwateruje. – To nie są żadne luksusy, średnio około 50 m, najwyżej trzy pokoje z kuchnią i łazienką wyposażone dobre kilka lat temu – opowiada Grzeszak.

Dom poselski pod wieloma względami przewyższa rządowe osiedle (posłowie, którzy dostali ministerialne teki, muszą się wyprowadzić z Wiejskiej). Po pierwsze, jest bliżej do pracy. Poza tym na miejscu jest basen (bezpłatny), fryzjer, restauracja, koktajlbar i sklep. Miesięcznie zakwaterowanie jednego parlamentarzysty w hotelu poselskim kosztuje podatników 2200 zł. Są tacy, którzy nie aprobują hotelowego życia i za te pieniądze wynajmują mieszkania. Na noclegi poza miejscem zamieszkania i Warszawą, czyli w delegacji, poseł może wydać 7600 zł rocznie.

Ostatnio wyszło na jaw, że w hotelowych pokojach przy Wiejskiej nocują znajomi i rodziny posłów, którzy zdecydowanie nadwyrężają parlamentarną, a raczej podatników gościnność. Marszałek twierdzi, że dowiedział się o tym dopiero niedawno, gdyż on sam w hotelu sejmowym nie mieszka. Obiecuje ograniczyć waletowanie do najbliższej rodziny i to w sytuacjach uzasadnionych. Bronisław Komorowski, tak jak poprzedni marszałkowie Sejmu, ma do dyspozycji apartament w hotelu poselskim. Raczej w nim nie nocuje, bo razem z rodziną mieszka na Powiślu, kilkaset metrów od Sejmu.

Przejażdżki i przeloty

Do mieszkania i wszędzie, gdzie marszałek sobie tego zażyczy, wozi go osobisty kierowca. Po Warszawie kursuje też kilka sejmowych samochodów na usługach parlamentarzystów. Trzy lata temu zlikwidowano weekendowe dyżury sejmowych kierowców. Ale w dalszym ciągu posłowie są wożeni na koszt Kancelarii Sejmu taksówkami, wystarczy, że wezmą rachunek. Poza tym parlamentarzysta jeździ za darmo pociągami, komunikacją miejską i lata służbowo samolotami.

Parlamentarzyści, prezydent, premier, marszałkowie Sejmu i Senatu, ministrowie i ich zastępcy oraz byli prezydenci, premierzy i ministrowie spraw zagranicznych, wybrani po 24 sierpnia 1989 r., mają prawo korzystać z paszportów dyplomatycznych. Na lotnisku mogą liczyć na szybką odprawę i relaks w bogato zaopatrzonym drink-barze i przekąskę w saloniku VIP. Posłowie, a najwięcej Jacek Kurski, oszczędzają też na mandatach drogowych. Immunitet chroni ich przed ponoszeniem finansowych konsekwencji za łamanie przepisów drogowych. Jerzy Polaczek, były minister transportu w rządzie PiS, opowiada, jak w dwie godziny dojechał na miejsce katastrofy w katowickiej hali: – Po tym zdarzeniu szef MSWiA bez wniosku przydzielił mi sygnał dźwiękowy, aby kierowcy musieli ustąpić mi miejsca. Dodaje, że nigdy go nie nadużywał. Osobistego kierowcę mają, oczywiście, prezydent, premier i ministrowie. Tym ostatnim, niestety, trzeba czasami przypominać, że do obowiązków kierowcy nie należy wożenie swoich pracodawców po zakupy.

Premier i prezydent więcej czasu niż w samochodach spędzają w samolotach. Poza podróżami służbowymi przez ostatnie dwa lata Lech Kaczyński latał do prezydenckiej rezydencji w Juracie, na koszt podatników, ponad 140 razy. Zapłaciliśmy za to około 2,3 mln zł. Żaden jego poprzednik nie był pod tak wielkim urokiem Juraty i nie spędzał tam tak wiele czasu. Ale ani prezydent, ani premier nie sprawują swoich funkcji w oparciu o umowę o pracę, a ich wybór nie utożsamia się z zawiązaniem stosunku pracy. Dlatego liczbę dni urlopu wyznaczają sobie sami, a ograniczają je jedynie zdrowy rozsądek i odpowiedzialność za państwo.

Za przelot i pobyt matki prezydenta Kaczyńskiego i jego wnuczki minionego lata w Juracie prezydent nie płacił, podobnie jak nie płaci za pobyty wszystkich innych gości. Do rodzinnego Sopotu służbowym samolotem lata też premier. Na ponad 50 jego podróży do domu wydaliśmy do tej pory około pół miliona złotych. O ile prezydentowi należy się samolot, o tyle trudno zrozumieć, że musi odwoływać wizytę służbową, bo samolot jest w drodze do Juraty z Marią Kaczyńską na pokładzie. Z tych właśnie powodów w czerwcu tego roku na prezydenta nie doczekali się mieszkańcy Lubelszczyzny.

Służbowe menu i alkohol

W samolocie i na ziemi wikt pierwszemu obywatelowi fundują podatnicy. Piotr Kownacki, były szef Kancelarii Lecha Kaczyńskiego, zarzucał prezydenckim kelnerom niegospodarność. A Maria Kaczyńska narzeka, że zbyt dużo jedzenia się marnuje. Premier też ma do dyspozycji serwis kelnerski. Gdy je w Warszawie, nie płaci.

Swoje rachunki w tym zakresie sam reguluje marszałek Sejmu. Bronisław Komorowski nie brata się z posłami w sejmowej restauracji. Posiłki, które przynosi mu kelner, spożywa w zaciszu swojego gabinetu. Posłowie też płacą sami niezbyt wygórowane rachunki za przeciętne menu w restauracjach sejmowych.

Ministrowie najczęściej jadają w resortowych stołówkach. Najtaniej jest w Kancelarii Premiera. Za przykładowy zestaw: zupa jarzynowa, sznycel, ziemniaki, kalafior, bukiet surówek, woda do popicia i galaretka z brzoskwiniami i bitą śmietaną na deser płaci się 35 zł. Rachunki za służbowe obiady premiera, prezydenta i ministrów nie są limitowane żadnymi przepisami. Za ile zjedzą, za tyle budżet państwa płaci. Ministrom fundujemy też kawę, soki, herbatę i drobne przekąski. Słodycze zdjęto ze stołu, przy którym co wtorek spotyka się cały rząd. Donald Tusk promuje zdrowe odżywianie i od kilku tygodni funduje świeże warzywa: surowe marchewki, ogórki i owoce.

Sporo budżetowych pieniędzy władza wydaje na alkohol. Zapewnia, że podejmuje nim gości. Kancelaria Prezydenta na słynne małpki na „potrzeby cateringu w samolotach prezydenckich” (60 pię ćdziesiątek wódki i 120 whisky) wydała w kwietniu tego roku blisko 2 tys. zł. W ubiegłym roku kancelaria Donalda Tuska kupiła alkohol wart 70 tys., ale wypity został, jak poinformowano, „tylko za 42 tys.”. W zeszłym roku w resorcie spraw wewnętrznych i administracji wypito 5 butelek wódki, 100 wina, 12 whisky i dwa likiery. Rekordzistą jest resort Radosława Sikorskiego. Nic dziwnego, bo Ministerstwo Spraw Zagranicznych zaopatruje nasze placówki dyplomatyczne. Rauty z lampką wina to element pracy dyplomatów. Abstynenci pracują w Ministerstwie Skarbu, tu na alkohol nie poszła ani złotówka.

Po uważaniu

Prywatnym gościom prezydenta podatnicy sponsorują też kartę dań. Wyjątkiem było noworoczne przyjęcie, na które Lech Kaczyński zaprosił wszystkich parlamentarzystów PiS z małżonkami. Za uroczystą kolację przy winie w Pałacu przy Krakowskim Przedmieściu zapłacili sami goście. Jak tłumaczy Marek Suski, z finansową inicjatywą wyszli sami posłowie. – Powody są dwa: ze względu na ograniczenie wydatków na Kancelarię Prezydenta i aby nie było zarzutu, że prezydent bawi się z posłami PiS za publiczne pieniądze. Generalnie z rezydencji prezydenckich mają zaszczyt korzystać wybrani. Prezydent za 35 tys. zł wynajął swojemu bratu na miesiąc willę w podwarszawskim Klarysewie, gdzie Jarosław Kaczyński tworzył nowy program PiS. Ale Janusz Palikot nie doczekał się na pozytywną decyzję w sprawie zorganizowania w niej dwudniowej konferencji.

Za służbowy lunch czy kolacje ministrowie i wysocy rangą dyrektorzy mogą płacić służbowymi kartami kredytowymi. Limity miesięczne są zróżnicowane. Mimo zapowiedzi Julii Pitery, obecna ekipa nie chwali się w Internecie, jak gospodaruje środkami z kart płatniczych. Wiadomo tylko, że w zeszłym roku wydali z nich 660 tys. zł. Jedną trzecią tej sumy wykorzystali urzędnicy Ministerstwa Rozwoju Regionalnego. Pozostaje mieć nadzieję, że służbowe loty do Brukseli i kolacje z unijnymi urzędnikami przełożą się na bardziej efektywne wydawanie unijnych środków. Julia Pitera w swoim słynnym i długo oczekiwanym raporcie dostarczyła wiedzy, że administracja PiS w latach 2006–2007 zapłaciła kartami rachunki na kwotę 1,4 mln zł. Najwięcej poszło na hotele i restauracje. Do historii przejdą: dorsz za 8,16 zł, spożyty przez ministra „celem kontroli gatunku ryb”, i spinki do mankietów ministra Polaczka za ponad 600 zł, kupione „w celach reprezentacyjnych”.

Zarobki naszej władzy są o wiele niższe, niż można osiągnąć w sektorze prywatnym, ale poza comiesięcznymi wpływami jej przedstawiciele cieszą się licznymi przywilejami opłacanymi przez podatników. Niektóre można uznać za zbyteczne, a inne za nadużywane. I to mimo pojawiających się w kolejnych ekipach zapewnień o stosowaniu diet odchudzających urzędnicze budżety.

Polityka 43.2009 (2728) z dnia 24.10.2009; Kraj; s. 20
Oryginalny tytuł tekstu: "Władza na diecie"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną