Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Nowa przyzwoitość

Czy można być moralnym, nie wierząc w Boga?

Monopol na etykę ma u nas Kościół katolicki. Monopol na etykę ma u nas Kościół katolicki. Mirosław Gryń / Polityka
Odpowiedź, że można, wydaje się banałem, lecz nie w Polsce XXI w.
W społeczeństwie umacnia się wrażenie, że jest tylko jedna słuszna etyka – etyka Kościoła rzymskiego.Flickr CC by SA W społeczeństwie umacnia się wrażenie, że jest tylko jedna słuszna etyka – etyka Kościoła rzymskiego.

Artykuł ukazał się w POLITYCE w październiku 2009 r.

Monopol na etykę ma u nas Kościół katolicki i mało kto z tym dyskutuje. Kiedy media potrzebują jakiegoś etycznego komentarza, zapraszają do studia duchownych i to prawie zawsze tylko katolickich, tak jakby nie żyli u nas chrześcijanie innych wyznań, wyznawcy innych religii, a także niewierzący. No, chyba że rzecz dotyczy konkretnego wyznania, wtedy jest szansa, że o sprawie, powiedzmy, prawosławnej wypowie się prawosławny.

Ta tendencja do segregacji interpretacyjnej zuboża i wypacza nie tylko nasze dyskusje, lecz także duchowy obraz Polski. Bo jeśli w telewizji nie ma przedstawicieli innych punktów widzenia na kwestie etyczne, to w społeczeństwie umacnia się wrażenie, że jest tylko jedna słuszna etyka – etyka Kościoła rzymskiego. A przecież nie ma żadnego racjonalnego powodu, by niekatolicy mieli milczeć na przykład na temat in vitro. Byłoby to ożywcze dla poziomu debaty, bo uświadomiłoby, że można być chrześcijaninem i popierać tę metodę leczenia.

Stan obecny ma korzenie w czasach PRL. Kościół nie był do państwowych mediów wpuszczany, za to szerzył swoją wizję etycznego społeczeństwa poza oficjalnym obiegiem. Publiczna propaganda jedynie słusznej etyki socjalistycznej przy jednoczesnym pomijaniu innych opcji, na czele z chrześcijańską, wygoniła z naszego kraju pojęcie pluralizmu etycznego.

Etyka według kościoła

W każdym społeczeństwie typu zachodniego jest dziś oczywiste, że tworzący je ludzie wyznają różne systemy wartości. Rola państwa polega na tym, by mogły one funkcjonować w obiegu publicznym na tych samych prawach, pod warunkiem, że nie godzą w ład i porządek. Do takich zaburzeń nie dochodzi za często, bo z wyjątkiem ekstremistów wyznawcy różnych wiar i światopoglądów są takimi samymi normalnymi ludźmi, pragnącymi żyć w spokoju i zgodzie. Zresztą systemy etyczne wielkich religii mają wiele punktów wspólnych. Bez problemu mogą też ze sobą współdziałać – jeśli tylko jest dobra wola – wierzący z niewierzącymi, agnostykami czy ateistami.

Ale ten optymistyczny scenariusz wymaga, by był respektowany właśnie pluralizm etyczny, a społeczeństwo potrafiło wypracowywać w swobodnej debacie stanowisko możliwe do przyjęcia ponad podziałami ideologicznymi czy wyznaniowymi. U nas jest to jeszcze marzenie przyszłości. Kiedy biskup dzwoni do posła z instrukcją, jak ma głosować w sprawie in vitro, a na ponad 30 tys. polskich szkół zaledwie w 300 można chodzić na lekcje etyki zamiast na katechezę, to mamy zasadniczy kłopot i ze standardami demokratycznymi, i z ideą społeczeństwa otwartego, a przecież do nich aspirujemy.

To nie jest pogoda dla pluralizmu, lecz dla monopolu. I Kościół ten monopol na etykę realizuje w szkołach, mediach i polityce, wykorzystując konformizm większości klasy politycznej i znacznej części społeczeństwa.

Czy to źle? Czy społeczeństwo nie potrzebowało jakiegoś oczyszczenia po dekadach państwowego monopolu socjalistycznego? Katolikom w Polsce trudno nieraz zrozumieć, że ktoś może mieć zastrzeżenia wobec obecnego stanu rzeczy: przecież Kościół głosi etykę, pod którą chyba każdy może się podpisać. Ale tak nie jest, bo etyka katolicka rozchodzi się w wielu istotnych społecznie sprawach nawet z poglądami wielu katolików, a co dopiero z innymi systemami wartości. Żaden monopol nie jest dobry.

Dobry nie jest też monopol ateizmu. Modny teraz na Zachodzie ruch tak zwanych nowych ateistów, głoszących radykalne usunięcie religii ze sfery publicznej, konfliktuje wewnętrznie społeczeństwo i hoduje w efekcie nowy quasi-religijny fundamentalizm, równie agresywny i wykluczający.

Wojny na tle religijnym, nawet tylko w sferze dysputy, są niszczące, bo obie strony wywołują negatywną energię społeczną. Inna sprawa, że w Polsce zdeklarowanym ateistom bywa w życiu ciężko – na przykład kiedy mają dzieci w wieku szkolnym – ale też we własnym dorosłym życiu zawodowym czy publicznym. Zresztą nie tylko ateistom. Wystarczy, że ktoś odejdzie z Kościoła. Doświadczyli tego byli księża profesorowie Tomasz Węcławski (dziś używający nazwiska Polak) i Stanisław Obirek. Pierwszemu odmawia się kierowania pracownią, którą sam stworzył na Uniwersytecie Poznańskim, drugiemu uniemożliwiono zajęcia ze studentami w prywatnej krakowskiej szkole wyższej w żaden sposób niezwiązanej z Kościołem.

Moralność bez wiary

Szczere wyznanie, że się nie ma wyznania, wciąż bulwersuje. Zamiar urządzenia przez środowiska ateistyczne pochodu pod hasłem „Moralność bez wiary” w papieskim Krakowie uznano za prowokację. Przeciwnicy wytykali organizatorom, że są resztówką po lansującej ateizm Polsce Ludowej. Nic dziwnego, że ateiści czują się dyskryminowani i pragną przeciwko temu publicznie protestować. A przecież istnieje w Polsce długa i bogata tradycja myśli laickiej, racjonalizmu i humanizmu, nieodwołująca się do źródeł religijnych: Tadeusz Kotarbiński, Władysław Tatarkiewicz, Maria i Stanisław Ossowscy, Henryk Elzenberg, a dziś Helena Eilstein, Jacek Hołówka, Jan Woleński, Jan Hartman, Magdalena Środa.

Po śmierci filozof i etyka Barbary Skargi Adam Michnik przypomniał w „Gazecie Wyborczej” jej słowa: „Mam przekonanie, że istnieją wartości bezwzględne, a więc niepodważalne. Takimi wartościami są na pewno prawda i dobro. Zawsze wartością był człowiek jako człowiek, a więc ten, który nie tylko wartości wyznaje, ale przede wszystkim usiłuje je realizować”. Profesor Skarga wychowywała się w domu luterańskim, ale nie była wierząca. Jest wspaniałym przykładem, że świat wartości nie kończy się na katolicyzmie, że można myśleć, przeżywać i tworzyć niezależnie od doktryny religijnej.

Wtłaczanie ludziom przeświadczenia, że poza Kościołem i religią musi się być relatywistą i wrogiem prawdziwych wartości, jest moralnym skandalem. Dyskusja o niedawnym katowickim wyroku sądowym na korzyść Alicji Tysiąc pokazuje absurdy, do jakich może prowadzić kościelny monopol etyczny. Ksiądz katolicki obraża godność Alicji Tysiąc i de facto wyklucza ją ze wspólnoty ludzi etycznych. Znajduje w tym poparcie części biskupów i publicystów. Działa w poczuciu siły instytucji, którą reprezentuje. Nie pojmuje, dlaczego sąd zarzuca mu używanie mowy nienawiści. Piętnowanie człowieka uważa za spełnianie obowiązku kapłana i publicysty. Inni bronią z tej okazji prawa do wolności słowa, które rzekomo zostało zagrożone wyrokiem sądu. Tymczasem bezpodstawna kampania zniesławiania nie jest zamachem na wolność słowa, tylko nękaniem, i sąd słusznie zwraca uwagę mediom, by tych rzeczy nie mieszały.

Być może wyrok w sprawie pani Tysiąc jest sygnałem, że młodsze pokolenie wykształconych Polaków uwalnia się od katolickiej dominacji. Szantaż, że bez Boga – a w praktyce znaczy to: bez Kościoła – nie ma zdrowego moralnie społeczeństwa i zdrowej etycznie osoby, przestaje działać. Benedykt XVI podczas wrześniowej wizyty w Czechach przekonywał ten mocno laicki kraj do powrotu do chrześcijaństwa. Jednak chyba niewiele się tam zmieni. Czesi nie chodzą do kościoła, tak jak Skandynawowie, Francuzi czy Brytyjczycy, i nie są od tego mniej szczęśliwi niż masowo praktykujący Polacy. Może nawet są szczęśliwsi, co widać w pierwszej lepszej czeskiej piwiarni. Nie podlegają takiemu ciśnieniu wewnątrznarodowej agresji i frustracji, jak Polacy zapełniający co niedziela kościoły.

Istnienie głęboko zsekularyzowanych i rozwiniętych społeczeństw zadaje kłam propagandzie kościelnej. Rzeczy złych jest tam tyle, ile w społeczeństwach tradycyjnie religijnych, a dobrych chyba więcej, skoro przyciągają one jak magnes także przybyszy ze świata „mocnych wartości religijnych”.

Twórcza siła wolności

Kaznodzieje lubią powtarzać, że człowiek popełnia ciężki grzech, stawiając siebie w miejsce Boga. Nie wiadomo, co to właściwie znaczy, bo dla kogoś niewierzącego jest to frazes. Dzięki temu, że człowiek stawia siebie w centrum rzeczywistości, ludzkość idzie naprzód, gdyż ostatecznym celem ludzkości jest osiąganie coraz wyższego poziomu życia, także duchowego i moralnego. Ze stawiania Boga w centrum wynikały zaś w dziejach wojny i prześladowania, ilekroć Bóg ów był rozumiany jako przeciwnik innych bogów, żądający od wyznawców bezwzględnego posłuszeństwa.

Stawianie takiego Boga w centrum jest grzechem pychy i nienawiści, podobnie jak stawianie w centrum życia jakiejś doktryny totalnej, czym zhańbili się naziści i stalinowcy. Człowiek może czuć się częścią wspólnoty i dobrze, jeśli tak się widzi, ale nie jest niczyją własnością – rodziny, narodu, Kościoła, państwa czy partii. Ta wolność jest trudna, ale to ona jest źródłem ludzkiej godności.

Dorobiliśmy się już w Polsce pokolenia, które dobrze rozumie, czym jest ta twórcza siła wolności. To ci ludzie udzielają się chętnie w akcjach i zrzeszeniach społecznych, zgłaszają się na wolontariuszy, ustawicznie się kształcą. Podpisaliby się zapewne pod słowami prof. Kotarbińskiego: „Że prawość, męstwo, dobre serce godne są szacunku, a oszukaństwo, głoszenie kłamstw ze strachu, znęcanie się nad słabszym – godne pogardy, to jest równie oczywiste, jak to, że cukier jest słodki, a sól słona. I nie potrzeba żadnych uzasadnień pozaludzkich”. Tak powstaje, nazwijmy to, nowa przyzwoitość: chcę być potrzebny innym, ale i szukać własnego szczęścia tak, jak ja je pojmuję. Sam wybieram swoje autorytety i busole etyczne.

To nowe wykształcone pokolenie nie ma problemu z pytaniem: czy niewierzący może być moralny. Oczywiście, że tak, odpowiedziało 79 proc. osób z tej warstwy w międzynarodowym badaniu systemów wartości amerykańskiego instytutu Pew.

Na razie to mniejszość, ale czas – a przede wszystkim postęp cywilizacyjny i swoboda przepływu idei – pracuje na jej korzyść. Poza tym przyczółkiem, w Polsce jak w krajach Trzeciego Świata, dominuje podejście tradycyjne, czyniące wiarę w Boga (czy autorytet religii) warunkiem dobrego, etycznego życia jednostki i społeczeństwa. Wyjątkiem od reguły, że społeczeństwa wysoko rozwinięte ulegają laicyzacji, są Stany Zjednoczone oraz państwa arabskie żyjące z ropy naftowej. W Europie sprawy potoczyły się inaczej: najważniejsze kulturowo i ekonomicznie społeczeństwa zatraciły dawny teokratyczny charakter.

Można przypuszczać, że jeśli Polska nie zostanie dotknięta jakimś kolejnym historycznym nieszczęściem ani oderwana od Zachodu przez jakichś szalonych polityków u władzy, dołączy jeszcze wyraźniej do społeczeństw, w których nikt nie przeszkadza ludziom religijnym, ale dominuje system wartości laicko-racjonalnych. Słowem przeświadczenie, że przyzwoitość nie jest wyłącznie domeną wierzących.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną